My Demons

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Strach.

Wszędzie on.

Czuję jak mnie osacza, każdy następny krok to tortury.
Nerwowo spoglądam w bezchmurne niebo. Mijam coraz to innych ludzi. Jedni zmęczeni, drudzy szczęśliwi, inni podekscytowani.

A wśród nich JA.

Samotna, rozgoryczona, pełna jakże sprzecznych uczuć.
Zagubiona.
Tak nie pasująca w tym otoczeniu.

Poprawiam plecak na moich plecach. Docieram do drogowskazu, gdzie kieruję się wprost na szlak prowadzący do Czarnego Stawu Gąsienicowego. Pół godziny dzieli mnie od najgorszego widoku.

Szalone nieprawdaż ?

Co obrzydliwego może kryć górski staw, skąpany wokół ostrymi graniami ?

Granaty, Żółta Turnia, Kościelec.

Cel każdego taternika.

Zdobyć najniebezpieczniejsze szczyty Tatr. Groźne, aczkolwiek tak proste do zdobycia zarazem. Sztuczne ułatwienia takie jak łańcuchy czy słynna drabinka na Kozim Wierchu wprost czekają na kolejnych śmiałków. Każdy może wejść na czerwony szlak. Nie istotne czy masz doświadczenie czy po prostu stwierdzasz, że dasz radę.
Twoja wola.
Nikt nie pilnuje szlaku.
Pozornie.
Dziwaczne ?
Przecież tam nikt nie czuwa.
A jednak.
Są.

GÓRY.

Milczący sędziowie.
Uosobienie samej potęgi Bożej ? Zabawne ?
Dlaczego ?
Przecież jeden fałszywy ruch, jeden nieostrożny krok i KONIEC.

Znikasz.

Czy to nie zabawne ?
Jesteś i nagle znikasz.
Idiotyzm.
Żyć i ryzykować dar od samego STWÓRCY. Grać z losem vabank.
Zresztą kim jest STWÓRCA ? Istnieje ? Jest tak miłosierny i sprawiedliwy ?

Te pytania zaprzątają mój umysł od pewnego czasu. Nie mogę zaznać spokoju, którego tak rozpaczliwie potrzebuję.

Docieram do celu. Miejsce praktycznie o tej porze opustoszałe. Zerkam na zegarek.

19.00

Każdy NORMALNY turysta już dawno kieruje się ku Kuźnicą.
Lecz czy ja jestem normalna ?
Co określa tą normalność ludzką ?
Czym jest jednostka nie spełniająca kryterium normalności przyjętymi przez społeczeństwo ?
Odpowiedź jest prosta.

Jest zbędna.

Zaburza prawidłowy system.
Wyróżnia się i to w jakże naganny sposób.

Odkładam plecak i biorę łyk wody. Prawie dwugodzinna podróż daje swe oznaki. Czuję ból w stopach. Zostały obdarte przez obuwie górskie do krwi. Urok wrażliwej skóry. Nawet nie sile się by je opatrzyć czy zdjąć buty - źródło tortur mych nóg.
Dobrze.
Niech cierpią. Niech ciało chodź raz poczuje się jak ma dusza. Odgarniam włosy na plecy. Niesforne blond kosmyki opadają na me ramiona.
Patrzę.
Rozgladam się.
Nie pierwszy raz tu stoję.
Tak kochałam to miejsce.
Pragnęłam tu być, wracać.
To tu GO poznałam.
Siedział na trawie, obserwując ludzi na Granatach przez lornetkę.
Wyróżniał się.
Specjalistyczny strój.
Liny.
Karabinczyki.
Profesfonalista.
Czerwona koszulka z jakże charakterystycznym logo.
TOPR.
Ratownik.
Tak młody ? Niewiele starszy ode mnie. Aż 3 lata różnicy. Opuścił lornetkę. Rozejrzał się wokół.
Zatrzymał wzrok.
Na mnie.
Byłam dość dziwnym zjawiskiem. Dziewczyna samotnie wędrująca po szlaku. Uśmiecham się lekko ku niemu. Siadam na ziemi. Napawam się błogim spokojem zapominając o wszystkim. Przymykam oczy, trzymając nogi na kamieniu zanurzonym w wodzie.

- Nie wpadnij. Woda bliska temperaturze Adriatyku w tą pamiętną kwietniową noc.

Wybucham śmiechem słysząc ten absurd. Unoszę głowę, a moim oczom ukazuje się on. Ratownik. Roztrzepane we wszystkie strony świata włosy. Zadziorny uśmiech.
Bijąca pewność siebie.

Zgubna.

Czuje łzy płynące z moich oczu na samo wspomnienie.
Czyżbym czuła jego perfumy ?
Nie. To tylko zapach górskiej roślinności.

Wracam do rzeczywistości. Siadam na trawie nad brzegiem. Czekam na zachód.

Pamiętasz Rolandzie ?

To ty pierwszy raz pokazałeś mi go w górskiej scenerii.

- Jesteś niepoprawny - mówię - jak masz zamiar wrócić w tych egipskich ciemnościach ?

Chłopak posyła mi swój cudny uśmiech.

- Ze mną nawet się nie obejrzysz, jak wrócisz pod staję kolejki na Kasprowy.

Obejmuje mnie lekko od tyłu. Opowiada o nich. Swej pasji.
GÓRACH.
Niemych świadkach jakże różnorodnych historii. Zatracam się w jego głosie. Musiał to wyczuć, gdyż milknie.
Jego usta rozpoczynają wędrówkę po mojej szyji.

- Nie zapominasz się panie ratowniku ? - pytam, aczkolwiek nie odpycham go.

Chłopak odwraca mnie przodem do siebie i ujmuje mą twarz w dłonie. Nic nie mówi.
Patrzy.
Patrzy w moje oczy.
Mam wrażenie, że właśnie czyta z nich moje najgłębsze sekrety.

Otrząsam się nagle.
Otwieram oczy.
Jestem sama.
Dosłownie i metaforycznie.
Ludzie zniknęli. Nikt nie wędruje o tej porze w górach. Zaczyna wiać zimny wiatr. Targa moje włosy.

19.30

Zegar nie zwalnia.
To ja zastygłam w czasie.
Przeszłość nigdy mnie nie wypuści.
Zbyt jej na mnie zależy.
Zresztą nie bez wzajemności.

Pamiętam ten pierwszy raz.
Pierwsze zetknięcie warg.
Zachód słońca towarzyszył nam w tle.
Zadbałeś o wszystko.
Nawet o scenerię godną komedii romantycznej.
Znow patrzysz w moje oczy.

- Jesteś tak inna. Tak wyjątkowa. Co ty masz w sobie ? - pyta uśmiechając się.

Powtarzał to często. Nigdy nie dopuścił do chwil bym zwątpiła.
Dbał o to.
Jednak nie mógł zadbać o wszystko.
Strachu nie potrafił zabrać.
Za to też go kochałam.
Adrenalina.
Niepewność.
Telefon z informacją, że idzie na akcję.
Idzie pomagać.
Walczyć.
Nie istotne czy to Morskie Oko, a może Giewont.
Niósł pomoc, nadzieję.
Ja siedziałam modląc się.
Patrząc w okno.
Zaciskając palce na smartfonie.

Jest SMS.

Udało się. Wracam. Kocham Cię.
Te kilka słów zawsze wywoływały uśmiech i ulgę.

Dlaczego tego feralnego dnia nigdy nie nadeszły ?

Pozwalam łzą płynąć bezustannie.

Pamiętam ten dzień z każdym drobnym szczegółem.
Akcja na Granatach.
Zgubiony szlak.
Wpadnięcie w tą słynną pułapkę Tatr.
Bezpowrotną.
Polecieli w 5 osób. Chcieli ratować tych ludzi.
Walczyli, lecz GÓRY miały inny plan.
Chciały ofiar za nieposłuszeństwo, zniewagę, lekceważenie.
Lina nie wytrzymała.
Przerwana.
Krzyk.
Huk.
I ona.

CISZA.

Spadli wprost na piargi na dnie żlebu. On i jego długoletni przyjaciel. Leżeli w bezruchu. W tej pięknej ciszy. Krew ozdobiła kamienie.
Szybka akcja ratunkowa.
40 minut reanimacji.

SMS brak.

Chodzę po pokoju. Dręczą mnie złe przeczucia. Nie chcą odejść.
Nagle rozlega się dzwonek do drzwi.
Otwieram je z bijącym nierówno sercem w akompaniamencie szczekania naszego psa. Rozpoznaję dowódcę ratowników. Meżczyzna patrzy mi w oczy, lecz szybko opuszcza wzrok.

- Przykro mi - słyszę.

Już wiem.
Kręcę głową.
NIE.
NIE.
NIE ON.
Szlocham, krzyczę, wrzeszczę.
Nie wierzę.
Nawet patrząc na trumnę.
To niemożliwe.

Podnoszę wzrok ku Granatom.

- DLACZEGO ? AŻ TAK PRAGNEŁYŚCIE KRWI ? ON ICH RATOWAŁ ! BYŁ PO WASZEJ STRONIE !
GDZIE KURWA WASZA SPRAWIEDLIWOŚĆ ? - wrzeszczę jak obłonkana w pustkę.

Echo odbija się od skał.
Cisza.
Zaczyna pojawiać się mrok.
Śmieję się.
Gości on w moim sercu od długiego czasu.
Zaczynam się trząść.
Strach uśmiecha się do mnie, przytulając mnie.
Cisno obejmuje mnie ramionami.
Jak Roland.
Ale on nie był tak zimny, jego ramiona dawały bezpieczeństwo. Zaciskam powieki.

A cóż to ?

Krzyk !

KOBIECY.

Czy to aby Marzena Skotnicówna ? Czy to jej ostanie chwilę po odpadnieciu od ściany Zmarłej Turni ?

Kolejny KRZYK.

Teraz należy do mężczyzny.
Czy to Przyboś ?
Czy właśnie wie ,że Marzeny już nie ujrzy ?

Znowu się śmieję.
Dwie historie, które dzieli prawie całe stulecie.
Tak podobne, a tak różnie.
Irracjonalne.
Padam na kolana.
Zerkam przed siebie.

Roland?

Twoja lornetka?

Tak to ona.

Tylko ona ma tą charakterystyczną rysę.

Widzisz mnie ?

TAK !

Machasz do mnie.
Próbuję cię wołać.
Gdzie mój głos ?

Nie.

NIE !

Nie zostawiaj mnie.

BŁAGAM.

Słyszę śmiech.

Strach siada koło mnie przyglądając się rozbawiony tą sytuacją.
Patrzę znowu przed siebie.

Zniknął.

Moja miłość odeszła.
Ponownie.

Strach prycha śmiechem, kręcąc głową.

- Czy ty nie widzisz jak żałosna jesteś ? Doprawdy żenująca.
Kretynko.
Czy ty myślałaś,że się ode mnie tak po prostu uwolnisz ?
Przestań mnie rozśmieszać.
Codzień zasypiam obok Ciebie.
A nie.
Ty nawet zasnąć nie potrafisz.
Widzisz ?
Kolejny dowód na to ,że jesteś beznadziejna. Nawet spać nie umiesz.
Co ty sobie wyobrażasz ?
Łudzisz się, że on wróci ?
Nie sądziłem, iż siegniesz aż takiego dna.
Tchórz.
To zbyt łagodne określenie jak dla Ciebie.
Nawet skończyć ze sobą nie umiesz.
Czy ty cokolwiek umiesz ?
Po co egzystujesz tu ?
Marnotrawca tlenu.
Idiotko.
Spójrz na siebie.
Czym ty jesteś ?
Żałosna kreaturo.

Leżę na trawie.
Nie mam sił płakać.
Ciemność mnie otacza.

21.00

Późno.

Czy już czas ?

Nie wiem.

GÓRY MILCZĄ.

Jak zawsze.

Niemo przekazują swą wolę.
Siadam na trawie, patrząc pustym wzrokiem.
Nie mam nic.
Odebrano mi mój świat.
Gwałtownie.
Bezprawnie.
Siegam do plecaka.

Mam.

Odwijam ścierkę.
Błysk w ciemności.
Zabrany na oślep z blatu kuchnennego.
Zupełnie jakby czekał przygotowany dla mnie.

Kochanie, czy Ty na mnie czekasz ?

Czy ty tam jesteś ?

Halo ?

ODPOWIEDZ DO CHOLERY.

Znow się trzesę.
Szlocham.
Moj oddech staje się płytki i urwany.
Patrzę na nóż.
Zbawienie.
Ale w sumie od czego ?

Od demonów.

One są wszędzie.
Wokół mnie.
Patrzą.
Katują mnie.

Strach uśmiecha się zwycięsko.
Patrzy na mnie.

Odchodzi ?

TAK.

Dał mi czas.
Jeśli nic nie zrobię on wróci.
Ze zdwojoną mocą.
Nie odda mnie.
Za bardzo mu na mnie zależy.
Karmi się mną.
Mym cierpieniem.

Śmieję się.

Otwieram szeroko oczy.
Patrzę w przestrzeń.
Nic nie widzę.

Roland.

Co teraz ?
Tego chcesz ?
Losie, taka jest moja droga ?
Góry, czy taka jest wasza wola ?

Patrzę na nóż.
Księżyc odbija się w tafli ciemnej jak me serce wody Czarnego Stawu Gąsienicowego.
W ostrzu również dostrzegam jego odbicie.
Obracam je.

Coż począć ?

CO JA MAM ZROBIĆ ?

ROLAND.

STRACH.

GÓRY.

KTOKOLWIEK.

POMOCY.

- Jestem tutaj. Słyszysz mnie?

KTOKOLWIEK.

- Jestem tu. Spójrz! Jestem tutaj.

POMOCY.

- Odwróć się.

WSKAŻCIE MI DROGĘ.

- Wracaj. Zbudź się.

Patrzę na Rolanda.

I teraz już sama nie wiem.

Cóż to było ?
Czym jest ?
Gdzie ja jestem ?

Czy to SEN CZY JAWA ?

CZY TO WYOBRAŹNIA ?

STRACHU, CÓŻ TY UCZYNIŁEŚ ?

CO TY ZE MNĄ ROBISZ ?

CO JEST FAKTEM, A CO FIKCJĄ ?

Rolandzie ?

CZY TO BYŁY WŁAŚNIE ONE ?

Moje własne demony ?

********
Przepraszam za wszystkie błędy, korekty będą wprowadzane na bieżąco - praca publikowana na potrzeby konkursu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro