Rozdział Trzydziesty Pierwszy.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Pamiętajcie, że gwiazdki i komentarze działają motywująco! 💋












-Mhm. - usłyszałam chrząknięcie nad sobą. Powoli uniosłam głowę i rozchyliłam powieki. Ujrzałam moją mamę, która stała nade mną z dłońmi na biodrach.

Zamrugałam dwa razy i rozejrzałam się wokół. Zegarek wskazywał siódmą rano, co oznaczało, że mama zapewne niedawno wróciła do domu.

Mój wzrok padł na dwa kubki na szkolnym stoliku. Od razu uświadomiłam sobie, że jeden należał do mnie, a drugi do Granta.

Lekko się uśmiechnęłam i przekręciłam głowę tak, aby spojrzeć na szatyna. Wciąż spał. Miał lekko rozchylone usta i bałagan na głowie. Jednak w jego wypadku, nieułożone włosy jedynie dodawały mu jednocześnie uroku i seksapilu.

W końcu spojrzałam na rodzicielkę, która,  o dziwo, wydawała się bardzo szczęśliwa.

- Co tam? - wychrypiałam.

-Myślałam, że to miał być babski wieczór. - wskazała na śpiącego szatyna. Uśmiechnęła się pod nosem, na wspomnienia z ostatniej nocy.

-To długa historia. - mruknęłam.

-Oj domyślam się. - zażartowała - Narazie idę odespać nockę, ale później masz mi wszystko wytłumaczyć. - nakazała tonem nieznoszącym sprzeciwu. Przytaknęłam i znów wtuliłam się w szatyna, który odruchowo mocniej mnie objął. - Uroczo wyglądacie. - dodała i poszła do swojej sypialni.

Oparłam głowę o klatkę piersiową Granta i wsłuchiwałam się w regularną pracę jego serca. O dziwo bardzo mnie to uspokoiło. Wpatrywałam się w chłopaka i starałam się zrozumieć jak można było być tak uroczym.

-Zamierzasz iść spać czy tak się na mnie gapić? - rozchyliłam usta z szoku, który we mnie wywołał.

-Skąd wiedziałeś, że na ciebie patrzę? - wciąż miał zamknięte oczy. Uśmiechnął się lekko i poprawił się, aby było mu wygodniej.

-Miałem przeczucie. - zaśmiał się - Tak samo, jak teraz jestem pewien, że wpatrujesz się we mnie z otwartymi ustami i oczami, jak u kota ze Shreka. - dodał i otworzył oczy. Starałam się zamaskować zaskoczenie, ale chyba mi się nie udało. - Trochę cię już znam, Chris. - puścił mi oczko.

-Moja mama jest ciekawa, dlaczego tutaj spałeś. - zmieniłam temat.

-Przyszedłem porozmawiać z jej córką, która po alkoholu uświadomiła sobie, że za mną szaleje! - pisnął naśladując mój głos. Przewróciłam oczami.

-Ja tak nie mówię. - prychnęłam, udając obrażoną.

-Wcale. - zaśmiał się, przesuwając bliżej mnie.

-No nie... - zdążyłam jedynie powiedzieć, gdyż usta Granta nie pozwoliły mi na nic więcej. Chłopak szybko pogłębił pocałunek, więc splątałam ręce na jego karku, przyciągając go bliżej. Zadowolony mruknął z aprobatą i umieścił dłonie na moich policzkach.

-Musimy przestać to robić. - mruknęłam, niechętnie rozłączając nasze usta. Prychnął pod nosem.

-Dlaczego? - mruknął.

-Czy to nie dziwne, żeby dwójka przyjaciół się tak po prostu całowała? - przemieściłam dłonie z jego karku, na swoją klatkę piersiową i skrzyżowałam je.

-W takim razie, nie jesteś moją przyjaciółką. - uśmiechnął się i znów wpił w moje wargi. Jęknęłam zaskoczona, umożliwiając mu wsunięcie języka między moje wargi. Ścisnęłam w dłoniach jego koszulkę, przyciągając go, tak blisko jak to tylko możliwe. Zadowolony zacisnął ręce na moich udach i wciągnął mnie na swoje kolana.

Siedząc na nim okrakiem, przeniosłam ręce na jego ramiona. Całowaliśmy się łapczywie i nie zamierzaliśmy przestać. Wiedziałam, że nie powinno do tego dojść, ale czułam się przy nim wyjątkowo dobrze.

-Grant... - przerwałam pocałunek na maksymalnie dwie sekundy. Usta szatyna wróciły jak bumerang i nie pozwoliły mi nic więcej powiedzieć.

Zacisnął dłonie ma moich biodrach przez co z moich ust uciekł kolejny jęk. Starałam się być cicho, ponieważ dwa pokoje dalej spała moja mama, a piętro wyżej moje przyjaciółki. Tymczasem ja zabawiałam się w najlepsze z Grantem. Kimkolwiek by dla mnie nie był...

Położyłam ręce na piersi szatyna i odsunęłam się.

-Lubisz robić mi na przekór, co? - wpatrywałam się w niego, z głową przechyloną w lewą stronę.

-Jestem pewien, że tobie też to nie przeszkadza. - stwierdził.

-Chyba jesteś zbyt pewny siebie. - uśmiechnął się promiennie.

-Kobiety to lubią. - wzruszył ramionami.

- Czyżby?

-A lubisz mnie? - uśmiechnęłam się, przewracając oczami.

-Może...

-Może? - jęknął.

-Trochę. - dodałam, ale widząc jego urażoną minę parsknęłam - Jesteś uroczy, gdy starasz się być poważny. - oznajmiłam.

-Nie jestem uroczy. - oburzył się - Seksowny, to się zgodzę. - potrząsnęłam głową.

-Nie. Uroczy.

-Nie znasz się. - szybko cmoknął moje wargi i się odsunął - Muszę wracać. - widziałam z jak wielką niechęcią to oznajmił.

-Wiem. - mruknęłam, przytulając go - Tylko, że nie chcę, żebyś wychodził... - wyznałam.

-Ja też tego nie chce. Myśl pozytywnie, widzimy się w sobotę na randce. - skinęłam głową i zeszłam z jego kolan. Odprowadziłam go do wyjścia.

-Wyjdziesz tarasem czy normalnie drzwiami? - parsknął śmiechem.

-Ten taras to jednorazowa sytuacja. - przytaknęłam - Do zobaczenia. - pochylił się i znów skradł krótkiego całusa. Zamierzał się odsunąć, ale po chwili znów przywarł do mnie wargami, wywołując mój uśmiech. Nie mogąc się powstrzymać od razu odwzajemniłam pocałunek.

-Cześć. - mruknęłam, gdy w końcu się ode mnie odsunął i wyszedł.

Zatrzasnęłam drzwi i przękręciłam klucz, aby na pewno je zamknąć. Oparłam się plecami o ścianę i zagryzłam wargę.

Sobota. Byle do soboty...








Emilia Mikaelson

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro