Part 17

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


– Nic się nie dzieje, stary, a minął już ponad miesiąc. – Grimshaw otacza ramieniem Payna obserwując szatyna stojącego przy drzwiach z jointem pomiędzy wąskimi wargami. – Mówiłem, że mimo wszystko Hazz jest zbyt męski i dominujący by dać się przelecieć.

– Całowali się na imprezie. – odpowiada brunet także patrząc w jego stronę lekko podenerwowany.

– Bujda. A nawet gdyby, to byli pijani. Gdy ja jestem pijany też całuje wiele osób. – prycha i wzrusza ramionami.

– Tomlinson nie będzie chciał stracić honoru.

– Styles jest typem który nie chodzi do łóżka z byle kim. Musi się choć trochę rozkochać. Wyobrażasz Tomlinsona czarującego inną alfę? Wyobrażasz sobie Stylesa z FACETEM? – Nick wyciera niewidzialne łzy z kącików oczu. – Nie ma szans. Ten zakład od początku był przez nas wygrany.

– Tak? A co to ma być? – wskazuje palcem niedbale na przód, gdzie Tomlinson otwiera komuś drzwi. I tak. Przez frontowe drzwi przechodzi nikt inny jak tyczkowaty długonogi jednocześnie wplątując palce w swoje włosy i odrzucając je w tył. Stają obok siebie, a Harry wyjmuje mu z ust peta i odchodzi pare kroków do śmietnika, by za pewne go wyrzucić.
Nick ma się już śmiać z tego, że jego zdaniem to część ich małej nienawiści i zaraz zacznie się burzliwa kłótnia jednak lokowany zawraca do mężczyzny, a ten zamiast wkurzonego grymasu śmieje się.

– To jeszcze o niczym nie świadczy. — burczy Grimmy patrząc na nich ostatni raz. – Przecież się nie liżą. Nawet zachowują dystans. I pewnie się sprzeczają.

– Jasne. – Payne kręci głowa, a blondyn nadal zadowolony odchodzi.

– Zobaczysz. Wiem co mówię. To nie ma szans wypalić.


Miał plan. W gruncie rzeczy to był zajebisty pomysł. A może po prostu myśl, która dopadła go tak nagle no bo cóż.
Teoretycznie nie mógł ingerować w te sprawy. Sprawy zakładu. Powinien zostawić losowi to wszystko. Zaufać, że Styles nie jest tak głupi by polecieć na pieprzonego alfę Tomlinsona. Ale co by tak pomoc losowi?

– Hazz.

–Hm? – mężczyzna opierał się ramieniem o Katy która pokazywała mu coś w telefonie. Był nawet uroczy. Taki znudzony z porozrzucanymi lokami niechlujnie i lekko podkurczonymi nogami. Bał się, że mężczyzna mimo, że jest alfą, jest na tyle słodki i ma taki temperament, że może jednak dać się uwieść. Trochę go znał. Mimo tego, że uwielbiał flirtować był też wrażliwy i romantyczny. Bał się, że ten chłopak może wejść w jakiś wir, że szatyn zrobi coś co go rozczuli i przekona, że to by mogło się udać.
Jasne, że by nie mogło.

— Chodź ze mną.

– Ale gdzie Li. Jest długa przerwa. Daj mi odpocząć. Nie chce mi się wstawać– mówi marudnie, a Katy unosi wzrok na niego zaciekawiona.

— Po prostu chodź. – podaje mu dłoń, a on niechętnie wstaje za jej pomocą i otrzepuje z siebie niewidzialny kurz. Harry jest od niego sporo wyższy. Gdy na niego spogląda pytająco  z uniesionymi brwiami nie wyglada na faceta który da się wykorzystać. Właśnie przeciwnie. Jego przyjaciel zawsze był zawsze zrównoważony i choć słodki to męski. Szerokie ramiona, wzrost i ta uwodząca gadka która działała na każdą damską omegę. Przez chwile chce zrezygnować i po prostu zmyślić inny temat, ale później te dołeczki i urocze ponaglanie.

– Muszę ci coś pokazać. – mówi pewnie, a lokowany za nim podąża.
Wie, że na pewno tam są. Zawsze tam byli, a jego serce się krajało.

Harry szedł za nim raz się potykając i śmiejąc z tego. On też się śmiał lekko go odpychając i mówiąc, że to wcale nie jest rozbrajające.

– Gdzie my idziemy. Zimno jest no weź.

– Harry. Chociaż udawaj, że jesteś mężczyzną, błagam. – mówi żartobliwie ciągając go na tyły szkoły.

– Ej. – złącza usta w dziubek – Wyglądam jak mężczyzna. Jak bardzo seksowny mężczyzna.

– Shhh. – ucisza kładąc dłoń na ustach przyjaciela. — Bądź cicho.

Harry się słucha trochę zdziwiony. Idą cicho kilka metrów. Właściwie on prowadzi, ciągnąc młodszego za rękaw. Już widzi dwie sylwetki. Wie gdzie patrzeć. Na każdej dwudziesto minutowej tu są. Przechodzi go zimny dreszcz. Zayn w obięciach innej alfy. Tej samej która kilka przerw temu, przed lekcjami otwierała drzwi jego przyjacielowi. Tomlinson oparty o murek, a omega ma ułożone dłonie na jego piersi.

Lokowany ma chyba już otworzyć usta nie zauważając tej dwójki ale je zamyka. Zaciska wręcz szczękę, przegryza wargę. Ma wrażenie, że ten blednie i opuszcza bezwładnie ręce.
On też się tak czuje.

– Ja pierdole. Jestem taki głupi.

– Ostatnio ich tutaj widziałem. Musiałem ci powiedzieć H. Nie wiem co robić. On go wykorzysta. – mówi na wydechu. – Dlaczego głupi? Skąd miałbyś wiedzieć.

Cóż. Oczywiście, że o to też chodziło, że bał się o Zayna. Ale nie tylko. Chciał zniweczyć zakład. W taki sposób by nikt się nie dowiedział, że to jego sprawka.

Kędzierzawy patrzy na niego nieodgadnionym, zamglonym wzrokiem.

– Zapomnij o tym. Idę stąd.

– Jak to? – chwyta go za bluzę, a Harry uśmiecha się niechętnie.

– Nic mu tutaj nie zrobi. Zaraz dzwonek. Nie martw się. A ja już mu pokażę. Zobaczysz.

Patrzy jak wysoka sylwetka się oddala. Widział, że Harry jest smutny. Na pewno był rozczarowany, że ich przyjaciel się dał na słaby podryw Tomlinsona. Co więcej. Teraz na pewno szatanowi się nie uda. Nie ma szans u jego przyjaciela alfy.



Wchodzi do łazienki i podchodzi do zlewu, odgarniając zepsute już po całym dniu włosy i przemywając zimną wodą twarz. Po wyczerpującym treningu i emocjonującym dniu ma ochoty już dzisiaj myśleć.

– Odwiozę cię do domu. – w lustrze dostrzega alfę opartą o framugę. Jest zdziwiony, że nie wyczuł jej intensywnego zapachu. Za pewne to przez pot wylany na dzisiejszym wuefie i przez to, że alfa użyła zbyt dużo dezodorantu.

Prycha widząc ten kilkudniowy zarost, idealne brwi i pewny siebie wyraz twarzy.
Jego szczęka drga. Nie ma zamiaru być przez niego odwożony. Pewnie nawet mu się nie podoba. Chce pokazać jak wszechmocny jest zabawiając się z popularną alfą, a później pieprząc jego przyjaciela omegę.
Cudownie.

– Myślisz, że jesteś taki zajebisty? – podchodzi do mężczyzny i go popycha bardziej na ścianę. Ten nie oponuje tylko marszczy czoło po czym wraca do swojego kamiennego wyrazu. – Tak? Masz mnie? Zayna? Całą szkołe? Hm?

– O co ci właściwie chodzi? – pyta Louis parskając i niedelikatnie odrzucając jego dłonie.

– Jak można być takim chamem i tak zwodzić mnie i Zayna. Bawi cię to? – znów się na niego rzuca ale ten przyszpila go to siebie z głupim uśmieszkiem.

– Jesteś gorący gdy się złościsz. Skąd wiesz, kochanie?

– Wiec się przyznajesz. Cudownie. – chce się wyrwać ale tamten przyciska swoje usta do niego przegryzając jego wargę. Jęczy na niespodziewane uczucie ale później tłumi to w sobie nie chcąc wyjść zbyt łatwo.

– Tak. Cóż. Wybacz. Potrzebuje omegi. Seksu. Jak każda alfa. Kogoś posłusznego. Ty średnio się słuchasz

– Debil! – uderza go w policzek, chcąc pokazać swoje zdegustowane, a mężczyzna momentalnie przestaje się uśmiechać. Jego twarz wykrzywia się w niezadowoleniu i chwyta go za nadgarstki.

– Grzeczniej, Styles.

– Nie jestem twoja omegą.

– Jesteś moim tygryskiem. – mężczyzna kładzie jego dłonie po obu stronach jego głowy na ścianie i obcałowuje szczękę, podbródek i policzki. – Taki słodki.

– Nie możesz tak. Tomlinson. Nie pozwalam ci się mną bawić. Nie podoba mi się to. Zostaw Zayna, proszę. Nie mogę tak.

– Dobrze.

– Dobrze? – brunet przestaje się spinać i wodzi wzrokiem po twarzy mężczyzny chcąc dopatrzyć się kpiny i fałszu. Nie widzi tego.

– Jeśli moja mała alfa tego pragnie to zrobię to dla niej. – Harry znów jęczy na to jak został nazwany i wyrywa swoje ręce by objąć kark szatyna.

Całują się długą chwile. Czuje jak mężczyzna zostawia ugryzienia na jego szyi, a on sam zadrapania na plecach pod jego koszulką. Kiedy zostaje ciągnięty za włosy skomle wręcz próbując się wtopić w ciało Tomlinsona. Porusza biodrami szukając tarcia. Mężczyzna się śmieje i chwyta jego podbródek zostawiajac jego usta samotne.

– Skąd wiedziałeś, kochanie?

– Hm?

– O mnie i Zaynie.

– Liam mnie zaprowadził za szkołę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro