~24~

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Twilight przymknęła oczy i nareszcie zrozumiała. Pojęła to. Jej oprawca nie doprowadził do swojego stanu samodzielnie. Został zmuszony i to pod groźbą śmierci. Przerażało ją to, ale przecież teraz nic nie może zrobić. Chociaż... Może gdyby nie miała na pyszczku tego metalu jakimś sposobem przemówiłaby mu do rozsądku. Jednak w tym momencie spostrzegła, że żelastwo zniknęło. Powtórnie coś stało się, a ona tego nie zauważyła. "Ciekawe, co będzie następne" – pomyślała. Rozejrzała się dookoła. Nikogo oprócz niej nie było w pobliżu.

Nagle z ciemności przed nią wyłoniły się szkarłatne oczy. Król wyszedł z cienia i stanął obok księżniczki. Rozświetlił swój róg charakterystyczną dla siebie aurą. Właśnie rozpoczynał następną retrospekcję, ale czynność przerwał Mu głos niewolnicy.

- Zostałeś do tego zmuszony – zaczęła. – Ponad tysiąc lat temu. Nie musisz już kontynuować. Wystarczająco długo jesteś pod rządami swojej złej odsłony. Odpuść.

- Jaką mam pewność, że moja agonia nie powróci? – zapytał szeptem samego siebie i spojrzał na lawendową księżniczkę. – Czy możesz zaręczyć, że nic się ze mną nie stanie?

- Tego zrobić nie mogę – odpowiedziała, kierując wzrok w głąb Jego oczu. Pojawił się w nich zawód. Niespotykany dla Niego. – Powinieneś przynajmniej spróbować.

- Wybacz, Wasza Wysokość, ale jestem zmuszony odmówić – odparł, a po chwili dodał znacznie ciszej. – Nie wypełniłem jeszcze swojego zadania...

Władczyni usłyszała cichy pomruk, lecz nie chciała zadawać sobie trudu, by dowiedzieć się, o czym On mówił. Zorientowała się też, że ogier w końcu zdobył się na szczerą rozmowę. Od samego początku konwersował z nią w sposób kpiący, a teraz... czyżby się otworzył? W każdym razie mogła to być jedyna możliwość, by w jakiś sposób uratować swoje życie.

- Spróbuj. Minęło dużo czasu. Na pewno zrobiłeś już to, co musiałeś – przekonywała. – Sombra, proszę, zaufaj mi.

- Och, przestań. I tak nic nie zdziałasz. Poza tym, nie wyobrażam sobie mojej resocjalizacji. Jakoś nie pasuje mi to do wizerunku despotycznego dyktatora, który tylko czeka na dogodną okazję, by się nad kimś poznęcać – rzekł.

Twilight wcale nie zniechęciła się tym wyjaśnieniem. Wciąż uważała, że jej się uda. Ale nie wiedziała jak potężną ma konkurencję.

- Możesz zacząć od nowa. Wszystko naprawić. Nawet siebie.

- Daruj sobie – odezwał się i odszedł kilka metrów. – Nie uda ci się – wyszeptał, jednak na tyle głośno, by klacz usłyszała.

- Jestem pewna, że podołasz. Daj sobie drugą szansę! – wciąż nalegała.

Czarne serce króla w jednym momencie wypełniła wściekłość. Odwrócił się szybko w stronę więźnia. To niepoważne, by jakiś kucyk mówił Mu, co ma zrobić. Jemu, władcy wszystkiego, co żyje.

- Dość! – ryknął. W mgnieniu oka zmaterializował się przy niej. Wyczarował srebrny sztylet i przybliżył go do jej szyi. – Nikt nie będzie mi rozkazywać!

- Błagam, nie zadawaj mi bólu... - poprosiła i zadarła głowę do góry.

Pomimo prośby wiedziała, że za chwilę zaostrzony nóż wbije się w jej delikatną skórę. W tym momencie po lawendowej sierści spłynęła struga krwi. Na domiar złego czarny stalagmit zaczął dawać o sobie znać. Ciemnoczerwona ciecz wyciekała z rany, sprawiając niezmierny ból torturowanej niewolnicy. Król wyszczerzył się i przywołał kolejne wspomnienie.

Kryształowe Królestwo ogarnięte przez strach i nienawiść sprawiało wrażenie zniszczonego. Krwiste niebo pokryte przez burzowe chmury utrzymywało Imperium w mroku. Zewsząd wyrastały czarne diamenty, a w niektórych miejscach syczały płomienie fioletowego ognia. Mieszkańcy zakłuci w kajdany monotonnie przemieszczali się po zszarzałych ulicach starożytnego miasta.

Na balkonie pałacu z purpurowej mgły wyłonił się nagle król Sombra. Szyderczy uśmiech znów mu towarzyszył. Wpatrywał się w dół, rozkoszując swoimi reformami. Przyjął dominującą pozę, po czym zmienił materię w fioletowy dym i pojawił się na placu głównym pod zamkiem.

Mroczne kryształy przekłuwały na wylot ciało kremowego alikorna z koralową grzywą. Wyciskały z niej krople krwi i, mogło się zdawać, też niepohamowane emocje. Ale księżniczka Amora nie wydawała z siebie żadnego dźwięku, choć wciąż żyła. Te długotrwałe męki sprawiały jej niewysłowioną boleść, lecz nie chciała wywołać u Niego satysfakcji swoim wrzaskiem. Kiedy oprawca zjawił się przy niej, uniosła wzrok na Jego nienawistne oblicze. Największy ból sprawiała jej jednak Jego radość z cierpienia niewinnego kucyka. Raniło jej to serce. Władca zbliżył się doń i wytworzył z ziemi kolejny klejnot, który uniósł pyszczek klaczy.

- Jakieś życzenia, Wasza Wysokość? – zapytał z drwiną w głosie.

Zniżył głowę, by zrównać spojrzenia. Przez kilka dni stosował na niej ciężkie tortury, a ona wciąż nie pozwalała sobie na jakikolwiek krzyk. To Go stawiało w bardzo niekorzystnym świetle. Tak trudno Mu było zmusić żałosnego alikorna do uwolnienia emocji. Musiał znaleźć sposób na złamanie jej. Tylko że próbował już wszystkiego.

- Proszę, przestań. Nie mogę dłużej patrzeć na męki moich poddanych. Wypuść ich, a ze mną zrób, co chcesz – rzekła.

Król uśmiechnął się. A więc to powodowało u niej bezgraniczne cierpienie. Widok podwładnych, znoszących katusze. Wydawało Mu się to niedorzeczne. Jak można było troszczyć się bardziej o innych niż o siebie. Zresztą, nieważne. Nareszcie poznał słabą stronę przeciwnika. I teraz już wiedział, co musi zrobić.

- Doprawdy? Najbardziej dręczy cię krzywda innego? – zapytał. Spojrzał w jej bursztynowe oczy, w których natychmiast odbił się strach. – Na to czekałem – powiedział i wyprostował się. Wciąż mając utkwiony wzrok na jej postaci wytworzył kilka czarnych diamentów. Przeszyły one ciała niektórych kryształowych kucyków, pozbawiając życia. Ku radości władcy, Amora nie mogła tego znieść. O Jego uszy obił się przerażający wrzask. Przez ciało szarego jednorożca przebiegł przyjemny dreszcz. Dopiął swego. – Głośniej! Chcę usłyszeć twój krzyk! Na tyle rzadko raczysz mnie tym dźwiękiem, że zdążyłem już o nim zapomnieć – nachylił się ku swojej niewolnicy. – Tak pięknym, a zarazem całkowicie szczerym – wyszeptał. Kontynuował jeszcze swój zwyrodniały czyn, napawając się nieokiełznanym zachowaniem władczyni. Po chwili poprzestał i znów zniżył się do niej. – Jakieś życzenia, Wasza Wysokość? – powtórzył pytanie, kiedy wypełnił powierzone zadanie.

- Proszę, zabij mnie. Błagam, daj mi umrzeć – odparła przez łzy.

- Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem – przemówił i ukłonił jej się ironicznie, po czym rozświetlił zakrzywiony róg.

Królestwo i uszy pozostałych kucyków wypełnił niemal obłąkańczy lament księżniczki Amory. Jej wnętrze wypalał żywy ogień. Pożerał ją od środka, by w końcu zamknąć w pułapce płomieni. Połykał w przeraźliwym tempie jej wnętrzności, a kiedy organy spłonęły, wrzask ustał. Jednak skóra i sierść nadal egzystowały.

Po kilku minutach udręki kremowe ciało zniknęło całkowicie, zostawiając po sobie jedynie czarny pył i swąd w powietrzu. Tyran Kryształowego Królestwa uśmiechnął się z wyższością. W Jego głowie jeszcze rozbrzmiewał krzyk ofiary, a w oczach tańczyły ogniki.

Odwrócił się w stronę poddanych. Wszyscy pochylili głowy, modląc się, by nie spotkał ich podobny los. Zaś On rozkoszował się ich wewnętrzną trwogą. Wreszcie zyskał rządy nad Imperium. Tak jak obiecała Mu Jego alternatywna strona. Lecz pozostała druga kwestia. Wytężył wzrok i ujrzał na horyzoncie sylwetki dwóch alikornów. Wszystko działo się zgodnie z planem...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro