Ruski hitlerowiec, czyli jak zwalczyć blond wroga

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

– A może przywiążemy się do bramy! Wtedy nie będzie mógł wjechać, nie zabijając nas!

Jak na Trinny to był plan doskonały. Wszyscy jednak wiemy, że Finnigan inteligencją nie grzeszyła. Ta opcja odpada.

– Jakieś inne propozycje? – spytałam lekko zrezygnowana.

Od zebrania w piwnicy minęły dwa dni i przez ten czas udało nam się zebrać kilka cennych informacji. Po pierwsze: Ministerstwo Oświaty to tylko przykrywka. Tak naprawdę teren naszej szkoły wykupił jakiś milioner, który zamierzał postawić tu park rozrywki. Płacił niezłą sumkę, więc Rada Miasta bez zastanowienia oddała mu ten obszar. Po drugie: przyjeżdżał jutro pod przykrywką inspektora, aby jeszcze raz dokładnie się wszystkiemu przyjrzeć.

Pewnie spytacie, skąd mamy takie wiadomości. Otóż pierwszy raz bójka Stark i McGee na coś się przydała. Kiedy wylądowały w gabinecie dyrektorki, Rachel przyczepiła, wygraną przeze mnie dawno temu w jakimś zakładzie, pluskwę. I voilà, wiadomości z pierwszej ręki!

Teraz już dobre trzy godziny myślimy nad tym, jak tego gościa stąd wykurzyć.

– To musi być raczej tak przeprowadzone, żeby nie skapnął się, kto a tym stoi – odparła Tina.

Ta kobieta z reguły niewiele się odzywała, ale teraz trafiła w sedno sprawy. Będzie dziewczyna miała niezłe zadatki na szpiega.

– I o to właśnie chodzi! – poparłam ją. – Musimy działać z ukrycia.

– A gdyby tak – zaczął Chris – utwierdzić go w przekonaniu, że to miejsce jest nawiedzone? No wiecie, coś takiego, co robiły te wszystkie duchy w „ Scooby Doo", żeby wykurzyć nieproszonych gości. Nie sugeruję, że mamy od razu przebierać się za upiory. Tego nie kupi. Ale gdyby zrobić mu parę całkiem niewinnych psikusów? Jeśli to jakiś maniak, po godzinie ucieknie gdzie pieprz rośnie.

Zapadła chwilowa cisza. Wszyscy patrzeli się po sobie, analizując tę propozycję. W gruncie rzeczy nie była taka zła. Kogo ja oszukuję? Była genialna!

– Chris, nigdy nie myślałam, że to powiem, ale kocham cię! O to właśnie chodziło!

Wszyscy poderwali się z entuzjazmem, ale wybuch radości przewały jęki Brada. Wspominałam już, że ten chłopak nie miał za grosz wyczucia odpowiedniego momentu?

-–Zaraz, zaraz! Myślałem, że to mnie kochasz, a nie tego pacana!

No nie i jeszcze wyjeżdża mi tu z taką błahą sprawą, kiedy my tu musimy opracować poważny plan. Czasami zastanawiałam się, co ja w nim widzę. No, ale cóż. Miłość jest ślepa.

– Nie schlebiaj sobie – odparłam lekko wściekła. – Pogadamy o tym później. Teraz nie ma czasu.

Chyba poczuł się urażony, ale jego uczucia nie grały w tej chwili głównej roli. Trzeba działać i to szybko. Jeśli chcemy ocalić naszą szkołę, musieliśmy zrobić wszystko, co w naszej mocy. No, może poza wciskaniem się pod koła samochodów. Nie chcieliśmy tu ofiar śmiertelnych.

– Dobra, ludzie, trzeba przygotować dokładny plan działania! Myślę, że moglibyśmy zacząć od...

***

– Baza do oddziału A, czy wszystko gotowe?

I niech mi ktoś powie, że w dzisiejszych czasach walkie-talkie to przeżytek. Absurd. W sytuacjach ekstremalnych, takich jak wykurzenie nieproszonego gościa z terenu naszej szkoły, nadal znajdowało swoje zastosowanie.

– Tak. Dziewczyny na tyle długo zajęły dyrektorkę, że spokojnie zepsulibyśmy jeszcze ze dwa krzesła.

Podczas naszej burzy mózgów padały naprawdę przeróżne propozycje, przekonania tego faceta, że to miejsce nie jest normalne. Jedne były genialne, drugie mniej, ale musieliśmy też zwrócić uwagę na możliwości, jakimi dysponowaliśmy. W większości musieliśmy się, więc zdecydować na klasyczne rozwiązania. Jednym z nich było nadcięcie nóg krzesła w gabinecie pani dyrektor. Średnio kreatywne, ale od czegoś trzeba zacząć. I jeszcze w dodatku przy tej całej aferze okazało się, że mamy w naszej szkole więcej złowieszczych dzieciaków niż przypuszczałam. Chociażby do podcięcia krzesła potrzebna nam była piła, w której posiadaniu był jeden z chłopaków z pokoju G. A myślałam, że to tylko ja kolekcjonowałam dziwne rzeczy. A tu taka miła niespodzianka.

– Dobra. Oddział B?

– Substancja już prawie gotowa. Jesteś pewna, że to bezpieczne?

Drugim krokiem było pokazanie temu typowi, że my, uczniowie, też jesteśmy ofiarami dziwnych zbiegów okoliczności. Stwierdziliśmy, że mógłby zacząć coś podejrzewać, jeśli tylko jemu będą zdarzał się jakieś „wypadki". Przypomniało mi się, że w którejś szkole na lekcji chemii nie wyszedł mi eksperyment i wszyscy zaczęli zielenieć. Nie było to szkodliwe, ale opary szybko się rozprzestrzeniały. Postanowiliśmy więc odtworzyć to świństwo i zabarwić kilka osób.

– Na pewno. Nie martwcie się. Najważniejsze, żeby było wiarygodnie. Oddział C i D?

– Pędzle i farba przygotowane. Chris nadal szuka czegoś ostrego do przebicia opon.

Zastanawialiśmy się, co jest oczkiem w głowie takiego milionera. Samochód. A więc trzeba go ładnie przyozdobić i trochę uniesprawnić.

– To niech się pospieszy! Zostało nam pół godziny. Oddział...

– Skye, jak myślisz, taka lina wystarczy, czy może poszukać grubszej?

Jak Boga kocham, kiedyś wykorkuję. Obróciłam się w stronę Trinny, trzymającej w ręce dobre dziesięć metrów jakiegoś sznura. Właściwe to nawet go nie trzymała, tylko była nim cała oplątana. Nie miałam pojęcia, jak tu doszła. Ta dziewczyna była dla mnie zagadką.

– Trinny, przecież odrzuciliśmy pomysł z przywiązywaniem się do bramy wjazdowej.

– Wiem, ale spójrz na to tak, to będzie dziwne, że nikt nie chce ratować tej szkoły. Wiem, że ma być nawiedzona, a w takich miejscach nikt nie chce żyć, ale zawsze może znaleźć się jakaś idiotka, która będzie ją ratować, co nie? No, to ja mogę być taką idiotką.

Nie wiedziałam, co mnie bardziej poraziło – jej wypowiedź czy oślepiający uśmiech. Ale chyba jednak to pierwsze. Nie wyobrażałam sobie, że ona potrafi powiedzieć tyle słów na raz i to jeszcze z jakimkolwiek sensem. Chyba jeszcze długi czas pozostanę w głębokim szoku.

– Yyyy... no właściwe... czemu nie – odparłam, a ona prawie skoczyła z radości (przeszkodził jej sznur), chociaż nie wiedziałam, co jest fajnego w przywiązywaniu się do bramy. – Tylko, żeby cię nie przejechał.

– Nie bój żaby. – Machnęła ręką. – Dla tej szkoły mogę zrobić wszystko.

Nie czekając na moją odpowiedź, wyszła z bazy, którą stanowiła stołówka. Za to w drzwiach ukazał się Brad – moja prawa ręka.

– Sprawdziłem wszystkie oddziały. Jesteśmy gotowi do działania.

Kiwnęłam głową z aprobatą i opadłam ciężko na jedno z krzeseł. Miałam szczerą nadzieję, że to wszystko się uda. Chyba bym się załamała, gdyby cały ten ogrom pracy poszedł na marne. Ale przecież trzeba myśleć pozytywnie. Żadna z moich akcji nie zakończyła się niepowodzeniem. Żadna. Oby ta nie była pierwsza.

– Skye, mogę cię o coś zapytać? – spytał Brad, siadając obok mnie.

– Jeśli chodzi ci o Chrisa, to...

– Nie, nie o to. Chciałem się dowiedzieć, dlaczego zależy ci tak bardzo akurat na tej szkole. Przypuszczam, że gdyby zamknęli którąś z twoich poprzednich szkół, wrzeszczałabyś z radości. Czemu teraz jest inaczej? Dlaczego walczysz?

Dobre pytanie. Dlaczego walczyłam, skoro nienawidzę szkoły? Poprawka – nienawidziłam. Tak, należy tutaj użyć czasu przeszłego. Sama nie wiedziałam, czemu i jak to się stało, ale przywiązałam się do tego miejsca, otaczających mnie ludzi. Znalazłam przyjaciół i odkryłam to, co w życiu ważne. Nauczyłam się dostrzegać innych i ich problemy, a nie tylko skupiać się na swojej wygodzie, brać odpowiedzialność także za swoje czyny i drugą osobę. Przy okazji dowiedziałam się, że głupota ludzka nie ma granic.

– Nie wiem – odparłam z westchnieniem. – Po prostu się zmieniłam. Ja cież pierdzielę! Z bezwzględnej jędzy stałam się potulną dziewczyną. Jakim cudem do tego doszło?! Straciłam całą swoją osobowość!

– Nic nie straciłaś – pocieszył mnie Welsh. – Wręcz przeciwnie, dużo zyskałaś i w głębi duszy pozostałaś sobą. Tylko teraz swoją jędzowatą naturę wykorzystujesz do czynienia czegoś dobrego. Powinnaś być z tego dumna, Skye. Ja jestem z ciebie dumny. A kiedy uda ci się ocalić szkołę, zostaniesz naszą bohaterką.

Łza zakręciła mi się w oku, ale powstrzymałam ją przed popłynięciem mi po policzku. Te słowa dodały mi otuchy. Powróciły mi niegdyś niezachwianą wiarę w siebie.

– Masz rację. Jestem dobrą jedzą, jakkolwiek durnowato to brzmi. I ocalę tę szkołę. Ocalimy ją razem.

Mieliśmy zamiar się pocałować, ale przerwał nam komunikat dochodzący z walkie–talkie.

– Czerwony alarm! Milioner przyjechał wcześniej! Właśnie podjeżdża pod bramę!

W zawrotnym tempie rzuciliśmy się do okna, które wychodziło na plac wjazdowy. Pierwsze, co zauważyłam, to Trinny przywiązaną do bramy i stojące przed nią czerwone maserati. No to zaczynamy naszą akcję wszechczasów.

– Co ona tam robi? – zdziwił się mój chłopak.

– Musiałam ją czymś zająć. – Wzruszyłam ramionami.

Facet wysiadł z wozu i krzyknął coś do Finnigan. Ta odpyskowała i zaczęli się kłócić. Byliśmy jednak za daleko, aby coś usłyszeć. Po minucie krzyków gość znów wsiadł za kierownicę i ruszył z kopyta. Z przerażeniem patrzyłam, jak wjeżdżał w bramę. Wstrzymałam na chwilę oddech. Nie chciałam mieć Trinny na sumieniu! O mój Boże! A co jak ona nie żyje?!

Już miałam wybiec, aby to sprawdzić, ale Brad mnie powstrzymał. Nie mogliśmy się przecież ujawnić. Odetchnęłam jednak z ulgą, kiedy kilka sekund później blondynka podniosła się z wjazdu cała i zdrowa. Nie miałam pojęcia, jak to możliwe, ale wyglądało na to, że nic jej się nie stało. Niewzruszony milioner zaparkował, wysiadł i podążył do gabinetu dyrektorki, nawet nie oglądając się za siebie. Co za palant!

Kiedy tylko zniknął z horyzontu, oddziały C i D wyskoczyły zza krzaków i wzięły się do roboty. Dwóch chłopaków – Chris i Cory – zajęli się przebijaniem opon, a trzy dziewczyny z pokoju M zaprezentowały swój talent plastyczny na masce maserati.

Będąc już pewna, że tego typka nie było nigdzie w pobliżu, wyszłam na zewnątrz sprawdzić, czy z Finnigan na pewno wszystko w porządku.

– O matko, nic ci nie jest? – spytałam, kiedy już do niej podbiegłam.

Przyjrzałam się jej uważnie. Miała tylko lekko obtarte kolano i rozczochrane włosy. Można to chyba uznać za stosunkowo mały uszczerbek.

– Ten facet to jakiś ruski hitlerowiec! – wrzasnęła dziewczyna. – Zero litości! Dobrze, że prawie w ogóle nie zdążyłam przywiązać tej liny i udało mi się w porę odskoczyć.

Poklepałam ją pocieszająco po ramieniu i odesłałam do bazy, aby już przypadkiem nikt nie próbował jej rozjechać.

Chwilę później obok mnie znalazła się Sydney z odbiornikiem do pluskwy przyczepionej na biurku dyrektorki. Dla pewności postanowiliśmy kontrolować także rozmowy w gabinecie.

– Poskarżył się na jakąś nawiedzoną wariatkę, która przywiązała się do bramy, usiadł i powiedział coś, czego nie powtórzę, bo w mojej rodzinie się nie klnie – poinformowała mnie Syd.

To znaczyło, że podcięte nogi krzesła się złamały. Całkiem dobry początek. Póki co wszystko po naszej myśli.

Samochód był już gotowy, więc wysłałam oddział C i D na dziedziniec szkolny. Okazało się, że mieliśmy kilku chemicznych geniuszy, którzy stworzyli oddział E. Ich zadaniem było wykonanie niebyt niebezpiecznej bomby, która wysadzi małą fontannę na środku placu. Miałam nadzieję, że to niewielkie bum nie zrobi za dużych szkód.

– Okej – zwróciłam się do Holt. – Nasłuchuj dalej. Kiedy wyjdą z gabinetu, zawiadom oddział B, żeby też wyszli na korytarz.

Moja przyjaciółka pokiwała głową ze zrozumieniem.

Byłam w połowie drogi do bazy, kiedy Syd krzyknęła, że ptak wyfrunął z gniazda. Jak najszybciej pobiegłyśmy na tyły szkoły, gdzie mogłybyśmy dojrzeć przez okna nasze zielone ludki. Wybiegli jak oparzeni z klasy w momencie, gdy dyra z tym typkiem mijali jej drzwi.

Takiego wrzasku dawno nie słyszałam. A co najlepsze najbardziej donośny głos należał do dyrektorki. Miałam wrażenie, że przez ułamek sekundy miała ochotę wskoczyć temu gościowi na ręce. No wiecie tak, jak to często jest w bajkach, kiedy ktoś się boi.

Dzieciaki natomiast biegały cały czas po korytarzu, wrzeszcząc coś o tym, że zaatakowali nas Marsjanie. Całe zamieszanie powiększyło się w momencie wielkiego huku. Nie maiłam pojęcia co to było, bo nie było tego w planach. Spojrzałam zdezorientowana na Sydney.

– To karbid – odparła. – Chłopcy stwierdzili, że trzeba ich jakoś wybawić na zewnątrz.

Rzeczywiście to podziałało. Milioner chwycił pod ramie bliską załamania panią dyrektor i pociągnął ją w stronę wyjścia. My również postanowiłyśmy zmienić położenie w celu lepszego widoku.

Ucieszyłam się jeszcze bardziej z tego wybuchu, kiedy wyszli oni centralnie na dziedziniec szkolny. Na szczęście odpowiedzialni za wysadzenie fontanny zdążyli się skryć.

– Przepraszam pana najmocniej – mruknęła dyra. – Nie mam pojęcia, co wstąpiło w te dzieciaki. To chyba przez to, że zamykają ich ukochaną szkołę.

– Ja bym się tam cieszył – odparł tubalnym głosem. – Ale czemu oni byli zieloni? I co tak huknęło?

Jak na razie facet był całkiem spokojny. Zmieniło się to jednak z chwilą kolejnego, podwójnego na sile huku. Kątem oka dostrzegłam, jak odłamki betonu lecą w powietrze i z prędkością światła opadają na ziemię.

Dyrektorka wpadła w histerię. Wrzeszczała, ciągnąc milionera za garnitur, a ten stał jak słup soli. Ruszył się dopiero, kiedy tuż przed jego stopą znalazł się dość spory kawałek fontanny. Oboje jak oparzeni biegli w stronę bramy. W połowie trasy drogę zagrodzili im znów zieloni uczniowie. Powtórzyli swoją gadkę o obcych i o tym, że to miejsce jest nawiedzone, bo kiedyś był tu cmentarz. Oczywiście tak naprawdę go tu nie było, ale musieliśmy jakoś uwiarygodnić całą tę sytuację.

– Nie dotykajcie mnie – krzyczał facet, gdy przeciskali się obok niego. – Jeszcze mnie zrazicie!

Chris chyba miał rację. To maniak. Wkrótce zniknie stąd tak szybko, że będzie się za nim kurzyło.

Kiedy udało im się wydostać z zielonego tłumu, biegli dalej. Syd i ja podążyliśmy za nim. Za rogiem zauważyłam kilku uczniów, w tym Brada, Suze, Briana i Collina. Czekali na dalszy rozwój wypadków.

Nagle ni stąd, ni zowąd przed nimi znalazła się Trinny. Miała jednak na sobie jakieś dziwne, białe przebranie, blado-trupą twarz i przewiązany na szyi sznur. Szła z rękami wyciągniętym do przodu, jakby była zombie. Milioner wpadł na nią i wydał z siebie stłumiony krzyk, jakby zobaczył ducha.

– Czy to nie ta dziewczyna, którą prawie przejechałem?

Przebiegłam kawałek i znalazłam się obok mojego chłopaka i reszty.

– Co ona znowu wyprawia? – spytałam szeptem.

– Postanowiła zagrać trupa, który chce się zemścić.

Walnęłam się otwartą dłonią w czoło. Tego już nie kupi! Przecież zorientuje się, że to wszystko podpucha. Wszystko na nic!

– Bo ja byłam tą dziewczyną – powiedziała głosem robota. – Potrąciłeś niewinną dziecinkę. Musisz za to zapłacić!

Hmm... Była całkiem dobra. Na twarzy mężczyzny pojawiło się pewnego rodzaju przerażenie, a pani dyrektor zbladła jeszcze bardziej. Potem rozległy się kolejne huki. Jak tak dalej pójdzie, wszyscy wylądujemy u laryngologa.

Milioner zatkał uszy i ruszył przed siebie, krzycząc coś o chorych umysłowo. Cóż, w tamtej chwili sam na takiego wychodził. Dyra popędziła za nim. Trinny też zrobiła w tył zwrot i w zwolnionym tempie skierowała się w stronę parkingu.

Również udaliśmy się w tamto miejsce.

Facet jak w amoku wpadł na drogę podjazdową. Oglądając się co chwila za siebie, podszedł do swojego maserati. Kiedy na niego spojrzał, przeżył chyba autentyczną chwilę załamania nerwowego. Spuścił ręce, choć w oddali nadal wybuchał karbid.

– O. Mój. Boże! – wrzasnął.

Dyrektorka stanęła obok i też zaniemówiła. My natomiast o mało co nie wybuchnęliśmy śmiechem. Do tej pory gładziutką, metaliczno-czerwoną blachę pokrywały niezbyt przyzwoite obrazki. Wiedziałam, że samochód to jego słaby punkt.

Jęknął z rozpaczy, jakby co najmniej zabili mu żonę z dziećmi.

– Ci uczniowie są psychiczni! – krzyknął dyrektorce prosto w twarz. – Całe to miejsce jest psychiczne! PSYCHICZNE!

– Ale ja...  – próbowała się bronić dyra.

– Nie mam pojęcia, jak pani tu wytrzymuje! To jest skandal! Niczego tu nie wybuduję! Jeszcze mi kosmici klientów porwą i zazielenią!

Nie czekając na odpowiedź, wparował do środka auta. Był w takich nerwach, że przez dobrą minutę, nie był w stanie trafić kluczykami do stacyjki. Kiedy w końcu mu się udało i odpalił, samochód nie ujechał nawet metra.

Jeszcze mocniej wkurzony wysiadł z samochodu, spojrzał na koła, wrzasnął głośniej niż Stark i McGee razem wzięte, po czym w akcie wściekłości kopnął z całej siły w bok pojazdu.

Byliśmy bliscy popłakania się z śmiechu, kiedy dyra próbowała go uspokoić, a on nadal taranował swoje cudo. W pewnym momencie zza zakrętu znów wypadli zieloni uczniowie z Trinny-zombie na czele. Oczy milionera wyskoczyły z orbit. Nie zwracając na nic więcej uwagi, obrócił się na pięcie i jak najszybciej pognał w stronę bramy.

– To miejsce jest chore! – krzyczał jeszcze. – Nie liczcie na to, że kupię tę ziemię! Nie liczcie, że ktokolwiek ją kupi!

Biegł tak szybko, że aż się za nim kurzyło. Odgrywaliśmy jeszcze tąęscenę, dopóki nie zniknął nam z pola widzenia i nie byliśmy pewni, że już tu nie wróci. Zielonki zbliżały się do pani dyrektor, która też bardzo pobladła na twarzy. Miałam nadzieję, że wybaczy nam całą tę aferę.

- Ludzie! – krzyknęłam, kiedy wyszłam na parking. – Daliśmy radę!

Nagle wszyscy zaczęli wiwatować, ściskać się i skakać z radości. Nawet Rachel i Teagan wspólnie się cieszyły.

– Wiedziałem, że ci się uda – szepnął mi do ucha mój chłopak.

– Dziękuję, że we mnie wierzyłeś – odparłam. – To jednak nie koniec – dodałam, kiedy poczułam na sobie wściekłe spojrzenie dyrektorki. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro