Utleniaczom mówimy NIE, czyli próba wprowadzenia anty-blond reformy

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Od dobrych piętnastu minut stałam w łazience przed lustrem i jak głupia gapiłam się w swoje odbicie. Było we mnie coś dziwnego. I nie chodziło tu o wory pod oczami, po prawie nieprzespanej nocy. To było coś zupełnie innego. Tylko, za Chiny ludowe, nie wiedziałam co. Miałam dziwne wrażenie, że to nie miało żadnego związku z wyglądem zewnętrznym. Coś innego było z moim wewnętrznym „ja". I to coś było zdecydowanie dziwne.

– Skye, pospiesz się! Właśnie wróciłam z biegania i chciałabym wziąć prysznic!

Puściłam krzyki Suze mimo uszu. Wzięłam głęboki wdech, nachyliłam się nad umywalką i chlupnęłam zimą wodą w twarz. Niewiele to jednak pomogło. Kiedy pukanie do drzwi stało się nie do wytrzymania, w końcu wyszłam.

– No nareszcie – mruknęła Susannah i wpadła do środka, głośno zatrzaskując za sobą drzwi.

Smętnie opadłam na łóżko i niemrawo wpatrywałam się w sufit. Do tej pory nie miałam takich problemów. Szczerze mówiąc, ja nie miałam żadnych problemów. Jeśli na mojej drodze pojawiała się jakaś przeszkoda, traktowałam ją jak wyzwanie. Podejmowałam je z przekonaniem, że po drugiej stronie będzie tylko lepiej. Tym razem tego nie czułam.

– Coś się stało? – spytała Syd, odrywając wzrok do kosmetycznego lusterka.

– A co niby miało się stać?

– No nie wiem, dlatego się pytam – odparła. – Jakaś smętna jesteś.

– Nie czuję się najlepiej – mruknęłam na odczepnego.

– Może jesteś chora?

Tak, chyba jestem chora. I ta choroba nazywa się... Nie! To nie może być prawda! Chociaż... nie. Wszyscy od dawna wiedzą, że jestem typem człowieka, który nie ulega emocjom i nigdy się nie zakochuje. Nigdy!

- Idę na stołówkę – mruknęłam, zarzucając sobie na ramię torbę, i wyszłam na korytarz.

Szłam zamyślona i o mało co nie wpadłam na samochód dostawczy stojący przed internatem. W pojazdu wysiadł mężczyzna i podał znajdującej się obok Rachel jakiś świstek. Ta uśmiechnęła się triumfująco.

– O, Skyler, jak dobrze, że cię widzę – zaszczebiotała swoim cieniutkim głosikiem. – Przygotuj się na małą zmianę. Właśnie dotarły tak długo oczekiwane farby.

Miałam szczerą ochotę walnąć ją w ten jej wymalowany pysk. Już prawie zapomniałam o tych kretyńskich utleniaczach. Że też musiała mi o nich przypomnieć właśnie dzisiaj. Ale zaraz, zaraz...

– Chyba o czymś zapomniałaś, złociutka. – Uśmiechnęłam się szeroko, a ona spojrzała na mnie niezrozumiale. – Nasza umowa.

Usta zacisnęły jej się w wąską linie. W jej oczach dostrzegłam zalążki furii.

– Jasne – wycedziła. – Ale i tak cię kiedyś dorwę.

Mierzyłyśmy się przez chwilę wzrokiem. Naszą małą bitwę przerwał dostawca.

– Gdzie mam to zanieść?

Stark spojrzała na trzymany przez niego karton i zbladła. Potem stała się różowa, a na samym końcu czerwona jak cegła.

– McGee! – ryknęła na cały kampus, aż musiałam uszy zatkać. – Zabiję cię!

Z nieokiełznaną wściekłością w oczach wpadła do budynku. Słychać było tylko trzask wejściowych drzwi.

Dostawca był wyraźnie zmieszany całą tą sytuacją. Ja w sumie też. Zerknęłam na karton, aby poznać powód furii Rachel. Moje oczy zabłyszczały na widok trzydziestu opakowań szatynowych farb. Wzięłam jedno z nich do ręki i przytuliłam do piersi jak własne dziecko.

– Och, jak cudownie spotkać kogoś w swoim kolorze.

Mężczyzna spojrzał na mnie jak na chorą psychicznie. Ja natomiast byłam w istnym raju. Nagle wpadł mi do głowy świetny pomysł. Zemsta Teagan mogła okazać się moim triumfem.

– Ja to wezmę.

Dostawca trochę niepewnie przekazał mi karton. Podpisałam pokwitowanie odbioru i udałam się na tył budynku. Przy ogrodzeniu rósł dość gęsty bluszcz i inne dziwne krzaczory. Jakiś czas temu znalazłam tam niezłą kryjówkę. Założę się, że nikt nawet nie pomyśli, żeby tam zajrzeć. Kiedy ukryłam moją zdobycz, ruszyłam w kierunku stołówki. Od samego wejścia czułam, że ktoś przygląda mi się uważnie. Kątem oka dostrzegłam Brada. Uśmiechnęłam się do niego lekko i usiadałam przy swoim stoliku. Brakowało przy nim Rachel.

– Gdzie nasza królowa? – zagadnęłam.

– Razem z McGee u dyrektorki – odparła Rosalie. – Podobno Teagan zmieniła zamówienie na farby i przyszły same brązowe.

– O nie! To straszne! – krzyknęłam teatralnym głosem, za co zarobiłam sójkę w bok od Sydney.

– To nie jest śmieszne. Chyba jeszcze nigdy nie widziałam tak wnerwionej Rachel.

To akurat trzeba przyznać. Stark często dostawała nerwicy, ale chyba nigdy aż takiej. Właściwie się jej nie dziwiłam, ale powinnam podziękować Teagan. Dzięki niej mogę zrealizować swój szatański plan.

Nagle drzwi otworzyły się z hukiem. Do środka niczym burza wpadła blond królowa. Niemalże od razu skierowała swój wzrok na mnie. Och, przeczuwałam jakąś konfrontację.

– Gdzie są farby? – wycedziła przez zęby.

– Jakie farby? – spytałam niewinnie, popijając sok pomarańczowy.

– No te, które dziś przywieźli – syknęła.

– A te! – udałam olśnienie. – Dostawca nie mógł dłużej czekać. Wyjaśniłam mu, że nie to zamawiałyśmy, więc powiedział, że jak tylko wróci do hurtowni, to to wyjaśni, ale póki co musi jechać do kolejnych klientów.

Czasami sama się sobie dziwiłam, z jaką łatwością umiałam wymyślać takie historyjki i wciskać ludziom kity. Chyba powinnam pracować w jakimś tajnym wywiadzie. No sami powiedzcie – jestem przekonująca.

– Ugh! – wydobyło się z ust Stark, po czym obróciła się na pięcie i znów zniknęła.

Uśmiechnęłam się sama do siebie i wróciłam do jedzenia.

– Chcę wierzyć, że to była prawdziwa wersja wydarzeń – mruknęła Syd.

– Czy ty coś sugerujesz? – Spojrzałam na nią podejrzliwie.

– Skye, sama musisz przyznać, że z tobą nigdy nic nie wiadomo – do rozmowy włączyła się Suze. – Rano byłaś jakaś przygaszona, a teraz tryskasz optymizmem. Nie uważasz, że to trochę dziwne?

– Nie – odparłam. – Dziwi mnie natomiast to, że mi nie wierzycie – dodałam z lekkim rozczarowaniem, które wcale nie było udawane.

Z tym, że byłam nieobliczalna w pełni mogłam się zgodzi. Bolało jednak, kiedy przyjaciele wątpili w twoją prawdomówność. Nawet jeśli mieli rację.

– Po prostu powiedz z ręką na sercu, że ten facet odjechał razem z farbami – poprosiła Sydney.

– Dostawca odjechał razem z farbami – skłamałam gładko po raz kolejny, przykładając dłoń w okolice serca.

Oby się to na mnie nie zemściło.

Jako jedna z pierwszych dotarłam do sali z matematyki. Usiadłam na swoim miejscu i, o zgrozo, powtarzałam ostatnią lekcję. Ze mną na serio było coś źle. A tak naprawdę starałam się nie myśleć o Bradzie. Wczorajszy wieczór rzucił nieco inne światło na naszą znajomość. Nigdy nie sądziłam, że kilka pocałunków może tak odmienić sposób patrzenia na daną osobę. Wcześniej traktowałam go po prostu jako znajomego, który pomógł mi w małym przekręcie i wprowadził w ten zwariowany blond świat. Ale teraz, kiedy jego imię przemykało przez moje myśli, czułam, jakby po moim sercu rozlewało się przyjemne ciepło. To było dla mnie coś nowego i chyba dlatego tak się tego bałam.

– Cześć. – Usłyszałam za sobą i aż podskoczyłam. – Przestraszyłem cię?

Wstrzymałam oddech i obróciłam się w jego stronę. Uśmiechnął się do mnie tak szeroko jak chyba jeszcze nigdy. Zaczęło robić mi się gorąco. Przyjrzałam mu się dokładnie. Ciemne, niezbyt długie włosy pozostawały w artystycznym nieładzie. Na policzkach i brodzie widniał niewielki zarost. Dość obcisły T-shirt uwydatniał jego szerokie, silnie ramiona. Że też wcześniej nie zauważyłam, jaki był wysportowany. Na sam koniec, kiedy już usiadł obok i niechcący otarł się o moje ramię, poczułam te same męskie perfumy co kilka dni temu. Lekko zakręciło mi się w głowie.

– Skye, ty mnie w ogóle słuchasz?

– Co? – spytałam szybko, przenosząc wzrok z jego ust na oczy.

– Wszystko w porządku?

– Tak – mruknęłam, obracając się w kierunku tablicy. – Zamyśliłam się.

Otworzyłam zeszyt na ostatniej stronie i zaczęłam rysować jakieś esy floresy na okładce. Czułam, że Brad mi się przyglądał. I to tak intensywnie. Ciekawe, czy on też to czuł, kiedy przed chwilą to ja wodziłam po nim wzrokiem. Nie sądziłam, że to takie krępujące. W końcu nie wytrzymałam i zerknęłam na niego. Przez dobrą minutę patrzeliśmy sobie w oczy, w ogóle się nie odzywając. W jego czekoladowych tęczówkach zarobaczyłam coś, czego nie potrafiłam nazwać. Miałam jednak wrażenie, że to ten wzrok, który rezerwuje się dla tej jednej jedynej. Otworzył lekko usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale w tym momencie do klasy wszedł nauczyciel. Speszona wróciłam do gryzmolenia w zeszycie.

Przez całą lekcję starałam się na niego nie patrzeć, ale mimo pozorów nie było to łatwe zadanie. Kilka minut przed dzwonkiem na mojej części ławki pojawiła się mała karteczka. Rozwinęłam ją niepewnie. Wiadomość była zapisana zamaszystym pismem.

„Musimy porozmawiać". Te słowa zawsze wywoływały u mnie raczej negatywne emocje. I tym razem nie było inaczej. Sięgnęłam po długopis i napisałam „Dobrze, ale po lekcjach". Złożyłam karteczkę z powrotem i rzuciłam lekko w lewą stronę. Kątem oka zauważyłam, jak Brad kiwnął głową na zgodę.

Po skończonej lekcji jak najszybciej ulotniłam się na korytarz. Ta rozmowa będzie na pewno bardzo ważna, ale przed tym musiałam zająć się inną niecierpiącą zwłoki sprawą.

Wpadłam do pokoju i, nie zwracając uwagi na to, co dzieje się dookoła, rzuciłam się do swojej szafki nocnej. Od jakiegoś czasu było to składowisko moich raczej mało potrzebnych przedmiotów, które w gruncie rzeczy mogły się kiedyś przydać. W poprzednich szkołach korzystałam z nich znacznie częściej.

Kurde. Żadnych poważnych przekrętów od prawie miesiąca. To miejsce sprowadzało mnie na złą drogę. Ale szczerze powiedziawszy, nie przeszkadzało mi to. Przeważnie wymyślałam takie akcje, aby okazać moją niechęć do danej szkoły. Ale tutaj, mimo tych wszystkich dziwnych zasad, naprawdę mi się podobało. Mogłam nawet przeboleć te głupie blondynki i ciągłe kłótnie Rachel i Teagan. A to chyba dlatego, że pierwszy raz od bardzo dawna, a może od zawsze, znalazłam prawdziwych przyjaciół. Suze i Syd były naprawdę cudowne. Potrafiłyśmy się razem świetnie bawić, rozmawiać do późna o pierdołach. Zdecydowanie tego mi brakowało w ciągu mojego dość samotnego siedemnastoletniego życia.

Nie oznaczało to jednak, że zapomniałam o dobrej zabawie.

– Hej, Skye. – Aż podskoczyłam na dźwięk głosu Susannah

Spojrzałam w stronę jej łóżka. Obok niej siedział nieco speszony Brian. Najwyraźniej przerwałam im intymną chwilę.

– Hej, nie przejmujcie się mną. Zaraz zmykam.

Wróciłam do grzebania w szafce. Nie mogłam znaleźć jednak potrzebnej mi rzeczy, więc wyrzuciłam wszystko na podłogę. Cóż, dużo tego było. Zaczęłam układać to z powrotem. Przy okazji znalazłam dwa śrubokręty, młotek, kombinerki... O! Nawet patelnia!

– Co ty robisz? – zainteresował się Anderson.

– A, szukam czegoś. Mam! – Uśmiechnęłam się do pędzla i schowałam go do kieszeni.

Resztę rupieci wcisnęłam szybko do szafki i ,rzucając „pa" do naszych gołąbeczków, wybiegłam na korytarz. Zerknęłam na zegarek. Zostało mi piętnaście minut. Miałam nadzieję, że zdążę.

Plan co prawda nie był przygotowany zbyt dokładnie. Ale najważniejszy warunek był spełniony – znalazłam chętne. A to już naprawdę połowa sukcesu. Teraz nasze dwie królowe lodu dowiedzą się, co to znaczy prawdziwa wojna. To jasne, że będę pierwszą podejrzaną, ale jakoś mi to nie przeszkadzało. Przydałby się w końcu jakiś wpis w akta. Tak tam w nich puściutko.

– Skye, zaczekaj!

Obróciłam się w stronę głosu. Brad biegł w moją stronę. Serce zaczęło mi bić nieco szybciej. Skarciłam się w duchu. To tylko chłopak. Nie było się czym przejmować. Moje ciało jednak nie słuchało.

– Mieliśmy pogadać – powiedział, kiedy już mnie dogonił.

– A tak – przypomniałam sobie. – Ale mam teraz ważną sprawę do załatwienie. Możemy się spotkać jakoś wieczorem?

Jego mina była niepewna. Szczerze mówiąc, chciałam tę rozmowę jak najdłużej odwlec w czasie. To chyba dlatego, że po prostu się bałam. Tak, ja, Skyler Lynch, boję się. I to nie czegoś naprawdę niebezpiecznego, ale wyznania swoich uczuć. Nigdy nie byłam w tym dobra. Zdecydowanie odziedziczyłam to po rodzicach. Oni nigdy nie byli wylewni.

– Ale to dość ważne.

Nie wiedziałam, jak się z tego wymigać. Na szczęście z pomocą przyszła mi Trinny. Nie sądziłam, że kiedykolwiek tak ucieszę się na jej widok.

– Jestem gotowa – oznajmiła. – To gdzie mam iść?

– Zaraz cię zaprowadzę. – Uśmiechnęłam się. – Sam widzisz, że muszę się nią zająć.

– Czy ty czegoś przypadkiem nie knujesz? – Welsh spojrzał na mnie podejrzliwie.

– No coś ty. Ja tylko pomagam Trinny zmienić nieco image. – Wzruszyłam ramionami. – A teraz już musimy lecieć. Wpadnę do ciebie wieczorem.

Pociągnęłam Finnigan za ramię i szybko uciekłam. Odetchnęłam z ulgą, kiedy znalazłyśmy się za internatem.

– Gdzie my właściwie idziemy?

Puściłam to pytanie mimo uszu. Gdy dotarłyśmy na miejsce, upewniłam się, że nikt nas nie obserwuje. Następnie wygrzebałam z krzaków małe, rozkładane krzesełko i kazałam Trinny na nim usiąść. Potem wzięłam się za rozrabianie farby.

Naprawdę nie sądziłam, że tak szybko znajdę jakąś ochotniczkę. Finnigan na szczęście stwierdziła, że przyda się jej jakaś zmiana. Dodała też, że blond się jej już znudził. A że za inteligentną osóbką to ona nie była, to można było zawsze wcisnąć jej jakiś kit.

– Myślisz, że będzie mi dobrze w tym kolorze? – spytała, przyglądając się swoim jeszcze jasnym końcówkom.

Przewróciłam oczami.

– Nawet świetnie – odparłam.

– A Rachel się nie wkurzy?

Na jej miejscu bardziej bałabym się chyba dyrektorki. Ale właściwie obydwie miały na tym punkcie niezłego fioła.

– Nie przejmuj się Rachel. Czas na: „Utleniaczom mówimy NIE!". I ty będziesz pierwsza. Zapoczątkujesz rewolucję!

– Co to rewolucja?

Czy ona naprawdę nie potrafiła robić nic innego, tylko zadawać irytujące pytania?

Nie chcąc tracić czasu, wyciągnęłam z torby resztę niezbędnych przyborów i przystąpiłam do działania. Nie szło źle, ale byłoby lepiej, gdyby Trinny nie wierciła się ciągle. Ona musiała mieć chyba jakieś owsiki, bo nawet minutę bez ruchu nie umiała usiedzieć. Doszłam już do połowy głowy, kiedy usłyszałam przeraźliwy pisk.

–Ty wredna, podstępna oszustko!

Równocześnie z Finnigan obróciłyśmy się w tamtą stronę. Nasz wzrok napotkał poczerwieniałą do granic możliwości Rachel. Nawet do twarzy jej w tym kolorku.

– Od razu powinnam wiedzieć, że nie wolno ci ufać! A ja głupia poprosiłam cię o pomoc!

– Przynajmniej w jednym się zgadzamy. – Uśmiechnęłam się ironicznie. – Rzeczywiście jesteś głupia.

Jej oczy zaszły jeszcze większą mgłą. Och, jak ja lubiłam być wredna. I w tym miejscu powinien się pojawić mój szyderczy śmiech.

– Nie zaczynaj ze mną! – pogroziła.

– Ależ ja nie zaczynam. Ja tylko stwierdzam oczywiste fakty, których ty nie dostrzegasz.

Tego było już za wiele. Żyłka Stark pękła. Wyciągnęła przed siebie te ohydnie różowe szpony i rzuciła mi do gardła z prawdopodobnym zamiarem rozszarpania mnie. Moją jedyną bronią był pędzel. Nie zastanawiając się więc dłużej, pomalowałam skrawek jej nieskazitelnie ułożonych, tlenionych włosów.

Takiej ilości decybeli to chyba jeszcze nigdy z siebie nie wydała. Poczułam się jak na koncercie heavy metalowym, stojąc przy samej scenie.

– Pożałujesz tego! – wrzasnęła, starając się zetrzeć farbę. – Dzwonię do dyrektorki!

Wywróciłam oczami, kiedy wyciągnęła swój oblepiony naklejkami smartfon i wykręciła numer. Mogłabym zwiać, ale i tak by mnie dopadli. Gra niewarta świeczki.

– Ale właściwie o co chodzi?

W ogóle zapomniałam o obecności Trinny. Ciekawe, czy jej też się dostanie.

– Pani dyrektor już tu idzie.

Och, już się boję. Normalnie trzęsę portkami. Żaden nauczyciel nie wywoływał we mnie strachu i wątpię, żeby się to zmieniło.

Rachel obserwowała nas uważnie przez kolejne dziesięć minut do przybycia dyrektorki. Gapiła się na mnie, jakbym popełniła największą zbrodnię świata.

– No tak, Lynch – powiedziała dyra, kiedy wreszcie do nas dotarła. Nie wyglądała na uradowaną, że musiała się tutaj pofatygować.  – Dawno nie wykręciłaś żadnego numer. Choć w balowym ponczu wyczułam chyba jakiś alkoholowy dodatek.

Więc jednak ktoś to zauważył. Jak miło.

– Ale teraz to już ci odbiło doszczętnie!

– Proszę pani, ja uważam, że najlepiej byłoby...

– Cicho, Rachel!

Stark zrobiła oburzoną minę, ale zamilkła. Dobrze jej tak.

– Zabierz Trinny do pielęgniarki, może da się jeszcze zmyć tę farbę. A ty, Lynch, idziesz ze mą.

– Ależ oczywiście. – Uśmiechnęłam się sztucznie.

Zabawę czas zacząć. Będzie ciekawie.  

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro