Chapter 12.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

„Wydaje się jakby to było wczoraj, że mój świat zleciał z nieba.
Wydaje się jakby to było wczoraj, że nie wiedziałam jak bardzo potrafię płakać.
Czuć, że jutro nie dam sobie rady."


8 wrzesień 2017


Czasami najwłaściwszą formą działania jest spalenie wspólnych zdjęć, oddanie wszelkich rzeczy związanych z drugą osobą, czy też skasowanie archiwum każdej możliwej rozmowy, bądź wiadomości w telefonie. Zmiana haseł dostępu, w których pojawiało się czyjeś imię, o ile korzystało się z takich metod. Trzeba polubić poniedziałki, znienawidzić wieczory, które można było spędzać na rozmowie do białego rana. Właściwe jest też wykreślenie z kalendarza rocznicy pierwszej randki, pocałunku, pierwszej wspólnej nocy i co najważniejsze, zrobić sobie totalne pranie mózgu, by czyjeś imię i nazwisko nie wywoływało już absolutnie żadnych emocji.

Wszystko tylko po to, by móc zapomnieć i ruszyć dalej ze swoim życiem.
Moda na randki w parku, czy też wśród otoczenia przyrody powinna minąć wraz z jego odejściem. I to samotne, długie wieczory z herbatą, pod kocem, w towarzystwie książki powinny stać się codziennością.

Cała ta otoczka zdecydowanie ominęła mnie w tempie natychmiastowym. Normalnie właśnie tak wyglądałby mój proces godzenia się ze stratą miłości. Chociaż nie miałam pojęcia, czy byłoby to właściwie i czy oby na pewno działałoby w stu procentach, to zdawałam sobie sprawę, że przeskakiwanie pewnych elementów miało katastrofalne skutki.

Byłam mężatką, która kochała faceta. I ten mężczyzna zdecydowanie nie był tym, którego poślubiłam pomimo moich usilnych starań, by zmienić uczucia.
Walnęłam czołem w blat stołu przy którym siedziałam wraz z dokumentami i jęknęłam cicho, nie mogąc ukryć własnego udręczenia. Kolejną godzinę, zamiast skupić się na pracy, poświęcałam na rozdrapywanie starych ran.

Nie dość, że Sebastian zasugerował, że powinnam spotkać się ze swoją dawną miłością, to i mój brat, wręcz postawił mi ultimatum, że moja rozmowa z Włochem to warunek obowiązkowy, by odnowił na dobre nasz kontakt.
I najpewniej męczyłabym się z tym kolejne godziny, gdyby mój telefon nie zadzwonił.

Uniosłam głowę i zerknęłam w bok, by móc dostrzec na wyświetlaczu, że mój małżonek próbuje się ze mną skontaktować. Poczucie winy zjadało mnie od środka, dosłownie, wypalało dziurę nie tylko w moim sercu, ale i głowie, powodując w niej totalny mętlik. I nie do końca radziłam sobie z czymkolwiek, do czego, niestety, przyznałam się głośno, w dodatku własnemu bratu.

Złapałam komórkę, odebrałam i włączyłam tryb głośnomówiący, odkładając z powrotem rzecz na miejsce.

― Tak?

― Kochanie, zabij mnie, ale się nie wyrobię, wiem, obiecałem ci randkę, ale wrócę dopiero koło dwudziestej drugiej, przepraszam ― zaczął od razu mężczyzna, nie przejmując się zbędnymi powitaniami.

Zmarszczyłam brwi, nie mając pojęcia, o czym mówi?
Wyprostowałam się nagle i zerknęłam na zegarek, chcąc zorientować się, ile czasu spędziłam na zadręczaniu się. Dochodziła właśnie dwudziesta, czyli oficjalnie powinnam być gotowa, a ja w całym tym natłoku myśli, po prostu zapomniałam.
Westchnęłam cicho, rozchylając usta, nie do końca rozumiejąc, jak mogłam w ogóle do tego dopuścić?

― Skarbie, naprawdę...

― Nie, jest okej. Nie jestem zła, widzimy się później, popracuję trochę, mam sporo zaległości ― odpowiedziałam, starając się ukryć zaskoczenie, które dało się wychwycić w moim głosie.

― Wytłumaczę później, kocham cię, pa ― rozłączył się, nie komentując mojego zachowania, ani reakcji, co było mi na rękę.

Walnęłam dłonią w czoło jakby to miało mi pomóc w ogarnięciu się.
Potrzebowałam wziąć się w garść. I niestety, chociaż ciężko było to przyznać, musiałam porozmawiać z Adrienem, wyjaśnić wszystko między nami i pozwolić sobie na życie, nowe życie, które rozpoczęłam kilka miesięcy wcześniej, dokładnie o cały ten czas za wcześnie.

Podniosłam się gwałtownie z miejsca i ruszyłam w kierunku łazienki.
To nie był czas, ani miejsce by rozpamiętywać coś, co nie powinno mieć znaczenia.
Roztrzaskał mi serce, a ono, naiwne nadal nie potrafiło zrozumieć, że nie powinno mu ufać, tym bardziej czuć czegokolwiek względem niego.
Miałam męża.
I nie był on tylko osobą, którą posłużyłam się, by osiągnąć cel, czy też się zemścić.
Wybrałam go, ponieważ zdawał się nie mieć w sobie żadnego mroku, w porównaniu do bruneta, który wręcz zachował się jak bezlitosny potwór.

A ja potrzebowałam nadziei. Na nowy start, nowe życie, na miłość.
Rozebrałam się i weszłam do kabiny wprost pod lodowatą wodę, która w pierwszym momencie opadła z deszczownicy. Zadrżałam, ale dokładnie tego potrzebowałam.
Wstrząsu.
Po chwili temperatura zmieniła się, a ja przymknęłam oczy i pozwalałam kroplom spływać po moim ciele.
Wzięłam kilka głębokich, powolnych oddechów i skupiłam się na oddychaniu i wyrzucaniu z głowy obrazów, które nie powinny w niej tkwić.
To uśmiech Sebastiana powinien być tym, który przyspieszał bicie mojego serca, to jego obecność powinna decydować o moim poczuciu szczęścia.

I byłam zdeterminowana by informację, których pewien był umysł, w końcu dotarły do upartego serca.

Nie miałam wyjścia, ponieważ inną alternatywą był niepokój, nieszczęście i ból, aż do końca.
Przetarłam twarz dłońmi i uniosłam brodę do góry, by pozwolić wodzie obmyć moją twarz wraz ze łzami, które wydostawały się z moich oczu. Byłam bezsilna. Niezależnie jak bardzo chciałam, starałam się grać niezależną, silną kobietę, polegałam na każdym kroku, ponieważ prawda była odwrotna. Byłam słaba.

Wstrzymałam oddech.
I po kilku kolejnych minutach wyszłam z kabiny, owinęłam ciało ręcznikiem i wróciłam do salonu, gdzie zostawiłam swoje prowizoryczne stanowisko pracy.
Zdecydowałam się odświeżyć pocztę i odkryłam, że nie mam żadnego nowego maila. Chciałam móc dostać jakąś dobrą wiadomość, cokolwiek na co czekałam, szczególnie, że nadal wraz z pomocą Ingrid próbowałyśmy zorganizować pomoc dla Jagody. Gonił nas czas.
Opadłam na krzesło i skupiłam wzrok na jasnym ekranie laptopa, który zdawał się ze mnie po prostu kpić.
Nie wychodziło mi nic.
Blokowałam szansę na szczęście własnemu mężowi, unieszczęśliwiałam samą siebie, dręcząc się wymuszaniem na sobie kolejnych decyzji, na które nie byłam gotowa. I w dodatku, nie potrafiłam pomóc małej, niewinnej i jakże bezbronnej istocie. A potrzebowałam w moim życiu jakiegoś sukcesu, czegokolwiek, promyka nadziei.
Definitywnie.

Zerwałam się z miejsca i skierowałam się do garderoby, by ubrać na siebie jakąś bieliznę i ubrania. Sięgnęłam po pierwsze lepsze rurki i top. Naciągnęłam to na siebie i wróciłam do salonu, kierując się w stronę barku.
I chociaż miałam ochotę pić, zatrzymałam się i osunęłam się na kanapę, chowając twarz w dłoniach.
Nie chciałam płakać, wiedziałam, że jeśli pozwolę sobie na to, chociaż na chwilową słabość, mogę zatracić się w niej. Ostatnim razem trwało to kilka tygodni i miałam świadomość, jak złe było to dla mnie.
I mojego otoczenia.

Zaszyłam się z dala od najbliższych, wyszłam za mąż i udawałam, że wiodę cudowne życie, gdy tak naprawdę moje wewnętrzne demony zostały uwięzione tylko powierzchownie. Ukryłam je, ale nie pozbyłam się ich.
A one sobie rosły, narastały.
I pomimo całego mojego przerażenia, świadoma byłam tego, że istniało tylko jedno właściwe rozwiązanie.

Po kilkunastu minutach, które poświęciłam na skupieniu się na oddechu, by tak się uspokoić, podniosłam się. Zabrałam telefon z blatu stołu i wybrałam numer brata, chcąc przekonać się, czy moje przeczucia były słuszne? I jak szybko myśl ta zrodziła się w mojej głowie, tak prędko ją porzuciłam. Jeśli chciałam odpowiedzi, to kto inny powinien usłyszeć to pytanie.
Otworzyłam kontakty i zatrzymałam wzrok na imieniu i nazwisku, które pomimo najszczerszych chęci nadal nie wywoływały u mnie uczucia nienawiści.
Nie potrafiłam usunąć jego numeru.
Nawet jeśli pozbyłabym się go z pamięci telefonu, nie mogłam zrobić sobie prania mózgu. Pamięć bywała zwodnicza i lubiła pamiętać właśnie te niepotrzebne rzeczy.

Dłuższy moment wpatrywałam się w litery, które tworzyły całość i zastanawiałam się, dlaczego jestem tak wielką idiotką, by w ogóle myśleć o dzwonieniu do niego? W którym momencie stałam się taką osobą? Kiedy zaczęłam krzywdzić innych przez swój własny egoizm? Kiedy to się stało? I co ważniejsze, kiedy się zaczęło i dlaczego tego nie zauważyłam?
Ludzie cierpieli z mojego powodu. Podejmowałam kiepskie decyzje, błędne.
Byłam tchórzem, niesamowitym tchórzem. Kryłam się za wyborami innych osób i próbowałam przekonać wszystkich dookoła, że są one moimi własnymi.
Włączając w to mnie. Oszukiwałam samą siebie.
Przeciągnęłam palcem po ekranie, wybierając tym samym jego numer i wzięłam głęboki, powolny wdech.

Pierwszy i drugi sygnał sprawiły, że zdecydowałam się wstać z miejsca. Denerwowałam się dokładnie tak jak przed maturą, a przecież, nie działo się nic takiego.
Trzeci sygnał.
I czwarty.
I, gdy już miałam mieć nadzieję, że brunet po prostu nie odbierze, usłyszałam jakiś szelest.

― Samiro, to naprawdę ty? ― spytał, nie ukrywając zaskoczenia.

Najpewniej nie spodziewał się, że zadzwonię do niego jeszcze kiedykolwiek, ale to akurat nas łączyło. Też byłam zaskoczona.
Odchrząknęłam, chcąc zapanować nad własnym głosem i gulą, która utknęła w moim gardle.

― Tak ― odpowiedziałam krótko i przeszłam kilka kroków, by zatrzymać się przy drzwiach prowadzących na balkon.

Westchnęłam ciężko.
Zapanowała pomiędzy nami cisza, słuchałam jego oddechu i milczałam. I on również się nie odzywał.
To powinno być prostsze. Rozmowy z osobami, które kiedyś były dla nas całym światem.

Dawniej rozmawianie z nim nie było trudne, właściwie tak naturalne jak proces oddychania, a aktualnie miałam wrażenie, że każde kolejne słowo dusi mnie.

― Spytaj w końcu ― usłyszałam po dłuższym momencie jego cichy tembr głosu, niski i zmysłowy, chociaż to może moja wyobraźnia płatała mi figle.

Przymknęłam oczy i przycisnęłam czoło do chłodnej szyby, chcąc nieco ochłonąć.
Sam jego głos działał na mnie.
Nadal. Nieprzerwanie. I to wcale nie było dobre. I musiałam z tym walczyć.

― Skąd wiesz, że mam jakieś pytanie? ― zapytałam powoli, wypuszczając powietrze z płuc.

― Aniele ― zaczął niepewnie ― po prostu cię znam.

Przemilczałam tę informację. Nie chciałam się kłócić, faktycznie dzwoniłam, by móc się czegoś dowiedzieć, więc zacisnęłam usta w wąską linię i zagryzłam dolną wargę pomiędzy zębami.
Nie chciałam dać się prowokować. Zresztą, to może nawet nie był jego cel.
Ja miałam świadomość, że nie znam go wcale.

― Czy mój brat zna prawdę? Powiedziałeś mu? ― spytałam po momencie ciszy i mobilizowania się do tego.

Chciałam mieć pewność, że właściwie odczytałam motywy ultimatum, które postawił mi brat.

― Tak.

― Och.

― Ale to nie tak jak myślisz, cholera, Samiro...

― Nie, nie tłumacz się ― poprosiłam, przerywając mu i zacisnęłam ponownie powieki, starając się pozornie nad sobą panować.

Zacieśniłam uścisk palców na komórce.

― To wszystko? ― spytał udręczonym głosem.

― Nie.

― Więc, co jeszcze?

― Czy mnie okłamałeś?

― Okłamałem kiedy?

― Na przyjęciu walentynkowym, czy istniał jakiś inny powód jak ten, który usłyszałam. Czy za tym kryło się coś jeszcze? ― wyrzuciłam z siebie pospiesznie.

Nie miałam pewności, że zrozumiał z tego cokolwiek, ale udało mi się to wypowiedzieć, więc to i tak był jakiś mały sukces.

― Kłamałem ― przyznał, sprawiając tym samym, że moje serce na moment zamarło.

Długo szukałam jakiegoś usprawiedliwienia dla niego, czy też powodu. Nie znalazłam żadnego, aczkolwiek, potrzebowałam go znać.
I z drugiej strony, byłam pewna, że na to było za późno.
Nasza szansa minęła.
Drugiej nie mogliśmy mieć, ponieważ i tę zmarnowaliśmy.

― Rozumiem, to wszystko, dobrej nocy, Adrien.

― Samiro, proszę... ― zaczął, ale nie dałam mu dokończyć.

Rozłączyłam się i odsunęłam telefon od ucha. Spojrzałam na wyświetlacz z niedowierzaniem jakbym sama sobie nie ufała, że właśnie to zrobiłam.
I po chwili ekran się rozjaśnił, informując, że mężczyzna oddzwaniał. Odrzuciłam połączenie i odłożyłam telefon na kanapę, chociaż właściwiej byłoby powiedzieć, że rzuciłam nim na mebel.
Nie mogłam się tym dręczyć.
Nie chciałam o tym myśleć.
Nie powinnam tego rozgrzebywać.
A mimo to, robiłam wszystko na opak.
Jęknęłam cicho i pokręciłam z niedowierzaniem głową.
I najpewniej miałam już się rozkleić, gdy usłyszałam dźwięk domofonu sugerujący, że ktoś wstukuje kod.
I tylko dwie osoby go znały i ja byłam jedną z nich.

Sebastian.
Wracał.
A ja byłam w totalnej rozsypce.
Przetarłam twarz dłońmi i skierowałam się do łazienki, wiedząc, że teraz może uratować mnie tylko korektor.
Nałożyłam go pod oczy i wklepałam. Nie było tak źle, ale nie było wcale dobrze.
Po chwili usłyszałam otwierające się drzwi, więc wysiliłam się na najpiękniejszy uśmiech jaki tylko posiadałam i wyszłam z łazienki, kierując się do korytarza.

― Cześć, moja zaginiona randko ― rzuciłam żartobliwie, opierając się o ścianę.

Skrzyżowałam ramiona na wysokości mojej klatki piersiowej i spojrzałam na blondyna, który właśnie stał przede mną z pięknym bukietem czerwonych róż.

― To nie do końca tak, właśnie przyszedłem po moją randkę ― odparł, odwzajemniając mój gest i podszedł do mnie.

Przyciągnął mnie do siebie, odsuwając kwiaty na bok i pochylił się, by mnie pocałować.
Krótko i czule.

― Słucham?

― Mówiłem, że planuję cię zaskoczyć, nasza randka dopiero się zaczyna, mam nadzieję, że nie pogniewasz się jeśli poczekasz kilka minut bym mógł się przebrać ― wyjaśnił, nie przestając się uśmiechać.

Odsunął się nieznacznie i wsunął mi bukiet do rąk.
Jakoś automatycznie przysunęłam go do twarzy i powąchałam kwiaty.
Piękne i aromatyczne, wręcz idealne.

― Jestem zupełnie nieogarnięta, ty chyba żartujesz? ― oznajmiłam, nie ukrywając zaskoczenia.

Z drugiej strony, świetne było to, że tak łatwo mógł odwrócić moją uwagę od drugiego mężczyzny.

― Nie. Wyglądasz idealnie. Włóż kwiaty do wody, a ja zaraz wracam i porywam cię na miasto, nie zmieniaj nic w wyglądzie, proszę ― pokręcił głową i nie czekając na moją odpowiedź ruszył w stronę sypialni.

A ja zostałam na korytarzu, z bukietem krwistoczerwonych róż i z rozdartym sercem.
Byłam suką jakich mało. Egoistką, z których słynął ten świat.
I chociaż byłam tego świadoma, tkwiłam w tym.


Jest coraz gorzej, przepraszam, ale niestety, musiałam. Pora zacząć mieszać.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro