2. Początek słów

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Pastelowe barwy poczekalni Patterson Dog and Cat Hospital z założenia mają działać kojąco na oczekujących, na swoją kolej, właścicieli czworonogów. W praktyce wychodzi to różnie, nie zawsze powszechnie panujące przekonania w rzeczywistości zdają egzamin. Na szczęście istnieje jakiś odsetek ludzi doceniający wysiłek włożony w odpowiednio przygotowane pomieszczenie.
W drzwiach szpitala mijam panią Lilię, emerytowaną weterynarz, pomagającą w papierologii Patterson, przepuszczam ją pierwszą, dopiero potem wchodzę. W środku znajduje się troje właścicieli kotów syczących wściekle na siebie, rzucam powitanie, kierując się do wejścia dla pracowników.

Cztery razy w tygodniu mam praktyki pod okiem Yakova Feltsmana, weterynarza ze stażem dłuższym niż ja żyje na tym świecie.
W małej szatni przebieram się w uniform do pracy, w międzyczasie gotując wodę na mocną kawę, potrzebny mi porządny kop na rozpęd. Czuje się wyjątkowo rozkojarzony, mam tak za każdym razem, gdy wychodzi jakiś news o Magicznych Chłopcach. Tym razem chcą wziąć na warsztat remixy z ich pierwszego albumu, niech robią, na co im przyjdzie ochota. Jednak każda wzmianka o tym produkcie nawiązuje do osoby ich pierwszego gitarzysty, chociaż nie gra z nimi od dwóch lat, a oni nadal wałkują temat.
Czajnik komunikuje zakończenie swojej pracy, zatem zalewam kawę, jedną dla mnie, drugą dla Feltsmana. Przyda mu się, bowiem jeszcze ładnych parę godzin przed nami. Pogodzenie nauki, praktyk nie jest takie trudne, jeśli nie robi się nic innego, moje życie towarzyskie ogranicza się do pobieżnych znajomości na uczelni. Jedynie z Feltsmaniem oraz panią Lilią spędzam najwięcej czas, w trakcie praktyk, wcale mi to nie przeszkadza, mogę nauczyć się czegoś pożytecznego.

Równo z wybiciem godziny piętnastej trzydzieści rozpoczynam współpracę z Feltsmanem, przynoszę mu kawę, witamy się skłonieniem głowy. W zależności, czy jest pacjent, czy też nie ucinamy sobie pogawędkę, albo i nie. Dzisiaj wypada opcja druga, właściciel z kotem w pakiecie z jelitówką, stawiam kubek na biurko, kieruję się do drugiego gabinetu, aby znaleźć sobie kreatywne zajęcie. Będąc w trakcie zajmowania się pacjentem Yakov całkowicie mnie ignoruje, z szacunku do właściciela i jego zwierzaka, zdążyłem się przyzwyczaić. W drugim gabinecie słychać włączone przez panią Lilię radio, zdarza jej się zapomnieć je wyłączyć, nic nowego.

- Na pierwszym miejscu, ponownie, „Army" z ostatniego krążka Magcial Boys. Zdaniem wielu fanów najlepsza piosenka z tego albumu, gdzie da się słyszeć ciekawe przerywniki muzyczne klawiszowca Ji oraz gitarzysty KEN-a.

Wyłączam radio nieco za gwałtownie, to się robi nudne, gdzie nie spojrzeć nawijają o zespole stworzonym w wyniku projektu Połączeni Muzyką. Kwestią czasu jest, gdy powstanie następna grupa, może dla odmiany złożona z samych dziewcząt albo koedukacyjna. Możliwe jest wszystko, byle by utrzymać kurę znoszącą złote jajo, jakim niewątpliwe jest boysband.

Zalegająca cisza po wyłączeniu radia działa uspokajająco, mogę całkowicie skupić się na nauce od Feltsmana, zdobywaniu doświadczenia. W końcu, gdy zostanę pełnoprawnym lekarzem weterynarii ludzie będą powierzać mi życie swoich pupili, nie wolno będzie mi ich zawieść, nic nie powinno mnie rozpraszać.

Do godziny osiemnastej mamy w dziewięćdziesięciu dziewięciu procentach przypadki psów oraz kotów z jelitówką, pozostały jeden totalny misz-masz: obcinanie pazurów, czyszczenie uszów, czy szczepienia. Widzę po Yakovie zmęczenie, czas mu leci, niebawem przejdzie na emeryturę, zapewne też będę na wyglądał po latach pracy. Ludzie potrafią być różni, szczególnie marudne oraz uciążliwe są starsze osoby wiedzący lepiej, co robić ze swoim zwierzakiem, dopóki ich metody nie przynoszą oczekiwanych rezultatów, gdy na pomoc jest za późno. Wówczas to do ciebie mają pretensje za brak profesjonalizmu, źle dobrane leczenie i całe zło tego świata.

Myję ręce po zaszczepieniu leciwego pudla na wściekliznę, gdy Yakov rozpoczynał walkę z kolejnym pacjentem. Słysząc swoje imię wracam do pierwszego gabinetu, gdzie weterynarz prowadzi konwersacje z kolejnym właścicielem. Mój wzrok pada na mały transporter na stole, nie dowierzam, gdy Feltsman prosi mnie o zajęcie się chomikiem! Przez te sześć miesięcy trafiały mi się jedynie psy, koty, króliki oraz szynszyle i dwie fretki.

- Proszę za mną – zawracam się do chłopaka, a ten idzie za mną.

Robię parę kroków, rozlega się melodia. Znam ten utwór doskonale, pamiętam każdą chwilę spędzoną na komponowaniu nut, wspólnej grze, dobieraniu słów do tworzonej muzyki. Moje ciało samoistnie się spina, chociaż serce rwie się do muzyki. Gdybym miał pod ręką gitarę, chwyciłbym ją bez zastanowienia, mogąc z zamkniętymi oczami odegrać „Shadows of Soul". Jesteś cieniem, ukrytym na dnie duszy. Znasz wszystkie moje tajemnice, każdy mroczny sekret. Chwila nie uwagi, gdy zniknę, oka mgnienie, by nie istnieć. Słowa Leo zaśpiewane jeden jedyny raz na koncercie do mojej solówki, stające się hitem, powtarzanym przez fanów. Zmuszam się, by iść dalej, chłopak pospiesznie odrzuca połączenie, przepraszając, w uszach nadal rozbrzmiewa gitarowa solówka, zagrana pod wpływem chwili, stająca się ostatecznie symbolem utworu. Kiedyś uwielbiałem ten kawałek, cienista ballada zapewniała sławę, pieniądze oraz rozgłos, będąc jednocześnie początkiem końca mojej krótkiej kariery, o której chce zapomnieć.

- Proszę wyjąć chomika – mój głos wydaje mi się odległy, jakby należał do kogoś innego, natrętna melodia nie chce odejść w zapomnienie. Czy kiedyś się od tego uwolnię?

- Od jakiegoś czasu jest jakiś dziwny – mówi chłopak stawiając na stole brązowe stworzonko.

- A konkretnie? – Postawienie diagnozy na podstawie jego stwierdzenia, jest niemożliwe.

- Ciężko stwierdzić – uznaje przepraszającym tonem głosu bardziej skupiając się na mojej osobie niż swoim zwierzaku. – Pewnie ma jakiś konflikt z pozostałymi dwoma chomikami, bo robi okopy z daleka od Booboo i Danny'ego.

Nie komentuję wypowiedzi, tacy ludzie nie powinni mieć zwierząt, skoro opowiadają takie głupoty. Dokładnie oglądam brązowe zwierzątko starając się uzyskać jeszcze jakieś informacje o wskazówkach naprowadzających mnie na przyczynę jego dziwnego zachowania.

- To ciąża – stwierdzam ostatecznie. – Jeszcze całkiem niewidoczna, ale skoro robi okopy, chowa tam jedzenie i przede wszystkim to samica będąca w klatce z dwoma samcami, to inaczej być nie może.

- Chip jest dziewczyną? – Chłopak wygląda na zaskoczonego. – Kiedy zdążył zmienić płeć? I kto jest w takim razie ojcem? Obaj są czarni, a jak pójdą do sądu w walce o prawo do opieki nad dziećmi?

- Od urodzenia – niedowierzam, że świat nosi takich ludzi. Podnoszę wzrok na stojącego w drzwiach Yakova, on też spogląda z politowaniem na chłopaka. - Proszę ją teraz trzymać w osobnej klatce, nie brać na ręce, nie bawić się z nią, najlepiej zostawić w spokoju, odizolować do pozostałych chomików. Koniecznie usunąć pięterko, kołowrotek, podawać jej dużo białka w postaci gotowanego jajka, chudego białego sera.

- Zero stresu – podsumowuje brunet kiwając głową. – Zapamiętam. Prawdziwy z ciebie weterynarz z powołania, Seung.

Mam szczerą ochotę roześmiać się na te słowa. Gdyby to powołanie decydowało o zawodzie zajmowałbym się muzyką, nie leczeniem zwierząt. Ta praca też jest satysfakcjonująca, miała być planem awaryjnym, a awansowała na pierwsze miejsce. Co rusz wynajduję sobie różne zajęcia, by nie mieć ani chwili wolnego, prawie nie słucham muzyki, by nie rzucić w cholerę z trudem wypracowanego życia z dala od blasku jupiterów. Spędziłem rok czasu zajmując się zawodowo muzyką, wystarczająco długo, by wiedzieć, że taką ścieżką powinienem iść, podążać za powołaniem, nie rozumem.

Yakov zamyka drzwi do gabinetu wracając do pracy, zostaję sam z właścicielem chomiczki wpatrzonego we mnie jak w obrazek. Dzisiaj już i tak jestem wytrącony z równowagi ciągłą dyskusją o przerabianiu lub zostawieniu w spokoju utworów z muzyką Sena Lee. Chcę jedynie móc zapomnieć, zająć się monotonnym życiem Seunga-gil Lee, przyszłego lekarza weterynarii, świat muzyki mi tego nie ułatwia.

- Aby uniknąć ponownej ciąży, trzeba trzymać samiczkę osobno, chomiki potrafią mieć pokaźną liczbę młodych w ciągu roku.

- A jak zacznie się poród, co mam robić? Nigdy nie przyjmowałem porodu, nie mam kwalifikacji – zaczyna panikować.

- Urodzi sama – chcę się już pozbyć tego wariata, może nieszkodliwy, jednak męczący. – Obce zapachy na potomstwie mogą doprowadzić do odrzucenia ich przez matkę.

- Jakaś wizyta kontrolna? – Dopytuje się. Może zaczyna się przejmować stanem zdrowia chomiczki, jakoś ciężko mi to w to uwierzyć.

- Nie ma potrzeby – bardzo liczę na szybkie zakończenie tej wizyty, na chwilę spokoju. – Wystarczy zapewnić jej odpowiednie warunki. Jaka to rasa?

- Syryjska – zapewnia. Dobrze, że wie, chociaż jakiej rasy ma chomiki.

- Ciąża trwa szesnaście od osiemnastu dni – czuję się zmęczony jak nigdy. Z wiadomością o planowanych remixach jakoś sobie radę, usłyszenie cienistej ballady to zupełnie inna bajka. Unikam jak ognia tych pięć piosenek z moim udziałem, codzienne zakopując powracające wspomnienia. Odcięcie się od przeszłości nie należy do łatwych, same starania nie wystarczą, zwłaszcza będąc atakowanym zewsząd informacjami o zespole.

Chłopak zagaduje mnie jeszcze przez dłuższy czas, skutecznie odciągając moje myśli od błąkającej się w tle melodii „Shadows of Soul". Pyta o pierdoły, mówi dużo, bez sensu, dziękuje za pomoc, ponownie napomyka o obawy związane z porodem, aż nie wiem, kiedy daje mu swój numer, żeby w razie, czego dał mi znać. W rezultacie dowiaduję się jak ma na imię, skąd pochodzi, gdzie mieszka, co studiuje, gdy wychodzi robi się dziwnie pusto, cisza aż dzwoni w uszach.

Yakov daje mi chwilę wolnego, widzi moje rozkojarzenie, tak do mnie nie podobne. Może wyolbrzymiam problem, jednak to fani ciągle drążą temat. Oficjalnie Sen Lee wrócił do Korei, z powodów osobistych, zapewniając o zakończeniu przygody z muzyką. Opadam na ławkę, opierając czoło na złączonych dłoniach. Nie sądziłem, że zostanę wytrącony z równowagi przez kawałek własnej solówki. Gra z Emilem, Ji oraz Mikem sprawiała przyjemność, w kwestiach muzyki nadawaliśmy na tych samych falach, wytykając sobie nawzajem błędy. Potrafiliśmy poświęcić wiele godzin na wspólne tworzenie muzyki, popisy czy improwizację znanych już utworów. W takich chwilach dało się czuć wspólny cel, szliśmy razem jedną drogą, znikały nieprozumienia, naprawdę byliśmy połączeniu muzyką. Leo też brał czynny udział w tworzeniach piosenek, dostrajaliśmy się go jego głosu, harmonizowaliśmy tempo. Jedynie Leroy od samego początku tam nie pasował psując atmosferę, spokojnie obyłoby się bez niego. Uparcie chciał być numerem jeden, liderem grupy, jako wokalista, obrał mnie za cel, niby przez większą popularność.

Wzdycham głośno, nabieram powietrza, muszę się uspokoić, odzyskać równowagę, przestać powracać do przeszłości, Sen Lee nie wróci, tak postanowiłem. Wstając rano liczyłem na kolejny monotonny, bezpieczny dzień w wypracowanej rutynie.

Wibracje w smartfonie wywołują kolejną chęć, by ten czwartek dobiegł końca, a jutro wszystko będzie tak jak wcześniej. Wyświetlacz informuje mnie, że to Min-so, nie wierzę w widok imienia menadżerki oraz PR-owca Seusic. Należy do grona ludzi ostawiających odejście Leroya nie mojego, twierdząc, że go da się zastąpić, mnie rzekomo nie. Nie odbieram, więc wysłała mi wiadomość z linkiem do filmiku na youtubie, koniecznie karząc go obejrzeć oraz odsłuchać. Mimowolnie spełniam polecenie, poniekąd zaintrygowany. Min-so kontaktowała się ze mną tylko parę razy odkąd opuściłem Magicznych, zawsze z jakimś ostrzeżeniem czy sugestią. Podłączam słuchawki, naciskam play i wszystko staje się jasne, cover „Scream of Heart" oraz „Inside yourself", w wykonaniu dj Altina, wschodzącej gwiazdy muzyki klubowej z Kazachstanu. Przeglądają komentarze pod filmikiem czuje rosnącą panikę, wielu jest zachwyconych, bowiem zostawił w oryginale fragmenty wykonane przez Sena Lee.

Nie potrafię zrozumieć fenomenu, jaki ogarnął ludzi na punkcie mojego muzycznego ja, zagrałem jedynie pięć utworów, stworzyłem z chłopakami muzykę do dwóch innych, które wykonał za mnie KEN. Po cichu zniknąłem ze świata muzyki, by nie rzucać się w oczy Leroy'owi i jego dziwnej obsesji na moim punkcie. KEN musi mocno za mną nie przepadać, chociaż jest w zespole prawie od samego początku, ciągle żyje w moim cieniu.

***

- No to jesteśmy w komplecie. Jestem Joe Karpisek – przedstawia się opiekun projektu Połączeniu Muzyką. Jest łysym facetem po czterdziestce, średniego wzrostu, z czerwonymi oprawkami na nosie. – Bardzo się cieszę móc was wreszcie powitać w mieście, gdzie spełniają się sny – wodzi wzrokiem po sześciu nastolatkach zebranych wokół okrągłego stołu. – Kluczem do zdobycia serca fanów, w dużej mierze fanek jest nie ujawnianie od razu wszystkich informacji o waszych prawdziwych tożsamościach. Jakieś sugestie?

- Jako, że nazywam się dam się poznać światu, jako tajemniczy J.J. – oznajmia Kanadyjczyk z dumnym uśmiechem błyskając białymi zębami.

- Mi tam obojętnie – Włochowi nie szczególnie zależy na jakimś mega tajemniczym przezwisku. – Mike wystarczy?

- To ja chcę być Krecik – rzuca Czech nawiązując do jednej z rodzimych kreskówek. – Nie podoba się? – Wzdycha widząc wzrok Karpiseka. – Pan też jest Czechem, więc powinien pan rozumieć dumę z czeskiej animacji.

- Rozumiem, ale to jakoś do ciebie nie będzie pasować – zapewnia mężczyzna. – Konieczne jest coś, co będzie się wiązać bezpośrednio z tobą, nie czeskimi kreskówkami.

- Nie mogę być po prostu Emilem? – Nekola jest niepocieszony, lubi swoje imię, czeskie animacje. – Neko? Tak powieje Azją, lubię koty.

- Ja po prostu będę Leo – Amerykanin idzie po najmniejszej linii oporu, czasami prostota jest najlepsza, jego zdaniem. – A Guang-Hong chce być znany, jako Ji.

- I świetnie – podsumowuje Karpisek. – Został nam tylko Seung-gil.

- Sen Lee – wtrąca się pospiesznie Emil. – Moim zdaniem to najfajniejszy pseudonim ze wszystkich. I jeśli mnie przeczucie nie myli, z Senem Lee zawojujemy świat.

_______________

I mamy drugą część.

Pozdrawiam

Ao

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro