15. Szalony brodacz

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Początek dzisiejszego dnia zdecydowanie nie należał do tych, które zaliczyłabym do rangi moich ulubionych pobudek. Pochmurne niebo, dość niska temperatura jak na panujący w Detroit klimat, a także sporadyczne opady deszczu kształtowały ponurą aurę powietrza, co przejawiało się ogólnym zmęczeniem i przygnębieniem mimo wczesnej godziny. Dodatkowo zważając na fakt, iż niebieskooki spędził dopiero jedną noc w progach mojego mieszkania, ja w jakimś stopniu zdążyłam się przyzwyczaić do jego obecności, szczególnie w momentach, kiedy za oknem panował mrok. Wytatuowane ramię, charakterystyczny zapach męskich perfum oraz zarysowany wygląd obojczyków tworzyły obraz człowieka, przy którym czułam się nadzwyczaj bezpiecznie. Marzycielski odcień błękitu w tęczówkach chłopaka odzwierciedlał każde, nawet najmniejsze emocje, przywołując tym samym falę spokoju i relaksu. Zaróżowione usta, na których zawsze malował się zaakcentowany kolczykiem uśmiech potrafiły rozpędzić wszelkie złe emocje. Były niczym lek na najgorsze zło świata. Dosłownie.

– Cześć, kochanie – w progu drzwi zauważyłam sylwetkę swojej rodzicielki. Uniosłam się lekko na łokciach, przecierając twarz. – Przygotowałam śniadanie, przyjdziesz? – odpowiedziałam twierdząco na jej zapytanie, wspominając również o przymusie zmiany ubrań na codzienne. Kiedy mama opuściła pokój, zamykając za sobą drzwi, żwawym krokiem podeszłam do szafy, wyjmując z niej czarną bluzkę z koronką na rękawach oraz krótkie, lekko przetarte czerwone szorty. Prędko założyłam na siebie wybrany zestaw, rozczesując następnie włosy oraz kierując się w stronę jadalni.

– Wielka lipa. Stan ogólnego zmęczenia – rozpoczęłam rozmowę, chcąc tym samym przekazać kobiecie stan swojego samopoczucia. Spoczęłam naprzeciw niej, zaczynając zajadać się jeszcze ciepłymi goframi z syropem klonowym.

– Źle się czujesz? – zmarszczyła lekko brwi, nalewając do kubka kakao.

– Nie, raczej pogoda tak na mnie działa. Wolę słońce – wykrzywiłam w zabawny sposób usta, uśmiechając się do swojej rodzicielki oraz patrząc jej prosto w oczy. – Kocham cię, mamo.

– Też cię kocham, skarbie – delikatnie posunęła kciukiem po moim policzku, śledząc z szerokim uśmiechem reakcję na jej gest. – Muszę dzisiaj z ciocią Suzanne jechać wcześniej do pracy, a opiekunka dla Kay się rozchorowała. Mogłabyś przygarnąć małą do nas? Pod wieczór odwiozę ją do Suzi – przedstawiła, również rozpoczynając jedzenie kawałków ciasta.

– Jasne, z przyjemnością. Zaraz zadzwonię do Andy'ego, zapytam się, czy miałby ochotę mi towarzyszyć – podrygnęłam lekko głową z radością. – Nie patrz tak na mnie! Będziemy się bawić, nic więcej! – zauważywszy minę rodzicielki, zaczęłam się niekontrolowanie śmiać, niemalże zapełniając swój przełyk boskimi plackami, bez możliwości dalszego przełknięcia. Śmierć pełna przyjemności i słodyczy brzmiała lepiej od jej różnorodnych rówieśniczek.

– Ustalmy, że ci wierzę. A ogólnie biorąc, jak się czujesz, mając chłopaka? I to jeszcze takiego! – komicznie podwyższyła ważność swoich słów, ruszając w powietrzu palcem wskazującym. Z wielką radością przekazałam jej swoje emocje, które zdecydowanie należały do tych pozytywnych, machając przy tym rękami we wszystkie strony. – On chyba nie może bez ciebie żyć – skwitowała, usłyszawszy dźwięk mojego telefonu. Prędko udałam się do pokoju, odbierając połączenie.

Dzień dobry, kochany Promyczku! – łagodny, lekko zachrypnięty głos chłopaka rozbrzmiał po drugiej stronie, powodując na mojej twarzy uśmiech. – Masz jakieś plany na dzisiaj?

Witaj, kochany Batmanie! Odnośnie planów na dzisiaj, mam do ciebie prośbę, może pewnego rodzaju propozycję. Pamiętasz Kay, racja? – chrząknął potwierdzająco. – Więc dzisiaj mam ją przygarnąć do siebie, bo mama z ciocią muszą wyjść wcześniej do pracy, a opiekunkę złapało jakieś przeziębienie. Miałbyś ochotę pobawić się z nami? – zapytałam ze śmiechem, krążąc po pomieszczeniu. Chłopak z entuzjazmem przystał na moją propozycję, pytając następnie o godzinę spotkania. – Nie wiem, jedenasta, może dwunasta? – strzelałam w ciemno. – Mamo! O której wychodzicie?! – krzyknęłam, a usłyszywszy odpowiedź, przekazałam ją chłopakowi.

Mogłaś nieco ciszej, przez ciebie ogłuchnę. W takim razie do zobaczenia niebawem, Dziubas – zaśmiał się, a po wzajemnym pożegnaniu zakończyliśmy połączenie.

Powróciłam do jadalni, kolejny raz siadając za stołem oraz kończąc przygotowany posiłek.

– Zgodził się – odparłam, popijając danie ciepłą czekoladą.

– Świetnie! Ja niebawem będę się już zbierać, bo muszę pojechać po małą. Sądziłabyś, że ciocia aż tak źle jeździ, że skończyła bez prawa jazdy? – przypomniawszy sobie ostatni epizod z zostawiania jej samochodu na podjeździe, zaczęłam się śmiać, w czym wsparła mnie mama. – Chyba obie doskonale o tym wiedziałyśmy.

– Dokładnie tak. Dobrze, idź się zbierać, weź szybki prysznic, a ja tutaj posprzątam – odparłam po uspokojeniu się, wstając z krzesła i składając na policzku swojej rodzicielki delikatny pocałunek.

– Oh, dziękuję ci bardzo. Ale nie przemęczaj się nadto, dobrze? – przytuliła mnie lekko, natomiast kiedy przytaknięciem głowy w jakiś sposób przekazałam jej o zrozumieniu słów, przeszła do sypialni, zabierając z niej świeże ubrania, aby chwilę później zamknąć się w łazience na kilkanaście minut.
Pierwszą rzeczą, którą postanowiłam zrobić było sprzątnięcie jadalni po śniadaniu. Żwawymi ruchami przeniosłam do kuchni wszystko, co znajdowało się na stole, następnie umieszczając talerze ze szklankami oraz sztućcami w zmywarce. Syrop klonowy ustawiłam etykietą do przodu na małej półeczce obok lodówki, natomiast owoce na środku blatu. Wilgotnym materiałem przetarłam stół, nucąc pod nosem zasłyszaną niedawno piosenkę, która wyjątkowo przypadła mi do gustu.
Ostatnią czynnością, którą postanowiłam zapełnić podczas przygotowań mamy było zrobienie jej śniadania do pracy. Prędko złożyłam kanapki, używając do tego zarówno ulubionych składników, jak i chleba, po czym starannie ustawiłam je po lewej stronie pojemnika. Do mniejszego, który znajdował się w środku włożyłam trochę pomidorów, papryki, ogórków oraz liści bazylii. Przygotowany posiłek zaakcentowałam zbożowym batonikiem oraz orzechami, zamykając pudełko i kładąc na jego wierzchu soczyste, kruche jabłko. W momencie, kiedy zamierzałam przenieść drugie śniadanie do przedpokoju, aby rodzicielka przypadkowo nie zapomniała go zabrać, wyszykowana wyszła z łazienki, nie kryjąc na swojej twarzy zdziwienia. Z uśmiechem wytłumaczyłam jej zaistniałą sytuację, wyciągając do niej dłonie – jedną z pudełkiem, natomiast drugą z parasolką – z których zabrała oba przedmioty. Na pożegnanie lekko ją do siebie przytuliłam, życząc miłego dnia, po czym zostałam sama w pozornie małym mieszkaniu.
Pozostałe pół godziny do przyjazdu zarówno Andy'ego, jak i Kay postanowiłam wykorzystać na uczesanie swoich włosów oraz urządzenie lekkiego porządku w szafie, bowiem ostatnimi czasy do jej drzwi zawitało istne tornado. Truchtem udałam się do łazienki, tworząc u lewego boku staranny warkocz, po czym, układając grzywkę, przeszłam do swojego azylu, otwierając wspomniany wcześniej mebel z lustrem i zaczynając przywoływać w nim ład. Pierwszą rzeczą, którą wykonałam było posegregowanie kolorystycznie koszulek oraz zawieszenie po lewej stronie drążka wolnych wieszaków. Kolejnym etapem stało się ułożenie bielizny w półce pod lustrem, a także spodni i książek w bocznej części szafy, co nie obyło się bez lekkich kłopotów. Nie zgrzeszyłabym dodatkowymi kilkoma centymetrami na wysokości.

– Puk, puk, otwarte było! Już jestem! Weź, jak leje na dworzu, masakra! – usłyszałam dobiegający z przedpokoju głos Andy'ego. Puściwszy trzymane dotychczas książki, przeszłam do chłopaka, tworząc za sobą spory huk spowodowany upadkiem literatury. Nie zwracając na to uwagi, musnęłam lekko usta niebieskookiego, co miało przejawiać powitanie, które zostało odwzajemnione z jego strony. – Masz huragan w pokoju?

– Właśnie staram się wypłoszyć ten burdel – zaakcentowałam swoją wypowiedź krótkim śmiechem, wracając do pomieszczenia z zamiarem skończenia porządków. Andy natomiast po uwczesnym zapytaniu o moje zdanie udał się do łazienki, bowiem postanowił wysuszyć zmoczone od deszczu włosy, co było efektem braku parasolki. Sama dokończyłam potyczki z pozostałymi rzeczami, na koniec przecierając lekko przybrudzone kurzem lustro, kiedy do moich uszu dobiegł dźwięk dzwonka. Prędko skierowałam swoje kroki w kierunku holu, otwierając drzwi przybyszowi, którym była ubrana w granatowe jeansy, białą bluzkę z jednorożcem oraz kurtkę w odcieniu ciemnej zieleni Kay. Dodatkowo na plecach miała jak zawsze wypełniony zabawkami plecak, w dłoni granatową parasolkę w kropki, a jej twarz zdobił szeroki uśmiech, pobudzający również moje endorfiny. Pomachałam do znajdujących się w samochodzie mamy i cioci, wciągając małą do mieszkania, a także zabierając od niej deszczochron.

– Wyjdź z tej łazienki, emo księżniczko z brodą! – wykrzyczałam, uderzając otwartą dłonią o drzwi pomieszczenia, w którym znajdował się Andrew.

– Zamknij paszczę, Krewetko! – odpowiedział, wychodząc ostrożnym krokiem z toalety. – Hej, młoda! – przytuleniem przywitał się z Kay, objawiając swoje zadowolenie uśmiechem. Prędko umieściłam mokrą parasolkę w kabinie prysznicowej, aby woda nie spadała na wyłożone w mieszkaniu panele.

– Więc od czego zaczynamy? – zapytałam, gestem ręki pokazując, aby weszli do pokoju. Usiedliśmy obok siebie na łóżku, patrząc wprost na dywan z nadzieją, że przekaże nam różne pomysły spędzenia dnia.

– Jest za dwadzieścia dwunasta – przedstawiciel płci męskiej w naszym gronie przejął inicjatywę planowania najbliższych godzin. – Może teraz pobawimy się w coś, potem obejrzymy bajki albo film i jak zgłodniejemy, zrobimy obiad. Pasuje? – w odpowiedzi przytaknęłyśmy głową, co spotkało się uśmiechem każdego.

– Mam plan! – wykrzyczałam po chwili, energicznie podnosząc się z łóżka oraz zabierając z szafy kilka koców, po czym szybkim krokiem przeszłam do jadalni, rzucając materiały pod okno, a także rozkładając jeden na środku pomieszczenia. Ustawiłam wokoło niego krzesła, w czym pomógł mi Andy, domyślając się, jaką zabawę mam na myśli. Starannie rozpostarliśmy resztę koców na siedziskach, tworząc prowizoryczny dach, czego następną czynnością było ułożenie we wnętrzu "domku" przyniesionych przez Kay małych poduszek. Na stołkach ustawiliśmy zapachowe świeczki, odpalając je, aby dodały nieco jasności ciemnemu wnętrzu, co zaakcentowało zarówno klimat, jak i ostateczną dekorację azylu.
Prędko pobiegłam do łazienki, zabierając z półki obok lustra kosmetyczkę, po czym wróciłam do salonu, siadając na podłodze, dopełniając tym samym stworzone przez Andy'ego i Kay koło. Podarowując każdemu z nas lusterko, wspólnie doszliśmy do wniosku, że zrobimy szalone makijaże, a następnie przebierzemy się w najmniej odpowiednie rzeczy, jakie znajdziemy w otchłaniach mieszkania. Bez zastanowienia przystąpiliśmy do pracy, tworząc na swoich twarzach rozmaite kształty, które wspólnie odgrywały dziką wyobraźnię znudzonych brzydką pogodą detroitowskich dzieci buszu. Po zakończeniu czynności rozpoczęliśmy szukanie rozmaitych rzeczy do ubrania, co wywoływało u nas głośne napady śmiechu, czego nie można nie powiedzieć również o zakładaniu ich. Kiedy byliśmy wystarczająco gotowi, aby rozpocząć zabawę, wpadliśmy na pomysł, żeby dodatkowo zagrać w kalambury. Włączyliśmy w telewizji stację muzyczną z dość szybkimi piosenkami, przystępując do gry, którą zapoczątkowała Kay, przedstawiając pandę. Kolejna byłam ja, natomiast Andy prezentował swoją postać na samym końcu. Za dobrze odgadnięte hasło wpisywaliśmy do utworzonej wcześniej tabelki plusy, których największa ilość na końcu miała świadczyć o wygraniu nagrody.

– Żyrafa! – odparł entuzjastycznie Andy, na co pokręciłam przecząco głową, nadal wijąc się i szalenie machając rękami w powietrzu.

– Wąż! – dopowiedziała najmłodsza z naszego zgromadzenia, tym samym odgadując hasło. Na potwierdzenie obróciłam z uśmiechem kawałek papieru w ich stronę, ukazując czarny napis nazwy gada. Kucnęłam na podłodze, wpisując Kay punkt do tabelki, po czym zasiadłam w środku "namiotu", patrząc na swoich towarzyszy.

– Głodny jestem – niebieskooki wydymał usta, zaczesując przydługie włosy do tyłu. – Chodźmy zrobić obiad.

– Wy idźcie się przebrać i zmyć znaki szczególne, a ja zacznę coś przygotowywać – dzięki pomocy dłoni podniosłam się z poziomu podłogi, krocząc w stronę kuchni. Andy wraz z Kay przeszedł do łazienki, cały czas powtarzając pod nosem, gdzie leży płyn do demakijażu oraz waciki. W głębi duszy modliłam się, aby nie pomylił rzeczy i przypadkowo nie zmywał makijażu pianką do golenia oraz białym ręcznikiem, jednak prędko odrzuciłam ze śmiechem od siebie te myśli, mimo wszystko wyobrażając sobie w komiczny sposób taką sytuację.
Starając się zmienić tok myślenia, sięgnęłam do półki po makaron, wrzucając go również do gotującej się wody oraz sprawdzając na opakowaniu czas grzania. Po obliczeniu przybliżonego momentu, w którym spaghetti osiągnęłoby twardość idealną do spożywania, rozpoczęłam robienie sosu pomidorowego, co zawsze wychodziło mi najlepiej.

– Jakie warzywo sprawia, że ludzie płaczą? – rzuciłam, wyczuwając czyhającego z boku Andy'ego, który chwilę później doleciał, chwytając mnie od tyłu w talii.

– Cebula? – odparł niemalże pewnie, zaczynając pocierać swoim nosem o moją szyję.

– Rzepa – odparłam, odwracając lekko głowę w jego stronę. – Szykuj się na najazd cioci, bo jak się dowie, że robisz jakieś miziańce w kuchni przy jej dziecku, będzie grubo.

– Dlaczego rzepa? – zmarszczył brwi, stając po mojej lewej. – Kay siedzi u ciebie w pokoju i ogląda jakieś Austin & Ally.

– Żartujesz?! Ten film jest najlepszy! I can get your heart beat beat-beat-beatin' like, I can get your heart beat beatin' like that, you know you got my heart beat beat-beat-beatin' like! – zaczęłam nucić jedną ze swoich ulubionych i znanych piosenek, które występują w serialu, tańcząc przy tym według tylko mnie znanych kroków. – Wracając, dostałeś kiedyś rzepą po... Hm, no wiesz?

– Nie miałem okazji – odpowiedział ze śmiechem, zaglądając do pokoju, aby zobaczyć czy Kay do tej pory jest zainteresowana filmem. – A ty znasz pięć rodzajów strachu? – mruknęłam przecząco, mieszając sos, aby się nie przypalił oraz czekając na odpowiedź chłopaka. – Wyciągamy karteczki, bileciki do kontroli, piętnaście nieodebranych połączeń od mamy, złe hasło, musimy porozmawiać – wymienił, żywo gestykulując rękoma.

– Życiowe. Trzymaj, pilnuj, nie spał, przeżyj, a ja idę pozbyć się tego czegoś z twarzy i przebrać w normalne rzeczy – odparłam, przekazując niebieskookiemu plastikową łyżkę oraz zmierzając do łazienki. Starannie zamknęłam za sobą drzwi, co skutecznie odcięło jęki niezadowolenia ze strony Biersack'a, po czym przystąpiłam do pozbywania się tuszu z twarzy, a następnie do ściągania różnorodnych materiałów i rzucania ich w miejsce, w którym leżały przebrania Kay i Andy'ego. Z zamiarem późniejszego rozniesienia rzeczy do właściwych miejsc w mieszkaniu, wyszłam z łazienki, od razu przechodząc do kuchni, aby ocenić, czy aby na pewno Andy poradził sobie z powierzonym zadaniem. – Brawo, spisałeś się na medal – złożyłam na jego policzku delikatny pocałunek. Z szafki wyjęłam talerze, ustawiając je na blacie oraz wołając Kay. Wspólnie z Andy'm nałożyliśmy na półmiski danie, zanosząc je do jadalni oraz przystępując do spożywania posiłku.


– Smacznego – uśmiechnęłam się, nawijając na widelec nieco makaronu.

– Wujek! Nie ogoliłeś się! – Kay zaakcentowała swoją wypowiedź argumentem przejechania dłonią po lekkim zaroście chłopaka, który zapewnił ją, iż wykona tę czynność następnego dnia, w domu. Jednak dziewczynka, nie zgadzając się z jego poglądami, odłożyła na bok talerza widelec, wstając od stołu oraz chwytając Andy'ego za rękę i ciągnąc go w kierunku łazienki. Niebieskooki w miarę swoich możliwości próbował się obronić, argumentując wszystko wystygnięciem obiadu, przyrzekaniami czy brakiem swojej maszynki, co jednak nie przekonało Kay, która z rozbawieniem, ale i stanowczością zapytała o jego umiejętności związane z depilacją. Nie widząc swojego udziału w akcji, zaczęłam z rozbawieniem spożywać makaron, wyobrażając sobie również wszelakie sceny będące częścią spotkania wokalisty z moją siostrzenicą w łazience.

– Twoja siostra cioteczna nie widzi różnicy między depilatorem, a maszynką do golenia – po chwili usłyszałam za sobą marudny głos niebieskookiego, który był przepełniony nadzwyczaj smutkiem i rozpaczą. Zrezygnowany usiadł naprzeciw mnie, zajadając się na pocieszenie obiadem, brudząc przy tym okolice swoich ust. Chwilę później rozradowana siedmiolatka wyszła z toalety, adorując nas swoim niemalże promieniejącym wzrokiem.

***

Po kilku godzinach śpiewania, tańczenia oraz walki na poduszki przyszedł czas na sprzątanie. Wspólnymi siłami zebraliśmy utworzony "namiot", odnosząc materiały, z których był zbudowany na właściwe miejsca, co także uczyniliśmy z "ubraniami". Niedługo po zakończeniu porządków, rodzicielka podjechała na podjazd domu, dając o sobie znać poprzez użycie klaksonu, co w jakiś sposób spowodowało u nas żywsze ruchy. Wraz z Andy'm pomogliśmy Kay zabrać wszystkie przyniesione rzeczy, również ubierając jej odzienie wierzchnie, po czym wypuściliśmy ją z mieszkania, uważnie śledząc kroki siedmiolatki aż do momentu, kiedy wsiadła do samochodu. Pomachaliśmy dziewczynce, po czym zamykając drzwi, przeszliśmy do mojego pokoju.

– Wiesz co? Ja też chyba będę się zbierać – niebieskooki oznajmił swoją myśl spokojnym głosem, bawiąc się kosmykiem moich włosów.

– A przyjdziesz jutro? – uniosłam z uśmiechem brew, podnosząc się z torsu chłopaka. Wyciągnięciem ręki pomogłam mu wstać, przechodząc do przedpokoju oraz obserwując wykonywane czynności przez chłopaka. – Przy okazji, pamiętasz jak mówiłeś o rodzajach strachu? – przytaknął potwierdzająco. – W takim razie, proszę – ze śmiechem podałam mu telefon.

– O żesz ty, już nie żyję. Czas spisywać testament – skwitował poważnym głosem, spostrzegłszy nieodebrane połączenia od swojej rodzicielki. – Okey, lecę do siebie. Napiszę jakoś pod wieczór. Cześć, misiek – pożegnaliśmy się delikatnym pocałunkiem, po czym czarnowłosy opuścił progi mojego mieszkania. Szczelnie zamknęłam drzwi, od razu udając się do pokoju, aby zabrać piżamę, bowiem miałam zamiar wziąć szybki prysznic. Będąc już w łazience, zrzuciłam z siebie ubrania, wrzucając je do kosza na pranie, po czym weszłam pod ciepły strumień wody, mydląc swoje ciało ulubionym żelem o kuszącym, owocowym zapachu, a także włosy, z tym, że do nich użyłam cytrynowego szamponu z odżywką. Niedługo później spłukałam wytworzone mydliny, wychodząc spod prysznica oraz otulając się ręcznikiem, który w szybkim tempie wchłonął pozostałe kropelki wody. Założyłam na siebie strój nocny, wychodząc z rozgrzanej toalety, a zauważywszy siedzącą w salonie mamę, przekazałam jej o swoich zamiarach co do najbliższych godzin, uprzednio życząc dobrej nocy i spokojnych snów. Przeszłam do swojego pokoju, kładąc się pod kołdrą oraz biorąc do ręki telefon z podłączonymi wcześniej słuchawkami. Puściłam swoją ulubioną muzykę, przeglądając media społecznościowe, jednak chwilę później moim oczom ukazał się skrót wiadomości od Andy'ego, w który weszłam, odczytując napisaną treść.

ANDY:
Cieszę się, że mogłem spędzić z wami ten dzień. A, twoja siostra jest cudowna. Przynajmniej oszczędzę na maszynkach. :)
Kocham Cię.


Szeroko uśmiechnęłam się na tę wiadomość, szczególnie zwracając swoją uwagę ku załączonej fotografii. Po chwili ostatecznego przeglądania portali wyłączyłam telefon, odkładając go na etażerkę oraz przytulając się do poduszki z zamiarem zaśnięcia.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro