19. Zabijesz mnie!

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Obudziwszy się kilka chwil przed godziną dziewiątą, analizowałam zdarzenia z wczorajszego wieczoru, włączając przy tym brak obecności Andy'ego po lewej stronie łóżka, który obiecywał zostać ze mną do czasu, aż mama nie powróci z delegacji. Sprawnie podniosłam się z posłania, rozsuwając zasłony oraz wybierając z szafy ubrania na dzisiejszy dzień i zakładając je na siebie.
Po poprawieniu pościeli, aby sprawiała wrażenie schludnej i ułożeniu pluszaka od niebieskookiego w rogu kanapy, postanowiłam opuścić progi pokoju i udać się na poszukiwania nikczemnego towarzysza, którego zastałam w kuchni, starającego się przygotować zjadliwe śniadanie.

– Może ci pomóc? – zapytałam, oplatając rękami talię Andy'ego i, tym samym, przytulając się do jego z lekka zgarbionych pleców.

– To nie miało być tak! – energicznie obrócił się przodem do mnie, przyjmując zasmucony grymas twarzy oraz kontynuując swoją przemowę. – Miałem przygotować coś do jedzenia, ty miałaś spać z Albertem, a ja, po pewnym czasie, przynieść gotowe, nadające się do zjedzenia śniadanie i wszystko miało być takie, oh, słodkie, rozumiesz – czarnowłosy wykonywał zamaszyste ruchy swoimi rękami, uważając na tyle, aby nie zrobić nam krzywdy. Zarówno na zewnątrz, jak i w głębi duszy zaśmiałam się, nadal bacznie patrząc na Biersack'a i pytając całkiem poważnie o tożsamość niejakiego Alberta. Chwilowo spojrzałam na opiekacz, który, najwidoczniej, zakończył swoją pracę, wyjadąc z siebie niemiłosierny pisk. – Ten pluszak w rogu, Albert go nazwałem. W końcu ode mnie jest, mam do niego prawa autorskie. Swoją drogą – niebieskooki z pomocą widelca wyjął dwie kromki przypieczonego pieczywa, kładąc je na małym talerzyku oraz wkładając kolejne do wnętrza ciepłego urządzenia. – Dzwoniłem rano do rodziców, powiedzieli, że nie mają nic przeciwko naszym odwiedzinom. Mama nawet jakieś ciasto upiecze. I zostajemy do jutra.

– W takim razie ty tutaj szalej, a ja pójdę się spakować. Gdyby coś, wołaj – delikatnie musnęłam usta chłopaka, następnie z uśmiechem przechodząc do swojego pokoju i wyjmując z szafy większą torbę na ramię. Sprawnie spakowałam do niej najpotrzebniejsze rzeczy, ustawiając ją następnie przy łóżku oraz postanawiając udać się do jadalni, aby podpatrzeć poczynania czarnowłosego.

– Masz taką typową kobiecą torbę. Jak kiedyś przechodziłem koło pielgrzymki w Cincinnati, to taka jedna babcia uderzyła mnie podobną z całej siły, mówiąc, że jestem opętanym człowiekiem, pewnie zmierzam do garażu, aby palić koty i odprawiać jakieś msze z innymi jaszczurami i że w zupełności należy mi się taki atak. Potem przyłączyła się jeszcze jedna kobieta i musiałem w podskokach uciekać do domu, bo stado wrednych babć goniło mnie aż do kolejnej stacji – opierający się o framugę drzwi Andrew opowiedział kolejną historię z rodu "Moje życie, tom drugi", zachowując poważny wyraz twarzy oraz nerwowy wzrok skierowany na bagaż w bordowym materiale.

– Mam przez to rozumieć, że śniadanie już leży na stole? Świetnie, bo akurat zgłodniałam – ze stoickim spokojem oraz powagą przeszłam do jadalni, zasiadając radośnie przy blacie, bowiem przygotowany posiłek wyglądał i pachniał bardzo kusząco. Bez zastanowienia nałożyłam na talerz odpowiednią porcję, rozkoszując się cudownym smakiem pieczonego pieczywa, a także idealnie przygotowanych dodatków.
Kiedy na półmisku pozostał jedynie ślad śniadania, pożegnałam się z Andy'm, gdyż niebieskooki postanowił zabrać z wynajmowanego mieszkania nieco swoich rzeczy na wyjazd. Korzystając z samotności i braku jakichkolwiek zajęć do wykonywania, bowiem naczynia zmyliśmy za czasów pobytu chłopaka w mieszkaniu, podjęłam decyzję o wzięciu nieco dłuższego, orzeźwiającego prysznica. Sprawnie udałam się do łazienki, wrzucając dotychczasowe ubrania do kosza na pranie oraz wchodząc pod chłodny strumień wody. Starannie namydliłam swoje ciało i włosy, następnie spłukując wytworzoną pianę, a także nakładając ulubioną odżywkę, której również pozbyłam się po upływie wyznaczonego na opakowaniu czasu. Czysta wyszłam z zaparowanej kabiny, otulając swoje ciało ręcznikiem oraz przystępując do pielęgnacji twarzy, w skład której wchodziło oczyszczenie tonikiem i mleczkiem o orzeźwiającym zapachu świeżego ogórka, usunięcie wszelakich niedoskonałości wiśniowym peelingiem oraz nałożenie, tym razem, gruszkowej, piętnastominutowej maseczki.
Po uzyskaniu należytych efektów, nałożyłam na całe ciało lekki krem, a po jego wyschnięciu przeszłam do swojego pokoju, zabierając z szafy zwiewną kwiatową sukienkę i nakładając ją na siebie.

– Wróciłem! Jesteś już gotowa? – z przedpokoju usłyszałam znajomy, zachrypnięty głos, w czego efekcie wyszłam z pomieszczenia, stając przed chłopakiem i prezentując mu swoje dotychczasowo wykonane zajęcia. – Masz ładny zapach kremu, kiedyś go od ciebie pożyczę. Okay, musimy wszystko tutaj zamknąć – sprawnie przeszliśmy po wszystkich pomieszczeniach, przekręcając klamki w oknach do pozycji opuszczonej w dół, następnie zabierając zarówno torbę, jak i klucze z komody w przedpokoju, w celu zamknięcia drzwi po opuszczeniu mieszkania. Kiedy byliśmy pewni, że nieporządany gość nie będzie miał szans odwiedzenia pustych progów, przeszliśmy do samochodu, pakując bagaż oraz ruszając w średniej długości trasę.
Podczas drogi wymienialiśmy się nawzajem swoimi wspomnieniami z dzieciństwa, śpiewaliśmy znane nam piosenki, myśleliśmy nad planem spędzenia dzisiejszego dnia oraz mentalnie przygotowywaliśmy się do odwiedzin. Oboje stwierdziliśmy, iż zaprezentowanie się jako osoba rzeczywista, bez zbędnych kłamstw będzie najlepszym rozwiązaniem, bowiem rodzice niebieskookiego uchodzili za dociekliwe, sympatyczne i opiekuńcze osoby. Z odległości kilkunastu kilometrów od dawnego miejsca zamieszkania Andy'ego, chłopak opowiadał rozmaite rzeczy sięgające zarówno dystansów do sklepów, jak i wszelakich znajomości. I tych lepszych, i tych gorszych.
Po pokonaniu reszty drogi, czarnowłosy zaparkował samochód na podjeździe, ostrożnie wysiadając, otwierając mi drzwi oraz, na końcu, zamykając samochód.

– Pamiętaj, bądź sobą. Zobaczysz, pokochają cię tak jak mnie – nieschodzący z twarzy niebieskookiego szeroki uśmiech dodawał mi odwagi, w pewien sposób zapewniając o dobrym przebiegu wizyty i nowej, zdrowej relacji. Bez zbędnego zastanowienia przywarliśmy palcem do dzwonka, dzięki czemu, po upływie chwili, w progu drzwi zauważyliśmy nadzwyczaj radosną blondynkę, która miło nas powitała.

– Andy, Skyler! Wreszcie mogę was zobaczyć razem! Chodźcie, rozgośćcie się, tata jest w salonie. Wyglądacie cudownie, proszę, zapraszam! – kobieta żywiołowymi ruchami rąk pokierowała nas do odpowiedniego pomieszczenia, w którym znajdował się zapatrzony w telewizor z meczem na żywo tata Andy'ego. – Chris, zobacz, to jest Skyler. Naszego syna już znasz. Prawda, że świetnie razem wyglądają?

– Prawda, Amy, prawda. Chris Biersack – z uśmiechem uścisnęłam dłoń mężczyzny, przedstawiając się jako Skyler Hall oraz dodając swój zachwyt z poznania tak cudownych osób.

– W powietrzu unosi się zapach dziewięćdziesiąt sześć, à la  mama robi ciasteczka kokosowe – Andy z powagą i pobudzonym zmysłem węchu wypowiedział swoje myśli, na których dopełnienie nie musieliśmy długo czekać, iż chwilę później zjawiły się one na stole przyniesione przez panią Amy. Bez zastanowienia rzuciliśmy się na skoszotowanie, jak się okazało, wyśmienitego wypieku.

– Jesteś nadziany jak mój tort na czwarte urodziny – stwierdziłam, zauważywszy w jamie ustnej młodego Biersack'a zdecydowanie zbyt dużą ilość kokosanek. Wszyscy śmiechem zareagowaliśmy na starania przepuszczenia jedzenia do żołądka przez Andrew'a, który najwyraźniej nie radził sobie z wyzwaniem.

– Andy bardzo dużo o tobie opowiadał i z Chris'em nie mogliśmy się doczekać, aby poznać cię na żywo. Sądzę, że jesteś naprawdę dobrą dziewczyną, Skyler. Może przy tobie Andrew nabierze powagi i trochę rozumu – po chwili lekkich rozmów, pani Amy z uśmiechem wypowiedziała swoje spostrzeżenia, na co uśmiechnęłam się w duchu. Fakt, iż rodzice ważnej dla mnie osoby zaakceptowali naszą znajomość i nawet się z niej cieszyli zdecydowanie działał na mnie niesamowicie pocieszająco i zapewniał o dobrych początkach relacji.

***

Kiedy wspólnie ze swoim towarzyszem uznaliśmy, że nasze żołądki są wystarczająco przepełnione słodyczami, zanieśliśmy do dawnego pokoju niebieskookiego swoje torby, gdyż właśnie tam mieliśmy spędzić zbliżającą się noc. Sprawnie również posprzątaliśmy pewną część pomieszczenia, gdyż po wyjeździe Andy'ego do innego miasta jego rodzice postanowili pozostawić pokój w stanie nienaruszonym, aby chłopak nie zarzucał im przestępstw z kategorii naruszania prywatności. Z lekka zmęczona dotychczasowymi zdarzeniami dnia dzisiejszego opadłam na łóżko, podziwiając nieskazitelnie biały sufit i obklejone plakatami ulubionych zespołów ściany. Pokój oddawał idealnie charakter Andy'ego. Nieustające zamiłowanie do muzyki objawiało się w kartkach z podobiznami ulubionych wykonawców, gitarami oraz liczną kolekcją płyt. Uwielbienie w czarnym i czerwonym kolorze ujawniło się poprzez liczne dekoracje pomieszczenia, a zamiłowanie do zwierząt znalazło ujście w pustym kojcu dla kota. Widać było, że pokój dla niebieskookiego był pewnego rodzaju azylem, w którym zawsze mógł przemyśleć dręczące go rzeczy oraz zagłębić się w czymś, co kochał najbardziej.

– Pójdziemy na wrotki. W garażu są jeszcze takie różowe, za czasów kiedy byłem młodszy i jeździłem z siostrą cioteczną. Myślę, że będą na ciebie dobre – Andrew wyrwał mnie z chwilii zamyślenia, z głośnym hukiem opadając na łóżko.

– Sobie żarty robisz. Nie potrafię jeździć – chłopak leżący tuż obok mnie w głowie snuł rozmaite plany odnośnie wyjścia, przerzucając odczucia na odcień tęczówek, który niemal promieniował swoim błękitnym, marzycielskim kolorem. Energicznie potrząsnęłam głową na boki w czasie, kiedy Andy podniósł się do pozycji stojącej i zaczął ciągnąć za moją lewą, dolną kończynę w celu dodania mi jakichkolwiek chęci. Może zamierzał okazać swoją upartość, determinację i górowanie nade mną. – Moja mama cię zabije, jeżeli coś mi się stanie.

– Jestem przygotowany na taką możliwość. Jeżeli już jesteś na krańcu łóżka, wstań sama i idziemy do garażu. Znajdę ci jakieś ochraniacze – rozradowany czarnowłosy zmierzał w stronę schodów, a ja, nie chcąc pozostać samą w całkiem nieznajomym miejscu, ruszyłam za nim, schodząc następnie na dół i zatrzymując się, gdyż Andrew składał wyjaśnienia swoim rodzicom. Gdy perswazje znalazły dobre ujście, wspólnie udaliśmy się do wspomnianej części domu, gdzie, znazłszy pamiętne rolki, przymierzyłam je, zawzięcie walcząc z zapięciem.

– Są dobre. Ale sama nie wstanę, musisz mi pomóc – zwróciłam się do siedzącego w kucki Andy'ego, który ze starannością zapinał na moich kolanach przyrządy ochronne. Będąc w pełni gotową na śmierć, z pomocą swojego towarzysza stanęłam na nogach, łapiąc się ściany oraz czekając aż również i on naciągnie na siebie kółkowe buty.

– Daj mi rękę. Nie wywalisz się, spokojnie, nie przy mnie – Andrew pewnym tonem głosu chwycił za moją dłoń, ostrożnie opuszczając bramy garażu. Powolnymi ruchami przemieściliśmy się na słabo ruchomą ulicę przed domem, zaczynając prawdziwą przygodę z wiatrem we włosach. – Najpierw prawa, potem lewa. Nie lewa, lewa, środek i gleba.

– Serce mi pika jak klapa od śmietnika – stwierdziłam pośpiesznie z lekkim śmiechem, będąc prawdziwie przygotowaną na koniec swojego nieco ponad dwudziestoletniego żywota. Kurczowo trzymając dłoń niebieskookiego, starannie poruszałam swoimi nogami, utrzymując równowagę oraz radość w głębi serca za brak obdartych części ciała i wstrząsu mózgu.
Po kilku minutach zawziętych ćwiczeń odważyłam się na samodzielną jazdę, jednak chwilę później przypadkowo wjechałam w plecy Andy'ego, który wybronił nas od upadku, podnosząc mnie ku górze.

– Mogę podziwiać świat z lotu ptaka, woho! – wykrzyczałam na całe gardło, podnosząc ręce bliżej Słońca oraz zamykając oczy, aby w pełni cieszyć się bezpieczną, płynną jazdą. Andrew w odpowiedzi na moją radość zaśmiał się, odstawiając mnie na ziemię w bezpiecznym miejscu, a następnie kontynuując, wtedy ostrożniejszą już, jazdę.
Jednak po pewnym czasie, który można byłoby podciągnąć pod okres trzydziestu minut, telefon Andy'ego dał o sobie znać za pośrednictwem jego mamy, która z radością zaprosiła nas na przygotowane chwilę temu, jeszcze ciepłe danie. Niezwłocznie zawróciliśmy w kierunku mieszkania państwa Biersack, średnim tempem pokonując dzielący nas dystans i kolejny raz ograniczając się do braku wypadków.

– Wreszcie jesteście! Siadajcie do stołu, już podane – pani Amy powitała nas niemalże kilkanaście metrów od domu, stojąc na podjeździe i energicznie machając rękami. Spokojnymi ruchami skręciliśmy na drogę prowadzącą do garażu, następnie zdejmując oraz chowając wrotki i zmierzając w kierunku mieszkania.
Od samych drzwi wejściowych roznosił się zapach smażonego mięsa i podpiekanych bułek, dzięki czemu mogliśmy stwierdzić, że na obiad przypadną właśnie burgery. Popisowe burgery pani Amy.

***

Po zjedzeniu późnego obiadu, rozmowach z rodzicami Andy'ego, obejrzeniu starych filmów i albumów, wspólnie z niebieskookim postanowiliśmy udać się do pokoju, biorąc pod uwagę również panującą aktualnie porę dnia. Jednak, wpierw ułożeniu się do snu, zaplanowaliśmy wzięcie szybkiego prysznica, aby zedrzeć z siebie nieprzyjemną warstwę wszelakich zanieczyszczeń. Bez wielkich przygotowań, bowiem zabrałam ze sobą jedynie ubrania na zmianę i telefon w razie potrzeby, udałam się do łazienki na piętrze, prędko wchodząc pod strumień wody oraz zaczynając obmywać swoje ciało.
Jednak w momencie, kiedy chłodnej rozkoszy dobiegał kres, skojarzyłam fakt o niepełnym przygotowaniu, gdyż ręcznik nie przywędrował wspólnie ze mną. Bezradna wybrałam numer telefonu swojego bierzącego towarzysza podróży, w duszy cięsząc się z zabrania małego urządzenia.

– Andy? Andy! Słuchaj, bo jest taka sprawa. Przyniósłbyś mi ręcznik? Zapomniałam wziąć go ze sobą... Albo nie, czekaj, będziesz mnie podglądał! Już widzę ten twój podły wzrok na sobie. Oh, ale bez ręcznika nie wyjdę, bo wtedy zobaczysz mnie nie tylko ty, ale i twoi rodzice. Ten wredny kot sąsiada, co marchewki wyjada może też. Andy, ratuj, proszę cię – z niemałym pośpiechem wartym nakręcanych lalek z targów objaśniłam chłopakowi zaistniałą sytuację, żywo gestykulując rękami i o mało nie robiąc lekkiego nieporządku w kabinie.

– Kucnij przy ścianie, ja wejdę, rzucę ci ręcznik na podłogę i wyjdę. Nie będę patrzeć, przyrzekam na marchewki mamy – zatwierdziłam jego propozycję zwięzłym "okay", zauważając następnie uchylające się drzwi i fruwający ręcznik o odcieniu bladej czerwieni. Głośno dziękując za szczodry gest, wyszłam z pomieszczenia myjącego, wycierając pozostałe krople wody ze swojego ciała oraz zakładając wybrane wcześniej ubrania. Radosnym krokiem ruszyłam w kierunku chwilowego pokoju, mijając się w progu z uśmiechniętym Andy'm, który postanowił skorzystać z orzeźwienia chwilę po mnie. Nie widząc ciekawszych zajęć na wykorzystanie reszty dzisiejszego dnia, rzuciłam się bezwładnie na łóżko, oczekując przy tym powrotu chłopaka z wynajmowanego przeze mnie chwilę temu pomieszczenia.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro