C H A P T E R T H R E E
Obudziłaś się przez światło, które było bardzo blisko twojego oka. Gdybyś nie znała cywilizacji Na'vi i nie wiedziała o istnieniu globu jakim jest "Pandora" pomyślałabyś, że masz omamy przez jakieś mocne prochy.
Jednak byłaś świadoma, że istnieją nazywane po waszemu "Avatary", które właśnie w tym momencie stoją nad tobą jak kat nad grzeszną duszą. Było ich czterech oraz chłopak, którego włosy dawno nie widziały fryzjera.
- W końcu się obudziłaś.- Neteyam wziął twoją rękę, którą przyłożył do swojego zimnego policzka.
- Co się stało ?.- zapytałaś, ściskając lekko jego rękę.
- Zemdlałaś.
Głos nie należał do ani jednej osoby, którą widziałaś. Wszyscy się odsuneli, a twoim oczom pokazała się przerażająca postać.
- Mogę wiedzieć kim pani jest ?.
- Jestem Mo'at. Zauważyłam, że padłaś, a potem straciłaś przytomność.
- Dziękuje bardzo za opiekę...
- Nigdy nie widziałem kogoś takiego.-
znowu jakiś nieznajomy głos. Tym razem okazał się to lekarz z maską.- Twoja krew potrafi uleczyć ?.
- Tak, nie wiem dlaczego.- zamknęłaś oczy, czując coraz bardziej przypływ mdłości.
- Nigdy nie widziałem kogoś tak bardzo dobrze zaprojektowanego.
Zaprojektowanego? Poczułaś na sercu kamienie, których było coraz więcej. Myślałaś, że...
- Jak to zaprojektowana?.- natychmiast wstałaś, ale Neteyam ci przeszkodził.
- Leż.- rozkazał.
- Nie, nie jestem zaprojektowana, to nie możliwe, ja...
- Wygląda na to, że...- urwał, jakby bał się powiedzieć mi prawdę.
- Co to ma znaczyć ? Ja...przecież...przecież bym coś pamiętała, jestem człowiekiem!.
- Tu nie chodzi o to, czy jesteś człowiekiem, czy nie. Tu chodzi o to, że zostałaś czymś w rodzaju eksperymentu, który ma jakoś pomóc pokonać ród Na'vi.
- Nie wiedziałam, przysięgam. Ta krew...to przekleństwo, prawda?.- opadłaś znowu na łóżko.- Oni będą mnie szukać, musicie mnie gdzieś zabić lub wyrzucić, bo inaczej...
- I będą szukać mnie.
Spojrzałaś na najwyższego Na'vi. To...
- Jake Sully.- wychrypiałaś.
- Skąd wiesz?.- wyglądał na zdziwionego.
- Cała korporacja o tobie gada. Planują cię zabić i twoją rodzinę. Myślą, że są dykretni, a to gówno prawda.- powoli wstawałaś.- Dadzą wam spokój, kiedy...
- Nie oddam cię im.- Neteyam odruchowo złapał cię za rękę.- Nie wrócisz do tego piekła.
I tak nie powiedziałaś mu najgorszego. Nie powiedziałaś mu, że byłaś workiem treningowym wszystkich od kiedy skończyłaś sześć lat.
- Tak po za tym, skąd masz tyle siniaków ?.- zagadnął lekarz.
No i prawda się wylała.- Mam rozumieć, że to, o czym myślę jest prawdą, tak ?.
- Można tak powiedzieć. Nie traktowali mnie za dobrze patrząc na to, że byłam ich największym osiągnięciem naukowym.
Poczułaś, jak palce Neteyama się mocno zaciskają się na twoim nadgarstku.
- W takim razie...czy coś stało się niepokojącego, kiedy spałam ?.
- Myślę, że nic wartego zainteresowania.- odpowiedział ten blondyn.- Ale skoro już się obudziłaś to może...pozwiedzamy ?.
- Uważam, że to...
-Niebezpieczne.- mruknął Jake.- Chyba, że będziecie ostrożni.
- W takim razie załatwione.- również chłopak Na'vi zabrał głos.- Idziemy.
Wysoka dziewczyna złapała twoją dłoń i delikatnie się uśmiechnęła. Również to zrobiłaś i pobiegłaś razem z nią w znane tylko im miejsce. Nie wiedziałaś, dlaczego Neteyam nie poszedł, może musiał coś zrobić.
- Uważajcie na nią!.- krzyknął na wychodne Neteyam.
Pandora była...przepiękna. To, co widziałaś "z lotu ptaka" razem z Neteyamem lub ze swojego pokoju było niczym, co pokazało ci rodzeństwo Sully. Wszystko wydawało się takie pięknę, magiczne. Nie czułaś już strachu i obawy, że zło może w każdej chwili się pojawić.
- To tutaj...
Wszyscy się na ciebie spojrzali.
- Znasz to miejsce ?.- zapytał chłopak Na'vi.
- Przez przypadek je poznałam. Włamałam się do systemu i wtedy...zrobili mi to.- zdjęłaś fioletową bluzę i pokazałaś dwa nadgarstki, które byle całe posiniaczone, zakrwawione i po prostu zmasakrowane.- Dowiedziałam się wtedy o waszym ojcu, stał się Na'vi, a ja musiałam się dowiedzieć kim był.
Spojrzałaś na nich. Byli...zdziwieni.
Może nie powinnaś była pokazywać tych ran, szczególnie przy małej.
Jednak nie wiedziałaś, że wysilisz się na taką szczerość.
- Przepraszam, ja...nie powinnam wam tego pokazywać.
- Nie, nie o to chodzi, ale...
Wtedy spojrzałaś się do tyłu. Twoje serce zaczęło mocno bić, a negatywne emocje wzięły górę. Byli tutaj. Porucznik Miles z pozostałymi.
- Wycofujcie się powoli.- rozkazałaś.
- Skontaktuję się z matką.- powiedział.
Mimo tego, że byliście już raczej bliżsi ucieczce, złapali was. Wszyscy się szarpali i krzyczeli. Bałaś się, ale nie pokazywałaś tego.
- Ładnie to tak było uciekać ?.- porucznik Miles zwrócił się ku tobie.
Ty jedynie prychnęłaś i pokazałaś mu środkowy palec.
- Pal wroty.
Pocałowałaś tego. Dostałaś w twarz tak bardzo mocno, że aż przed oczami ci się zakręciło. Oddychałaś płytko.
- [T.I]!.- Najmłodsza z rodziny Sully krzyknęła w twoją stronę.
Ty jednak szybko się ocknęłaś i posłałaś niebieskiemu chłopakowi spojrzenie mówiące, aby rzucił ci swój sztylet. Zrozumiał o co chodzi, dlatego tak szybko jak potrafił rzucił ostrym przedmiotem w twoją stronę. Sięgnęłaś po niego i wstałaś kierując ostrze do swojego brzucha.
- Albo ich puścisz, albo ja umrę.- warknęłaś.
Mam nadzieję, że rozdział wam się spodobał!
Miłego dnia/nocy!❤
Ps.
Przepraszam za Polsat...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro