Niech dosięgnie nas przygoda, czyli szkolna blond wycieczka

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

– Uwaga! Słuchać mnie, wy rozwydrzone, nieznające podstaw kultury bachory, bo dwa razy powtarzać nie będę! Ustawiamy się w dwuszeregu! Liczę do trzech i macie stać równo przed tą linią! Jeden, dwa, trzy! Ludzie kochani trzymajcie mnie! Jak sama nazwa wskazuje dwuszereg to dwie osoby, a nie trzy! Ty w czerwonym swetrze – na koniec!

Wszyscy zgodnie zerknęli w stronę Rabecki, która próbowała wcisnąć się między Rosalie i stojącą za nią Rachel. Najwyraźniej po prostu nie mogły się rozstać. Chase rozejrzała się dookoła, zapewne szukając końca tego rzędu, rozciągającego się na całą długość ogromnego placu, na którym się znajdowaliśmy. Kobieta z morderczą miną wskazała na jakiegoś lekko zgarbionego blondyna. Reb przewróciła oczami i udała się w jego stronę.

Ja za to zaczęłam się przyglądać temu wrednemu babsku, które właśnie się na nas wydzierało. I to bez najmniejszego powodu. Wbrew pozorom to jak ma razie byliśmy całkiem znośni. Ale w końcu byliśmy tu dopiero jakąś godzinę i zdążyliśmy się tylko rozpakować. W autokarze za to prawie wszyscy spali, więc nie było mowy o wariactwie. Wracając jednak do tej żmii z megadecybelami w głosie – po prostu musiała mieć gorszy dzień, a że napatoczyliśmy się my... No, cóż. Przepraszamy bardzo, ale to nie nasza wina, że nam rura w budzie pękła.

A co najdziwniejsze, nawet nie pofatygowała się nam powiedzieć, kim jest. Tylko stała jakieś dwa metry przed nami i krzyczała do tego swojego megafonu. Co najmniej kilkanaście razy głośniej niż dyrektorka, a wydawało mi się, że to ona ma donośny głos. Jak to życie lubi nas zaskakiwać. Chciałam coś dostrzec na identyfikatorze, który miała powieszony na szyi, ale był odwrócony.

– O waszym przyjeździe dowiedzieliśmy się dopiero wczoraj i, uwierzcie mi, nikt się z niego nie cieszy. Ze mną na czele oczywiście. Jeśli myślicie, że nie mam nic lepszego do roboty niż słuchanie waszych wrzasków i znoszenie zachowania, które zasługuje na miano karygodnego, to się grubo mylicie! Niech no mi tylko któreś podpadnie, a zapamięta kierowniczkę „Sunny Lake" na bardzo długo!

I wszystko się wyjaśniło. Babka była kierowniczką tego czegoś, co można by nazwać ośrodkiem wypoczynkowym. I do tego ta nazwa. No dobra, słońce może i świeci. Ale gdzie tu jakieś jezioro? Nie wiem. Wszędzie tylko las, las i las.

– Teraz razem z opiekunami udacie się na małą przechadzkę po naszym kampusie. Zobaczycie też, gdzie znajduje się jezioro. Kiedy wrócicie, zostaniecie zapoznani z regulaminem. A teraz zejdźcie mi z oczu!

Kobieta posłała nam wrogie spojrzenie, szybko obróciła się na pięcie i ciężkim krokiem ruszyła w stronę budynku z napisem „Recepcja". Nauczycielki podzieliły nas na kilka mniejszych grup, po czym dwójkami ruszyliśmy na spacerek. Czułam się jak w przedszkolu. Ludzie, kto w takim wieku chodzi w parach? Dobrze, że chociaż nie kazali się nam trzymać za ręce. Nie miałam nic do dłoni Suze, ale to trochę dziecinne. Za to idącym przed nami Sydney i Collinowi zapewne bardzo by się to spodobało.

– Może coś zaśpiewacie? – zaproponowała geograficzka, która była naszym przewodnikiem. – Na pewno ktoś z was był w harcerstwie i zna jakąś fajną obozową piosenkę.

Rozejrzałam się dookoła. Jakoś nikt się do tego nie rwał. Większość blondi właśnie podziwiała swoje paznokcie lub części garderoby, sprawdzając, czy przypadkiem się nie ubrudziły. Spojrzałam na Brada, który wraz z Brianem szedł zaraz za mną. Pokręcił przecząco głową. Puf... jak nie, to nie. Ja za to miałam wielką ochotę coś sobie ponucić. Zastanawiałam się, jakie znam piosenki, i nagle jedna wpadła mi do głowy. Wzięłam głęboki oddech i ryknęłam na całe gardło:

– Kiedy szliśmy przez Pacyfik, hej łej roluj go! Zwiało nam z pokładu skrzynki pełne śledzia i sardynki! Kosze krabów, beczkę sera! Kalesony oficera! Sieć jeżowców, jedną żabę! Kapitańską zmyło babę! Beczki rumu nam nie zwiało! Pół załogi ją trzymało! Taki był cholerny sztorm! Hej, znowu zmyło coś! Zniknął w morzu jakiś gość! Hej, policz, który tam! Jaki znowu zmyło kram!

– Uspokój się Skyler! – ryknęła nauczycielka, a ja czułam, jak wszyscy patrzą na mnie z politowaniem. No co?! Ja tylko śpiewałam!

– Ale dlaczego?! Przecież pani chciała, żeby coś zaśpiewać. No to co pani nie pasuje?! Przecież nie ma tam brzydkich słów! No chyba że pani słowo „cholerny" uważa za wulgaryzm. Więc wyprowadzę panią z błędu – „cholera" to taka choroba, więc wyklucza to, aby słowa pochodne od tego wyrazu były przekleństwami.

- Milcz! – ryknęła niczym Shrek. Serio, nawet stojąc kilka metrów od niej, czułam jej powalający oddech.

Odwróciła się i kazała iść za sobą. Widać słabe nerwy. Powinna zgłosić się na wizytę u psychologa razem z naszym matematykiem. Przydałoby się im trochę odetchnąć. I nam przy okazji też.

– Ale przynajmniej trzymali to, co najcenniejsze – powiedział jakiś brunet, idący przed Syd i Collinem, i puścił mi oczko.

Spojrzałam na niego z ukosa. Tak, zdecydowanie wyglądał na amatora wszelkich alkoholi.

– Może dla ciebie – odparłam w pełni poważnie. – Ja bym tam łapała kalesony. Obcy chłop bez gaci? O zgrozo! Nawet nie umiem sobie tego wyobrazić!

Chłopak uśmiechnął się zawadiacko i podszedł do mnie. Wyciągnął rękę w moją stronę. Chwilę się zastanawiałam, ale ostatecznie nieznacznie ją uścisnęłam.

– Chris – powiedział i ucałował moją dłoń. Pewnie większość lasek byłaby tym oczarowana, ale nie ja. Wybaczcie, ale byłam wyjątkiem. Wyrwałam się szybko z jego uścisku i wytarłam w bluzę Suze, aby pozbyć się jego śliny ze swojego ciała. Jak będziemy przy tym jeziorze, musiałam zamoczyć w nim rękę, aby pozbyć się jakichkolwiek ostatków DNA tego popaprańca.

– Ej! – jęknęła Susannah, kiedy zauważyła na swojej idealnie czystej, zielonej bluzie niewielką, mokrą plamę.

– Sorka – rzuciłam w pośpiechu i znów obróciłam się do Chrisa, aby ewentualnie przybrać bojową pozycję i się bronić. On jednak nic sobie nie zrobił z mojego morderczego spojrzenia. Za to powiedział:

– Skye, zgadza się? – Znowu uśmiechnął się tak jak wcześniej. – Słyszałem, że niezłe z ciebie ziółko. A mnie kręcą takie niebezpieczne dziewczyny.

Miałam wielką ochotę obić mu pysk. I to tak naprawdę porządnie. Nie obchodziły mnie konsekwencje. Tak właściwie to były one dobrą perspektywą na odejście z tej szkoły i od tych porypanych ludzi. Zerknęłam dosłownie na sekundę w stronę geograficzki. Chciałam się upewnić, czy na nas nie patrzała. Najpierw chciałam mu dokopać, a potem mogli mnie zgarnąć i odesłać do domu. W ciągu jednak tej chwili między mną a brunetem niespodziewanie znalazł się Brad. Szczerze mówiąc, nie miałam pojęcia, co on miał do całej tej sprawy. Może miał z nim jakieś stare porachunki. Ale nie przyłożył mu. Po prostu tak stał między nami, przodem do Chrisa. Ten spojrzał na niego zdziwiony, a Welsh warknął coś, co brzmiało, jak:

– Zostaw ją w spokoju, ty bydlaku!

Brunet zaśmiał się nieznacznie, a ja próbowałam się otrząsnąć z szoku. Czy właśnie chłopak stanął w mojej obronie? Do tej pory taki zaszczyt mnie nie spotkał. Wszystkie takie delikatne sprawy załatwiałam sama. Pięścią lub ciętą ripostą. I zawsze wychodziłam z nich zwycięsko.

– Luzik, koleś. – Chris rozstawił ręce w geście obronnym. – Tak tylko zagadałem.

Uśmiechnął się do mnie ostatni raz i wrócił do swojej pary.

– Co to miało być?! – wrzasnęłam Bradowi prosto do ucha.

– Nic – odparł, powoli obracając się w moją stronę.

– Jak to nic?!

– No, nic. Te facet po prostu mnie wkurza i tyle. Poza tym lubi zabawiać się dziewczynami. Nie mam pojęcia, o co ci chodzi, Skye. Uwolniłem cię od jego towarzystwa, które cię wyraźnie drażniło. Powinnaś mi jeszcze podziękować, a nie od razu z mordą.

Czy ja się przesłyszałam?! Dziękować?! Za co?! Za to, że zaprzepaścił mój plan pobicia tego lalusia i trafienia na dywanik?! Chyba miał gorączkę! Taka okazja, a on musiał ją zepsuć! A myślałam, że się kumplujemy!

– Nie dziękuję! Równie dobrze poradziłabym sobie sama!

– No nie wiem, czy taka drobna osoba jak ty...

– A chcesz się przekonać?! – przerwałam mu wściekła. To że byłam niska wcale nie znaczyło, że nie umiałam walczyć o swoje. – Mój prawy sierpowy w każdej chwili jest gotowy do ataku!

Bradley spojrzał na mnie ze strachem w oczach. Patrzył na mniej jak małe dziecko na burzę. Miałam wrażenie, że najchętniej skryłby się pod spódnicą mamusi.

– Co się tu dzieje?! – krzyknęła geograficzka, podchodząc do nas. – Lynch, Welsh spokój!

– Nic takiego, proszę pani – odparł Brad. – Skyler właśnie pokazywała mi zasady samoobrony.

Ledwo powstrzymałam się przed wybuchnięciem śmiechem. Zabrzmiało jak... no, cóż po prostu dziwnie. Dziewczyna uczy chłopaka samoobrony. Czy przypadkiem nie powinno być na odwrót? Przy mnie świat zawsze staje do góry nogami.

– Nie będę w to wnikać – odparła niewzruszona nauczycielka. – Oboje na początek jako pierwsza para!

Miałam zacząć protestować, kiedy kątem oka zauważyłam stojących obok nas Suze i Briana. Na mojej twarzy zagościł cwany uśmieszek. Czas na to, aby poznali się bliżej. Postanowiłam choć raz spróbować być dobrą osobą i poświęcić się dla ich przyszłego związku. A wiedzcie, że to z mojej strony bardzo szlachetne, bo ja zazwyczaj nie robię niczego dla kogoś, nie mając w tym swojego interesu. Ten jeden raz postaram się zrobić coś bezinteresownie. W końcu chodziło tu o moją przyjaciółkę i kolegę, który odrabiał mi zadania z matmy. A wiadomo, że z równań to leżę i kwiczę, więc trzeba mu się jakoś odwdzięczyć.

– Okej – odparłam jak gdyby nigdy nic i ruszyłam do przodu.

Przez chwilę zerknęłam na Brada, który zrobił minę w stylu „WTF?! Czy z nią gorzej?". Szczerze mówiąc, przez moment poczułam się jakoś tak dziwnie. Ale dziwnie miło. Ugh! To pierwsza i ostatnia dobra rzecz, jaką robię. Bo jeszcze się do tego przyzwyczaję. I co wtedy?!

– Dobrze się czujesz? – spytał brunet, przykładając mi dłoń do czoła.

– Bier ode mnie te łapska! – ryknęłam.

Naprawdę nie lubiłam, kiedy ktoś mnie macał. Moje ciało to moja prywatność. A zwłaszcza włosy. Niech no tylko któraś tleniona spróbuje je tknąć, a gorzko tego pożałuje.

Przez resztę spacerku nie odzywaliśmy się do siebie. I dobrze. Nie miałam ochoty z nim teraz rozmawiać. Ktoś, kto nie wierzył w moje możliwości, nie był godny mojej uwagi.

Co jakiś czas zerkałam na nasze gołąbeczki. Brianowi chyba w końcu rozplątał się język, bo Susannah co chwilę się śmiała. Na moje usta też wkradł się blady uśmiech. Robienie dobrych rzeczy było całkiem fajne.

Jak się okazało, nie tylko ja zauważyłam więź między tą dwójką. Rachel i Teagan najwyraźniej też to dostrzegły. Wysyłały mordercze spojrzenia to w stronę naszej słodkiej parki, to na siebie nawzajem.

– Jesteśmy na miejscu – powiedziała nauczycielka.

Rozejrzałam się dookoła. Naprzeciwko mnie była niewielka piaszczysta plaża i dość duże jezioro. Znajdował się tam również mały drewniany pomost. Wszystko otaczał las. Ogólnie wyglądało to całkiem fajnie. Przynajmniej było się gdzie poopalać.

– Daję wam wolną chwilę. Możecie pochodzić po plaży i się porozglądać. Proszę tylko zbytnio się nie oddalać i nie chować po krzakach w celach integracyjnych. – Tu znacząco spojrzała na Trinny i tego obleśniaka Bena. Parę dni z rzędu przyłapano nich na czułościach w szkolnym ogródku i kanciapie woźnego. Współczułam temu facetowi. Musiał teraz czyścić szkołę mopem, który prawdopodobnie zaliczył bliski kontakt ze spermą Lawa.

Każdy poszedł w swoją stronę, a nauczycielka usiadła na niewielkiej ławeczce i zatopiła się w zapewne bardzo porywającej lekturze. Razem z Bradem staliśmy chwilę w miejscu, a zaraz potem dołączyli do nas Suzsannah, Brian, Sydney i Collin.

– I co o tym myślicie? – spytała Suze.

– Całkiem spoko – mruknęłam pod nosem. – Tylko może być trochę nudno.

– Nudno? Z tobą?

Spojrzałam krytycznym wzrokiem na Bradley'a. Byłam przekonana, że się do siebie nie odzywamy, ale jak widać się myliłam. A ja się nigdy nie mylę. No prawie nigdy. Ale wracając do Brada – mogłam mu odpuścić, bo co, jak co, ale jego uwaga bardzo mi schlebiała. Kojarzycie tę reklamę „Jest Crunckips, jest zabawa"? Powinni to zmienić na „Jest Skyler, jest zabawa".

– O, i takie myślenie mi się podoba – odparłam z uśmiechem. – W końcu to wycieczka szkolna, a więc niech dosięgnie nas przygoda!

Spojrzeli na mnie jak na kretynkę. I właściwie to się im nie dziwiłam. Ja po raz pierwszy usłyszałam te słowa, kiedy padły z ust mojej postrzelonej kuzynki. I też poważnie zastanawiałam się nad wysłaniem jej do psychiatryka. Ale ona co chwilę miewała jakieś durne pomysły. Jak na przykład dwa lata temu. Byliśmy razem z rodzicami na wakacjach w Hiszpanii. I ta chora wariatka rzuciła się z klifu! Tak po prostu. Krzyknęła „Niech dosięgnie mnie przygoda!" i skoczyła. I mogła się w tym morzu utopić. Przynajmniej byłby święty spokój. Ale niestety skubana świetnie pływa i jakoś się uratowała. Gdybym się tylko wtedy kąpała, chętnie bym ją tam trochę podtopiła.

– Ja tam chyba wolę, żeby nic mnie nie dosięgało – mruknęła Syd.

– No, bo ty sztywna jesteś i tyle – odparłam z odrobiną żartu w głosie.

– To samo jej ciągle powtarzam – odezwał się Collin, a na twarzy Holt pojawił się rumieniec i spuściła głowę.

Jakie to słodkie! Nie no dobra, przesadzam. Takie czułości to nie dla mnie. Ale może uda mi się upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Zostaniemy tu co najmniej kilka dni, więc przez ten czas powinno mi się udać zeswatać te dwie pary. Z Sydney i Collinem nie powinno być większego problemu. Widać, że mieli się ku sobie. Z Suze i Brianam sprawa może być nieco bardziej skomplikowana. Głównie ze względu na nasze dwie królowe, które czyhały na Andersona za rogiem. Swoją drogą zawsze wydawało mi się, że takie diwy wolą napakowanych mięśniaków, myślących tylko o swoich tricepsa i bicepsach czy czymś tam. A tu taka niespodzianka. Powoli zaczynałam się przyzwyczajać, że w tej szkole wszystko jest dziwne.

– Ty wredna larwo, pindo ty! – rozległo się nagle po całej plaży.

Wszyscy spojrzeli w stronę pomostu. Stały na nim, a jakże by inaczej, Rachel i Teagan. Gdzieś tam w pobliżu kręciły się też Rosalie i Rebecca. Zaczęły się jednak wycofywać, kiedy twarz Stark poczerwieniała ze wściekłości. Najwyraźniej dobrze wiedziały, czym to grozi. I dobrze robiły. Ja, stojąc kilka metrów od nich, też miałam ochotę wiać. Co prawda zapewne dałabym sobie z nimi radę, ale wolałam nie ryzykować.

– Ja pinda?! – wrzasnęła Teagan. – W takim razie to ty tę pindę dobrze popamiętasz, pudernico!

I wtedy stało się coś, co każdy mógł przewidzieć – McGee popchnęła swoją rywalkę, a ta wpadła do jeziora. Kiedy tylko Rachel wypłynęła na powierzchnię, zaczęła piszczeć jak małe dziecko. Gorzej niż syn naszych sąsiadów, a miał on płuca ze dwa razy pojemniejsze od moich. Po chwili jej krzyki przerodziły się w coś na kształt prośby o pomoc. Nikt się jednak do tego nie kwapił. Nawet Rose i Reb. Wszyscy po prostu pokładali się ze śmiechu. Ja się nawet popłakałam. Taka komedia i to za darmo.

– Od zawsze wiedziałam, że ten twój makijaż to jakiś chiński – zadrwiła Teagan. – Pięknie ci spłynął po twarzy, wiesz? Z taką charakteryzacją na pewno przyjmą cię do jakiegoś horroru.

– Ty za to cała jesteś chińska! – warknęła Stark, zaprzestając na chwilę swojej serenady. – Urodziłaś się z pieczątką „Made In China" na tyłku!

Aż musiałam usiąść na tym piasku, bo bym nie wyrobiła. Te ich rozmowy były coraz głupsze. Ale przynajmniej mieliśmy się z czego pośmiać. A w końcu śmiech to zdrowie.

Teagan chyba właśnie szykowała się do jakiejś riposty, kiedy Rachel do niej podpłynęła i pociągała za nogę. Chwilę później McGee z piskiem wpadała do wody. Stark, korzystając z okazji, zaczęła ją podtapiać. Teagan jednak się nie dała i już po chwili pojawiła się na powierzchni, za to jej rywalka pod nią.

Żałowałam, że nie wzięłam ze sobą kamery lub aparatu fotograficznego. Choć chyba i tak nie byłabym w stanie nimi dobrze operować. Od śmiania się bolał mnie już brzuch. Ale za żadne skarby nie mogłam przestać. Ta ich tępota była tak żenująca, że aż śmieszna.

Uspokoiłam się nieco, kiedy nauczyciela nareszcie się ocknęła i zaczęła interweniować. Kazała im natychmiast wyjść z wody. Zanim jednak dopłynęły do brzegu, zdążyły się jeszcze z dziesięć razy wzajemnie podtopić. Kiedy wreszcie wyszły na ląd, wyglądały jak zmokłe kury. Ubrania poprzyklejanie do ciała, rozmazany makijaż. Tak, ta scena bezapelacyjnie zasługiwała na uwiecznienie. Ostatkami sił wyciągnęłam z kieszeni telefon i cyknąłem im kilka fotek. Były tak wściekłe, że nawet tego nie zauważyły. No cóż, z korzyścią dla mnie.

– Wracamy! – krzyknęła geograficzna, popychając z przodu dwie wielkie królowe.

– Jeśli takich akcji będzie więcej, to nuda nam chyba nie grozi – powiedział Collin, uśmiechając się do mnie przyjaźnie.

– Najwyraźniej – odparłam, a potem jeszcze raz wszyscy wybuchnęliśmy gromkim śmiechem. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro