3. Zostaniesz moim komikiem?

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

*tydzień później*
*perspektywa Skyler*

Przebudziłam się dokładnie piętnaście minut po wybiciu siódmej nad ranem, podejmując decyzję o spakowaniu swoich rzeczy do walizki ze względu na dzisiejsze opuszczenie progów szpitala. Jednak pierwszym zajęciem, które obowiązkowo musiałam wykonać była zmieniana stroju nocnego na ubrania codzienne, którymi w dniu dziesiejszym były kolorowa koszula w kratę z przewagą czerwieni, czarne legginsy, tego samego koloru sznurowane buty na lekkim podwyższeniu oraz ramoneska.
Zakończywszy poranną toaletę, spod ściany wytargałam walizkę, otwierając jej wieko i kolejno pakując wszystkie wyjęte rzeczy do materiałowego kufra.

– Witaj, panienko Niebo – w progu drzwi ujrzałam wysokiego, niebieskookiego mężczyznę, który ostatnimi czasy często przebywał w tutejszym miejscu. Wspólnie walczyliśmy z emanującą nudą, zajmując swoje myśli często dość głupimi i niedorzecznymi rzeczami. Niegrzeczne oraz niemoralne, omijaliśmy szerokim łukiem, robiąc wyjątek dla żyjących tutaj nadzwyczaj upierdliwych pielęgniarek, jadąc po krawędzi zdrowego rozsądku z głupotą.

– Witaj, Gumisiu – zaśmiałam się, przetwarzając w myślach nowe przezwisko chłopaka, który w tym momencie zamknął nas w delikatnym, powitalnym uścisku. Zauważyć można było, że niedawno odwiedził on salon fryzjerski, a zbyt krótkie pasma swojej czupryny zdecydowanie działały mu na nerwy. – Nałożyłeś na swoje górne pierze za dużą ilość żelu, a mimo to, twoi podwładni w ilości kilkuset tysięcy nadal żyją swoim życiem? Tak właśnie, Gumisiu – na mojej twarzy kolejny raz zagościł uśmiech, czego odrębnością nie był Andrew.

– W takim razie będę Gumisiowym Batmanem, który zawsze będzie ratował cię ze szponów psychicznego znudzenia z fizycznym przejawem i wyzywał pielęgniarki w niezrozumiały dla nich sposób. Pakujesz się? – w odpowiedzi na jego zapytanie wskazałam dłonią otwartą jeszcze walizkę. Wspólnie dopakowaliśmy pozostałe rzeczy, na koniec wojując z okropnie upartym suwakiem bagażu. – Dzisiaj ja cię odbieram, bo twoja mama miała jakąś ważną sprawę do załatwienia i poprosiła, abym po ciebie przyjechał. Powiedziała, że postara się jak najszybciej wrócić do domu – odparł spokojnym głosem, co rozwiało moje wątpliwości w sprawie braku swojej rodzicielki. – Idziemy, Aniołku? – zmieniwszy temat, po moim zatwierdzeniu propozycji zabrał walizki, idąc ze mną ramię w ramię do recepcji w celu odebrania wypisu.

***

Po około dziesięciu minutach drogi zatrzymaliśmy się na parkingu marketu, ponieważ ciemnowłosy chłopak stwierdził, że musi kupić coś do jedzenia. Po zapytaniu czy mogę zaczekać w samochodzie, zostałam niemal zbesztana jego wzrokiem, co najprawdopodobniej miało przejawiać niezadowolenie męskiej części naszej ekipy. Chcąc, czy nie chcąc, musiałam z nim iść.

– Potrzebujesz czegoś jeszcze? – zapytał, kierując się na linię kas ze znakomitym refleksem omijania regałów promujących proszek na przecenie. Zaprzeczyłam jego zapytaniu, z uśmiechem obserwując kiedy kamienny wyraz twarzy zajmował nędzną chudzinę Biersack'a nawet przy półkach utrzymujących kawałki świeżo krojonego i smacznie wyglądającego tortu o różnych smakach. – Ej, ale zjemy teraz te bułki, nie? Bo przyznam, że troszkę głodny jestem – chłopak wskazał na drożdżówki przepełnione jagodowym nadzieniem. Z pozoru mizerny wizerunek niebieskookiego nie przejawiał jego zamiłowania do słodyczy, co było zupełną przykrywką i strzałem w ciemno. Andy tak kochał słodkie, że na jego widok oczy świeciły mu się płomieniem niemal jaśniejszym od rozświetlacza jednej z wytapetowanych sióstr Kardashian. Jednak pompowane bułki, chińskie żarcie z mikrofalówki w trzy minuty bądź tajskie z piekarnika w pięć i tłuste mleko omijał szerszym łukiem, niż wierzące staruszki omijały jego. O figurę dbał nadal, jednak chwile załamania, czy też zwyczajne momenty swojego życia zapełniał rozkoszą płynącą z cukrów.

– Głodomor – skwitowałam krótko, stanąwszy za nim. Impuls w mojej głowie, który przejawiał do żołądka, a tamten znów do serca podpowiedział mi, że również jestem głodna i tak naprawdę z chęcią pochłonę słodkie bułki, co wypowiedziałam na głos.

– Masz szczęście. Inaczej zjadłbym ciebie – w przerwie między wykładaniem artykułów na taśmę w zabawny sposób poruszył palcem, co chyba miało oznaczać specyficzny rodzaj mojej należytej bojaźni. Zaczęłam myśleć, czy wyglądem przypominam słodką muffinkę, na którą Andy z nieudawaną ekstazą chciałby się rzucić, jednak w efekcie skończyło się to motywacją do odwiedzenia siłowni. – Kiedyś muszę przekonać się własnymi kubkami smakowymi o twojej słodyczy. Pomóż mi, zaraz nasza kolej! – w chwili odpoczynku poruszył podejrzliwie brwiami, po czym z ogromną determinacją i szybkością większą od prędkości rozchodzenia się światła w próźni motywował mnie do rozkładania produktów.
Po zeskanowaniu wszystkich artykułów przez niezwykle miłą kobietę, Andy zapłacił za nie, uprzejmie żegnając się z kasjerką, czego następstwem była podróż do samochodu i schowanie przepełnionych toreb do bagażnika. Zakończywszy trening wysiłkowy, który dla mnie był zaczątkiem uzyskiwania idealnej formy na następne wakacje, aby ze słodkiej muffinki stać się zgrabną fryteczką, zabraliśmy swoje upragnione drożdżówki, wsiadając do auta oraz rozkoszując się swoją nagrodą za uzyskane trofeum zakupów, które w ilości przewyższały te wykonywane raz na miesiąc. Życzywszy sobie smacznego, łapczywie zatapialiśmy zęby w bułkach, nie zwracając na ilość dżemu jagodowego, który lądował w okolicach ust. I całej twarzy.

– Wiesz co? – po chwili bezwstydnego pochłaniania słodyczy, niebieskooki wycelował we mnie bułką, upuściwszy tym samym nieco kruszonki. – Kurde, najlepsze spadło – z rozżaleniem przyglądał się leżącemu na wycieraczce kawałkowi kruchego ciasta, zapewne w myśli śpiewając pożegnalną piosenkę i z rozpaczą ocierając niewidoczne łzy wypływające prosto z jego duszy.

– Jeżeli chcesz, możesz wziąć kawałek mojej – spojrzałam w jego stronę, przeżuwając kawałek strucli. W głębi duszy jednak miałam nadzieję, że Andrew pogodzi się ze stratą jedynej w swoim rodzaju kruszonki i nie skradnie mojej, którą dażyłam równie dużym sentymentem.

– Ubrudziłaś się – na jego twarzy zagościł szeroki, triumfalny uśmiech, co jakby wytrąciło mnie z tropu. Jedyne, co w tamtej chwili wiedziałam to fakt, iż w małej główce siedzącego obok mnie mściciela roi się pełno niepoukładanych myśli, które całkowicie się od siebie różnią. Artystyczny misz masz.

– Ty również – odgryzłam z podobnym grymasem twarzy, okładając chłopaka znalezionym opanowaniem chusteczek higienicznych. Po chwili śmiechu oboje wytarliśmy swoje usta, aby nie ujść za porannych morderców jaszczurek, po czym zgodnie podjeliśmy decyzję o wyruszeniu w podróż do domu.
Kiedy według zegarka upłynęło dokładnie dziesięć minut od odjazdu spod marketu, niebieskooki z ogromną starannością zaparkował samochód, a następnie wysiadłszy z niego, zabrał z bagażnika zarówno walizkę, jak i większą część toreb, wyglądając przy tym niczym hotelowy tragarz. Jednak mimo wszystko, amerykanin przewyższał klasę ludzi jeżdżących złotym wózeczkiem, bowiem z determinacją i wystającą żyłą na szyi dźwigał wszystkie bagaże bez niczyjej pomocy. Każda moja oferta wsparcia kończyła się jednoznacznym "nie", któremu za wszelką cenę nie można było się sprzeciwiać. Nie widząc nic ciekawszego niż stanie na środku podjazdu, skierowałam się do drzwi frontowych, chcąc zapełnić wnętrze mieszkania swoją skromną osobą.

– Witaj w domu! – moim oczom ukazała się gromadka osób z moją rodzicielką na czele, która dumnie prezentowała w dłoniach tort czekoladowy udekorowany świeczkami oraz dymiącą palmą. Fakt, iż Floryda zawsze kojarzyła mi się z miejscem wymarzonym ze względu na panujący tam klimat, w tradycję weszło, że każdy, przy najmniejszej nawet okazji potrafił wcisnąć gdziekolwiek palmę, aby przypomnieć o mojej fantazji na stare lata.

– Miałaś być w pracy, a nie bawić się palmami. Zapomniałaś o murzynku i rozsypanych kokosach, pamiętając za to o świeczkach – rzuciłam beznamiętnie, tłumiąc w sobie emocje, które swoją słodyczą gotowe były udusić nawet Biersack'a. – Tak ci dziękuję! – uważając na tort, rzuciłam się w objęcia swojej mamy, której bojowym zadaniem było zachowanie nienagannej formy wypieku.

– Pomyśl życzenie i zdmuchnij świeczki, uważając na palmę z murzynkiem na czele – poinstruowała mnie z niemałym uśmiechem, chwytając słodycz w obie ręce oraz wysuwając lekko w moją stronę.

– Mieć sny o pałaszowaniu drożdżowek na palmach z mścicielem, który czai się na mnie od tyłu – wypowiedziałam szybko, czując na swojej talii duże, ciepłe ręce. Zdmuchnęłam świeczki łącznie ze sztucznym drzewkiem, na którym siedział wspomniany wcześniej ciemnoskóry z lekko przypaloną głową.

– Czas na niespodziankę ode mnie? – czarnowłosy wyszeptał wprost do mojego ucha, przez co przeszedł mnie lekki dreszcz. Nigdy nie lubiłam tego uczucia, bo kojarzyło mi się z czymś porównywalnie dziwnym do pieczenia ciasta w mikrofalii. Chwilę później poczułam na szyi nieznany mi dotąd przedmiot, który owiewał chłodem przy pierwszym spotkaniu, jednak chwilę później dostosowywał się do temperatury ciała. Po charakterystycznym skrzypnięciu zapinki, chwyciłam podarunek w dłoń, uważnie obserwując złotą połówkę serduszka z diamentowym wykończeniem obramowania. Obróciłam się przodem do Andy'ego, łącząc swoją biżuterię z tą, którą on nosił na szyi, co utworzyło czarny napis best friends i pełny kształt serca. Szeroko uśmiechnęłam się do chłopaka, łącząc nas w szczelnym uścisku oraz mówiąc ciche "dziękuję", które było nadzwyczaj emocjonujące.

***

Towarzystwo przybyte na czas przyjęcia rozeszło się do swoich mieszkań równo o osiemnastej, zostawiając nas samych z obowiązkiem przywrócenia porządku w mieszkaniu. Pomimo moich propozycji o pomoc w sprzątaniu, zarówno Andrew, jak i moja mama nakazali mi odpoczywać, tłumacząc swoje postępowanie nadzwyczaj denerwującym "bo nie". Nie mając nic lepszego do roboty, udałam się powolnym krokiem w kierunku swojego pokoju, z zamiarem zrobienia cichych porządków.

– Andrew! – wykrzyczałam wprost z gardła, wychylając się lekko na korytarz. Chłopak z przerażeniem podskoczył w miejscu, chwilę później odwracając się w moją stronę. Z udawanym spokojem ruszył w moją stronę, wycierając mokre ręce w trzymaną szmatkę o kolorze jaskrawego różu i jednocześnie pytając, co się stało. – Pomożesz mi ogarnąć pokój? Nie sprzątałam tutaj przez tydzień i aż dziwnie się przez to czuję – z obrzydzeniem wstrząsnęłam swoim ciałem, starając się utrzymać mimo wszytko na pozycji równowagi. Wiedząc dodatkowo, że z ust czarnowłosego niebawem padnie propozycja o zrobieniu porządków dnia jutrzejszego, dodałam, że nie ma już odwrotu, na znak czego z niemałym trudem wciągnęłam go do pokoju. – Ja ogarnę prawą stronę, a ty lewą. Przy okazji... Trzeba coś zrobić z tym akwarium, tam już nic nie ma.

– Chcesz je sprzedać, czy... Czy coś? – niechęć nadal brała nad nim górę, co zauważyć mógł nawet niewidomy. W odpowiedzi na jego zapytanie wzruszyłam ramionami, uśmiechając się oraz chcąc zmotywować swojego towarzysza do akcji perfekcyjna pani domu, jednak straszenie go wizją testu białej rękawiczki, jeszcze bardziej pogorszyłoby sytuację i musiałabym być zdana wyłącznie na swoje ręce.

– Mam sama to zrobić, panie Leniu? – zapytałam zniecierpliwiona, zauważywszy brak rezultatów po stronie lewej. Sama zdążyłam wyrzucić już niemal wszystkie rzeczy z szafy, które, mówiąc wprost, walały się po praktycznie całej powierzchni pomieszczenia.

– Masz swoje wieszaki? To się nimi zajmij i daj mi sprawdzić, jak się czyści akwarium – odpowiedział z powagą, wskazując na mnie palcem oraz przeglądając zakładki w swoim telefonie. Nie chcąc być złośliwą, powróciłam do czyszczenia garderoby, przypadkowo trafiając potem w objęcia Andy'ego, które zafundowała mi owijająca się wokół nogi koszulka. – A jednak – z perfidnym uśmiechem przyglądał się naszej pozycji, mocno ujmując moją talię, czego prawdopodobnie pretekstem byłaby niechęć do upadku nas obojga.

– Potrzebujesz tandetnej odpowiedzi, która nic nie wniesie do twojego życia, czy poematu, jak to wiele dla mnie zrobiłeś i nawet taki czyn, jak rzucenie się w twoje objęcia za sprawą koszulki to za mało?

– A jaki gest będzie wystarczający? – mocniej zacisnął dłonie na moich biodrach, co wywołało w moim umyśle czerwoną lampkę SOS, zaczerpniętą z nieoglądanego nigdy wcześniej filmu o szanowanym panu Grey.

– Panie Biersack, nie udzielę panu tej odpowiedzi, gdyż potrzebowałabym dłuższej chwili na zastanowienie – wytłumaczyłam, cholerycznie chwytając się ramienia chłopaka w obawie przed upadkiem.

– Nie ma sprawy, poczekam, mam czas – uniósł chwilowo lewą brew, podrygując lekko palcami, co mogłam odczuć na bocznych częściach swojego ciała.

– Powiedział ci ktoś kiedyś, że jesteś bardziej upierdliwy, niż małe dziecko?

– Owszem, chłopaki z Black Veil Brides. Zawsze jak mówię, że coś wyszło inaczej, niż sobie to wyobraziłem, to twierdzą, że się czepiam i jestem upierdliwy – zasmucił się, wykrzywiając usta w podkówkę. W głębi duszy karciłam się za rozgadaną mordkę Andy'ego, co w danym momencie i tak nie ratowało sytuacji. Miałam wrażenie, że chłopak planował napisać poemat wart pisarzy lektur szkolnych, czego oświadczeniem był rozmarzony wzrok i kompletne olewanie bałaganu.

– Mówiąc prościej, jesteś idealistą. Puść mnie wreszcie – odparłam stanowczo, modląc się do świętego Faryzeusza, aby przekazał mi swoje siły, bowiem planowałam nad niebieskookim aurę mordu i słodkiej, muffinkowej zemsty.

– Ej, wiesz co? Teraz to jak para wyglądamy. Przytuleni do siebie na środku pokoju, a wokół pełno ubrań – zaśmiał się, całkowicie ignorując moją prośbę. Intensywniej zaczęłam dumać nad ilością wydanych pieniędzy na ogromną ilość słodyczy oraz odsiadką w więzieniu i zapewnie wizytą u psychiatry za nieupozorowaną, cukrową śmierć niebieskookiego.

– Powiedziałam puść, mieliśmy sprzątać, a nie moja sprawa, że ty jak zawsze postanowiłeś ustanowić swoje love story – po usłyszeniu tych słów, chłopak niemal zaczął dusić się ze śmiechu, odstawiając mnie na równe nogi. Podziękowałam Faryzeuszowi za przemowę przez kościste ciało czarnego marudy, powracając do robienia porządków.

– Zrobię ci trofeum. Trofeum największego śmieszka – powiedział, uspokajając swoje emocje, których wybuch był większy niż ten następujący po lawinie czekolady i rozświatlacza w jednym. Andy był zdecydowanie człowiekiem nieprzewidywalnym, dodatkowo ukazującym swoje prawdziwe oblicze po spożyciu czegoś z nawet najmniejszą zawartością cukru, co jakby utwierdzało mnie w wizji, że chłopak nie należał do osób normalnych. Zdecydowanie wyróżniał się z tłumu nie tylko swoim wyglądem, ale i podejściem do życia, którego mogli mu zazdrościć najwyższej klasy kabareciarze.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro