Part 25

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng




Z pół przymkniętych powiek wpatrywał się w mężczyznę pod nim, sam podpierając się o stół. Jego ciało fiksowało i szalało na samą myśl o wąskich wargach na jego kutasie. Boże był taki bezwstydny.

Uderzyła go myśl, że to zbyt piękne ale mieli zjeść kolacje i nie może tak łatwo ulegać i dawać się sprowokować. Miał się przekonać jaki jest szatyn, a nie kolejny raz zaślepiać się podnieceniem. Gdy alfa zręcznie rozpina jego rozporek, on nakłada jedną nogę na drugą z czarującym uśmiechem, jednocześnie nie umożliwiając mu dalsze działanie.

– To może ty wyjmij z zamrażarki kolacje, a ja się rozbiorę, bo mi gorąco.

– Brzmi kusząco. – odpowiada mężczyzna podnosząc się i patrząc na niego z nieodgadnionym wyrazem. Wcale nie tym bez granic podnieconym czy wściekłym. Jego usta nie były zaciśnięte, a mimika zdenerwowana i zirytowana jego sprzeciwem i odwróceniem akcji. Po prostu przyjechał dłońmi po jego dżinsach, później zaczynajac rozwiązywać jego szal. – Możesz położyć płaszcz i resztę na kanapie w salonie. Tam zjemy.

Wstał na równe nogi oglądając się jeszcze na alfę która podchodzi do zamrażalnika i wyciąga jakąś mrożonkę, następnie wkładając ją do mikrofalówki. Wyglada niezwykle seksownie w kuchni. Ma nadzieje, że chociaż porządnie rozmrozi ich jedzenie albo nie przypali go nastawiając nie taką temperaturę. Już był bardziej niż trochę chłodny.

Sam chwile błądzi szukając wskazanego pomieszczenia. Czuł, że może być niezręcznie. Nigdy nie rozmawiali ze sobą nie na tle seksualnym ze szczyptą kłótni. Są dwiema alfami. Może być ciężko. Powoli wraca do kuchni, a mężczyzna nastawił już wodę, a w ręce miał wino i dwa wysokie kieliszki. Przeczesuje palcami włosy nie wiedząc gdzie się podziać. Mężczyzna obraca się do niego z głupim uśmiechem.

– Czuje w powietrzu twój stres kochanie.

– Nie jestem zestresowany – wywraca oczami biorąc od niego wino i zamierzając się by je otworzyć.

– Pomogę. – alfa proponuje podchodząc, a on parska mówiąc wrednie.

– Sądzę, że sobie poradzę Tomlinson. Zapomniałeś chyba, że oboje jesteśmy samodzielnymi mężczyznami.

Rzeczywiście sobie radzi, bez problemu je otwierając i biorąc prosto z niego potężnego łyka nawet się przy tym nie krzywiąc. Czuje się obserwowany gdy je przełyka. Louis dumnie i bezczelnie się uśmiechał nie komentując tylko wkładając otwartą potrawę do piekarnika.

Nie wzięli ze sobą kieliszków. Alfa zaprosił go by usiadł na kanapie, popychając go na nią. To go nie zdziwiło. Chciał pokazać jaki jest potężny, co go bardziej rozbawiło niż zirytowało, a później wrócił do kuchni by pilnować ich jedzenie. Nie wtrącał się, cokolwiek dostanie będzie zadowolony tym, że Louis natrudził się by mu to podać. Tylko, żeby było zjadliwe.
Między nogami miał ich wino co jakiś czas je popijając i przeglądając na netflixie nowości.

– Chyba zostawiłeś trochę wina dla mnie? – słyszy dokuczliwy głos alfy która wchodzi z dwoma talerzami, a na nich pachnącym parującym jedzeniem.

– Zasłużyłeś? – unosi brew przechwytując swój talerz. Tomlinson swój odłożył na stolik i rzucił się na kanapę obok niego z nonszalanckim uśmieszkiem. Odwraca do niego głowę jakby się upewniając czy ten nie wrzucił tam żadnej trutki czy coś i teraz próbuje to zakamuflować.

– Przekonaj się skarbie. – mówi drwiąco i udając wielkie zmęczenie wzdycha. Leży w sposób bardzo swoisty dla siebie odpalając papierosa i się zaciągając. On prycha i grzebie widelcem po zapieczonym serze, trochę go odsuwając i docierając do mięsa przekładanym makaronem i przecierem.

Dym dociera do jego nozdrzy ale to ignoruje obracając się i nakłute przez siebie jedzenie zbliżając do ust Tomlinsona.

– Jeśli nic ci nie będzie to zjem. – mówi z niegrzecznym uśmiechem i wyjmuje z ust szatyna fajkę by spróbował.

– Tak myślałem, że chcesz mnie karmić kociaku. – odpowiada bezczelnie rozchylając  usta, a on się nie przejmuje tylko kładzie butelkę wina między nimi i siada na swoich łydkach by móc poprawnie go częstować.

– Nie jestem kociakiem.

– Wybacz tygrysico. Byłbym zapomniał – przeżuwa to co dostał i sięga po wino by to zapić. Obserwuje jego reakcje na jedzenie i nie jest zła. Raczej neutralna. Przegryza wargę kiedy usta alfy zbliżają się do butelki i obejmują  czubek wargami. Jego różowe usta mogły tak samo chwytać jego kutasa ale nie. On wolał mu przerwać i go poznawać, cholera.
Obserwuje jak jego jabłko Adama się porusza i sam częstuje się potrawą nie chcąc za bardzo się gapić. Jest mu przyjemnie i gorąco.

– Od kiedy zapraszasz alfy na randki? Przecież uprawiasz tylko niezobowiązujący seks z męskimi omegami– mówi oblizując palce gdy kończy swoją porcje i wstaje by ją odstawić na stolik. Widzi jego tęczówki które stały się czarne gdy obserwował jak ma palce w ustach ale to ignoruje. Chce dosyć męsko ułożyć się na wspólnej kanapie ale się potyka i to trochę śmieszne wiec dołącza śmiechem do Tomlinsona który kolejny raz popija wino, a w kącikach jego oczu widać te słodkie zmarszczki.

– Chyba nie potrafiły sprostać moim wymaganiom. Są zbyt delikatne jak na moje potrzeby.

– Och. Dobrze wiedzieć. Ale nie myśl sobie, że pozwolę byś na za dużo sobie pozwalał wiec trzymaj łapy przy sobie jak nie chcesz ich stracić. – mówi pewnie i kokieteryjnie za jednym razem chcąc pokazać, że wcale nie jest łatwy. To trochę ciężkie z uwagi na to, że wiele się już między nimi wydarzyło ale więcej z nienawiści niż takiego dobrowolnej chęci sprawienia sobie przyjemności. Nie miał sobie nic do zarzucenia.

– Niegrzeczny – mówi perfidnie i nachyla się nad nim będąc niby tylko trochę bliżej, ale wcześniej ta bliskość była neutralna i jedli. Teraz robi to z głupim uśmieszkiem obejmując wzrokiem całe jego długie ciało i czuje to napięcie. Aż go parzy i mu duszno. – Wiec nie pokażesz mi tatuaży?

– Zapomnij. Nie będę się dla ciebie rozbierać.

– Już widziałem cię nago i byłeś całkiem piękny. – słyszy głos alfy która się z niego nabija, a on się czerwieni uderzając go dosyć mocno w ramię.

– Najgorsza randka w życiu – marudzi chcąc pokazać swoje zażenowanie, a mężczyzna widocznie mu nie wierzy bo przejeżdża ręką po jego udach, a później ciągnie za jego ramie by na niego opadł. On niezadowolny się unosi i już siedzi na jego kolanach.

Mężczyzna podaje mu wino, a on ucieszony pije z butelki chcąc się bardziej rozluźnić. Jest alfą i nie powinien się niczego obawiać. Tomlinson jest przed nim i jest całkiem dobrze. Jego nogi są ugięte w kolanach i jest mu nawet wygodnie będąc obrócony przodem do alfy która teraz wzięła od niego butelkę samemu biorąc pare łyków alkoholu.

– Nie masz gdzieś tu pokoju pełnego dragów? – unosi brew kiedy mężczyzna nie reaguje na to jak palcem bada jego zarost i wystające kości policzkowe i wyciąga sobie skręta. Jest doprawdy obrzydzony ale nie chce niszczyć chwili i na niego krzyczeć. Było zbyt przyjemnie.

– Nie Styles, nie wygłupiaj się – prycha.

– To dobrze. Nie chce być wplątany w żaden kryminał. Nic związanego z tym świństwem.

– Za dużo filmów się naoglądałeś.

– Jestem kurewsko przekonany, że kiedyś się doigrasz biorąc to gówno. Mógłbyś przy mnie tego nie robić? – pyta i myśli, że dostanie wykpiony ale Tomlinson spogląda na niego uważnie i go gasi.

– Wybacz kochanie.

– Mogłeś już dokończyć. Nie miałem nic przeciwko. – odsuwa włosy do tylu oblizując wargi i będąc wewnętrznie szczęśliwy. Przesuwa się lekko na jego kolanach i oplata rękami jego kark z niewinnym uśmiechem.

Czuje, że mężczyzna ledwo się opanowuje by coś zrobić. Podobało mu się, że ich instynkty są podobne i oboje czują, że powinni zrobić dla siebie więcej. Ale on znowu niby przez przypadek droczy się i ociera o niego biodrami chcąc być cholernie elokwentnym czując przez materiał dżinsów miejsce wypukłości Tomlinsona. Chce być z nim na równi. Nie zdominowany. Nie chce by mężczyzna nim sterował jak marionetką. Jak ma się to udać, nie może być tym gorszym. Ale mimo to nie wie, czemu taką satysfakcję dawało mu drażnienie się z alfą. Nie chciał nic więcej po za spokojnym wieczorem, ale jednak podniecenie i ciekawość wygrywały.

Alfa nie wytrzymuje i już po chwili zwala go gwałtownie z siebie przyciskając jego nadgarstki do kanapy.

– Myślałem, że chcesz aby to był grzeczny wieczór Styles. Sam sobie zaprzeczasz tak się bezwstydnie drocząc– syczy i nie jest już to takie milutkie. Powiewa grozą i przez moment na prawdę się boi silnej alfy która nad nim się unosi. Ale trwa to kilka sekund po których obmyśla plan, że da mu nauczkę jak nie przestanie i będzie próbował przejąć władze. Nikt nie będzie poddawał wątpliwościom jego alfy.

– Jak ty traktujesz swoją randkę – mówi z odrobiną złości chcąc się wydostać z jego objęć. Może trochę przesadził w tej całej prowokacji  ale nie da się w takiej sprawie tak od razu zdominować. Nie da się. Pokaże kto tu rządzi. Może wcześniej zgadzał się na to, ale dzisiaj jednoznacznie pokazał, że nie chce niczego więcej po za randką. Pora wyrównać siły.

W końcu go kopie między nogami, a alfa zła opada po jego prawej stronie przeklinając.

On się chwile śmieje dumny mówiąc, że mu się dostanie jak się nie opanuje bo nie miał dzisiejszego wieczora nic z nim próbować, ale tylko stoi poprawiając koszulkę która mu się podwinęła.

Myśli, że to już koniec i Tomlinson zostawi go w spokoju poddając się ale się myli. Szatyn z poirytowaniem chwyta go za rąbek materiału.
I jak upada przodem na alfę słyszy dźwięk rozgrywanego materiału na swoim ciele. Uderza dosyć mocno ciałem o kanape i chyba zdziera sobie kolano o stół. Wydaje z siebie jęk bólu ale Tomlinsona to nie rusza bo blokuje mu  nogi i krzyżuje ręce trzymając mu je nad głową.

Oboje są spoceni i dyszą sobie w twarze od tej całej bitwy i próby przejęcia sił. Sam czuje gorąco na policzkach i bałagan we włosach. Siłuje się przez moment z alfą ale ta trzyma go w taki sposób, że nie ma szans. A opłakiwać ukochaną koszulkę będzie później. Patrzą się na siebie z zaciętymi wyrazami twarzy ale alfa nad nim czując wygraną szelmowsko się uśmiecha i puszcza do niego oczko. Prycha ale się podporządkowuje sytuacji cicho wzdychając.

– Możesz już ze mnie zejść? Będę już grzeczny  – mruczy łagodnie mając nadzieje, że alfa się nabierze. Ale nie. Ta wybucha szorstkim śmiechem.

– Jak cię przelecę to na pewno nabierzesz pokory Styles i zastanowisz się dwa razy nim kopniesz alfę w jej narząd płciowy.

– Spierdalaj! – prawie krzyczy oburzony sformułowaniem jakim nazwał to alfa. W życiu nie da się mu przylecieć. Ba. W życiu nie będzie z nim nawet uprawiał seksu. Z tą fałszywą, okropną, arogancką alfą. Nigdy! – Zasłużyłeś sobie ty bezczelna alfo! Nie myśl sobie, że możesz mnie traktować jak jakąś omegę! – prawie kipi ze złości ale mężczyznę to chyba bawi ponieważ się śmieje i pochyla nad jego twarzą by pocałować. On zaciska wargi w cienką linie udając, że mu się to nie podoba i tego nie chce. Nie da mu pieprzonej satysfakcji.

– Przecież wiem, że ci się to podoba. Nie udawaj. Dobrze wiesz, że to wszystko twoja wina. Nie chcesz niczego więcej, a sam zaczynasz. Ja się stosowałem do twoich zaleceń i trzymałem rączki przy sobie. – słyszy spójne i prawdziwe wyjaśnienie ale i tak ma zbuntowaną minę. – Po za tym, nie zaczynaj znów z tą omegą. Dobrze wiesz, że pociąga mnie twoja alfa i nie mam zamiaru jej tłumić.

– Lubisz moją alfę? – pyta nieprzekonany, a Tomlinson się rozbawiony uśmiecha.

– Oczywiście Harry. Jesteś uroczym alfą i to w tobie jest najlepsze.

Ich wargi znów się stykają i tym razem nie oponuje. Zgadza się całować chociaż w dalszym ciągu jest nieoswobodzony. Pocałunki są jak na nich wolne ale tak samo dobre. Próbuje się wydostać by dać im więcej ale szatyn mu tego nie daje i musi zadowolić się tylko tym. Tutaj na kanapie było to wszystko bardziej intymne i głębokie. Kiedy wreszcie alfa nad nim pozwala mu się w jakiś sposób poruszyć puszczając jego nogi  tylko po to by się zniżyć i całować jego obojczyki on je prostuje i godzi się na to czego Tomlinson chce. Już nie czuje się poskramiany.

Zawsze czuł, że alfa w jakiś sposób dominując chce przejąć nad nim kontrole i ukrócić  jego wewnętrzną alfę. Ale przecież tak nie musiało być. Mogli się tym dzielić. To, że nie zawsze kierował wszystkim jak z omegami nie oznaczało, że jest mniej męski. Przecież alfa lubiła jego męskość.

– Proszę puść mnie – mówi, a mężczyzna nad nim unosi brwi zdziwiony tym, że wciąż tego chce i schodzi z niego oblizując dolną wargę.

On spogląda w dół na swoją czarną koszulkę i jęczy niezadowolony widząc zniszczenia ale nieważne. Uśmiecha się kokieteryjnie do Tomlinsona lekko popychając go na poduszkę.
Ten nic nie mówi i posłusznie leży, a on czuje motyle w brzuchu bo przecież alfa daje mu sobą sterować i jest taki zachwycony. Dłonie kładzie na jego kurtce.

– Zdejmijmy ją. Nie chce przytulać się do cholernej skórzanej kurtki – prycha, a Tomlinson zabójczo się uśmiecha i by westchnął oczarowany gdyby nie miał w sobie grama przyzwoitości.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro