Chapter 17.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

"Cały mój świat potrzebuje psychologa."


19 września 2017

Podobno zawsze coś musi się skończyć, by coś nowego mogło się zacząć. Czasami coś jest tylko dlatego, że coś innego było. Coś odchodzi tylko po to, by coś zostało.

— Czy ty mnie w ogóle słuchasz? — zniecierpliwiony głos Ingrid wyrwał mnie z zamyślenia, w które właśnie popadałam, więc uniosłam wzrok znad papierów.

Udawałam, że je czytam, więc właściwie wcale nie znałam ich treści.
Spojrzałam na ekran tabletu, który wsparty spoczywał przede mną, ukazując nieco zirytowaną czarnowłosą kobietę, która świdrowała mnie wzrokiem.

— Tak. Przepraszam. Dostarczyłaś dokumenty do kliniki? — spytałam, uśmiechając się delikatnie, samymi kącikami ust, z wyraźnym zakłopotaniem, ponieważ przyłapała mnie na gorącym uczynku.

— O tym właśnie mówiłam ostatnie kilka minut. Termin ustalony. Musisz załatwić transport, zrobić przelew i uzgodnić resztę szczegółów, lekarze z kliniki są gotowi przyjąć tę dziewczynkę niemalże natychmiast — wywróciła oczami w teatralnym geście, niemalże tracąc do mnie cierpliwość.

Rozumiałam ją. Rozkojarzona ja nie byłam najlepszą, ani tym bardziej najwydaniejszą wersją siebie.

— Przepraszam — powiedziałam cicho, wiedząc, że nic innego nie mogę zrobić. — Zajmę się tym jutro z samego rana  — dodałam, otwierając terminarz i zapisując kilka uwag przy jutrzejszej dacie.

— Samiro — zaczęła niezbyt pewnie szatynka — nie zrozum mnie źle, ale odkąd wyjechałaś do Polski nie jesteś sobą.

Prychnęłam cicho na to stwierdzenie, chociaż musiałam przyznać jej sporo racji. Z drugiej strony, znała mnie tylko jako tę dobrą, zapracowaną kobietę, która nie miała czasu na nadmiar emocji. Sporo przed nią ukrywałam. Właściwie chowałam się sama przed sobą ze swoim prawdziwym obliczem. Pełnym bólu, żalu i rozczarowania niesprawiedliwością tego świata. Grałam kogoś zupełnie innego i teraz ponosiłam tego koszty.

— Raczej uciekając do Berlina stałam się kimś innym — podsumowałam filozoficznie, widząc jak moja rozmówczyni marszczy bez zrozumienia idealnie wyregulowane brwi.

Pokręciłam z niedowierzaniem głową.

— Sam...

— Chodzi o to, że uciekłam stąd i zostawiłam straszny bałagan — przyznałam i wzruszyłam lekko, z pozoru obojętnie ramionami.

Zwierzanie się nigdy nie przychodziło mi łatwo, ale byłam winna jej prawdę, zwłaszcza że ostatnie kilka miesięcy spędziła u mojego boku, nieświadomie lecząc moje rany.

— Co przez to rozumiesz? — zapytała, a w jej głosie słychać było zawahanie.

Zapewne brakowało jej pewności, czy powinna w ogóle poruszać ten wątek.

— Umarł mój tata, nie umiałam sobie z tym poradzić i rzuciłam wszystko. Uciekłam. I zmieniłam całe moje życie, mieszając w to Sebastiana. Skomplikowane, ale sęk w tym, że można uciekać od przeszłości, ale ona w końcu cię dopadnie — przyznałam z trudem.

Nie było to wcale takie proste. Biłam się z własnymi myślami. Sięgnęłam po długopis i zaczęłam obracać go w palcach, chcąc się czymś zająć. Odwróciłam wzrok i westchnęłam ciężko.

— Czyli twój brat jest wściekły, ten cały uroczy playboy to najpewniej twój były, który miesza ci w życiu i w dodatku nie wpadłaś na to, by przyznać się do małżeństwa?

— Yhym — pokiwałam głową na potwierdzenie jej słów. I w jej ustach brzmiało to naprawdę kiepsko. Właściwie to tragicznie.

— To, co ty tam jeszcze robisz? Uciekaj póki możesz! — poradziła czarnowłosa, rozkładając ręce jakby prosiła o siłę, bądź cierpliwość od tego na górze.

— Jestem tym zmęczona. Nie chcę uciekać. Chcę ładu i porządku, chcę...

— Zagwarantować sobie załamanie nerwowe — wtrąciła z politowaniem, kręcąc głową. — Nie ruszaj gówna, bo zacznie śmierdzieć, czy nie tak to leciało?

— Nic nie rozumiesz.

— Nie muszę, ale pamiętaj, że czasami lepiej uciec, niż dać się zabić na polu walki. A teraz wybacz, ale twój mąż mnie wzywa bym dokończyła swoją robotę.

— Dziękuję, do zobaczenia — uśmiechnęłam się nikle.

— Trzymaj się, mała, buziaczki! — rzuciła na pożegnanie wywołując tym samym u mnie uśmiech, ponieważ określanie mnie małą w przypadku, gdzie sama była niższa ode mnie o głowę bawiło mnie.

Usłyszałam jeszcze charakterystyczny dźwięk zakończenia połączenia wideo i kobieta zniknęła z mojego ekranu.
Nie miałam bladego pojęcia, dlaczego nie potrafiłam przyjąć jej perspektywy i zyskać tak wiele dystansu do tej sprawy. Najpewniej wiązało się to z moim bezpośrednim powiązaniem i uczuciami, których panna Munk nie odczuwała.
Wypuściłam powoli powietrze z pomiędzy warg.
Musiałam ochłonąć, dlatego też podniosłam się z krzesła i ruszyłam do przestronnej kuchni. Otworzyłam lodówkę i nalałam gazowanej, schłodzonej wody do szklanki. Zamiast ją wypić, przełożyłam szkło do czoła.
Niby błaha rozmowa, a jednak w jakimś stopniu wyprowadziła mnie z równowagi.
Nie mogłam się tym jednak zadręczać i na całe szczęście po mieszkaniu rozległ się dźwięk mojego telefonu, więc odstawiłam wodę i wróciłam do salonu, by spojrzeć na wyświetlacz, na którym wyświetlał się numer firmy mojego brata.
To ja powinnam tam zadzwonić, ale rozumiałam zniecierpliwienie mężczyzny. Szczególnie, że publicznie przyznał, że i on potrzebuje tej rozmowy, by móc ruszyć dalej.

Może dlatego to odkładałam? Może podświadomie bałam się tego, że i on ułoży sobie życie, że skończy się gdybanie, a ja stracę zapasowe opcję?
Pokręciłam z niedowierzaniem głową, zdając sobie sprawę z własnej hipokryzji.
Chciałam prawdy, a bałam się zabrnąc do momentu, w którym mogę ją otrzymać.
Złapałam komórkę i odebrałam polaczenie, przystawiając ją do ucha.

— Słucham.

— Dzień dobry, Aneta Janik z firmy NeD Holdings, dzwonię w sprawie spotkania z panem Nikosto — usłyszałam idealnie wyrecytowaną formułkę i odparłam się biodrem o blat stołu jakbym nie była w stanie ustać o własnych siłach.

— Dzień dobry — odparłam automatycznie. — Istnieje jakiś termin, który nie koliduje z jego obecnym grafikiem? — zapytałam, zdając sobie sprawę z tego, że Adrien był gotów odwołać jakiekolwiek spotkanie byleby mnie spotkać.

Niestety byłam tego świadoma.

— Pan Nikosto dostosuje się do dogodnego dla pani terminu.

— Pani Aneto — westchnęłam podirytowana — właśnie o to chodzi, że ja mam więcej wolnego czasu. Proszę sprawdzić terminarz i powiedzieć mi kiedy Adrien ma czas na spotkanie — poprosiłam zniecierpliwiona, wiedząc, że nie powinnam wyżywać się na kobiecie, która sumiennie wypełnia swoje obowiązki.

Nastała cisza, ale dzięki temu mogłam usłyszeć jak jej palce stukają w klawiaturę. Najpewniej przeglądała kalendarz.

— W czwartek, piętnasta dwadzieścia?

— Idealnie.
— Więc dwudziesty pierwszy, piętnasta dwadzieścia, panna Samira de Braganca — powtórzyła sekretarka, chcąc utrwalić w mojej pamięci wybrany termin.

— Właściwie pani Samira Wagner —  poprawiłam ją instynktownie.

Sama dłuższy czas przyzwyczajałam się do takiej zmiany.

— Och. Oczywiście.

— Dziękuję, miłego dnia i do zobaczenia — zakończyłam rozmowę, nie czekając na żadną odpowiedź.

Odłożyłam telefon i otworzyłam ponownie kalendarz, by wpisać to spotkanie do niego. Zakreśliłam to dla efektu czerwonym piaskiem i postawiłam wykrzyknik. To miał być przełom. Chwila prawdy, na którą oboje czekaliśmy siedem miesięcy.

Roztargnienie dzisiejszego dnia stawało się dla mnie nie do zniesienia. Spojrzałam na zegarek, upewniając się, że Sebastian będzie w pracy jeszcze co najmniej trzy godziny. Wróciłam do kuchni, wypiłam wcześniej nalaną wodę i uznałam, że potrzebuję kawy. Wprawdzie nie wpływała jakoś pobudzająco na mój organizm, ale z biegiem czasu polubiłam jej smak, albo sam fakt picia jej. Taki mini odatresowujący rytuał. Już miałam zająć się włączeniem ekspresu, gdy usłyszałam pukanie do drzwi. Zmarszczyłam brwi, ponieważ zazwyczaj pierwszy odzywał się domofon. Osiedle było strzeżone i posiadało sporo zabezpieczeń jeśli chodziło o całokształt.
Z drugiej strony mógł to być listonosz.
Ruszyłam w stronę drzwi i po chwili otworzyłam je. I widząc dwie postacie za nimi mimowolnie rozchyliłam usta, nie potrafiąc zapanować nad własną reakcją.

Moje serce zabiło szybciej w panice, która mnie ogarnęła wraz z miliardem pytań i wątpliwości, które przemknęły przez moje myśli.
Nie sądziłam, że dojdzie do tej konfrontacji tak szybko, ani że będę zdana na siebie, bez jakiegokolwiek wsparcia. Było to absurdalne, fakt, ale moje rozmowy z matką nigdy nie należały do prostych, czy też przyjemnych.

— Cześć, skarbeńku — zaszczebiotała radośnie moja rodzicielka nie zrażona moim zachowaniem.

Chwyciła swojego męża za rękę i jak gdyby nigdy nic wyminęła mnie, wchodząc do środka.
Otrząsnęłam się i zamknęłam za nimi drzwi. Odwróciłam się w ich kierunku i spojrzałam na nich, unosząc pytająco brew. Nie miałam pojęcia, czego się po nich spodziewać? Z drugiej strony miałam pewność, że moja matka zdołała usłyszeć już o moim ślubie. W ich kręgach takie wieści rozchodziły się niczym świeże bułeczki w piekarni o poranku. Szczególnie, że pana Wagnera i mojego ojczyma łączyły nie tylko wspólne interesy, ale i przyjaźń.

— Cześć — wyartykuwałam po chwili milczenia.

Edoardo zdołał usiąść już w fotelu, rozkładając się wygodnie, podczas gdy jego żona latała po mieszkaniu, oglądając wnętrze w akompaniamencie własnych ochów i achów.

— Uznaliśmy z twoją matką, że pora zobaczyć jak sobie radzisz
— wyjaśnił mężczyzna, spoglądając na mnie.

Oczywiście nasze relacje były już poprawne, ale nie na tyle bym przypuszczała, iż mógłby się o mnie martwić.

— Zwłaszcza że nasze zaproszenie na twój ślub najpewniej zgubiło się na poczcie — dodał, pozbawiając mnie złudzeń, co do celu ich wizyty.

Westchnęłam ciężko i poprawiłam kosmyki włosów, które opadły mi na czoło. Ruszyłam w głąb mieszkania, posyłając cyniczny uśmiech w kierunku Edoardo. Oboje znaliśmy prawdę, co do ich nieobecności na ślubie.

— Mogę zaproponować wam coś do picia? — spytałam uprzejmie, przenosząc wzrok na matkę, której nie wiedziałam kilka miesięcy. Niewiele się zmieniła, przyciemniła włosy do popielatego blondu i skróciła je, pozwalając by włosy okalały jej twarz. Zdecydowanie fryzura odejmowała jej kilka lat. Radosny uśmiech sięgał, aż oczu które błyszczały z podekscytowania. Nie była na mnie zła, albo bardzo umiejętnie to ukrywała.

— Cappuccino będzie w porządku  — odparła kobieta, uspakajając się i siadając na kanapie posłała mi przyjazny uśmiech.

— Czarna kawa, bez mleka, dwie kostki cukru — padło z ust mężczyzny.

— Rozgośccie się, zaraz wracam — rzuciłam uprzejmie i oddaliłam się, by dotrzeć do kuchni.

Włączyłam ekspres, przygotowując wybrane kawy, jednocześnie mobilizując się do wyjaśnień. Nie byłam pewna czy właśnie ich się spodziewali, ale w sumie do niczego nie mogłam być jeśli chodziło o tę dwójkę. Odnalazłam jakieś ciasteczka i ułożyłam je na talerzyku. Wszystko zamieściłam na tacy, łącznie z moim latte i wróciłam do salonu, gdzie moi goście cierpliwie czekali.

— Proszę — rozłożyłam zamówienie i uśmiechnęłam się lekko, opadając na wolny fotel, dzierżąc kubek pełen kawy w dłoni. — Jak było na wycieczce? — zagaiłam, zyskując trochę czasu.

Moja matka w momencie zaczęła mówić o pięknych krajobrazach, różnorodności kultury i całej reszcie, gorąco polecając Azję na podróż we dwoje.
Słuchałam jej w milczeniu, potakując jej ruchami głowy, bądź co jakiś czas mamrotając: aha lub yhym.
Wystarczało jej to. Kobieta należała do tego grona osób, które lubiły dużo mówić i nawet nie zwracała szczególnej uwagi na to, czy oby na pewno jest słuchana. Uśmiechałam się pod nosem i wymieniałam się czasami znaczącymi spojrzeniami z ojczymem. Nie przerywał jej, pozwalał trajkotać i nie wtrącał się. Nawet jeśli trudno było mi znaleźć z nim wspólny język, to nie mogłam mu zarzucić nic pod względem uczuć wobec mojej matki. Kochał ją mimo jej błędów.
Relacja starszej blondynki trwała kolejne kilkanaście minut. Wcale mi to nie przeszkadzało. Popijałam kawę, tak jak i Edoardo i musiałam przyznać, że dobrze było patrzeć na takie wydanie własnej matki.

— Koniec tego dobrego, muszę wracać do firmy. I właściwie przyszedłem tutaj, by poprosić cię o spotkanie, moja droga — oznajmił mężczyzna i podniósł się z miejsca, zapinając guziki w swojej marynarce.

Spojrzał na mnie i uśmiechnął się oszczędnie, używając do tego lewego kącika ust.

— Mnie? — zdumiona uniosłam brwi, wlepiając wzrok w ojczyma.

Tętno jakoś tak mi przyspieszyło i w momencie zrobiło mi się cieplej.

— Tak. Swoją drogą, dobrze wiedzieć, że świetnie sobie radzisz. Zostawiam was same, do zobaczenia — pochylił się nad swoją żoną i ucałował jej policzek.

Ja automatycznie ruszyłam za nim, by odprowadzić go do wyjścia.

— Wbrew temu co myślisz, naprawdę jest mi przykro — dodał, zatrzymując się w progu. Spojrzał na mnie i westchnął ciężko. — Zajrzyj do mnie w wolnej chwili, mam informacje, które mogą ci pomóc — wyjaśnił.

— Pomóc w czym?

—  Z czasem coś do mnie dotarło. Nie jesteś moim wrogiem, jesteśmy rodziną. Dowiesz się, gdy przyjdziesz, do zobaczenia — oparł dłoń na moim ramieniu, lekko je ściskając i odszedł, zostawiając mnie zupełnie zdezorientowaną.

Nie rozumiałam nic, dosłownie. Nie miałam pojęcia, czy powinno mnie to uspokoić, czy jednak przerazić?
Po kilku minutach odzyskałam panowanie nad nogami i wróciłam do salonu, gdzie siedziała nadal moja rodzicielka.
Widząc moją minę podniosła się i podeszła do mnie mocno mnie ściskając.

— Tak bardzo się martwiłam — powiedziała cicho, nieco łamiącym się głosem, ukazując to, że była w jakimś stopniu typową matką.

Westchnęłam cicho i przytuliłam policzek do jej ramienia, wdychając ze spokojem zapach perfum od Chanel, który niezmiennie kojarzył mi się z nią, nawet jeśli wiele innych kobiet używało tego zapachu.

— Nic mi nie jest — zapewniłam, uśmiechając się nikle.

Nie do końca była to prawda, choć z drugiej strony nie było to żadne kłamstwo.

— Skarbeńku, jesteś szczęśliwa? — zapytała, zrzucając na mnie bombę w formie pytania.

Oparła dłonie na moich ramionach i spojrzała na mnie, uważnie mi się przyglądając.
Nastała cisza.
Obserwowałyśmy się i żadna z nas nie wykonywała żadnego innego ruchu.

— Oczywiście. Sebastian jest mężem idealnym i...

— Pytam o to, czy jesteś szczęśliwa.

— Ja...

— Właśnie tego się obawiałam — oznajmiła z rezygnacją, kręcąc głową.

A mi zrobiło się głupio, ponieważ odpowiedź powinna być prosta. I wcale taka nie była. I to przerażało mnie najmocniej. Moja umiejętności okłamywania innych słabła akurat w najbardziej niespodziewanym momencie. Nie potrafiłam zdobyć się nawet na niewinne kłamstwo, by nie martwić rodzicielki.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro