15. Początek trzeciej zwrotki

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Yuuri, zrób mi kakao - sugeruję widząc współlokatora penetrując lodówkę.

- Jak dziecko - słyszę w odpowiedzi, ale i tak spełni moją prośbę. - Masz brudny kubek, więc go, chociaż umyj - informuje zaganiając mnie do roboty.

- No niech ci będzie - zgadzam się podchodząc do zlewu.

Bardzo chciałbym żeby moje pogodzenie się z Seungiem też tak wyglądało. Oboje z Yuurim puściliśmy w niepamięć piątkową kłótnie, tak jakoś samo nam to wyszło. Naturalnie i bez większych problemów wykonujemy codzienne czynności, zachowujemy się jakby nic się nie wydarzyło. Z drugiej strony moje relacje z Seungeim wyglądają inaczej, są bardziej zagmatwane, poplątane.

- Wyjaśnisz mi, co Nikiforov robił u nas w mieszkaniu? - Mam już podejrzenia, lecz bawi mnie oglądanie zawstydzonego przyjaciela wyznającego mi prawdę.

- No wiesz - stawia mleko na blacie patrząc na nie jakby rozmawiał z opakowanie i jego zawartością niż ze mną.

- Jakbym wiedział, to bym nie pytał - zaznaczam wycierając kubek w ręcznik.

- Nie lubisz go - zauważa uznając, że woli rozmawiać ze mną niż mlekiem.

- Nie znam go - przyznaję podjąć mu kubek - wiesz, jaką ma opinię. Nie chcę, żebyś się rozczarował, a poza tym, to, kiedy mnie zapoznasz ze swoją ukochaną osobą? Za dużo lejesz - zwracam uwagę widząc jak mleko wylewa się z naczynia.

- Nie miałeś się czasami zająć swoim przyjacielem? – Bardzo chce zmienić temat zabierając się za wycieranie rozlanego mleka. – Wróciłeś taki nie swój.

- Dam sobie radę – zapewniam, chociaż jest to kwestia sporna. – Mówimy teraz o tobie i jak jej tam było? – Robię pauzę. – Victoria?

Yuuri rzuca we mnie ręcznikiem, którym chciał na sucho wytrzeć blat. Chciałoby się powiedzieć o wykonaniu uniku w ostatniej chwili, jednak nie udaje mi się. Obrywam ręcznikiem, dla własnego bezpieczeństwa zwiększam odległość dzielącą mnie do napastnika.

- Trafiłem?

- Bardzo śmieszne – jest na mnie zły, słyszę to po głosie. – W piątek mówiłeś, że nawet jej nie znasz, a już nie lubisz. A teraz, co?

- Dobra, przepraszam – kapituluję, mam na razie dosyć kłótni z bliskim osobami. – A tak na serio? Nikiforov to ktoś więcej niż przyjaciel, mam rację?

Nadal nie mam bladego pojęcia, jakim cudem tych dwoje się zgadało, zwłaszcza, że Yuuri nie jest zbytnio towarzyski. Już nie chodzi o dwa różne kierunki, bo uczymy się w tym samym budynku, ale to, co skłoniło doktoranta do chęci głębszego zainteresowania się moim przyjacielem? Przy bliższym poznaniu Yuuri ma wiele zalet, ale nie daje się tak łatwo otworzyć przed innymi. Z drugiej strony Nikiforov pewnie ma jakieś swoje sztuczki, żeby kogoś podejść.

- Nie odpuścisz – wzdycha zabierając się za przelanie nadmiaru mleka od innego naczynia małą chochelką wyciągniętą z szuflady.

- No, nie – zapewniam radośnie sadowiąc tyłek na jedynym stołku w kuchni.

Jest ona tak mała, że mieścimy się we dwoje tylko na stojąco. Posiłki zazwyczaj jemy u Yuuriego w pokoju, jego cztery kąty to największe pomieszczenie w naszym mieszkaniu. Ciężko stwierdzić, czym kierował się architekt deRoy projektując tak małe wnętrza. Czy jego zdaniem studenci mieli w nich jedynie spać, a cały czas poświęcać na naukę?

Czekam trochę niecierpliwe, aż Yuuri zechce się podzielić swoją opowieścią, ale najwyraźniej przelewanie mleka jest ciekawsze. Może ma jakieś obawy względem mojej oceny swojej relacji z doktorantem? To ja prędzej powinienem się bać przypominając sobie tę żądzę mordu w oczach Rosjanina sprzed paru tygodni. Już wtedy było coś na rzeczy?

- Yuuriś jak cię nie będę oceniał – zapewniam bujając się krześle – najważniejsze, żebyś był szczęśliwy, a resztą się nie przejmuj. Pamiętaj, że ja zawsze będę po twojej stronie, nawet, jeśli się kłócimy, ale to normalne.

- Dzięki – uśmiecha się do mnie. - Ja sam tak nie do końca wierzę w to, co się dzieje – wyznaje w końcu wstawiając kubek do mikrofali. – Chciałbym tylko, żebyś lepiej poznał Victora, polubił go, może kiedyś nawet zaprzyjaźnił.

- Postaram się – zapewniam – możesz...

Nie kończę, ponieważ za bardzo się rozbujałem, aż mebel odmawia współpracy. Spadam z niego wywracając się na plecy po raz drugi w ciągu dwudziestu czterech godzin, w ten weekend prześladuje mnie pech, wszystko czyha na moje biedne życie. Na podłodze nie ma wykładziny tylko kafelki dla łatwiejszego utrzymania porządku oraz czystości, a w pobliżu nie ma Seunga mogącego zamortyzować upadek. Dzisiaj dodatkowo muszę przywalić głową w podłogę, aż mi się ciemno robi na moment przed oczami.

- Phichit?

Mija dłuższa chwila nim zaczynam ogarniać, co się dzieje, widzę nad sobą zatroskaną, wystraszoną twarz współlokatora. Mrugam intensywnie, chcąc się pozbyć tych tak zwanych mroczków sprzed oczu. Czuję tępe pulsowanie z tyłu głowy.

- Phichit? – Yuuri ponawia próbę nawiązania ze mną rozmowy widząc, że jestem przytomny, chociaż nie kontaktuję.

- Co? – Powoli zaczynam wracać z chwilowego odlotu do Nicoladnii.

- Ile widzisz palców? – Pyta zachowując się jak na prawdziwego lekarza przystało, co w tej chwili jest jak najbardziej wskazane.

- Dwa – odpowiadam zgodnie z prawdą, do leżenia na podłodze robi mi się zimno. Mam na sobie tylko koszulkę z krótkim rękawem. – Pomóż mi wstać.

- Powoli – mówi podając mi rękę.

Podnoszę się do pozycji siedzącej, czując jak ból głowy nie mija, nie jest natrętny, mimo to czuję go. Odruchowo dotykam jej chcąc sprawdzić, czy nie dajcie bogowie, nie ma tam krwi, jakiegoś rozcięcia, czegokolwiek. Nie mam czasu na dodatkowe urazy zdrowotne mając zaplanowane wieczorną pogadankę z Seungiem.

- Kręci ci się w głowie? Może wypadałoby zrobić prześwietlenie? – Proponuje zatroskany. – Tak na wszelki wypadek?

- Nie kręci mi się w głowie – odpowiadam zgodnie z prawdą. – Jak się źle poczuję dam ci znać, obiecuję.

Yuuri niechętnie się zgadza karząc mi iść do pokoju trochę poleżeć i od razu dać znać, jeśli poczuję się gorzej. Stosuję się do polecenia idąc powoli do swojego pokoju, drzwi zostawiam otwarte, współlokator chce mieć mnie na widoku. Chwilowo daruje sobie wykład na temat bujana się na krześle, wyłoży mi go jak poczuję się już lepiej.

Ostrożnie kładę się na poduszkę uważając, aby nie zgnieść Boo i Danny'ego, Chika z dzieciakami pomieszkuje w drugim pokoju, do którego chłopcy nie mają wstępu. Zwierzaki kręcą się po łóżku, chodzą po mnie nim wreszcie zakopują się w pościeli i idą spać. Przewracam się na lewy bok wtulając się w poduszkę, sięgam po smartfon, przeglądam powiadomienia. Brakuje jakiegokolwiek znaku od Seunga. Nie powinienem się niczego spodziewać niczego skoro mnie chce mnie już widzieć, po cichu liczę na minięciu mu złości, stosuje się do zapewnień o nie drążeniu w jego przeszłość. Mimo to i tak się na mnie zezłościł.

Po paru minutach wchodzi Yuuri niosąc mi kakao, stawia je na nocnej szafce, ponawia pytanie jak się czuje. Może chce iść do Nikiforova, wszak mamy weekend, a tymczasem ja tu takie cyrki odstawiam. Zapewniam o dobrym samopoczuciu, wszystko jest ok, więc może realizować swoje plany na resztę dnia. Zamiast tego zostaje ze mną, biorąc się za sprzątnięcie mieszkania, zrobienie prania, zaglądania, co chwilę od mnie.

Poniekąd mam lekkie wyrzuty sumienia oraz obawę, czy pozwoli mi wyjść późnym popołudniem do Seunga. Kończy dzisiaj o osiemnastej, więc koło dziewiętnastej dotrę do niego dając mu czas na ogarnięcie się po pracy. Zapewne znów przyjdzie wcześniej nie chcąc bezczynnie siedzieć w mieszkaniu. Fajnie, że potrafi robić dużo rzeczy na raz, jednak taki tryb życia kiedyś da o osobie znać, organizm się zbuduje.

Powoli przewracam się na drugi bok podciągając pod brodę kocyk, przyniesionym przez Yuuriego. Blokuję smartfon wsuwając go pod poduszkę, czuję się trochę śpiący, krótka drzemka powinna wyleczyć mnie z tego irytującego pulsowania. Zamykam oczy słysząc jak współlokator kręci się po mieszkaniu zaglądając do mnie od czasu do czasu.

***

Wychodzę z domu parę minut po osiemnastej po setnym zapewnieniu Yuuriego o dobrym samopoczuciu i stanie zdrowia po upadku na kafelki. Głowa mnie boli, nie kręci mi się w niej, więc pora zabrać się za posprzątanie bałaganu, który się narobił.

W bardzo wielu miejscach da się zauważyć informacje przypominające o dzisiejszej premierze ostatniej płyty w karierze Magicznych w obecnym składzie. Jeszcze nie tak dawno sam stałbym w kolejce przed sklepem, aby równo o północy nabyć nowy krążek. Jutro mają dać pierwszy koncert promujący album z wiodącym remiksem „Shadow of Soul", gdzie wreszcie zdecydowano się wziąć na warsztat również solówki Sena Lee.

Nie wiem, co powiem Seungowi jak się już zobaczymy, lepiej wychodzi mi to spontanicznie, planowanie nie jest moją najmocniejszą stroną. W międzyczasie wolę jednak uprzedzić o swojej wizycie. Wyciągam telefon z kieszeni, wynajduję jego numer i dzwonię. Nie odbiera. Czyżby faktycznie mówił poważnie? Mam mnie już dość?

Nie poddaje się tak łatwo ponawiając próbę, raz, potem drugi. Ani razu nie odbiera połączenia, więc zaczynają dopadać mnie wątpliwości. Zatrzymując się czerwonym świetle mam chwilę zwątpienia. Nawet, jeśli dotrę po jego dom, pytanie czy mnie wpuści? Wysyłam jeszcze wiadomość, tak właściwie nie wiem, po co. Wraz z zielonym światłem ruszam z pozostałymi przechodniami poddając się efektowi owczego pędu.

Powoli robi się ciemniej, gdy zatrzymuję się pod blokiem, problem dostania się na klatkę schodową rozwiązuje mi sąsiadka Seunga, którą spotkaliśmy wczoraj wychodząc razem do pogotowia. Wita mnie z uśmiechem, rewanżuję się tym samym. Wchodząc po schodach gawędzimy o pogodzie, rozstajemy się na drugim piętrze, gdzie mieszka. Mi pozostaje pokonanie jednego piętra nim trafię na barierę w postaci drzwi.

Stojąc przed nimi, tak dla pewności naciskam klamkę i dębieje. Zostawił je otwarte, to aż się prosi się o okradnięcie mieszkania. Wchodzę do środka, tym razem zamykając je na zamek.

- Seung?

Wołam wchodząc do salonu połączonego z aneksem kuchennym, jednak nikt mi nie odpowiada. Chyba nie wyszedł nie upewniwszy się, że zamknął za sobą drzwi? Do tego nie zapalił światła, co mimochodem robię ja.

- Seung? To ja, Phichit.

Wołam tym razem głośniej. Może schował się gdzieś, ze słuchawkami na uszach, stąd zero odpowiedzi? Sensowe wyjaśnienie, jednak jakoś nie mi nie pasuje do niego. Za bardzo się pilnuje na każdym kroku, z zachowaniem, słowami, wyrazem twarzy. Mój niepokój mija, gdy drzwi od łazienki się otwierają, a ja nimi obrywam.

- Ała – łapię się za nos, który najmocniej obrywa. Jeśli przeżyję dzisiejszy weekend będzie to istny cud w Detroit.

- Phichit? – Seung jest jeszcze bledszy niż zwykle.

- Nie, misiu Yogi – zapewniam cofając z daleko od niebezpiecznego kawałka drewna. – Miałeś niezamknięte drzwi, to aż się prosi o nieproszonych gości.

- Teraz to i tak nie ma znaczenia – zgasza światło w łazience nie czuły na mój bolący nos. – Po co przyszedłeś? Nie wyraziłem się jasno?

- Wpierw podaj mi jeden dobry powód, dlaczego tak nagle uznałeś, że nie chcesz się ze mną zadawać – oświadczam siadając na kanapie. – W każdej przyjaźni zdarzają się kłótnie, chyba, że tylko ja uznaję cię za przyjaciela.

Milczy pocierając grzbietem dłoni usta, najwyraźniej po fakcie zdał sobie sprawę, że to go obrzydza. Teraz emocje opadły, zastanowił się na spokojnie, doszedł do takich wniosków. Jest mi z tego powodu smutno, całowanie go całkiem mi się podoba, jednak to jednostronne.

- Naprawdę chcesz to zakończyć? – Ciągnę, gdy nie dostaję odpowiedzi, nigdy nie był za rozmowny. – Bo ja nie chcę. Tak w ogóle to przyszedłem przeprosić, za wczoraj, źle mi z tym, że zostawiłem cię samego właśnie teraz.

Nie muszę zagłębiać się dalej, obaj wiemy, o czym mowa, jednak to drażliwy, delikatny temat. Mam ochotę głoś sobie wzdychać nad prowadzonym monologiem. Złością niczego teraz nie osiągnę, więc w końcu wzdycham dając upust gromadzącym się emocjom.

Seung nadal stoi przy ścianie, koło wejścia do łazienki, bokiem do mnie. Wygląda jak jedno wielkie nieszczęście, będąc w tym samym miejscu, co jego największy koszmar z przeszłości. Działając spontanicznie podnoszę się z kanapy, przez moment kręci mi się w głowie, daję radę to ustać. Widocznie całkowicie mi jeszcze nie przeszło po porannym upadku.

Podchodzę do gospodarza z zamiarem zmuszenia go do rozmowy ze mną, inaczej dojdziemy donikąd. Mam konkretny cel do zrealizowania, a on mi go skutecznie uniemożliwia swoim milczeniem. Łapię go za rękę, sądząc, że mi się wyrwie. Zaskakuje mnie nie robiąc tego, tylko splatając nasze palce razem.

Nie nadążam za jego wahaniami nastrojów, mogę snuć jedynie przypuszczenia, żadne niepotwierdzone przez wiarygodne źródło.

- Co się dzieje? – Pytam stając naprzeciwko niego. – Mam dosyć tych niedomówień, tajemnic i całej reszty. Nie pomogę ci, jeśli sam tego nie chcesz.

- Spotkałem się z nim.

Te trzy proste słowa wyjaśniają mi cały obraz sytuacji obecnego zachowania przyjaciela. Gdy ja sobie leżałem w domu pod kocykiem, on sam stanął twarzą w twarz z Leroyem. Obiecałem sobie być przy nim przez cały weekend, nawet zahaczając o poniedziałek. Zawiodłem.

- Zostaniesz? – Pyta opierając się czołem o moje ramię

- Jak długo będzie trzeba – zapewniam.

Przestaję się zastanawiać nad czymkolwiek. Nasza relacja jest tak dziwna, że nawet nie widzę sensu w próbie jej zrozumienia. Teraz chcę tylko stanowić oparcie dla Seunga, żeby więcej nie stawiał czoła samotnie Kanadyjczykowi.

Trwamy w ciszy przez bliżej nieokreślony czas. Koniecznie muszę dać znać Yuuriemu, że ma chatę wolną na noc, więc może sobie sprosić Nikiforova, dzieci i tak z tego będzie.

- To, co będziemy robić? – Nie lubię ciszy, która z czasem zaczyna, aż dzwonić w uszach. – Możemy dokończyć maraton Marvela. A jutro obaj urwiemy się z zajęć.

- Będę miał zaległości – zauważa siląc się na słaby uśmiech. – Jak na razie mam stuprocentową frekwencję.

- Jakoś przeżyjesz z tą świadomością – śmieje się ciesząc się z rozluźnienia się atmosfery. – Yuuri będzie harcował jak szalony z Victorem, wróć Victorią.

- Uprzedzałem, że nie będziesz miał ze mną łatwo – zauważa odklejając się od mojego ramienia, powracając do naszej rozmowy sprzed paru tygodni. – No i niech będzie Marvel – zgadza się rozplatając nasze dłoń.

Wiedziony zbytnią pewnością siebie, jeszcze nie w pełni swobodą atmosferą, prawie ponownie łącze nasze usta w pocałunki. W ostatniej chwili przypomina mi się widok sprzed parunastu minut. Co mam poradzić, że mnie do niego ciągnie bardziej niż do innych ludzi?

- Przepraszam – cofam się parę kroków do tyłu. – Tak mnie jakoś poniosło, postaram się tego już więcej nie robić. Masz jakiś popcorn albo inne niezdrowe przegryzki?

- Coś zostało od wczoraj.

Wymija mnie nie komentując mojego zachowania. Powinienem się cieszyć z takiego obrotu sprawy, jednak nie daje mi spokoju jego zachowanie. Nadal nie określił czy jesteśmy przyjaciółmi? Zwykłymi znajomymi? Chciałbym wiedzieć na czym stoję, jednak na razie nie zanosi się na szybkie wyjaśnienie. 

________________________

Przyznam, że nie jestem zadowolona.

Pozdrawiam 

Ao.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro