20 października 2016

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

20 października 2016, 11:41, mój pokój

W kilka dni później zaczęliśmy wdrażać w życie nasz plan odnośnie prób. Kyle wysłał Jamiemu nuty podpisane misternym pismem niejakiej Aaliyah V.J. Joseph. Z tego, co było mi wiadome, była żoną naszego producenta, Michaela. Nie miałam jednak pojęcia, że jest kompozytorką. Cholera, nie dosyć, że nieziemsko piękna, to jeszcze utalentowana.

W każdym razie, umówiliśmy się u mnie, żeby poćwiczyć. Annie, ledwo usłyszała, że przyjedzie Jamie, zapytała, z nieudawaną radością zresztą, czy weźmie Ninnie, bo chętnie gdzieś ją zabierze. Szczerze mówiąc, nie miałam pojęcia, czy w ogóle miał to w planach. Tylko napisałam do niego wiadomość, że ma wziąć małą, bo mama dopytuje.

Poza dzieckiem, które od razu zostało oddane pod opiekę mojej mamy, Jamie miał ze sobą swoją ukochaną gitarę i teczkę z nutami. To zaniósł ze sobą do mojego pokoju.

– Dobra. Podłączaj się. Ja w tym czasie ogarnę nam coś do picia – zaoferowałam, upewniając się, że sprzęt jest na wierzchu. Lata ćwiczeń na gitarze sprawiły, że sprzętu gitarowego miałam aż nadto.

– Ogarniemy to później. Dotrzymam ci towarzystwa – odparł James, kładąc swoją gitarę na łóżku.

Nie dyskutowałam z nim, tylko poszłam do kuchni. On za mną.

Wstawiłam wodę i wyciągnęłam z szafki dwie identyczne szklanki. Gdy wsypywałam do nich herbatę, Jamie objął mnie od tyłu, splatając ręce na moim brzuchu. Lekko się schylając, położył głowę na moim ramieniu. Ucałował mnie w szyję, doskonale wiedząc, że to lubię.

– Jamie – pisnęłam.

– No co? Przecież jesteśmy tu sami, nikt nic nie widział – zauważył i powtórzył to, co zrobił przed chwilą.

Mruknęłam cicho, delikatnie wsuwając palce w jego włosy. Ostrożnie podniósł głowę tak, że nasze usta były niemal na jednym poziomie. Zbliżył się do mnie i obdarował moje usta soczystym buziakiem.

Uśmiechnęłam się do niego.

– Liczę później na jakąś kontynuację – powiedziałam, odsuwając się od chłopaka, żeby wziąć czajnik z wodą.

Jamie odwzajemnił mój uśmiech.

– Oczywiście, mała. Będzie lepsza, niż myślisz.

20 października 2016, 12:08, znowu mój pokój, ale tym razem mamy herbatkę, także nie zapowiada się, żebyśmy mieli stamtąd wyjść.

– Właściwie to całkiem niegłupie – ocenił Jamie, grając kilka pierwszych taktów utworu. – Przyjemne, proste, ale efektowne.

– Napisała to żona naszego producenta. Nie miałam pojęcia, że jest kompozytorką.

– Jest. I to cholernie utalentowaną – odparł chłopak. –  Zanim do nas dołączyłaś napisała nam kilka innych utworów. Gram tu od sześciu lat, pamiętam, jak osobiście wręczała mi pierwsze nuty dla nas. Byłem święcie przekonany, że to jakaś młoda stażystka u Michaela czy coś... A dowiedziałem się, że ta dziewczyna dochodzi trzydziestki i jest jego żoną.

– Chciałabym tak dobrze wyglądać teraz, jak ona mając trzydzieści cztery lata i po urodzeniu piątki dzieci – westchnęłam.

Aaliyah Jackson była minimalnie młodsza od Annie. W przeciwieństwie do mojej mamy, ta wykazała się nieco większą rozwagą i nie zaszła w ciążę jako nastolatka, tylko gdy faktycznie mogła sobie na to pozwolić. Wraz z przystojnym producentem, Michaelem, dorobili się dwóch synów i trzech prześlicznych córeczek. Najstarsze trojaczki miały po osiem lat, kolejne maluchy liczyły sobie siedem i pięć lat. Mimo to, ile dzieciaków urodziła, miała niesamowicie zgrabną sylwetkę i naprawdę o siebie dbała.  Była zjawiskowo piękna. Josephowie doprawdy pod względem wizualnym byli chyba najpiękniejszą parą, jaką widziałam. Dzieciaki zresztą też mieli prześliczne.

Tymczasem ja, mając dwadzieścia lat byłam kluchowatym stworzeniem. Co niektórzy twierdzili, że to nazywa się "kobiecymi krągłościami", jednak ja po prostu czułam się jak brzydkie kaczątko.

– Jesteś piękna, Shee – Jamie musnął wargami moje czoło. – I nawet nie próbuj mi mówić, że jest inaczej. A teraz lepiej skupmy się na rozczytywaniu utworu.

Popatrzyłam na ręcznie pisane nuty leżące przede mną na biurku. Zaczęłam grać kilka pierwszych taktów, dopóki nie dostosowałam się tempem grania do określonego na początku partytury metrum. Powoli jednak kleiłam ze sobą kolejne takty, dla samego rozeznania, jak to mniej więcej będzie brzmiało. Jamie próbował w tym samym czasie dogrywać swoje partie.

– Coś mi nie pasuje – przerwał w pewnym momencie chłopak, zakładając za ucho swoje długie, jasne włosy. Wziął kartkę ze swoimi nutami i szybko zagrał kilka linijek. – Dobra. Zagraj teraz ze mną, od piętnastego taktu. Coś tam jest nie tak.

Zrobiłam, o co poprosił. Zerkał to na moje ręce, to w nuty... W końcu się uśmiechnął i przestał grać. Podsunął mi nuty pod nos.

– Powiedz mi, mała. Co masz wpisane w tym miejscu w tabulaturze? – wskazał palcem na diagram narysowany nad nutą.

– Trzecia struna, siódmy próg – wyrecytowałam.

– Dobrze, czyli ustaliliśmy, że potrafisz czytać. A teraz powiedz mi proszę, co do tej pory grałaś.

– Nooo... To, co w tabulaturze – odparłam, całkowicie pewna siebie. Grałam to tyle razy, nie zauważyłam błędu. Byłam pewna, że to przez niego brzmi to nieczysto.

– Zagraj. Od tego samego miejsca co wcześniej – polecił.

Zagrałam. W pewnym momencie złapał mnie za nadgarstek.

– No co? – mruknęłam z wyrzutem.

– Że trzecia struna, to się zgodzę. Ale, słonko, widzę, że masz problem z liczeniem progów – Jamie z trudem powstrzymywał śmiech. – Licz.

Poczułam się jak idiotka. On jednak wskazał palcem na pierwszy próg, czekając na moje słowo.

– Pierwszy... Drugi... Trzeci... Czwarty... Pią...

Tu się zająknęłam. Na piątym progu mój palec mocno przyciskał strunę. Cholera. Jednak miał rację.

– ...ty – dokończyłam, wzdychając. – Dobrze. Masz rację. Nie umiem liczyć.

– Siódmy próg jest oznaczony dwoma kropkami, nie zauważyłaś? – zauważył Jamie, delikatnie przesuwając moją dłoń niżej na gryfie. – Teraz już powinno być dobrze. Damy radę to zagrać jeszcze raz, czy wolisz chwilę odpocząć? – zapytał, podejmując decyzję za mnie.

Odebrał mi gitarę i odłożył ją ostrożnie na podłogę, opierając gryf o biurko. Ledwo to zrobił, usiadłam mu na kolanach i delikatnie się przytuliłam. Jamie objął mnie w talii i posłał mi jeden ze swoich najpiękniejszych uśmiechów. Wyglądał tak bardzo dobrze, gdy się uśmiechał... Nie wierzyłam, że on naprawdę jest mój. Ten przystojny, długowłosy mężczyzna o czarującym uśmiechu i cudownych, błękitnych oczach mnie pokochał, tak mocno, jak ja jego. Oczami wyobraźni widziałam, jak razem wychowujemy jego dziecko. Jak obserwuję dorastającą Linnie. Jak przysięgam mu miłość, stojąc przed ołtarzem i wsuwając mu obrączkę na palec. Jak mówię mu, że zostaniemy rodzicami.

Piękna wizja.

Chciał mnie pocałować, ale przerwał nam dźwięk powiadomienia o wiadomości. Jamie  wyciągnął swój telefon i otworzył wiadomość. Uśmiechnął się pod nosem.

– Będzie córeczka – obwieścił, pokazując mi przesłane przez Alexandrę zdjęcie z badania USG. Dziewczynka była już naprawdę duża.

– Świetnie. Ninnie będzie zachwycona – ucieszyłam się.

– Bez wątpienia... Boże. Czwarta baba w domu i ja jeden. Co ja uczyniłem... – roześmiał się James, chowając telefon. – No dobrze. To teraz będziemy myśleć, jakby tu tego szkraba ładnie nazwać.

– Ty będziesz – uściśliłam. – Z jakiej racji miałabym wymyślać imię twojemu dziecku?

Jamie spojrzał na mnie, jakbym zapytała o coś oczywistego.

– Bo jesteś moją dziewczyną – odparł, bardzo pewny swoich słów – i to ty będziesz dla tej małej istotki mamą. Nawet, jeżeli nie łączą cię z tą małą żadne więzy krwi, ona właśnie tak będzie cię postrzegała i jestem pewien, że i dla ciebie ta różnica kiedyś się zatrze.

Do moich oczu napłynęły łzy wzruszenia. Nawet sobie nie wyobrażał, ile radości sprawiło mi pierwsze zdanie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro