Dzień rodziny, czyli zatrzęsienie blond mamusiek

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Stałam pod drzwiami pokoju B od dobrych piętnastu minut. Brad był pewnie na mnie strasznie wściekły albo chociaż śmiertelnie obrażony. Obiecałam wczoraj, że do niego zajrzę, aby odbyć naszą poważną rozmowę, ale nie zdążyłam. Po tym,  jak Rachel wszczęła alarm i dyrektorka zgarnęła mnie do swojego gabinetu, nie miałam jak się wyrwać. Musiałam wysłuchać niezłego kazania. Nawet ksiądz się tak nie produkuje jak ta nawiedzona kobieta. Jak Boga kocham, z dobrą godzinę bredziła o tradycji i przestrzeganiu najświętszego z obowiązków, bla, bla, bla... Oczywiście nie ominął mnie tak długo wyczekiwany wpis w akta i dodatkowa kara. Codziennie przez miesiąc musiałam pomagać na stołówce. Mogło być gorzej. Ale moje poświecenie nie poszło na marne. Trinny dumnie paradowała w dwukolorowych włosach.

Dalsza rewolucja nie ma jednak prawa bytu. Skonfiskowano mi wszystkie farby łącznie z pędzlem i składanym krzesełkiem. Czasami miałam wrażenie, że podłość ludzka nie zna granic.

Po raz kolejny spojrzałam na drzwi. Wzięłam głęboki oddech, aby uspokoić nerwy. Kurczę, przecież ja się nigdy nie denerwowałam. Ten człowiek pobudzał we mnie nowe ludzkie odruchy. Szczerze mówiąc, nie wiedziałam, czy to dobrze, czy wręcz przeciwnie. Cóż, przekonamy się w najbliższej przyszłości.

– Właź wreszcie do środka, bo zaraz wywiercisz dziurę w podłodze!

Podskoczyłam jak oparzona na dźwięk jego głosu. Ku mojemu zaskoczeniu drzwi były otwarte, a Welsh, nie czekając na moją reakcję, ruszył w stronę swojego łóżka. Postanowiłam wziąć się w garść i wejść do środka. Pomału zamknęłam drzwi, aby zyskać jeszcze trochę czasu. W końcu musiałam jednak stawić mu czoła.

Oprócz naszej dwójki nie było nikogo innego. Briana widziałam na spacerze z Suze, a obecne miejsce pobytu Bena jakoś mnie nie interesowało. Niech sobie robi, co chce, dopóki nie wchodził mi w paradę. Rozglądałam się dookoła, nie wiedząc od czego zacząć. Chyba jednak nie byłam jeszcze przygotowana na tę rozmowę.

– No, słucham?

Leżał na łóżku z rękami skrzyżowanymi na karku i wyglądał tak cholernie seksownie. Normalnie nie wierzyłam, że tak pomyślałam. Ale to była najszczersza prawda. Po prostu nie mogłam oderwać od niego wzroku. Czułam, jak robię się czerwona.

Chciałam zacząć mówić, ale w gardle ugrzęzła mi wielka gula i nie pozwoliła na wydanie jakiegokolwiek dźwięku. Jego pytający wzrok, stawał się coraz bardziej uciążliwy. Zrobiłam to, co chyba jeszcze nigdy w życiu – spuściłam głowę. Ta dziewczyna to zdecydowanie nie ja. A może tamta tak naprawdę nie istniała? Może to było moje prawdziwe ja, które skrupulatnie ukrywałam pod tą osłoną bezczelności? W tej chwili nie byłam pewna.

– I co? Gdzie twoja pewność siebie?

Zaczęłam się zastanawiać, czy na serio był taki wkurzony, czy tylko próbował mnie doprowadzić do furii. Miał jednak poważny wyraz twarzy. A myślałam, że ten człowiek to taki stoicki spokój.

– No więc... Eee... Miałam wczoraj przyjść, ale nie mogłam – wykrztusiłam wreszcie.

– Ponieważ?

– Ponieważ... Ponieważ... Nie uważasz, że to dziwne słowo? Ponieważ, ponieważ... – mruczałam pod nosem cały czas, aż w końcu naprawdę zaczęło brzmieć dziwacznie.

– Skyler!

Po raz kolejny się wzdrygnęłam. Stanowczo nie lubiłam, kiedy ktoś mi przerywał myślenie.

– Ponieważ musiałam iść do pani dyrektor.

– Ponieważ znowu wykręciłaś jakiś numer!

– Ponieważ nadarzyła się okazja!

– Ponieważ nie potrafisz sobie odpuścić! – wrzasnął i zerwał się na równe nogi. Stanął naprzeciwko mnie, mierząc mnie zawistnym wzrokiem.

– Ponieważ mam takie hobby!

– Ponieważ jesteś ześwirowana!

– Ponieważ...

Nie dane było mi dokończyć, bo Brad prawie że rzucił się na mnie i zaatakował moje usta. Ten pocałunek był zupełnie inny niż tamte na balu. Zdecydowanie bardziej namiętny i intensywniejszy. Nie sprzeciwiałam mu się jednak. Zdałam sobie sprawę, że to coś, na co czekałam od soboty. Po chwili przyciągnął mnie bliżej siebie, a ja wplotłam dłonie w jego włosy. Było tak cudownie.

– Masz rację – mruknął mi w usta. – To naprawdę dziwne słowo.

Zaśmiałam się cicho, po czym wróciłam do całowania. Zawsze sądziłam, że takie rzeczy to nie dla mnie. Że facet nie jest mi potrzebny. Teraz widziałąm jednak, że się myliłam. Może to dlatego, że od rodziców nigdy nie zaznałam prawdziwej miłości. Dopiero teraz pomału zaczynałam odkrywać jej smak. I już mogłam stwierdzić, że smakuje wybornie.

Pewnie całowalibyśmy się jeszcze tak długo, gdyby nam nie przeszkodzono.

– Synku!

Oderwaliśmy się od siebie jak oparzeni. W drzwiach stało małżeństwo w średnim wieku. Kobieta miała na sobie kremową, zwiewną sukienkę i czarne bolerko, a mężczyzna garnitur. Przyglądali się nam nieco zaskoczeni, ale uśmiechnięci.

– Cześć, mamo – wykrztusił Brad.

No tak. Teraz mi się przypomniało. Dziś był dzień rodziny. Rodzice odwiedzali swoje dzieci i mogli je gdzieś zabrać na całe popołudnie. Pani Welsh podeszła do syna, aby go przytulić. Z ojcem przywitał się podaniem ręki.

– Przedstawisz nam może swoją dziewczynę – zaproponowała kobieta, patrząc na mnie wymownie.

– Ale ja ... – zaczęłam.

– To jest Skyler – oznajmił Brad, kładąc mi rękę na ramieniu. – Skye, to moi rodzice.

Miałam szczerą ochotę go udusić.

– Miło państwa poznać – odparłam z wymuszonym uśmiechem.

– Ciebie również. A twoich rodziców jeszcze nie ma?

– Chyba nie będzie ich w ogóle.

To była najświętsza prawda. Nie miałam z nimi kontaktu od momentu wysłania mnie tutaj. Nie zadzwonili też z potwierdzeniem dzisiejszej wizyty, więc wywnioskowałam, że nawet się tu nie wybierali. Pani Welsh spojrzała na mnie współczującym wzrokiem. Zupełnie niepotrzebnie.

– W takim razie może wybierzesz się z nami do kawiarenki? Bardzo chętnie poznamy cię bliżej.

– To chyba nienajlepszy pomysł.

Naprawdę miałam nadzieję, że się z tego wymigam. Ci ludzie wydawali się niezwykle mili, ale jakoś nie mogłam się przełamać. Nigdy nie byłam na spotkaniu z rodzicami mojego chłopaka. Może dlatego, że nigdy nie miałam chłopaka. I de facto nadal go nie miałam.

– A ja myślę, że bardzo dobry – włączył się Bradley. – No to co, skarbie?

Jak tylko znajdziemy się na osobności, nie ręczę za siebie.

Cała trójka patrzyła na mnie z proszącymi minami. Musiałam się poddać.

– No dobrze. Musiałbym się tylko przebrać.

– Oczywiście – odparła kobieta. – Poczekamy na dziedzińcu. Piękna dziś pogoda.

Mruknęłam coś o tym, że to nie potrwa długo, i jak torpeda wyleciałam z pokoju. Kiedy tylko znalazłam się w swoim internacie, przeraziłam się jeszcze bardziej. Wszędzie, dosłownie wszędzie kłębiły się tabuny blond mamusiek. Niektóre z nich wyglądały na jeszcze bardziej puste niż ich lukierkowe córeczki. Kiedy przeciskałam się między nimi, patrzyły na mnie jak na kosmitkę. Według mnie to ja byłam tą normalną, ale jak kto woli. Nagle na kogoś wpadłam. Tą osobą okazała się Caitlin.

– Weź trochę uważaj! – krzyknęła – Ludzi taranujesz!

– Sorry – wykrztusiłam. – Ale twoja matka myśli, że jestem dziewczyną Brada.

Cait przez chwilę miała zdezorientowany wyraz twarzy, ale zaraz potem wybuchnęła pogardliwym śmiechem.

– Niezły żart, Lynch.

– Kiedy ja prawdę mówię!

Mina jej zrzedła. Właściwe się jej nie dziwiłąm. Dla mnie to też był szok.

– A teraz wybacz, ale muszę skombinować jakąś kieckę.

Chwilę później wpadłam do mojego pokoju. Ku mojemu zadowoleniu była tam jeszcze Sydney oraz jej rodzice. Przywitałam się grzecznie i poprosiłam przyjaciółkę o pożyczenie jakiejś sukienki.

– A na co ci ona?

– Matka Bradley'a jest przekonana, że jesteśmy parą, i zaprosiła mnie do kawiarni.

Caitlin mogłam jeszcze zrozumieć, ale naprawdę nie przypuszczałam, że Holt też mnie wyśmieje. W tym nie było nic śmiesznego!

– Aż się dziwię, że od razu tego nie sprostowałaś.

– Nie dopuszczono mnie do głosu.

– A tak w ogóle, to na jakiej podstawie ona wyciągnęła takie wnioski?

Cholera. Zarumieniłam się. Czułam to. Aż za dobrze.

– Nie mam czasu na pogaduchy! Dawaj szybko tę kieckę!

Rodzice Syd chyba spiorunowali mnie wzrokiem, ale się tym nie przejęłam. Miałam jakieś pięć minut na przebranie się i doprowadzenie do jako takiego porządku. Niedługo później miałam na sobie kremową sukienkę w kwieciste wzory sięgającą przed kolana. Do tego czarny sweterek. Włosy spięłam w luźny koczek i zrobiłam lekki makijaż. Przejrzałam się w lustrze ostatni raz, kiedy rozległo się pukanie do drzwi. Miałam nadzieję, że Holt otworzy, ale nie było jej już w pokoju. W progu stał Brad. Też się przebrał. Miał teraz na sobie ciemne dżinsy i jasną koszulę, która idealnie skomponowała się z moją kreacją.

– Długo cię nie było i mama mnie po ciebie przysłała.

Nie zwracając większej uwagi na jego słowa, wzięłam z łóżka torebkę, wrzuciłam do niej kilka niezbędnych rzeczy i wyszłam na korytarz.

– Skoro jesteśmy sami, to może teraz mi wytłumaczysz, dlaczego pozwoliłeś swojej matce uwierzyć, że jesteśmy razem?

Musiał wyczuć jad w moim głosie, bo zwlekał z odpowiedzią. Zapewne zastanawiał się, jak z tego wybrnąć.

– Oj, no po prostu zawsze chciała, żebym sobie kogoś znalazł. Niech chociaż przez chwilę nacieszy się moim szczęściem.

– Ale może ja nie chcę odgrywać twojego szczęścia – mruknęłam.

– Skye. – Zatrzymał się i obrócił mnie w swoją stronę. – Zrób to dla mnie, okej? Obydwoje wyjdziemy na tym z korzyścią. Ja zadowolę rodziców, a ty spędzisz z nami urocze popołudnie, zamiast siedzieć tu sama i się nudzić.

Trochę racji musiałam mu przyznać. Perspektywa samotnego popołudnia nie była zbytnio zachwycająca. Nawet jak dla mnie.

– No dobrze, dobrze. Już przestaję marudzić.

Z uśmiechami na twarzy wyszliśmy na dziedziniec. Od razu zauważyliśmy rodziców Brada i ruszyliśmy w tamtą stronę. Następnie wsiedliśmy do ich odpicowanego samochodu i gdzieś pojechaliśmy. Szczerze mówiąc, mijałam tę trasę tylko dwa razy. Jadąc do szkoły i na zakupy przed balem.

– Och, Skyler, mogłabyś mi wytłumaczyć, dlaczego nadal masz brązowe włosy?

No tak. Standardowe pytanie w tej szkole. Nauczyciele się już jakoś przyzwyczaili, ale nadal wyróżniałam się z tłumu słodkich blondynek.

– Jakoś tak się złożyło, że w przeddzień mojego farbowania wykradziono wszystkie utleniacze – odparłam.

– To naprawdę nieoczekiwany zbieg okoliczności – zaśmiała się pani Welsh. W jej wypowiedzi przeczułam jednak, że się domyślała czyja to sprawka. – Kiedy Caitlin postanowiła tu iść do szkoły, nie byłam zadowolona. Ten pomysł z farbowaniem... W życiu głupszego nie słyszałam. No, ale się uparła, bo mają tu bardzo dobry profil humanistyczny. Nie miałam nic do gadania. Ale jestem zdania, że trzeba by w końcu zrobić coś z tą idiotyczną zasadą. Dziwię się, że nie zlikwidowali tego na samym początku.

Nie wierzyłam w to, co teraz miałam zamiar powiedzieć, ale... kocham tę kobietę! Pierwszy raz spotkałam się z kimś, kto był po mojej stronie! Może dzięki niej rozpętamy nową, tym razem skuteczną rewolucję.

– I tu się z panią zgodzę! Osobiście uważam, że w blond włosach wyglądałabym jak kretynka.

– Moim zdaniem w wszystkim wyglądałabyś ślicznie, skarbie.

Jeszcze raz powie do mnie „skarbie", a spotkanie trzeciego stopnia z moją patelnią miał zagwarantowane. Chociaż właściwie to całkiem miłe. Mogłabym się nawet przyzwyczaić.

– Brad jak zwykle wie, co powiedzieć. Tak trzymaj synu. – Pan Welsh uśmiechnął się do niego w lusterku wstecznym.

Fajnie jest mieć rodziców. Tak sądzę. To znaczy, każdy ma rodziców w sensie stricte biologicznym, ale „być" rodzicem to coś więcej. Ja ich chyba tak naprawdę nigdy nie miałam. I choć udawałam, że nic mnie to nie obchodzi, to w głębi duszy zazdrosciłam takim osobom jak Brad. Rodzice poświęcali im czas, interesowali się nimi. Ja z moimi nie miałam nawet o czym rozmawiać.

Nagle samochód się zatrzymał. Od razu na pierwszy rzut oka było widać, że to nie jakaś tam kawiarenka, tylko całkiem prestiżowe miejsce. Państwo Welsh najwyraźniej musieli być dość zamożni, choć w ogóle nie było tego po nich widać. Nie byli próżni czy wyrachowani. Zachowywali się jak normalni, mili ludzie. Dlaczego moi rodzice nie mogli tacy być?

Pan Welsh wziął żonę po ramię, a Brad chwycił mnie za rękę i uśmiechnięci weszliśmy do środka. Zauważyłam tam już kilku uczniów z naszej szkoły. Ich rodzice też musieli być nadziani.

Wnętrze było bardzo przytulne. Królowały pastelowe kolory. Wolne były już tylko dwa stoliki. Skierowaliśmy się w stronę tego przy oknie. Usiedliśmy wygodnie i zamówiliśmy po pucharku lodów dla każdego.

– To jak się poznaliście?

To chyba był początek niefortunnych pytań. Miałam nadzieję, że przy najbliższej okazji uda mi się zejść na jakiś inny temat.

– Spotkaliśmy się mojego pierwszego dnia w szkole – odparłam. – Brad wyjaśnił mi tę chorą sytuację z farbowaniem i przydzielaniem do pokoi.

Ta odpowiedź nie była chyba jednak do końca zadawalająca. Pani Welsh pytała o wszystkie szczegóły. Na szczęście to Bradley się głownie udzielał. Ja zajęłam się swoimi lodami.

Potem mieliśmy okazję wysłuchać, jak to pan Welsh podbił serce swojej żony. Naprawdę porywającą historia. Miło było tego posłuchać, wiedząc, że nadal są szczęśliwi. Wszystko, co wiedziałam o moich rodzicach, to to, że nie mieli na nic czasu. Nigdy nie uraczyli mnie opowiastką z czasów swojej młodości.

W pewnym momencie wyłączyłam się na chwilę i spojrzałam przez okno. Od razu tego pożałowałam. Chodnikiem kroczyły odpicowana Rachel i jej także wystrojona jak na konkurs miss mokrego podkoszulka matka. Obie równie wytapetowane i równie sztuczne. Śmiały się z czegoś jak głupie. Prawie się zadławiłam, kiedy zobaczyłam, że wchodzą do kawiarni. A liczyłam na pięknie popołudnie bez widoku i towarzystwa tej wrednej donosicielki.

A żeby jeszcze było śmieszniej drugim wejściem, od strony niewielkiego ogrodu weszły Teagan ze swoją rodzicielką. Podobne do siebie jak dwie krople wody. Gdyby nie ledwo dostrzegalne zmarszczki na twarzy tej drugiej, to chyba bym ich nie odróżniła.

Obydwie pary skierowały się do jedynego wolnego stolika. Dwie wielkie królowe w tym samym momencie chwyciły za krzesło. O, czekała nas kolejna bitwa na słabe wyzwiska. Usadowiłam się wygodnie i kazałam Bradowi się odrobinę przesunąć, aby nie zasłaniał mi tego zaistego przedstawienia.

– Byłam tu pierwsza, larwo – syknęła Rachel.

– Chyba masz zwidy, Barbie – odparła Teagan.

– To ty jesteś ślepa!

– A ty się nie myjesz!

– A ty śmierdzisz krzepą z kilometra!

– A ty z n kilometrów!

– A ty z z kilometrów!

Oczywiście nie mogło się obejść bez rękoczynów. Stark zarobiła z torebki w twarz, a na ramieniu McGee pojawiły się czerwone ślady po paznokciach. Obie wydawały przy tym dość nieokiełznane dźwięki, więc wszyscy zebrani skupili na nich swoją uwagę.

– Chyba trzeba by jakoś zainterweniować – mruknął Brad.

– Znacie te dziewczyny? – spytał pan Welsh.

Pokiwaliśmy twierdząco głowami.

– Jeszcze nie – odparłam.

– Wolisz, żeby się pozabijały?!

– Niekoniecznie, bo nie będę miała się wtedy z kogo nabijać. Ale teraz zacznie się najlepsze.

I oczywiście się nie pomyliłam. Matki rzuciły się ratować swoje córki. Nie było to jednak takie proste i zaraz też zaczęły się wyzywać.

– Niech pani zrobi coś ze tą narwaną dziewuchą! – krzyknęła McGee.

– Nie obrażaj mojej córki, marna karykaturo! I zajmij się swoją! – rzuciła w odwecie Stark.

– Ja marna karykatura?! Lepiej popatrz na siebie, wypucowana lalusiu! Ja przynajmniej mam styl, a ty? Jakbyś właśnie wyszła ze szmateksu!

– Niby jaki styl?! Te ciuchy to masz chyba z fundacji Caritas! Ja przynajmniej na swoje uczciwie zarobiłam!

I finiszem tej wyzywanki okazała się oczywiście wielka bitwa. Po chwili już nie było nawet wiadomo, kto co mówi. W ruch poszło też jedzenie. Wielkie królowe z lodami i tortem na twarzy to niezapomniany widok. Ach, lepiej być nie mogło.

Ale jak to mówią, jaka matka, taka córka.      

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro