11. Witaj po tej stronie

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

*3 dni później, perspektywa Skyler*

Najlepsze podczas wykonywania operacji jest to, że nic nie czujemy. Ktoś ratuje nasze życie, rozcinając kolejne warstwy skóry i mięśni, natomiast nasza dusza nie doświadcza tego w bolesny sposób.
Nieco gorsze jest wybudzanie i kilka godzin po zabiegu. Często rurka intubacyjna odmawia współpracy z naszym organizmem, a rana goi się dość mozolnie. Do tego zostają ślady na większą część życia.

– Witamy po tej stronie, Skyler – przed moimi oczami ujrzałam lekko rozmazaną sylwetkę doktora, który od razu zapytał o moje samopoczucie.
Ze względu, iż ból od wyciągania rurki intubacyjnej nadal dawał się we znaki, w odpowiedzi uniosłam lewy kciuk do góry, aby przekazać lekarzowi o nienagannym samopoczuciu, na co lekko się uśmiechnął, po czym rozpoczął konwersację z moją rodzicielką.
Interesowało mnie aktualne miejsce pobytu Andy'ego. To, czy siedzi na korytarzu z kubkiem kawy, czy stoi gdzieś przy ścianie, a może leży w domu, na łóżku, zaprzątając swoją głowę różnymi rzeczami. W końcu był osobą, na której mi zależało i o którą się martwiłam.

– Już po wszystkim, złotko. Teraz będzie tylko lepiej – z zamyślenia wyrwało mnie zarówno radosne powitanie poprzez rodzicielkę, jak i jej osoba. Otrząsnęłam się lekko, spoglądając z uśmiechem w jej stronę oraz od razu pytając o Andy'ego. – Miał ważne sprawy do załatwienia z rodzicami. Obiecał, że jak tylko będzie mógł, przyjedzie do ciebie.

W odpowiedzi przytaknęłam głową, mimowolnie się uśmiechając. Fakt, że chłopak zajmował moje myśli nie był dręczący, wręcz przeciwnie, był bardzo przyjemny. Dzięki niemu wiedziałam, że na prawdę mam przy sobie osobę, którą mogę traktować jak najlepszego przyjaciela. Kogoś, z kim mogę porozmawiać absolutnie o wszystkim, a on, na każdy temat czy zapytanie będzie miał satysfakcjonującą odpowiedź albo szczery uśmiech, którym możnaby przekupić niejedną osobę. Mimo iż przez całe swoje dotychczasowe życie towarzyszyła mi moja rodzicielka, czułam pewnego rodzaju pustkę, którą wypełniła dopiero bliska obecność Biersack'a. Mogłoby się to wydawać dziwne i niezrozumiałe, bo w końcu ktoś, kto jest zwykłym człowiekiem, pełnił w moim życiu tak ważną pozycję. Jednak nasz żywot składa się między innymi z niespodzianek i niezbyt planowanych wydarzeń, więc prędzej czy później stałoby się w nim coś, co trudno byłoby wyjaśnić.

– Andy kontaktował się z tobą? – wypaliłam nagle, nie zważając na logikę wypowiedzianych przeze mnie słów.

– Mówiłam ci już, że poinformował mnie o swoim wyjeździe do rodziców. Kiedy wróci, tego nie wiem. Co tak ciągle o nim myślisz?

– Ah, no tak... Nie uważasz, że powinnyśmy go zawiadomić o moim aktualnym stanie? Pamiętam, jak mówił, że bardzo się tego wszystkiego boi – wiedziałam, że wypowiedziane przeze mnie zdania przypominają bardziej śpiewkę trzyletniego dziecka niż Skyler, którą byłam na codzień, jednak w tamtym momencie ważniejsze było przekazanie rodzicielce swoich przemyśleń.

– Może i masz rację – rozejrzała się po sali, nadal gładząc wierzch mojej dłoni. –Później to zrobimy, dobrze? – przytaknęłam głową, spuszczając wzrok na kołdrę, której układ był bardzo fascynujący bez względu na to, iż znajdowały się tam całkowicie przypadkowe zagniecenia. Zaczęłam delikatnie ściskać materiał w palcach, przysważając sobie tym samym ból w prawej dłoni, ze względu na znajdujący się tam werflon. – Kochanie, pójdę tylko do sklepiku, kupię sobie coś do picia, dobrze? Trzy minuty i jestem – korzystając z okazji poprosiłam swoją towarzyszkę o dodatkowy zakup wody w butelce wytłumaczony moim pragniemiem, na co ta przystała, opuszczając następnie progi sali.

W tamtym momencie chęć skontaktowania się ze światem za pomocą małego urządzenia, którym był telefon, zajmowała pierwsze miejsce na liście zadań do wypełnienia. Bez zastanowienia wysłałam swoją rękę na zwiady do znajdującej się po lewej stronie łóżka etażerki, z zamiarem odnalezienia urządzenia.
Wyczuwszy pod swoją dłonią kawałek papieru, przybliżyłam go do siebie, powoli otwierając oraz wyciągając znajdujący się w jej środku kolejny kawałek kartki. Przeszłam oczami do pierwszej linijki tekstu, zaczynając czytać stworzone przez kogoś zdania.

Skyler...

Wiem, że między nami miała być tylko przyjaźń, ale czuję do Ciebie zdecydowanie coś więcej.
Jesteś nieuleczalnie chora...
Lecz mimo wszystko, chcę ci pomóc, być przy Tobie.
Jeżeli się już obudzisz i przeczytasz ten list, będzie po wszystkim...
Moje serce nie bije już dla mnie.
Od teraz jest częścią Ciebie.

Kocham Cię,

Andy.

Opuściłam dłoń z kawałkiem papieru, kładąc ją tym samym na pościeli oraz wpatrując się w znajdującą przede mną ścianę. Powoli analizowałam w głowie każdą linijkę teksu, wyobrażając sobie Andy'ego piszącego poszczególne słowa oraz zostawiającego na kartce do tej pory widoczne łzy.

Czy byłam dla niego najważniejsza? Czy mnie kochał? Równie dobrze mogły być to słowa rzucone na wiatr, które jednak nie pasowały mi do Andy'ego. Niebieskooki był zawsze szczerzy, nawet wtedy, gdy ktoś miał usłyszeć najgorszą prawdę, wydobywającą się z jego ust. Jednak nigdy nie zakomunikował mi swoich zamiarów co do wykonanej już czynności, co również mogło się przyczynić do niewiarygodności napisanych w przedostatniej linijce dwóch wyrazów. Na dzień dzisiejszy wszystko było dla mnie za trudne, abym trafnie mogła zinterpretować list chłopaka.

*perspektywa Andy'ego*

Leżąc przed telewizorem i opróżniając już drugą puszkę magicznego napoju jakim było piwo, usłyszałem dźwięk dzwonka, który dość natrętnie dawał o sobie znać. Niechętnie zwlokłem resztki swojego ciała z kanapy, kierując się do przedpokoju z zamiarem ujrzenia sylwetki osoby potrzebującej mojego kontaktu. Wyjrzawszy przez judasza, otworzyłem drzwi, po czym do moich oczu dotarł wizerunek radosnego Beaux'a, przytupającego z nogi na nogę.

– Dłużej się nie dało? – przepchał mnie w drzwiach, wchodząc tym samym wgłąb mieszkania. – Oh, jednak cię rzuciła?

– Jasne, możesz wejść, nie mam nic lepszego do roboty. Czuj się jak u siebie! – odparłem, zamykając drzwi oraz odwracając się w stronę przybysza. – Czego chcesz?

– Zadałem pytanie i pragnę uzyskać na nie odpowiedź – schylił się, zbierając wszystko, co znajdowało się na dywanie. Fakt, niezły syf jak na trzy dni.

– To ja ją rzuciłem, pasuje? – zająłem kanapę, kontynuując oglądanie trzeciej części Batmana, która była jedną z najbardziej przeze mnie lubianych.

– Czekaj, ale jak? – odrzucił w kąt wszystkie przedmioty, stając przed telewizorem i skutecznie zasłaniając mi obraz. – Wyjaśniasz mi to tu i teraz.

– No normalnie. Miałem być jej dawcą, ale ostatecznie nim nie zostałem. Potem zapomniałem zabrać list i teraz pewnie myśli, że nigdy się już nie spotkamy. Z resztą, odsłoń – odpowiedziałem na jednym wydechu, gestykulując ręką odejście w bok. – Wyprzedzając twoje kolejne pytanie, nie, nie byłem w szpitalu od tamtego czasu. Nie potrafię spojrzeć jej w oczy.

– Sobie, idioto, żarty robisz. Ostatnim razem nagadałeś się za wszystkie czasy, jak to ją kochasz, a teraz nie potrafisz siąść koło niej, potrzymać za rękę czy chociaż przytulić? Idiota – wywrócił oczami, odrzucając prawą rękę na bok, chcąc zapewne wyglądać jak moja mama podczas większości spotkań. W wyobraźni ukształtowałem wizję co stałoby się, gdyby Beaux został moją mamą, jednak równie szybko ją od siebie odrzuciłem.

– Hej, bez wyzywek – upomniałem go, unosząc lewą brew. – W sumie, ona nawet nie wiedziała, że zapisałem się w bazie dawców...

– Widzisz? Widzisz. Teraz razem zlikwidujemy ten syf, potem ogarniasz się, bierzesz prysznic i tego typu rzeczy, a na koniec jedziemy do szpitala. Nie ma żadnego ale, do roboty! – odparł, wyrywając z mojej dłoni pilota oraz wyłączając kończący się już epizod filmu. Przyłożyłem poduszkę do twarzy z myślą, że w jakiś sposób przekaże mi swoje moce, które mógłbym wykorzystać na posprzątanie mieszkania, jednak dzięki niecierpliwości Beaux'a poprzez wyrwanie jej z moich objęć, zaklęcie nie zadziałało, przez co samoistnie musiałem męczyć się z niechęcią swojego ciała w sprawie wykonywania najbliższych czynności. Z jego pomocą opuściłem również kanapę, gdyż postanowił mnie z niej zrzucić poprzez ciągnięcie mojej nogi. Zmuszony przeszedłem do kuchni z zamiarem zaczęcia zbierania większych śmieci oraz wyrzucenia ich do kosza. Dodatkowo śledziłem wzrokiem Beaux'a, który intensywnie nad czymś myślał, wyglądając przez okno.

– Co robisz, przyjacielu? – wskoczyłem mu na plecy, przysłaniając jego twarz swoimi dłońmi. Chłopak lekko się zachwiał, jednak z czasem złapał równowagę, za co w duchu dziękowałem, bowiem upadek na podłogę nie był kuszący.

– Złaź ze mnie, losie człowieka. Nawet kości zeszczuplały ci przez te trzy dni – wydusił przez śmiech, trzymając mnie pod kolanami. – Mówiłeś, że chciałeś być jej dawcą, ale czego? – przypomniawszy sobie, że nie powiedziałem perkusiście wystarczającej ilości rzeczy, prędko nadrobiłem straty, wzruszając ramionami oraz dalej ugniatając jego plecy. – Że jak? Ty chciałeś poświęcić swoje życie dla niej? Boże Święty, jak dobrze, że nie wzięli takiego idioty jak ty. Z resztą, przecież palisz, znaczy paliłeś, to raczej uniemożliwia zostanie dawcą – zrzucił mnie z siebie, prostując się oraz odwracając w moją stronę.


– No patrz, jakoś mnie zapisali  – rozpostarłem ręce, otwierając szeroko usta i unosząc brwi. – W sumie, sam nie wiem. Jakieś zagmatwane to. Może manipulacja, kłamstwo, wymówka, czy jak to się tam mówi we wszystkich filmach. Nie wiem, oglądam tylko Batmana, a tam o takich rzeczach nie nadają.

– Mniejsza o to, sprzątajmy – podszedł do okna, otwierając je na oścież oraz udając się do przedpokoju z zamiarem znalezienia odkurzacza. Wspólnie ogarnęliśmy dolną partię mieszkania, którym było wciągnięcie wszystkich zanieczyszczeń oraz wymycie podłóg, po czym przystąpiliśmy do wyższych partii. Beaux zajął się kuchnią, natomiast w mój plan zadań został wpisany salon łącznie z jadalnią. Sprawnie zapełniliśmy kosz resztką pustych butelek po napojach, w większości alkoholowych po to, aby następnie zająć się ścieraniem wszystkich mebli. Na koniec poprawiliśmy pościel na łóżku oraz zrobiliśmy pranie.
Po zakończeniu porządków, wspólnie z Beaux'em udaliśmy się do kuchni, nalewając do szklanek wody oraz męcząc się z zadyszką.


– Nie dysz już tak. Mogłeś sprzątać regularnie, wtedy nie byłoby takiego syfu. Przypominam ci, tylko trzy dni – uniósł lewą brew w geście pouczenia mnie, przez co uzmysłowiłem sobie, iż kolejny raz zapragnął wcielic się w moją mamę.

– Tak, teraz mi to wszystko wypominaj. Do końca życia najlepiej. Genialny plan! – opróżniwszy szklankę ze zbawiennej cieczy, umieściłem ją w zmywarce, przechodząc następnie do salonu. – Masz szczęście, że pamiętam, na której minucie skończyłem.

– Oj, nie, nie, nie – chłopak z prędkością światła zabrał ze stolika pilota, unosząc go ku górze. – Do łazienki. Teraz. Myć się. Masz piętnaście minut, czas start – wskazał na zegarek, znajdujący się na jego lewym nadgarstku. Otworzyłem szeroko oczy, biegnąc ze śmiechem do wskazanego przez przyjaciela miejsca, jednak chwilę później wybiegłem z niego, aby zabrać z szafy czyste ubrania. Powróciłem do łazienki, zamykając drzwi na zamek, po czym wszedłem pod ciepły strumień wody myjąc zarówno swoje ciało, jak i włosy. Spłukałem wytworzoną pianę, następnie owijając się ręcznikami i wyłączając płynącą z kranu ciecz. Starannie się osuszyłem, zakładając czyste ubrania, którymi były czarne spodnie jeansowe, skórzany pasek oraz tego samego koloru podkoszulka z nadrukiem Cincinnati Bengals.
Po odbyciu wybiedzonego zestawu spa, zawołałem swojego przyjaciela, bowiem ten obiecywał nastawić pranie. Susząc włosy, z uwagą przyglądałem się jego zajęciu, chcąc się jednocześnie nauczyć czarnej magii, która tkwiła w różnego rodzaju pokrętłach. Żadna trudność, można pomyśleć.

***

Po uznaniu, że zarówno mieszkanie jak i moja osoba wyglądały nienagannie, wspólnie z Beaux'em doszliśmy do wniosku, że nadszedł czas, aby pojechać do szpitala. Pod placówką znaleźliśmy się po niespełna piętnastu minutach, doliczając do tego czas parkowania. Blondwłosy wypchał mnie z samochodu, przez co samotnie i z niepewnością zmuszony byłem przemierzać kolejne odcinki parkingu.

– Andy? Co ty tutaj robisz? – przed sobą ujrzałem sylwetkę rodzicielki dziewczyny. W pierwszej chwili do głowy przyszedł mi pomysł wycofania się, jednak odrzuciłem go, gdyż wtedy miałbym przechlapane do końca swoich dni.

– Przyjaciel namówił mnie, abym tu przyszedł – wyjąkałem, lekko mieszając się w swoich myślach. – Przepraszam.

– Skyler znalazła list, więc chyba rozumiesz. Nie mam ci za złe, bo wiem, że byłeś gotów poświęcić dla niej życie, jednak uważam, iż powinieneś powiedzieć jej o tym, o czym mówiłeś mnie – uśmiechnęła się przyjaźnie, klepiąc mnie po ramieniu. – Możesz iść teraz, ale ze szpitala wychodzi dopiero za trzy miesiące. Rehabilitacja i te sprawy.

– Mogę panią przytulić? – wypaliłem nagle, a kiedy rodzicielka jasnowłosej rozpostarła ręce, niezwłocznie przywarłem do niej swoim ciałe?. – Dziękuję za wszystko – kobieta z uśmiechem zapewniła mnie, iż powiadomi mnie o dacie wyjścia Skyler, przez co z radością przytaknąłem głową, następnie żegnając się z panią Hope oraz podążając za nią wzrokiem kiedy szła w kierunku wejścia.

– Stary, to była ta Skyler? Łoo, szalejesz, szalejesz! – za swoimi plecami usłyszałem rozbawiony głos Beaux'a, który zignorowałem, nadal stojąc na środku parkingu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro