Rozdział 19

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Ulice handlowe w okolicy Whitechapel powoli budziły się do życia. Louisa czuła się tutaj intruzem, nawet jeśli postawiła na najskromniejszą suknię, którą pożyczyła od Mary. Rozbiegane spojrzenie wdowy wodziło to od robotników i handlarzy, po sylwetki zalegające w ciaśniejszych uliczkach. Sama służąca nie czuła się lepiej. Obie wdychały duszący smród mroczniejszej strony Londynu, usiłując zachować spokój.

W końcu Louisa dostrzegła swoją małą przemytniczkę. Ośmioletnia Agnes odpowiedziała uśmiechem, zaciskając dłonie na wiklinowym koszu, który dzielnie niosła. Jej piegi odznaczały się w promieniach porannego słońca.

Louisa nachyliła się ku dziewczynce i dyskretnie włożyła woreczki do jej kosza pełnego rukwi wodnej.

– Do trzech rodzin: Jonesów, Wrightów, no i oczywiście do was.

Agnes sięgnęła pod swój umorusany zielonymi plamami fartuch i wyjęła przedmiot transakcji. Wręczyła Louisie spory pęczek białych gołębich piór. Wdowa pospiesznie wsunęła dwa szylingi w dłoń dziewczynki, zanim ta zorientowała się, że za wyznaczoną pracę tym razem zgarnęła więcej.

– Dziękuję, hrabino – wymamrotała.

Louisa oddaliła się, by nie speszyć nadchodzącego klienta. Agnes pospiesznie schowała pakunki oraz pieniądze do kieszeni spódnicy, by następnie pokazać młodemu robotnikowi kosz. Dziewczynka dokonała kolejnej transakcji, choć ta nie przyniosła jej nawet ułamek tego, co dostała od niej za zebranie gołębich piór. Sprzedawanie „chleba ubogich" w postaci rukwi wodnej wymagało więcej wysiłku niż korzyści, szczególnie w tak młodym wieku.

– Dość późno zbiera pani składniki, przecież evening party jest już dziś – podjęła Mary, gdy wsiadły do powozu. – Czy cery nie powinno się wybielać wcześniej?

– Pojedyncze zastosowanie może nie zapewni powalającego efektu, ale tobie i Margaret i tak skończył się zapas, prawda? – podjęła puszczając do niej oczko.

Mary wbiła wzrok w swoje trzewiki.

– To nic pilnego – wymamrotała. – Jednak... pani specyfik działa dość dobrze.

– Podziękuj Marii Antoninie. Ona jako pierwsza zaczęła używać Eau Cosmetique de Pigeon9, aczkolwiek tych piór dodaję tylko za radą Almy i przy okazji daję małej Agnes zarobić.

Zabrała się do sporządzenia toniku wybielającego od razu po pracy w szklarni. Podczas wizyty na wsi, słońce musnęło cerę Louisy, więc należało o nią zadbać przed spotkaniem towarzyskim. Mary miała jednak rację: tonik należałoby przygotować wcześniej.

Przynajmniej opóźnienie było wynikiem wielu zajęć, których się podejmowała Louisa. Wyrabiała zioła, dostarczała je do klientów, czytała książki o prowadzeniu ziemi oraz zainteresowała się kandydatkami na żony Edmunda. Informacje o rodzinach pozwoliły jej nakreślić sylwetki dam. O poszukiwaniach żony przez nowego dziedzica Compton pisano nawet w gazetach towarzyskich.

Louisa przełknęła ślinę. Miała doradzić Edmundowi w kwestii małżonki. Jeśli jej wybór nie sprawdzi się w dłuższej perspektywie, może rzeczywiście pożegna się ze swoim tajemniczym skrawkiem ziemi. Zaczerpnęła tchu. Spokojnie, jeszcze nic nie straciła.

Spojrzała na swoje narzędzia: moździerz, amatorska kruszarka oraz składniki: ogórek, woda z lilii, cytryna. Przyjemne zapachy wirowały w jej nozdrzach, tworząc przyjemną kompozycję, zwłaszcza po nawdychaniu się zapachów z targu.

Louisa odchyliła się na krześle. Jaki był cel jej przygotowań? I tak nie będzie mogła się wystroić, jej kolorem znowu będzie czerń, a jej samą czeka raczej rola przyzwoitki dla kandydatek Edmunda.

Podobno obu braci Moriarty potwierdziło zaproszenie.

Louisa przejechała umorusanymi od cytryny paznokciami po biurku. Ostatnie dni powstrzymywała się, by sięgnąć po dwa listy, których nadawcą był Louis. Leżały w jej szufladzie, nieodpieczętowane, choć myślami wracała do nich codziennie.

Zraniła go wtedy, jednak musiała.

– Do diabła.

Wysunęła szufladę i sięgnęła po pierwszy list. W jej dłoni szybko znalazł się nóż do kopert, które przepołowiła pewnymi pociągnięciami. Zawartość pierwszego listu nie okazała się aż tak przytłaczająca. Louis rzeczywiście przekazał w nim prośbę Williama, wyjaśnił, że dalsze wizyty Elisabeth mogą przynieść szkody, a nawet niebezpieczeństwo. Wdowa przełknęła ślinę kilkakrotnie, by pozbyć się guli w gardle. Działając pod wpływem emocji, nie postąpiła rozważnie.

Rzeczywiście nie pomoże Elisabeth, skoro ona nawet nie chce jej pomocy.

Louisa odłożyła list. Przyszedł do niej dzień po otrzymaniu pierwszego z nich, który zdążyła jeszcze odczytać. Trzeci z nich był dostarczony podczas jej pierwszego tygodnia w Guildford:

Moja droga Louiso

Nie mogę cię rozliczać z twojej decyzji w sprawie wyjazdu, jednak jestem prawie pewien, że się do niej przyczyniłem. Pewnie odczytasz ten list po powrocie, jednak wiedz, że poczekam, bo te myśli zajmowały mój umysł i tak dość długi czas. Kolejne dni nic nie zmienią.

Nie żałuję żadnej chwili, którą z tobą spędziłem i chciałbym kolejny raz zapewnić Cię o mojej lojalności. Jeśli uchybiłem twojej godności lub uznałaś, że nie traktuję cię poważnie i przekładam interes mojego brata nad Ciebie, wybacz mi, że do tego doprowadziłem.

Nie umiem przełożyć uczuć do Ciebie w słowa, dlatego listownie przekażę to, co chciałbym powtórzyć na naszym kolejnym spotkaniu: proszę, byś zgodziła się zostać moją żoną.

Wiem, że jesteś kobietą praktyczną, Louiso, a ja jestem świadom, że jakiekolwiek słowa Cię nie przekonają. Jeśli ta propozycja małżeństwa ma dać gwarancję twojego poczucia bezpieczeństwa przy moim boku, składam ją już teraz. Moi bracia domyślają się, ile dla mnie znaczysz i ręczę za nich, że oni również nie dopuściliby, by stała ci się krzywda.

Jestem pewien, że udowodnienie przewinień hrabi Comptona przyczyni się do skrócenia czasu wdowieństwa, niemniej jednak mogę czekać za tobą ustanowione dwa lata lub dłużej.

Uznaj mnie za egoistę, ale chciałbym Cię mieć tylko dla siebie, jeśli tylko się zgodzisz.

Louis James Moriarty

Louisa potrząsnęła głową, a luźne kosmyki włosów naszły jej na oczy.

– Och, szlag!

Odeszła od biurka z papierem w dłoni i wykrzyczała jeszcze dwa przekleństwa. Przetarła łzę w kąciku oka, przez co syknęła z bólu. Przecież miała palce umorusane w cytrusach.

– Musiałeś to napisać? – syknęła, gdy jej oko zaczynało łzawić, tym razem nie tylko z powodu chęci płaczu.

Wina była po jej stronie. Nie chciała przeczytać tych listów wcześniej. Oczywiście, że Louis nie nawiązałby do zawartości tego przy ich ostatnim spotkaniu. Jego skrytą naturę znała już całkiem dobrze, a do takiego wyznania nie poczyniłby ponownie po jej oschłym zachowaniu.

– Pani Louiso – Margaret stanęła w drzwiach jej sypialni, nawet nie pukając.

Jeśli ktoś miał zobaczyć Louisę w chwili słabości, najszczęśliwszym trafem wydawała się właśnie Margaret, która znała ją od dziecka. Wdowa nawet nie powstrzymywała łez.

– Wielkie nieba, Louiso! – Starsza kobieta przekroczyła próg pokoju i wyjęła z kieszeni spódnicy bawełnianą chusteczkę. – Za kilka godzin idziesz na przyjęcie, nie możesz być spuchnięta!

Louisa oparła się o krawędź biurka. Doradzanie Edmundowi w sprawie ożenku nie wydawało się aż tak straszne, jak ponowne spotkanie Moriartego. Nie będzie w stanie spojrzeć mu w oczy.

– Cholera trafi to przyjęcie – wymamrotała.

– Tsss! – syknęła Margaret. – Słownictwo!

Louisa skinęła. Nie zdarzyło się jej płakać, odkąd pozbyła się Charlesa ze swojego życia. Z bluźnieniem nie radziła już sobie tak dobrze.

– Czy mam wystosować wiadomość do hrabi Comptona? Może w tym stanie...

– Nie, w porządku.

Jeszcze niedawno twierdziła, że przyjdzie jej umrzeć jako zgorzkniała wdowa, tymczasem otrzymała propozycję małżeństwa, dość świeżo po stracie pierwszego męża. Louis nie był jej obojętny. Ba, myślała od nim przed snem, o jego głosie, stoickiej naturze, która dawała jej komfort. Przy nim zapominała o burzliwym, pełnym zawiści małżeństwie.

Mimo to go przekreśliła, dla swojego dobra, jak ciągle upominała się w myślach.

Spojrzała w dół, na swoją suknię dzienną, która jako jedna z niewielu nie wysysała z niej energii życiowej. Błękitny kolor z jasnozielonymi wstawkami, który przebijał się przez białe, falbankowe rękawy, podkreślał jej urodę. Szkoda że tylko w obrębie domu.

Louisa musi pojawić się na przyjęciu. Stawka była zbyt wysoka, poza tym chciałaby jeszcze raz zobaczyć mężczyznę, który zaproponował jej małżeństwo i to nie z powodu koneksji ani korzyści materialnych.

– Przygotuj moją nową suknię.

– Na pewno? Nie za wcześnie na taki odważny krój?

– Nie, kupiłam ją z myślą o tym dniu. Mam być przyzwoitką, ale przyjemniej będzie założyć coś, co nie zakrywa mnie całej.

*

Jednorazowy, bankietowy zabieg pozwolił jej na osiągnięcie w miarę zadowalającego efektu. Resztek soku z cytryny użyła, by w naturalny sposób podkreślić swoje usta. Przyciemniła brwi i okolice oczu węglem drzewnym, choć niezbyt mocno, by nie pogłębić wrażenia towarzyszącej jej czerni.

Po opuszczeniu powozu chłód wczesnego wieczoru musnął jej odkryty dekolt. Chwilę wpatrywała się w urządzoną ze smakiem rezydencję, którą otaczały krzewy przystrzyżone w okrągłe kształty. Nad nimi wznosiła się drewniana altana, do której można było się dostać kamienną ścieżką.

Rezydencja Comptonów. Pewnie Edmund nie zorganizowałby evening party tak wcześnie, gdyby jego matka nie zamieszkała z młodszą córką po śmierci męża kilka lat temu. Louisa wiedziała, że przyjęcie ma być skromne, liczące kilka osób. Mimo to jej obecność potwierdzała, że Edmund tylko z pozoru trzymał się etykiety żałoby.

Cóż, potrzeba posiadania dziedzica czy małżonka pozwalała obchodzić pewne zasady. W jej przypadku będzie jednak ciężko o okres żałoby krótszy niż dwa lata. Przyłapała się na tym, że ta wizja drażniła ją, w szczególności po przeczytaniu listu.

Przełknęła ślinę zalegającą w gardle. Nie miała prawa prosić Louisa o poświęcenie jej uwagi, jednak chciałaby mu chociaż przekazać, że przeczytała jego list i że mimo okoliczności jest mu wdzięczna za jego słowa. Jeśli dziś mają ostatnią sposobność spotkania, spróbuje zapamiętać jego rysy i stoickie spojrzenie na dłużej.

– Pięknie urządzony, prawda?

Rżenie koni i odgłos odjeżdżającego powozu dotarł do niej z opóźnieniem. Louisa odwróciła się, napotykając spojrzenie Williama. Za bramą rezydencji dostrzegła powóz Moriartych.

– Dobrego wieczoru, Williamie.

Nie wyczuwała od niego ironii czy niechęci, która mogła wynikać z jej oschłego potraktowania Louisa. Musiała przyznać, że prezentował się nienagannie z delikatnym uśmiechem na twarzy, z zaczesanymi włosami i dobrze skrojonym frakiem. Wyczuwała od niego przyjemną nutę perfum.

– Jestem pod wrażeniem twojej obserwacji – przyznał. – Spostrzeżenia odnośnie dzierżawców są cenne.

– Dziękuję, mam nadzieję, że okażą się przydatne. Jeśli to konieczne, odwiedźcie Guildford, ale jak już wiesz, chcę, by mój udział był ograniczony do minimum.

– Uszanuję to, jednak czuję się urażony, że nie darzysz mnie zaufaniem. Może nie stało się to od razu, ale obecnie postrzegam cię jako wspólnika, Louiso.

Na słowa Williama nie potrafiła odpowiedzieć na czas.

– I wybacz mojemu bratu. Jest oddany naszej sprawie, jednak nie pozostawiamy bezbronnych i niewinnych. – Ukłonił się, przykładając dłoń do piersi. – Obiecuję, że zrobię, co w mojej mocy, jeśli Elisabeth zaakceptuje moją pomoc.

Zastanawiała się, czy długo układał w myślach przebieg ich rozmowy i jej ewentualne rozgałęzienia.

– Jesteś dziś nad wyraz rozmowny, Williamie. Czyżby podróż Noathiciem poszerzyła twoje horyzonty?

Posłał jej ciepły uśmiech, który pogłębiło światło przebijające się przez okna rezydencji.

– Jak widzisz, jestem zdany na twoją łaskę. W każdej chwili możesz złożyć oskarżenie pod moim adresem. Byłabyś cennym świadkiem dla Scotland Yardu.

Nie zdążyła odpowiedzieć, choć nie miała też ochoty podejmować gierki Williama. W ich stronę, powolnym krokiem szedł Louis. Zauważyła go wcześniej rozmawiającego z Fredem, który kierował końmi, choć nie mogła odpędzić się od wrażenia, że rozmowa była zagrywką, by kupić sobie czas.

– Hrabino. – Louis ukłonił się, zdejmując cylinder.

Odpowiedziała dygnięciem. Powietrze wokół ich trójki stało się gęstsze. Usiłowała chociaż na chwilę nawiązać kontakt wzrokowy z młodszym Moriartym, jednak ten umiejętnie go unikał. Łuna światła padła na twarz Louisa. a ona dostrzegła, że jego oczy są podkrążone. Prawy policzek był zasłonięty kosmykami włosów jeszcze bardziej niż zazwyczaj.

– Wejdę już do środka, za przeproszeniem – powiedział, ponownie się jej kłaniając.

Louisa odprowadzała go spojrzeniem, dopóki nie zniknął za drzwiami rezydencji, odprowadzony przez jednego ze służących.

– Wiem, nie wygląda dobrze – przyznał William.

Zapiekło ją w gardle. Konsultant kryminalny prowadził z nią normalną rozmowę mimo okoliczności, jednak ciągle odczuwała poczucie winy.

– To przeze mnie, oboje o tym wiemy – wyszeptała.

– Cóż, nie do końca. Louis zawdzięcza ten stan również sobie.

Spojrzała na niego zbita z tropu. William odchrząknął, jakby kolejne zdanie wymagało dobrego ujęcia.

– Zaproponował wczoraj Albertowi picie wina.

– Louis? Przecież on...

Tym razem William odpowiedział jej spojrzeniem, które zawierało w sobie troskę, ale również oczekiwanie. Zrozumiała. Louis być może szukał sposobu, by uniknąć udziału w przyjęciu na ostatnią chwilę. Wzdłuż szyi Louisy rozlał się chłód.

– Jestem jednak przekonany, że będzie chciał z tobą porozmawiać. Ma coś dla ciebie.

Nim zdążyła odpowiedzieć, William się ukłonił, dając do zrozumienia, że ta rozmowa się już zakończyła. Może usiłował niepostrzeżenie uciec przed młodą damą, która właśnie wysiadła z powozu przy branie. Louisa prawie złapała konsultanta za rękaw czarnego fraka. Jego ostatnie zdanie przeczyło temu, co usłyszała wcześniej z jego ust. Kolidowało również z sylwetką zmarnowanego i speszonego Louisa, który ograniczył z nią kontakt do minimum już przy pierwszej okazji.

– Nienawidzę twoich gierek, Williamie – wyszeptała.

--------

Moja magisterka jest już w systemie, więc mogę działać z Louisami :D Zszokowani listem? Następny rozdział będzie najpewniej z perspektywy Louisa, planuję też większą akcję na przyjęciu 😎


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro