Rozdział 23

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Uwaga! Bonus dla moich super czytelników w postaci audiobooka rozdziału 1, który został nagrany i zredagowany przez @AgusiaSzczygiel z grupy  

Przesłuchajcie, bo trochę wracamy w tej części do rozdziału 1! ❤️

Niech moc Louisów będzie z Wami.

------

Louis podniósł się do pozycji siedzącej. Wprawdzie powoli, lecz kobieta musiała wyczuć bijące od niego napięcie. Światło świecy zatańczyło na jej twarzy i uwydatniło wyraz determinacji. Louisa również usiadła i położyła dłoń na jego ramieniu, jakby bała się, że Moriarty zaraz wybiegnie z sypialni.

– Czyli to prawda. Jesteście rodzonymi braćmi – powtórzyła.

Milczał, tym samym przyznając Louisie rację. Miała prawo o to zapytać, choć on nigdy nie byłby gotowy na opowiedzenie historii sprzed wielu lat. Blizna na policzku zdawała się mrowić, gdy myślami przeniósł się do pamiętnego dnia.

– Nie będziemy narzeczeństwem, dopóki nie poznam prawdy – zaznaczyła.

– Przecież...

– Nie powiedziałam jeszcze „tak", Louisie.

Uświadomił sobie, że przy oświadczynach usta kobiety rzeczywiście nie wypowiedziały kluczowego słowa, zamiast tego ich posmakował. W doskonały sposób odwróciła jego uwagę.

– Przepraszam. Po prostu ta wiedza nigdy nie wychodziła...

– Poza wasz wewnętrzny krąg, domyślam się. Jednak wystarczyło dokopać się do informacji o poprzednim hrabim Moriarty i jego żonie, a w naszej socjecie nie jest to trudne. Żadne z nich nie miało blond włosów, więc William się im udał, nieprawdaż?

Zawiesiła wzrok na drzwiach i podkurczyła kolana do piersi. Miała już jednego męża z tajemnicami, drugiego tego rodzaju miała prawo sobie oszczędzić. Zwrócił uwagę na drgające na jasnoniebieskiej tapecie cienie. Swoją dynamiką w jakiś sposób oddawały to, co działo się między nim a wdową.

Powinien przedyskutować ten krok z braćmi, choć było już na to za późno. To, co musiał wyznać, miało przywiązać do niego Louisę o wiele bardziej niż broszka czy oświadczyny. Zacisnął dłoń na prześcieradle, wahając się, jednak ostatecznie zaczął:

– Ja i William pochodzimy z East Endu.

Louisa odwróciła głowę w jego stronę, a ich nosy prawie się o siebie otarły. Nawet jeśli miała pewne podejrzenia, czy spodziewała się, że opowieść będzie mieć początek w jednym z najobskurniejszych rejonów Londynu?

– Nie znaliśmy rodziców. Podrzucono nas do sierocińca, który upadł po kilku latach, a my wylądowaliśmy na ulicy. William jest starszy tylko na papierze. Tak naprawdę jesteśmy bliźniętami, choć przyznaję, że przez moją słabszą kondycję w dzieciństwie przejął rolę „tego starszego". Zawdzięczam mu życie, bo sam nie przetrwałbym w slumsach w tak młodym wieku. Potem trafiliśmy do kolejnego sierocińca, który wspierał Albert.

Jego blizna na policzku ciągle mrowiła, gdy opowiadał o pozbyciu się głowy rodu Moriartych, jego żony i młodszego syna. Pierwsza popełniona wspólnie zbrodnia przypieczętowała przymierze, którego piętno szpeciło policzek Louisa. Nie musiał się wtedy ranić. Sam nie był pewien, czy z perspektywy czasu zrobiłby to ponownie. Miał wrażenie, że blizna bardziej przypomina o pierwszej przelanej krwi niż o braterskiej więzi. Dlatego wolał ją zasłaniać.

– Gdy opuszczaliśmy płonącą rezydencję, Albert przedstawił Williama jako swojego młodszego brata. Ludzie uwierzyli, bo rodzony brat Alberta prawie nigdy nie towarzyszył ojcu w interesach, a jako drugi syn tym bardziej był pomijany. William podawał się za niego, gdy tylko miał sposobność opuszczenia rezydencji i zintegrowania się z ludźmi. Po pożarze przeprowadziliśmy się, co również wiązało się ze zmianą szkoły. Obyło się bez większych podejrzeń.

– Czyli William... – zamyśliła się Louisa – cóż, to nawet nie jest jego prawdziwe imię.

Sięgnął po koszulę, gdy po jego karku i wzdłuż ramion rozlał się chłód. Ciepło bijące od miękkiego ciała jego prawie-narzeczonej kusiło, ale postanowił dać jej przestrzeń. Musiała przetrawić tę historię, zrozumieć, jak ukształtowała światopogląd i cele braci Moriarty.

– Skoro pragniecie oczyszczenia brytyjskiego społeczeństwa, to zabijając Charlesa, dość ułatwiłam wam sprawę. Twojemu bratu nie przeszło przez myśl, że morderczynię również należałoby usunąć? Mi w końcu żadne idee nie przyświecały.

Louisa objęła się ramionami, jakby chłód udzielił się i jej. Od jasnozielonych oczu bił smutek wymieszany z poczuciem winy. Louis odgarnął pofalowany kosmyk ze skroni kobiety, by widzieć jej cały profil.

– Wyrzuty sumienia czynią cię dobrą osobą – oznajmił.

Chwyciła jego dłoń i przyłożyła ją sobie do policzka. Przymrużyła powieki, i choć nie dostrzegł łez, był pewien, że z nimi walczyła. Od dłuższego czasu dostrzegał, że morderstwo męża nie poszło w niepamięć.

– Nie poprzestaniecie na sprawie Charlesa i Endersa, prawda?

– Nie, właściwie to dopiero początek. Następne morderstwo ma mieć miejsce jutro, choć przyświeca mu trochę inny cel.

Za późno ugryzł się w język, ale może jakaś część jego liczyła, że będzie mógł opowiedzieć o swoich obawach chociaż Louisie. Gdy jego milczenie zaczęło się przedłużać, przejechała dłonią po jego udzie. Gest miał ponaglający charakter, choć wdowa pewnie była świadoma, jak działał on na Louisa.

– Mój brat chce sprawdzić jednego człowieka, którego poznał w trakcie rejsu Noathikiem. Jakiś niszowy detektyw, a jednak niemal w całości rozgryzł plan Williama.

– Niszowy detektyw? Wątpię, że niszowy detektyw wprowadziłby cię w taką frustrację.

Odchrząknął, bo rzeczywiście jego ton głosu przybrał na szorstkości.

– Nie podobał mi się sposób, w jaki rozmawiał z Williamem.

Zaintrygowana Louisa przechyliła lekko głowę.

– To znaczy?

– Po prostu, nikt z nas nie odzywa się do Williama w taki... – urwał, szukając odpowiedniego słowa – spoufalający sposób.

Louisa zamrugała kilkakrotnie.

– Czyli mimo że twój brat widzi w nim potencjalnego wroga, polubili się?

– Absurd, prawda?

Louisa ku jego zaskoczeniu zarechotała, ale choć reakcja nie była tą, której oczekiwał, nie oburzył się. Łatwo go rozproszyła, gdy smukła dłoń powędrowała do jego klatki piersiowej, a opuszek palca zaczął rysować nieokreślone wzory na skórze.

– Czy boisz się, że ten niszowy detektyw odbierze ci brata?

Louis poprawił się na łóżku, próbując dać sobie czas na odpowiedź.

– Po prostu ten cały Sherlock Holmes nie jest typem człowieka, którego mogę polubić.

– Cóż, widzę to. Jego imię ledwo przechodzi ci przez gardło, mój drogi.

Chwycił dłoń krążącą po jego ciele i przyłożył do swoich ust. Zrobił to z dwóch powodów. Po pierwsze, dotyk zbyt mocno go rozbudzał, przez co nie mógł zebrać myśli, a na dodatek dłoń Louisy zaczynała zbyt często sunąć w kierunku podbrzusza. Po drugie: ciągle miał z nią do omówienia pewną kwestię.

– Czy zaspokoiłem twoją ciekawość? Czy... – przełknął ślinę – akceptujesz ten stan rzeczy?

Louisa nachyliła się w jego stronę z intencją pocałunku, jednak Louis w ostatniej chwili rozdzielił ich usta palcem wskazującym.

– Tym razem muszę usłyszeć odpowiedź, kusicielko.

Louisa teatralnie przewróciła oczami, jednak nie dostrzegł w niej cienia frustracji. Pozwolił sobie pokontemplować jej urodę: misternie ułożona fryzura potargała się, przez co mleczną twarz okalała niezliczona ilość luźnych kosmyków. Jasny odcień blondu podkreślał dynamiczny płomień wygasającej się świecy.

– Biorę cię za męża z całą twoją przeszłością i przyszłością, Louisie – powiedziała.

– Doskonale, więc teraz twoja kolej.

– Moja kolej, na co?

Podczas pieszczoty Louis zwrócił uwagę, jak gładkie w dotyku były włosy kobiety.

– Chcę usłyszeć o twojej przeszłości.

Louisa wbiła wzrok w prześcieradło.

– Nie jest tak fascynująca jak twoja, a przecież informacje o rodzie Beckett nie są tajne.

– A mimo to chcę usłyszeć ją z twoich ust.

Louis nie ponaglał, choć jego wyczekujące spojrzenie wystarczyło. Głos pozbawiony entuzjazmu wypełnił pomieszczenie:

– Byłam czwartym dzieckiem w rodzinie, i trzecim, które przeżyło okres dziecięcy. Pierworodny syn, Thomas, zmarł w wieku pięciu lat. Jak się domyślasz, kwestia dziedzica stała się nagląca. Catherine była już na świecie, po niej pojawiła się Theodora i ja. Nasz ojciec darzył jeszcze sympatią Catherine, ale my rzadko kiedy wchodziłyśmy z nim w interakcję. – Uśmiechnęła się gorzko. – Niecałe dwa lata po mnie urodził się Philip, który otrzymał miłość i uwagę rodzicielską za całą naszą trójkę. W tym roku ukończył uniwersytet Cambridge i stał się bywalcem przybytków na Soho. Obecnie ojciec przyucza go do przejęcia mandatu w Izbie Lordów i obowiązków głowy rodu, ale cóż, mój brat to typowy hultaj. Matka, po której imię dostała moja pierwsza siostra, po powrocie syna próbuje ratować przyszłość naszej rodziny.

Przyszłość rodziny. Louis uświadomił sobie, jak jemu i Williamowi bardzo się poszczęściło. Albert, nawet ze swoim uwielbieniem do wina, ciągle stanowił wzór dla wielu dziedziców i hrabiów w jego wieku.

– A więc moi rodzice mieli trzy panny na wydanie. Catherine zadebiutowała w towarzystwie w wieku osiemnastu lat i przyjęła zaręczyny pół roku później. Obecnie jest wzorową żoną i matką, choć dwójka jej dzieci zmarła w wieku niemowlęcym. Rok później przyszedł czas na Theodorę. Rodzice obawiali się, że nie do końca dojrzała do debiutu, ale ostatecznie podbiła towarzystwo w tym samym wieku co Catherine. Opuściła dom rodzinny półtora roku po prezentacji w socjecie. Z tego co widzę, jej mąż jest dość ugodowy i ona sama ma dość spory udział w zarządzaniu posiadłością.

– W porównaniu do twoich sióstr wyszłaś za mąż dość późno – przyznał.

– Owszem, zaprezentowano mnie, gdy miałam dwadzieścia lat, choć planowo miało się to odbyć w wieku moich sióstr. Przed sezonem towarzyskim przebywałam na wsi i ten pobyt uskutkował w rocznej przerwie. Powodem była moja opalona cera, więc tym razem ojciec sprowadził mnie do Londynu już na stałe. Niestety kolejny rok przyniósł słabsze dochody od dzierżawców, a debiut córki nie należy do tanich. Matka wymyśliła historyjkę o moim słabym zdrowiu, które poprawiło się na kolejny rok.

– I potem twoi rodzice uwikłali cię w małżeństwo z Comptonem?

Louisa westchnęła ciężko, przymrużając zmęczone po nieprzespanej nocy oczy.

– Może gdybym była mądrzejsza, uniknęłabym tego małżeństwa. Nabyłam wiedzę, jak zachowywać się w towarzystwie mężczyzn, ale nawet nie starałam się wypaść jako potencjalna kandydatka na żonę. W głowie miałam już tylko zielarskie sprawunki, które tym bardziej nie były tematem do rozmów. „A gra pani na pianinie, a śpiewa pani, zna się na dzierganiu?". W żadnym z tych nie przodowałam, choć gdybym wiedziała, co mnie spotka, może bym się przykładała do kłamania i gry pozorów. Charles był dla moich rodziców ratunkiem, bo sam zaproponował małżeństwo. Spory posag oraz fakt, że wszystkie kobiety z mojej rodziny posiadały już potomka, były dość przekonujące. I tak oto po upływie kolejnego roku stałam się hrabiną Compton.

Louisa zacisnęła dłoń na prześcieradle, a na jej twarzy pojawił się krzywy uśmiech.

– I w ten sposób zbliżamy się do najmniej przyjemnego etapu historii. Z początku Charles wydawał mi się przyzwoity i nawet zanosiło się, że uda nam się funkcjonować w tym małżeństwie. Nie mogłam narzekać, w końcu zostałam panią posiadłości, a sytuacja majątkowa mogła zagwarantować mi jakąkolwiek zachciankę. Jednak już na weselu zorientowałam się, że Charles uwielbia wypić, a jego żarty zahaczały o czarny humor. Nie miałam jednak pojęcia, że rzeczywiście nawiązywały do polowań na ludzi.

Louisa po raz kolejny przymrużyła oczy, jednak tym razem nie ze zmęczenia. Moriarty widział, że walczy ze wspomnieniami, do których przybliżała się z każdym wypowiedzianym na głos słowem.

– Potem była noc poślubna, jednak oszczędzę ci szczegółów niedoświadczonej wtedy dziewicy, która próbowała stoczyć bój z pijanym mężczyzną. Charles nie chciał wierzyć, że problem ze spłodzeniem dziedzica leży po jego stronie, więc trochę nasłuchałam się nieudolności swojej i moich poprzedniczek. W końcu nadszedł dzień, kiedy wytknęłam mu, że problem leży w nim. Po upływie niecałej godziny poznałam ciebie i Williama.

Louisa sięgnęła do jego marynarki zalegającej na samym rogu łóżka i wyciągnęła z niej zegarek kieszonkowy.

– Jest trzecia nad ranem, Louisie. Ciągle mamy trochę czasu przed obudzeniem się służby.

Postanowił nie komentować jej nagłego zakończenia. Nie tylko on zmierzył się dziś z niewygodnymi tematami. Jednak był jej wdzięczny, bo obraz Louisy Compton w jego umyśle stał się niemal kompletny. Oboje nie byli istotnymi figurami w swoich rodzinach, ale mieli szansę stworzyć własną, dla której będą solidną podstawą.

– Będę czuwać, a ty możesz zasnąć – zaproponował.

– Za niedługo mamy kogoś zdemaskować. Sen to ostatnie, na co mam ochotę.

Louis przyciągnął ją do siebie i ucałował w kark. Po objęciu narzeczonej od strony pleców czuł, jak jej ciało rozluźnia się od czasu przywołania nieprzyjemnych wspomnień. Jutro mógł czekać ich przewrót, gry pozorów i szczegółowa analiza, jednak ciągle nie dawało to gwarancji, że uda im się do czegoś dojść. Moriarty znalazł się myślami przy Williamie. Starszy brat okazałby się nieocenioną pomocą, jednak tym razem Louis nie chciał na nim polegać.

W końcu od dawna miał już wspólniczkę, z którą zamierzał rozwiązać tę sprawę.

--------
Dodawałam ten rozdział z pociągu, na telefonie, więc przepraszam za dywizy zamiast półpauz. Zależało mi, żeby opublikować go w niedzielę.

W rozdziale dodałam własną interpretację pochodzenia Williama. Uważam, że on i Louis mogli być bliźniakami, bo w mandze jedyna data urodzenia Willa jest tą po podmianie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro