Rozdział 27 Trucizna

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nightcore - White Rabbit

-Aria-

"-Mam nadzieję, że będzie smakować.- Powiedział chłodno, po czym odszedł. Całkowicie zdziwiona popatrzyłam na swój talerz. Mówiąc szczerze danie ładnie pachniało i wyglądało, lecz.... coś w jego zapachu było takiego.... Takiego drażniącego. Ale to tylko moje wymysł, co nie?"

 Mówiąc szczerze nie znałam nazwy tego dania, lecz według mnie  z wyglądu najbardziej przypominało zapiekankę. Kiedy wszyscy kelnerzy wyszli, Xavier powstał z swojego miejsca i posłał wszystkim  uśmiech.

-Mam nadzieję, że będzie wam smakować!- Powiedział, po czym usiadł na swoje miejsce. 

-Dziękuje, kochanie.- Powiedziałam cicho, po czym pocałowałam go w policzek. 

-Nie ma za co...- Szepnął, kładąc dłoń na moje kolana. Nie strzepnęłam jej, ponieważ wiedziałam że nie ma to większego sensu.

-Dziękujemy, Alfo.- Odpowiedzieli wszyscy chórem. Sara patrzyła na moje jedzenie, jakby wyczuwała  zagrożenie, lecz po chwili jej wzrok został skierowany na swój talerz. Zignorowałam  jej zachowanie i nabiłam na srebrny widelec kawałek "zapiekanki", po czym podniosłam widelec do ust.Do ust wzięłam tylko mały kawałek po czym połknęłam. Mówiąc szczerze zapiekło mnie gardło, ból jednak był dość delikatny więc zignorowałam go. Jednak w chwili kiedy chciałam zjeść resztę, zakręciło mi się w głowie, a przed oczami zatańczyły mi mroczki. Nawet nie poczułam kiedy widelec wyśliznął mi się z dłoni i upadł z hukiem na talerz. Wzrok wszystkich spoczął na mnie. Zaczęłam mieć problemy z oddychaniem, przez co odruchowo moja dłoń dotknęła mojej szyj. Zaczęłam kaszleć, by zaczerpnąć choćby odrobiny powietrza. Xavier w bardzo szybkim tempie złapał moją twarz w swoje dłonie.

-Aria?! Co ci jest?!-  Krzyczał, a w jego głosie można było wyczuć zmartwienie. Nie mogłam jednak odpowiedzieć, bo usilnie walczyłam o choćby łyk powietrza.

-Alfo! W tym jedzeniu jest wilcze ziele!- Krzyknęłam moja przyjaciółka wąchając mój talerz. Wilcze ziele?! Przecież to może mnie nawet zabić! Kto jest na tyle głupi by spróbować mnie otruć?! Kto mnie aż tak nienawidzi?! Czekaj.... Ten kelner! Patrzył na mnie z taką nienawiścią... A jeśli to on? Kto kazał mu to zrobić dlaczego?!

-Co to znaczy?!- Zapytał wściekły. A ja dalej walczyłam choćby o łyk świeżego powietrza.

-To znaczy, że ktoś chciał ją otruć! Musimy szybko iść z nią do lekarza, bo inaczej umrze!- Wyjaśniła Sara, a ja miałam co raz większy problem z oddychaniem.

-Otruć?- Pisnęła przerażona Wiktoria. Nagle zaczęłam kaszleć z krwią. Moja krew rozprysłą się na wszystkie strony, brudząc koszule Xaviera i obrus szkarłatną cieczą.

-Kurwa! Sara, zrób coś ona umiera!- Krzyknął mój przeznaczony widząc plamy krwi. Przed oczami pojawiły mi się mroczki, a senność  ogarnęła całe moje ciało, walczyłam by nie zasnąć.

-Alfo, lekarz już czeka w twoim pokoju!- Krzyknął jakiś męski głos. Nagle zaczęły mnie niemiłosiernie piec płuca, przez co krzyknęłam z bólu. Nie miałam siły by walczyć z snem. Czułam jak ogarnia całe moje ciało, lecz ja dalej próbowałam walczyć. Czułam jak Xavier bierze mnie na ręce i zaczyna gdzieś biec. Mimo, że nie widziałam byłam pewna, że cała reszta podąża za nim. Moje oczy powoli się zamykały, lecz ja walczyłam.

-Księżniczko, proszę cię nie zasypiaj! Wytrzymaj jeszcze chwile!- Krzyczał mój ukochany. Chciałam spełnić jego prośbę, lecz nie mogłam.... Poddałam się zmęczeniu, mając nadzieje że ból w gardle i płucach minie. Pozwoliłam by świat morfeusza pochłonął mnie...

-Xavier-

Biegnę na złamanie karku w kierunku naszego pokoju. Nie mogę jej stracić! No po prostu nie mogę! Ona jest moim serce, moim sensem życia bez niej..... nic nie będzie mieć dla mnie znaczenia. Biegnę jak najszybciej umiem, przez co w ciągu niecałej minuty jestem w naszej sypialni. Kiedy tylko wchodzę do pokoju zauważam naszego lekarza- Dawida. Kiedy starszy mężczyzna zauważa mnie i moją ukochaną na jego twarz wpływa czyste przerażenie.

-Alfo, połóż Lunę na łóżku.- Instruuje mnie, a ja bezzwłocznie wykonuje jego polecenie. Jestem przerażony. Pierwszy raz od wielu lat, boję się. Boję, się że ją stracę. 

~Nie stracisz jej kretynie! Nasza Mate nie zostawi nas samych- Krzyczy mój wilk, lecz mówiąc szczerze nie jestem pewien jego słów.

~A jeśli.....- Mówię, lecz on przerywa mi warczeniem.

~Żadne jeśli! Nasza Mate nie zostawi nas i kropka!- Zaprzecza, lecz w jego głosie czuje strach. Nawet on się o nią boi. 

-Alfo, musisz wyjść.- Oświadcza mężczyzna, a ja prycham. On chyba nie myśli, że zostawię swoją Mate samą!

-Nie.- Warczę. 

-Bracie proszę cię... Daj mu jej pomóc...- Prosi mnie moja siostra. Nawet nie wiem kiedy wraz z resztą weszła do tego pomieszczenia. Warczę na jej słowa.

-Alfo, jeśli lekarz nic nie zrobi, ona umrze!- Przekonuje mnie jej przyjaciółka.

-Niech robi co trzeba ja TU zostaję.- Powiedziałem wściekły.

-Alfo, tu chodzi o jej życie! Musimy wyjść, bo inaczej możemy ją skrzywdzić!- Krzyczy, mój Beta. Widzę jak ciało mojej ukochanej zaczyna dygotać, a lekarz podbiega do niej i wstrzykuje jej coś.

-Sky, przynieść mi krwawy mech!- Krzyczy do dziewczyny stojącej obok drzwi. Dziewczyna tylko potakuje po czym z prędkością światła wybiega z pokoju. Maz podchodzi do mnie i kładzie mi dłoń na ramieniu, którą od razu strzepuje.

-Alfo, proszę cię. Jeśli naprawdę ją kochasz to pozwól im ją uratować.- Błaga, a ja analizuje jego słowa.

~Daj im jej pomóc!- Krzyczy mój wilk, a ja z niemałą niechęcią postanawiam wyjść z pomieszczenia.

-Zgoda.- Sycze po czym przez słowa wychodzę z pomieszczenia. Idę przez korytarz, zabijając wszytko wzrokiem. Jak znajdę osobę winną tego co jest Arii, zabije ją! Będzie umierać w niewyobrażalnych męczarniach!  

~A ja ci w tym pomogę!- Oświadcza mój wilk. Jestem ciekły, zresztą tak samo jak swój wilk. Wybiegam z swojej willi i zmieniając się w wilka wbiegam wgłąb lasu. 

-Rafał-

Chodzę po swoim pokoju ciągnąc za końcówki swoich blond włosów. 

  ~ Kurwa co ja zrobiłem?!- Pytam sam siebie. To nie było tak jak mi opowiedziałam Hope! Luna po prostu zaczęła się dusić! Czyżby.... oszukała mnie?

 ~ Brawo kretynie! Wreszcie zakapowałeś!- Krzycz mój wilk, a ja spalam się z wstydu. Przecież Alfa dowie się, że to ja podawałem jedzenie Lunie po tym jak tester je spróbował! On mnie zabije!

  ~ Należy ci się! Chciałeś zabić swoją Lunę! I to dla kogo?! Dla suki o imieniu Hope!- Krzycz oskarżycielsko.

 ~ NIGDY NIE NAZYWAJ MOJEJ HOPIE, SUKĄ!- Warczę na niego.

  ~  Dalej nie zmądrzałeś, kretynie? Ona cię NIE KOCHA!- Oświadczył, a ja ignorując go wszyłem z pokoju. 

  ~ Gdzie idziesz debilu?!- Pyta wściekły.

  ~ Idę upewnić się, że już nigdy się nie obudzi.- Oznajmiam uciszając swojego wilka. Wiem, że źle zrobię lecz nie mogę pozwolić by się obudziła. Wybacz mi Alfo....

CDN

Rafał ty debilu! Przecież nikt nie pozwoli ci skrzywdzić Arii! Ja już kończę kochane wilczki! Do następnego! (Jutro kolejny!)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro