Chapter 13.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

„Mogę mieć wszystko, czego chcę.
Mówią, że jestem za młoda, ale to nie moja wina."


Spontaniczne, radosne, namiętne, czy też niezobowiązujące momenty były tymi, które zdawały się zyskiwać miano niepowtarzalnych. Można było w nich czuć wolność i szczęście. I miały one również wysoką cenę, ponieważ płaciło się za nie tęsknotą w rozmiarze XXL.

I nie przeszkadzało mi to, właściwie musiałam przyznać, że spacerując nocą po mieście, ramię w ramie z mężem byłam po prostu zrelaksowana. A nawet coś na wzór szczęśliwej.
Sebastian przysunął nasze złączone dłonie do swoich ust i pocałował wierzch mojej, zerkając na mnie kątem oka.
Zawadiacki uśmiech tkwił na jego wargach i cały zdawał się promienieć takim luzem, który nie do końca był do niego podobny.
Posłałam w jego kierunku lekki uśmiech i zmarszczyłam brwi jakbym sugerowała, że nie wiem, o co właściwie chodzi.

― Wiem, że zabrzmi to dziwnie, ponieważ dla ciebie to okropny czas w życiu ― zaczął, spoglądając na mnie ― ale ja jestem szczęśliwy, uszczęśliwiasz mnie, nawet jeśli nie jesteś tego świadoma ― zakończył i posłał kolejny uśmiech w moim kierunku, by zatrzymać się w miejscu i przyciągnąć mnie do siebie.

Z zaskoczeniem odbiłam się od jego ciała, ale zatrzymał mnie przy sobie, dłońmi łapiąc moje ramiona. Zdumiona uniosłam głowę, by móc połączyć spojrzenia naszych oczu.
Nie miałam pojęcia, skąd wiedział, że potrzebowałam usłyszeć coś takiego, ale zdawałam sobie sprawę z tego, że poprawiało to nieco moje samopoczucie.
Sam fakt, że zmusił mnie bym wyszła o tak późnej porze na miasto tylko po to byśmy mogli spacerować po parku, ciemnym, niemalże pustym o tej porze był dziwnie kojący.

― Trudno uwierzyć w coś takiego, ale cieszę się ― odparłam, wzruszając lekko ramionami, co oczywiście jasnowłosy zignorował i opadł wargami na moje usta, łącząc je w czułym, długim pocałunku.

Podobno takie spontaniczne smakowały o niebo lepiej jak te wybłagane, aczkolwiek nadal uczyłam się reagować na nie tak jak powinnam.
Przymknęłam powieki i zarzuciłam dłonie na jego kark, przylegając do jego ciała.
Łzy szczypały mnie pod powiekami, ale wiedziałam, że mój czas na wylewanie łez minął.
Musiałam działać i ponosić konsekwencje swoich decyzji.

― Okropna z ciebie maruda, sądziłem, że jesteś optymistką ― oznajmił z przekąsem, odsuwając się nieznacznie ode mnie.

Przechyliłam głowę i spojrzałam na niego z ukosa, ponieważ pomysł, że mogłabym być optymistką zdawał się być absurdalny. Prędzej pasowałam do pesymistki, bądź realistki z zapędami optymistyczo-pesymistycznymi.
Wywróciłam teatralnie oczami, nie planując nawet tego komentować.
Usłyszałam tylko szum wiatru, który rozkołysał liście na pobliskich drzewach i jednocześnie sprawił, że zadrżałam, gdy poczułam jego powiew.
Blondyn jakoś tak automatycznie, jakby miał już ten nawyk ratowania mnie zawsze, zsunął bluzę z ramion i narzucił ją na mnie.
Poprawiłam jej poły i uśmiechnęłam się do niego uroczo, właściwie najpiękniej jak umiałam.

― Dzięki, kotku.

― Wziąłem ją, wiedząc, że i tak będziesz jej potrzebować, chodź ― powiedział, nie przestając się uśmiechać.

I nie był to taki zwyczajny typ uśmiechu, on wręcz emanował tą radością i całe to szczęście sięgało jego oczu.
I skoro Sebastian wyglądał na szczęśliwą osobę, nie powinnam dręczyć się tym, że moje decyzję go krzywdzą. Sam twierdził, że tak nie było, więc może nie powinnam obwiniać się z jego powodu? Miałam ich naprawdę mnóstwo, więc jakąś ulgą było to, że wcale nie czuł się raniony.
Sięgnęłam po jego rękę i splotłam razem nasze palce, ruszając na nowo przed siebie.
Park emanował spokojem. Otaczała nas cisza, odgłos miasta w oddali i szum wiatru, który zdawał się brzmieć niczym najpiękniejsza melodia. Wprawdzie w środku miasta ciężko było dostrzec na niebie gwiazdy, ale blask księżyca dodawał uroku temu miejscu w tym momencie.
Było po prostu pięknie.
I musiałam przyznać, chcąc czy nie, że wolałam taki rodzaj spędzania czasu z mężem jak w najdroższych i najbardziej wykwintnych restauracjach.
Tutaj mogłam czuć się sobą.

― Opowiedz mi coś ― poprosiłam po dłuższej chwili ciszy, która panowała pomiędzy nami.

― Słucham? ― zerknął na mnie bez zrozumienia z całkiem zabawnym wyrazem twarzy, co w jego wykonaniu wyglądało komicznie.

Jakby musiał zawsze i wszystko wiedzieć.
Zaśmiałam się cicho.

― Opowiedz mi coś, czego jeszcze nie słyszałam. Coś o sobie, może z dzieciństwa, cokolwiek, opowiedz, proszę ― rozwinęłam własną myśl i uśmiechnęłam się do niego z rozbawieniem, dźgając go łokciem w bok, zaczepiając go.

Poszerzył swój uśmiech i przełożył nasze splecione ręce tak, że obejmował mnie ramieniem, a ja musiałam trzymać dłoń tuż przy swoim biodrze. Nie przeszkadzało mi to, ponieważ miałam świadomość, że blondyn chciał po prostu być bliżej mnie.
Odpowiadało mi to.

― Okej, historia, którą lubi opowiadać moja babcia. Jak wiesz, moi rodzice sporo pracowali, tata rozkręcał firmę, a mama pracowała, by w razie niepowodzenia taty było nas stać na życie ― zaczął, zerkając na mnie raz za razem.

Spoglądał to na alejkę, którą podążaliśmy, to na mnie i tak na zmianę.

― Tak, to wiem, ale...

― Nie przerywaj ― poprosił, uśmiechając się z pobłażaniem.

― Okej, mów.

― Bardzo dużo czasu spędzałem u babci. I raz, mając może cztery, może pięć lat, zaproponowałem babci byśmy pobawili się w chowanego. Oczywiście, dla swojego ukochanego, w tamtym czasie jedynego wnuka, bez wahania się zgodziła. I ja, jak to ja, będąc małym cwaniakiem, schowałem się w lodówce. I zasnąłem ― opowiedział z uśmiechem, który zdawał się całkiem sporo wyrażać.

Jakiś rodzaj nostalgii, tęsknoty, a jednocześnie dumy.

― Babcia szukała mnie dobre kilka godzin. Po sąsiadach, okolicznych terenach, a nawet zadzwoniła po rodziców, siejąc panikę, gotowi byli wzywać policję, gdy wyszedłem z tej lodówki jak gdyby nigdy nic ― dokończył.

― Co? ― spytałam z niedowierzaniem, spoglądając na niego jak na idiotę.

I po chwili, gdy dotarł do mnie sens jego opowieści zaczęłam się śmiać. Głośno, donośnie i po prostu szczerze.

― Miałem szczęście, lodówka była odłączona, babcia wymieniała ją wtedy, bo się zepsuła i stała ona w korytarzu. Miałem sporo szczęścia, mniej rozumu, a karę pamiętam na moim tyłku, aż do dzisiaj ― dodał, poruszając znacząco brwiami, co w jego wykonaniu wyglądało dość komicznie.

― Wcale się nie dziwię ― podsumowałam z rozbawieniem.

― Ja też nie, najpewniej zrozumiem to jak bardzo się martwili, gdy sam będę miał dzieci, może... gdy my będziemy je mieli, bo planujemy je mieć, prawda? ― dorzucił po chwili, poważniejąc.

Tego tematu między nami jakoś nigdy nie było, po prostu nie nadarzyła się okazja.
Zmarszczyłam brwi i rozchyliłam usta, nie do końca wiedząc, co odpowiedzieć.
Zatrzymałam się w miejscu i wsunęłam dłonie do tylnych kieszeni jeansów.
Spojrzałam na męża i podrapałam się z zakłopotaniem po tyle głowy jakbym zastanawiała się nad odpowiedzią.

― Samira, chcesz mieć dzieci, prawda? ― spytał po chwili ciszy, która pomiędzy nami trwała.

― Nigdy o tym nie myślałam, ale sądzę, że tak. Tylko nie teraz. Myślałam, by wrócić na studia, chociaż najpierw trzeba pomyśleć, czy w ogóle zostaniemy w Polsce. Ale tak, chcę. Po studiach. Chcę mieć z tobą dzieci, oczywiście ― wyjaśniłam po chwili, wyrzucając z siebie dość pospiesznie kolejne słowa.

Sebastian zmarszczył brwi jakby nie do końca wierzył w to, co właśnie mówiłam.

― A to prawda, czy mówisz to, by mnie nie urazić?

― Prawda! Nie wyobrażam sobie nie założyć rodziny, że rodziny. Po prostu zaskoczyłeś mnie. Nigdy o tym nie rozmawialiśmy ― zauważyłam zaskoczona.

― Wiem, ale powinniśmy ― odpowiedział, wzruszając obojętnie ramionami jakby to była naturalna sprawa.

Faktycznie taka była, ale zdecydowanie nie byłam gotowa na takie rozmowy.

― Zamierzam spotkać się z Adrienem zgodnie z twoją sugestią. Pozwól, że ogarnę cały ten trwający bałagan nim zacznę podejmować tak ważne decyzje ― oświadczyłam dopóki miałam w sobie tyle odwagi, by się do tego przyznać.

Musiałam.
Zasługiwał na prawdę.
Wszyscy na nią zasługiwali, ale mój mąż w szczególności zwłaszcza, że sam nigdy mnie nie oszukiwał. Do wszystkiego bez wahania się przyznawał.

― Oczywiście ― zgodził się ze mną, przytulając mnie do siebie i całując moje czoło.

Zaskakujące w nim było to, że nigdy się nie wściekał, nie tracił opanowania i po prostu godził się nawet na takie rzeczy.
Ufał mi bezgranicznie, gdy ja sama miałam wątpliwości, co do własnej osoby.
To było pokrzepiające.
Zacisnęłam ramiona wokół jego pasa i przytuliłam się do niego, wdychając powoli jego znajomy, męski zapach.
A on mnie tulił.
Rozumiał mnie, a przynajmniej zawsze starał się zrozumieć moje działania.

― A teraz, twoja kolej na historię ― dodał po chwili, luzując swój uścisk i odsuwając się ode mnie.

Objął mnie ramieniem i uśmiechnął się do mnie.
Spojrzałam na niego bez zrozumienia.

― Opowieść z dzieciństwa, co nabroiłaś, słucham? ― powrócił do pierwotnego tematu, a ja pokręciłam głową.

Był niemożliwy. Niemożliwie dobry. Najlepszy dla mnie.

― Och, kiedyś biegałam z kuzynami po okolicznych lasach. Nie pamiętam czego szukaliśmy, ale nawdziałam się na patyk, w sensie, wbiłam go sobie w piszczel. Wrzask, krzyk i płacz, sporo krwi, gdy go wyciągałam, bo przecież pojęcie o pierwszej pomocy miałam znikome... ― spojrzałam na męża, przykładając palec do ust, nakazując mu tym samym milczenie, ponieważ widać było po nim, że chciał to skomentować. ― W każdym razie, wróciłam do domu z tą raną i tata widząc mnie, z całym przerażeniem i całą tą otoczką typowego zachowania rodziców oznajmił mi, że zalejemy to wodą utlenioną i pojedziemy do lekarza. Ja tak bałam się wody utlenionej, że uciekłam. Przed tatą i chowałam się dobre kilka godzin, przez które tata mnie szukał. W efekcie końcowym, dzięki ogromnej ilości wylanych łez wygrałam i nie pojechaliśmy do szpitala. Za to mam małą bliznę na nodze ― zakończyłam opowieść i pokręciłam głową, ponieważ sama nie wierzyłam w własną głupotę.

W dodatku, na samo wspomnienie miałam ochotę przywalić głową w ścianę, ponieważ dawałam tacie w kość. Niemiłosiernie bardzo.

― Twój tata wydaje się być... musiał być wyjątkowy ― zauważył blondyn, uśmiechając się do mnie lekko.

Zagryzłam dolną wargę pomiędzy zębami z zakłopotaniem.
Nie do końca potrafiłam rozmawiać o tacie bez chęci płaczu, ale wiedziałam, że powinnam zacząć go wspominać bez tej całej otoczki bólu. Momenty z tatą, które zapadły mi w pamięci były dobre, wręcz wspaniałe.

― Nie wyobrażam sobie lepszego rodzica. Chyba miałam najlepszego tatę za to, że brakowało mi mamy. Taka rekompensata ― oznajmiłam z uśmiechem, odzyskując fason.

To był naprawdę piękny wieczór i szkoda było niszczyć klimat niepotrzebną histerią z mojej strony.

― Chyba tak ― przytaknął mi ruchem głowy jasnowłosy i ruszył ponownie przed siebie.

― Wracamy już? Jestem głodna ― dorzuciłam, przypominając sobie o burczeniu w moim brzuchu.

W całym tym zadręczaniu się dzisiaj zapomniałam o tym, że powinnam cokolwiek jeść.

― Mam lepszy pomysł, chodź. I nie komentuj! ― dodał, łapiąc moją rękę.

Pociągnął mnie w wybranym przez siebie kierunku. Zachwiałam się, odzyskałam równowagę i zaczęłam szybko przebierać nogami, by móc nadążyć za mężem. Najwyraźniej miał jakiś genialny plan, którego nie chciał mi zdradzić.
Nie mówiłam nic.
Kroczyłam za nim i rozglądałam się dookoła, chcąc zorientować się, gdzie tak pędzi.
Nie do końca było to łatwe zadanie ze względu na prędkość oraz ciemność, która nas otaczała. Latarnie wprawdzie oświetlały park, ale mrok był mocniejszy.
Po chwili dotarliśmy pod bramę parku, a Sebastian wygrzebał z kieszeni jeansów komórkę i przyłożył ją do ucha dzwoniąc gdzieś.

Przystanęłam obok i mogłam tak po prostu, w spokoju na niego patrzeć. Idealnie ułożone włosy zaczesane do góry i krótko przycięte na bokach. Roześmiane, błyszczące oczy o niebieskiej barwie, która teraz była ciężka do dostrzeżenia, ale znałam ich odcień na pamięć. Uśmiechnęłam się jakby sama do siebie i lustrowałam go nadal wzrokiem. Biały podkoszulek z dekoltem w serek opinała jego ciało i pokazywała jak idealne ono było. Nie był muskularny, po prostu ładnie zbudowany.
Poszerzyłam swój uśmiech.
Wyglądał idealnie. I był idealny, więc nie rozumiałam jak mogłam być taką idiotką, by mieć problem z kochaniem go.
Po chwili dotarło do mnie, że Sebastian podaje adres parku i potwierdza to, że będzie czekał.

― Wzywasz taksówkę? ― spytałam z niedowierzaniem, ponieważ nadal mieliśmy do domu jakieś dwadzieścia minut piechotą, które z chęcią bym pokonała.

― Tak, będzie za 7 minut.

― Nie jestem, aż tak głodna, możemy...

― Nie, bo mam plan, cicho ― ostrzegł i puścił do mnie tak zwane perskie oczko.

I nie chcąc dać mi dojść do głosu, przyciągnął mnie do siebie i po prostu mnie pocałował.
Mocno, intensywnie, z uczuciem jakby chciał udowodnić mi, że jego miłości wystarczy dla naszej dwójki.
Oparł dłoń z tyłu mojej głowy, a drugą na plecach i przycisnął mnie do siebie.
Nie protestowałam.
I trwaliśmy tak sama nie wiem ile, ale oderwaliśmy się od siebie w momencie, gdy taksówka zatrzymała się obok nas. Dyszeliśmy i wpatrywaliśmy się w siebie, milcząc.
Słowa nie były potrzebne.
Uszczęśliwiałam go.
I wiedziałam, że on może uczynić mnie szczęśliwą jeśli tylko ruszę naprzód.
Otworzył przede mną drzwi i sam wsiadł z drugiej strony, obchodząc samochód.

― Poproszę do najbliższego Mc'Drive ― polecił Sebastian, a ja zaczęłam się śmiać.

Jego plan był absurdalnie głupi i cudownie słodki.
Tylko on mógł wpaść na pomysł, by zamówić taksówkę po coś takiego.

― Wie pan, żona ma smaka na maka ― dodał z rozbawieniem i objął mnie ramieniem po raz kolejny, puszczając mi oczko.

Zaśmiałam się na nowo.
On naprawdę był w stanie mnie uszczęśliwić.
Wiedziałam to.
I nadeszła pora, by wiedza stała się faktem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro