Chapter 18.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

„I kocham Cię, przysięgam, że to prawda.
Nie potrafię bez Ciebie żyć.
Żegnaj, moja ukochana."


21 września 2017


Starając się uciec przed nieuniknionymi konsekwencjami własnych decyzji wcale nie sprawiamy, że to rozpłynie się w nicość, bądź straci na wartości. To po prostu będzie czekać, czyhać gdzieś za rogiem, i co najistotniejsze będzie rosło w siłę. Byłam przerażona własnym strachem i obawami. Rozmowa ta zdawała się być z pozoru prosta i przypominać setki innych, które już się odbyły. I wcale taka nie była, ponieważ miała pokazać odpowiedzi, które powinny paść dawno temu.

Wzięłam głęboki wdech, czując, że to mnie jednak nie uspokaja i rozejrzałam się dookoła. Nikogo nie było. Powinnam się cieszyć, że brakuje świadków akurat w momencie, gdy stałam pod biurem bruneta i walczyłam sama ze sobą. Wejść, czy może uciec?
Odpowiedź przyszła sama, prędzej niż się spodziewałam. Drzwi się rozchyliły i pojawił się w nich Adrien.

Przesunęłam wzrokiem po jego udręczonej twarzy i wysiliłam się na lekki, niepewny usmiech.
Wyglądał na zmęczonego. Wprawdzie garnitur dobrze na nim leżał i fryzura też idealnie była ułożona, ale jego przekrwione oczy z nieco mętnym spojrzeniem zdradzały całą prawdę o jego samopoczuciu.

— Wejdź, zapraszam. Oddam tylko Anecie dokumenty i wrócę. Napijesz się czegoś? — zaproponował, wymijając mnie, przy okazji wskazując mi dłonią, w której trzymał teczkę wnętrze, zachęcając mnie do wejścia.

— Wystarczy woda, dziękuję — odpowiedź padła automatycznie.

Zdecydowałam się posłuchać jego rady, gdy sam ruszył w stronę biurka własnej sekretarki.
Westchnęłam ciężko.
Denerwowałam się, ale na szczęście drżały mi tylko dłonie, więc zacisnęłam je na pasku torebki, którą miałam ze sobą. Rozejrzałam się, dochodząc do wniosku, że gabinet nadal wygląda tak samo. Może tylko na biurku pojawiło się nieco więcej ramek ze zdjęciami, ale poza tym wszystko było jak dawniej.
Uznałam, że biurko będzie lepszym miejscem do rozmów. Gwarantowało przestrzeń i zachowanie rozsądnej odległości dzięki szerokiemu blatowi, czego nie dało się powiedzieć o kanapie.
Opadłam na fotel zarezerwowany dla gości i przymknęłam oczy, wygładzając materiał luźnej sukienki, którą miałam na sobie. Po pomieszczeniu rozchodził się aromat kawy, sugerujący, że filiżanka stojąca tuż przede mną została postawiona tam nie tak dawno. Na miejscu obok mnie odłożyłam torebkę i po prostu czekałam na nieuniknione.
Szczęście dopisywało mi jednak dzisiaj wyjątkowo. Dzwonek mojego telefonu rozległ się pomieszczeniu. Odszukałam komórkę i odebrałam, zauważając, że to Ingrid.

— Dzień dobry, jak tam? — spytałam, aż nazbyt entuzjastyczne, widząc, że ciemnowłosy wrócił do biura ze szklanką wody dla mnie.

Z dodatkiem cytryny i mięty, dokładnie tak jak lubiłam.
Uśmiechnął się nieznacznie, zachęcając do kontynuowania rozmowy.

— Nie skomentuję tego — mruknęła szatynka, najpewniej przewracając właśnie oczami. — Chciałam spytać, czy zdążyłaś załatwić dzisiaj sprawy związane z tą małą?

— Oczywiście. Niedawno wróciłam ze szpitala. Zajmą się sprawą transportu i przygotowaniem Jagody do podróży. Poleci z nią znajomy lekarz i pielegniarka, która stara się o jej adopcję — odparłam spokojnie, czując na sobie baczny wzrok mężczyzny.

Usiadł na swoim miejscu i wpatrywał się we mnie, powodując u mnie tym samym poczucie dyskomfortu.

— Po co pielęgniarka? To dodatkowy koszt!

— Bo się o nią troszczy i nie umiałam jej odmówić.

— Jesteśmy fundacją, a nie akcją charytatywną.

— Kochana, pamiętaj, że to ja jestem szefem i ja podejmuję decyzję. Nie zrozum mnie źle, ale klamka zapadła. Pielęgniarka zostanie z nią. Mogę liczyć na to, że pomożesz jej? Właściwie zadzwonię do Marii i poproszę, by przygotowała dla niej pokój — dodałam niecierpliwie, wiedząc, że Niemka po prostu chciała dbać o nasze interesy.

Nawet fundację nie powinny bezmyślnie wydawać pieniędzy.

— Skoro to polecenie służbowe, to nie bardzo mam wybór.

— Dziękuję. Do zobaczenia.

— Wisisz mi drinka, pa — dodała pewnie i zakończyła rozmowę.

Odłożyłam telefon na blat stołu i uniosłam wzrok, by spotkać spojrzenie Adriena. Wzdrygnęłam się i jakoś tak wyprostowałam, zakładając nogę za nogę.

— Pięknie wyglądasz, aniele — powiedział spokojnie, nie odrywając oczu od mojej twarzy.

Westchnęłam cicho i pokręciłam głową zniecierpliwiona. Nawet on grał na czas.

— Nie przyszłam tu po komplementy — upomniałam go, piorunując mężczyznę przy okazji wzrokiem.

— Jestem tego świadomy — przyznał, łącząc ze sobą dłonie i przykładając palce wskazujące do ust, uśmiechnął się krzywo.

Chociaż powinnam określić ten gest mianem grymasu, bardziej go przypominał.

— Jak i tego, że będzie to koniec.

— Koniec? — powtórzyłam mimowolnie i w zdumieniu uniosłam brwi.

— Naszej historii. Przypominała ona książkę. Nadal mamy kilka niewypełnionych kartek, ale oboje wiemy, że ta rozmowa to koniec. Mowa końcowa. Podziękowania — rozwinął swoją myśl, podnosząc się z miejsca.

Spojrzał na mnie i przeczesał palcami włosy. Zdawał się być spokojny i pogodzony z całą sytuacją. Jakby miał świadomość, że odwrotu już nie było.

— Czasami życie nas zaskakuje — oświadczyłam lakonicznie.

— Oboje wiemy, że to ja jestem odpowiedzialny. Nawaliłem na całej linii. Oczywiście, fakt, że od początku mnie okłamywałaś nie pomógł — spojrzał na mnie znacząco — ale to ja okazałem się być idiotą, który wierzył w naszą miłość.

Serce nadal waliło mi w klatce piersiowej i miałam wrażenie, że powraca drżenie rąk, ale usilnie starałam się nad sobą zapanować. Musiałam.

— Adrien, nie rozumiem nic z tego — przyznałam, powstrzymując się od wywrócenia oczami.

Przekręciłam się i wpatrywałam w bruneta, który krążył po swoim gabinecie.

—Liczyłem na to, że będę miał szansę wszystko naprawić, że zrozumiesz, że nie odejdziesz. Okłamałaś mnie. Ja okłamałem ciebie i chociaż chciałem tak wiele ci powiedzieć... to śmierć twojego taty sprawiła, że postanowiłem dać ci czas. I to okazało się być kolejnym błędem.

— Nadal brzmi to jak totalna abstrakcja — zauważyłam, wzruszając ramionami.

Podniosłam się z fotela i potarłam palcami czoło jakbym chciała skupić myśli, wysilić się na tyle, by móc odgadnąć, o co tak naprawdę chodziło.

— Nienawidzę siebie. Straciłem cię, nie ufałem ci, ty nie ufałaś mi i przegraliśmy naszą miłość, a cholera... ta miłość była warta wszystko — oznajmił pewnie, przekręcając się.

Stanął w miejscu i zacisnął dłonie w pięści. Z trudem nad sobą panował, co było widoczne na pierwszy rzut oka, ale zdecydowanie nie zrozumiałe jak dla mnie.

— Nadal nie rozumiem — powtórzyłam.

— Samiro! Odeszłaś, ułożyłaś sobie życie, skreśliłaś mnie. I fakt, to ja jestem temu winien. To ja odsunąłem cię, to ja nie powiedziałem ci prawdy, ale cholera... to ty zapomniałaś o tym, że nie można skreślać ludzi w ciągu sekundy — zarzucił mi, wyrzucając ręce w górę.

Przeczesał nimi swoje włosy jakby chciał je wyrwać i jęknął podirytowany.

— Krążysz wokół tematu, a nadal nie powiedziałeś, dlaczego? Zacznijmy od tego, dlaczego? — upomniałam go, podchodząc do niego.

Palcem wskazującym dźgnęłam go w pierś i od razu tego pożałowałam, ponieważ moje ciało przeszedł dziwny prąd.
Reagowałam na niego.
Zbyt intensywnie.

— Aurelia zdobyła informację o skłonnościach mojego ojca do hazardu. I wykupiła jego długi i... groziła mojej rodzinie, Samiro. Nie mogłem postąpić inaczej, próbowałem, chciałem oszukać Aurelię, ale... oszukałem sam siebie. Straciłem ciebie, mój ojciec wylądował w ośrodku leczącym uzależnienia, moja matka jest wściekła i zawiedziona, a ja nieszczęśliwy — dodał niezbyt jasno, chociaż wiele to wyjaśniało.

Na przykład to, że Aurelia go musiała szantażować i użyła do tego słabego punktu Włocha. Jego rodziny. Oraz to, że sam chciał sobie pomóc, że był zbyt dumny, by poprosić o pomoc. W tym przypadku wcale się nie różniliśmy.

— Wiesz, że wystarczyło...

— Nie — przerwał mi, unosząc dłoń w górę jakby nakazywał mi tym sposobem milczenie. — Chodzi o to, że gdy byłaś obok mnie czułem się silny. Miałem wrażenie, że jestem w stanie wygrać wszystko. To był idealny plan, powiódłby się, gdyby... gdybyś nie zniknęła — wyjaśnił pewnie, właściwie nieco wściekle jakbym to jednak ja była odpowiedzialna za całą krzywdę jaka nas spotkała.

Moje serce ponownie żywiej zabiło, a usta jakoś tak automatycznie rozchyliły się w zdumieniu.
On mnie oskarżał.

— Że niby to moja wina?! — spytałam zszokowana.

— Nie. To ja nie miałem odwagi, by przyznać jak bardzo cię kocham. Schrzaniłem. Powinienem ci powiedzieć o moim planie, powinienem wiele rzeczy, ale chodziło o moją rodzinę. O mojego ojca, rodzinny interes, o wszystko, o życie — wyliczał niecierpliwie, rozpoczynając krążenie po pokoju na nowo.
Jęknął cicho.

— Adrien, mówisz za dużo, za szybko i nadal nie konkretnie! — upomniałam go, kolejny raz.

— Aurelia mi groziła. Chciałem być sprytniejszy. Straciłem ciebie. Byłem pewien, że mogę znieść takie ryzyko, że jestem gotowy ponieść koszty utraty ciebie, ale... później odkryłem, że te pieniądze, że wcale nie jesteś taka. Czułem to, ale fakty mówiły coś innego. I cholera, przepraszam. Właściwie jedyne, co powinienem ci powiedzieć, to przepraszam. — Zakończył swoją myśl i westchnął ciężko.

Znów.
Zatrzymał się i rzucił mi zbolałe spojrzenie.

— Żałuję w każdej minucie. Żałuję z każdym oddechem, dusząc się bez ciebie. Nienawidzę siebie i uwierz mi, starałem się znienawidzić ciebie. Nawet Aurelię chciałem obarczać winą i chwilę mi się udawało — dodał po chwili ciszy, która pomiędzy nami panowała. — A potem uświadomiłem sobie, że winnego daleko nie trzeba szukać. To ja. To wszystko ja. Zapomniałem, że miłości nie kupię. Długi można spłacić, firmę zbudować od nowa, ale ciebie... ty już nie wrócisz. Jestem świadomy, że wybrałem koniec. Nieświadomie. Ale to ja skończyłem wszystko. Odebrałem sobie kogoś, kto sprawiał, że byłem najszczęśliwszym facetem na tej planecie. Nigdy nie mówiłem tego głośno, ale... byłaś moim sensem. Uzależniłem swoje szczęście od ciebie. I jestem świadomy tego, że... ty zrobiłaś dokładnie tak samo z Sebastianem. Wybrałaś go, tak bardzo jak ja nie wybrałem ciebie, gdy powinienem — zakończył swój monolog cicho i podszedł do ściany, podpierając się o nią jakby opadł z resztek sił.

Zamrugałam pospiesznie powiekami, czując znajome pieczenie pod nimi, które zwiastowały nadejście łez.
Chciał ratować rodzinę.
Tak jak ja robiłam wszystko, godziłam się na wszystko, by ratować tatę.
Robił dokładnie to samo.
Swoim sposobem.
Z własnymi racjami i przekonaniami licząc na siebie.
Dokładnie jak ja.
Westchnęłam ciężko i starłam łzy, które wydostały się z moich oczu. Nie chciałam płakać.
Nie chciałam go nienawidzić.
I wiedziałam, zrozumiałam, że zdecydowanie nie to czułam względem niego.
Było mi żal, serce ściskało mi się z bólu, ale zrozumiałam, że to on był miłością mojego życia. Utraconą, pierwszą, wielką, jedyną i tą na całe życie. I jednocześnie tą, która już minęła.

— Adrien? — wymamrotałam cicho, wahając się nad kolejnym ruchem.

Chwilę trwałam w bezruchu nim zdecydowałam się zrobić kilka kroków i stanąć przed nim.
Uniosłam dłoń do góry z zamiarem dotknięcia jego policzka, ale porzuciłam ten pomysł.
Westchnęłam i wzięłam kilka głębszych oddechów, chcąc uspokoić niespokojne ciało.
Drżałam.
Nie spodziewałam się tego, że czarnowłosy sięgnie po mnie tak bezceremonialnie i zmieni nasze pozycje.
Przygwoździł mnie do ściany, opierając dłonie na moich ramionach. Uniosłam głowę i nasze spojrzenia się spotkały. Oddech mi przyspieszył i mimowolnie rozchyliłam wargi. Nie wiedziałam, co chciałam mu powiedzieć. Wszelkie myśli uleciały z mojej głowy jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, chociaż winny temu był jego dotyk.
Wariowałam.

— To koniec — wyszeptał praktycznie bezgłośnie i musiałam wyczytać to z ruchu jego ust.

Zmarszczyłam brwi, czując jego oddech na moich wargach. Zbliżał swoją twarz do mojej, aż do momentu, gdy dzieliły nas dosłownie milimetry.
Stałam. Sparaliżowana. Uwięziona w jego uścisku.

— To koniec — powtórzyłam, chociaż nie miałam pojęcia, dlaczego?

Faktem było, że znałam powody naszego rozstania. Wiedziałam, co nim kierowało. I wiedziałam, że dokonał wyboru, który sama bym podjęła.

— Nie nienawidzę cię. Wybaczam ci, jakkolwiek to brzmi — dodałam po chwili milczenia, które ciążyło pomiędzy nami.

Stawało się nie do zniesienia.

— Nie możesz mi wybaczyć, ponieważ ja sobie nigdy nie daruję — przyznał cicho, kręcąc głową.

Z rezygnacją. Poddawał się. Wiedziałam o tym i widziałam to. Oparł policzek na moim policzku i chwilę wtulał się tak w moje ciało, jednocześnie zsuwając dłonie na mój pas, by przycisnąć mnie do swojego ciała.
Powinnam się odsunąć.
Powinnam uciec.
Powinnam pamiętać, że mam męża.
A zamiast tego poczułam jak jego oddech muska moją szyję, a potem zostaje zastąpiony wargami. Czułe muśnięcia, delikatne niczym dotyk motylich skrzydeł.
Jęknęłam cicho i zacisnęłam powieki oraz palce.

— Adrien, powinniśmy zostać przyjaciółmi, ale... — wychrypiałam, starając skupić się na czymś innym.

Tętno szalało w moim ciele.

— Ale proponowanie mi przyjaźni to jak proponowanie właścicielowi zdechłego psa, że może go zatrzymać — podsumował z goryczą, odchylając się w tył.

Spojrzał mi w oczy i ulokował dłoń na moim policzku, czule go gładząc.

— Pamiętaj, że jesteś miłością mojego życia, proszę. Pamiętaj o tym. I wiedz, że nie zrobię nic, co mogłoby ci zaszkodzić, albo unieszczęśliwić cię. Zejdę wam z drogi, ale pamiętaj o mnie, proszę. Pamiętaj, że przez ułamek twojego życia, to byłem ja. Że to byłem ja, tak jak to zawsze ty będziesz dla mnie — poprosił zbolałym głosem ze szklącymi się oczami.

Płaczący brunet.
Nigdy nie widziałam go w takim stanie, ale musiałam przyznać, że taki widok przyprawiał mnie o ból serca.

— Przykro mi — powiedziałam.

I nie wiem, który raz powtórzyłam te słowa, ale wiedziałam, że na nic innego nie mogę się zdobyć. Los karał nas za złe decyzje.
Mnie za moje i za jego jednocześnie.
Pozwoliłam łzom spłynąć po moich policzkach, a on przycisnął mnie do swojego ciała i zaczął kołysać.
I uspakajać, ponieważ oboje byliśmy świadomi jednego: to był koniec. Definitywny. Ostateczny. Koniec.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro