C H A P T E R F O U R

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Z góry przepraszam za jakieś literówki czy korektę, która nieoczekiwanie się zmienia ;)

Podczas emocji człowiek może zrobić coś głupiego. To one, albo nas kształtują, albo niszczą.
W twoim przypadku jest coś pomiędzy. Od kiedy tak naprawdę żyjesz, byłaś uczona na kogoś silnego, tylko w zły sposób. Kiedy byłaś mała myślałaś, że bicie cię i stosowanie przemocy psychicznej to coś normalnego, że tak kształtują cię na kogoś dorosłego.
Jednak z czasem zauważyłaś, że zamiast się rozwijać, zamykasz się. Jak rosiczka, która za jednym dotknięciem zamyka swoje płaty.
Ludzie, którzy rzekomo cię "uczyli", w tym momencie stali przed tobą z przerażeniem, kiedy powoli sztylet Lo'ak'a wbijał się w twoją skórę.

Z twoją krwią jest bardzo dziwnie. Może ona uzdrowić każdego. Czy to człowieka, Na'vi, roślinę czy zwierzę. Nie zależnie od tego czy to rana, większa lub duża, choroba zakaźna, czy zwykle przeziębienie. Nie mogłaś jedynie wskrzeszać ludzi. Próbowałaś, kiedy było to część zadania, jakie musiałaś wykonać.

- Powiedziałam coś.- warknęłaś. Coraz to bardziej obawiałaś się o życie swoich...przyjaciół ? Trudno nazwać tą relację. Wiedziałaś jedno, im bardziej mogłaś zaufać niż ludziom z loży.
Oni jednak nie posłuchali.
Spojrzałaś się na nich bez jakiegokolwiek głębszego wyrazu i rzuciłaś się na jedną z kilku podróbek Na'vi. Wszyscy zaaragowali. Wzięłaś małą Tuk, którą podałaś Kiri i nakazałaś im biec. Rzuciłaś młodemu Sully sztylet, który od razu zatopił ostrze w dwóch gardłach. Pająk pobiegł za dziewczynami. Ty i Lo'ak zostaliście sami.

- Uważam, że to dobry moment na ucieczkę.- mruknął do ciebie.

- Również tak myślę.

Oboje, jak strzała, ruszyliście w swoją prawą stronę robiąc uniki tak, aby w was nie strzelili. Co prawda, nie do końca przejmowałaś się, czy strzeli w Lo'ak'a, ponieważ w każdej chwili mogłaś go uleczyć, ale jednak sam fakt, że mógł zostać trafiony, wpadałaś w zakłopotanie.

Zrobiło się dość ciemno, nie miałaś oczu przystosowanych do takich sfer, więc musiałaś być bardziej ostrożna. Lo'ak widząc twoje zakłopotanie złapał cię za rękę i razem pobiegliście w jakieś miejsce. Zobaczyłaś Jake'a Sully'ego, który trzymał Tuk i Kiri w ramionach. Widząc swojego młodszego z synów, również to zrobił.
Neytiri, jak się dowiedziałaś tak nazywała się matka rodzeństwa i żona wodza klanu, również przybyła. Widząc całą rodzinę zdrową i bezpieczną przytuliła każdego z nich.

- Wszystko dobrze?.- zapytała każdego po kolei.
Mina Tuk była lekko zmartwiona.

- Przewróciłam się.

Pokazała na swoje kolano, które było całe we krwi. Podeszłaś do niej powoli i kucnęłaś.

- Spokojnie, zaraz to zniknie.- powiedziałaś szeptem.- Lo'ak, czy mogłabym twój sztylet ?.- bez wachania ci go oddał. Zrobiłaś delikatne nacięcie na wnętrzu dłoni i pozwoliłaś, aby krew powoli kapała na ranę Tuk. Nie minęła chwila, a rana szybko się regenerowała. Wszyscy byli pod niemałym wrażeniem.

- Czyli nie kłamałaś, twoja krew naprawdę jest niesamowita.

Spojrzałaś na Neytiri, która naprawdę była...zdziwiona.

- Oczywiście, że nie kłamałam.- uśmiechnęłaś się delikatnie.- Zawsze mówię prawdę.

- A czy komuś innemu coś się stało ?.- zapytałaś patrząc na każdego po kolei.
Na szczęście, nic się nikomu nie stało.

Usłyszałaś nadlatującego ikrana. To był Neteyam, który widząc ciebie oraz całą swoją rodzinę podbiegł niewyobrażalnie szybko.

- Tak się martwiłem.- podszedł do ciebie i wziął cię w ramiona.

Dopiero teraz poczułaś się bezpiecznie.

Za bardzo was chyba rozpieszczam.
Dwa rozdziały w jeden dzień ? Niemożliwe.
Miłego dnia/nocy!
Mam nadzieję, że rozdział wam się podobał❤

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro