》33《

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Mroczny król wleciał do komnaty Twilight, zatrzaskując za sobą drzwi. Zmaterializował się i podszedł powoli do łóżka, na którym leżał mały smok, wtulony w pościel. Jego ciałem wstrząsał silny dreszcz, jakby nie powiedzieć spazm. Ogólnie widać było, że się tym przejął. Idealnie zagrał swoją rolę.

- Powiedz mi, Spike... - zaczął i przejechał kopytem wzdłuż jego kolców. – Chcesz już wrócić? Czy wolisz jeszcze zostać przy swojej przyjaciółce?

- Zostaw mnie – odparł, odwracając się w Jego stronę. – Mam tego dość! – krzyknął i wskazał łapą na Niego. – Czuję się z tym źle. Niepotrzebnie się zgadzałem. Twilight teraz przeze mnie cierpi. To miał być twój cel, Sombra? Tak właśnie rozumiesz tę całą miłość?

- Nie. Po prostu chcę być pewny, że nikt nie odwiedzie od niej pomysłu wyjścia za mnie – powiedział, uśmiechając się do asystenta. Przez ciało Spike'a przebiegło jakieś dziwne uczucie. Wcześniej się z nim w ogóle nie spotkał. – Wydaje mi się, że to jest w zupełności uzasadnione.

- Mylisz się.

- Och, no tak. Bo przecież maleńki smok doskonale wie, co znaczy tak silne uczucie. Zgadłem? Gdybym ci pozwolił, przeprowadziłbyś mi jakieś nauki na temat związku... - rzekł, jednak w Jego głosie czaiła się drwina.

- Sombra, ja... Nie mogę tego dłużej kontynuować. To... jest nie fair – westchnął ciężko i odwrócił wzrok. Aczkolwiek władca magią sprawił, by smok przeniósł na Niego spojrzenie.

- Pamiętasz, co mi przyrzekałeś? Podpisałeś też Wieczny Pergamin – stwierdził. – Więc cokolwiek zrobisz, wszystko pójdzie zgodnie z planem. Nawet jeżeli twoja przyjaźń wróci na dawne miejsce, wypełnisz to do końca.

- Przecież wiem, jakie są warunki – przerwał Mu. – Tylko... obiecałeś, że Twilight nic się nie stanie. Mówiłeś, że na tym nie ucierpi. Póki co uciekła stąd z płaczem. To nie ma sensu, wiesz...?

- Ależ oczywiście, że ma. Wkrótce zrozumiesz, mój drogi. Daj sobie czas. To jest za duża potęga geniuszu, by twój mały móżdżek wszystko od razu ogarnął – wytłumaczył i poszerzył swój uśmiech, będąc jakby zadowolonym z tego, co przed chwilą stwierdził.

Spike przymknął powieki, spod których wypłynęły słone łzy. Podpisał tę umowę tylko dlatego, że martwił się o swoją przyjaciółkę. Chciał dla niej jak najlepiej, jednak znów coś poszło nie po jego myśli. Dlaczego on w ogóle zaufał Sombrze? Przecież... to tak, jakby oddał swoje życie samemu diabłu. Co go podkusiło? Czyżby zapadł się tak głęboko, by uciekać do najgorszych rozwiązań, jakie istniały? Podpisał pakt z Nim. Z Największym Złem. Cudownie. Zamiast zadziałać w dobrym celu, znów wszystko zawalił. Mógł sobie tylko pogratulować. Dzięki niemu Twilight się załamała. Nie ma już w nim oparcia. Zawiódł ją.

- To... co teraz?

- Jej Wysokość poprosiła mnie, by odprowadzić cię do domu. Nie mam innego wyboru. Pospiesz się, zanim się rozmyślę – powiedział oschle. Jego oczy nagle okrążyła fioletowa mgła, która zwyczajnie rozkazała ruszyć się z miejsca smokowi.

Spike znalazł się na podłodze i poczuł, jak przez jego ciało przeszła fala zimna. Potarł ramiona, by jakoś się rozgrzać. Rozejrzał się dookoła. Wszystko było zamknięte. Jakim cudem było mu zimno? Zresztą, nieważne. W Zamku Przyjaźni zawsze jest idealna temperatura.

Wyszedł powoli na korytarz, kierując się do wyjścia. Usłyszał za sobą trzaśnięcie drzwiami. Szedł bardzo wolno, rozmyślając nad swoją sytuacją. I doszedł do dość ważnego wniosku. Ogromnie zatęsknił za poprzednim życiem. Bez Niego i bez tych nurtujących go wciąż pytań. Dopiero gdy to wszystko stracił, zaczął to doceniać. No cóż, jak zwykle jest mądry, ale po wszystkim. Zaklął w duchu. Po co on to zrobił? Dlaczego? Stop... Nie mógł przecież tak ciągle siebie obwiniać. Musiał zrobić coś, żeby Twilight mu wybaczyła. Ale ona obraziła się na niego. I wysłała do domu. Czyli... skontaktowanie się z nią będzie miał trochę utrudnione.

- Rusz się – wysyczał król prosto do ucha smoka. Ten wreszcie zorientował się, że stoi w miejscu. Chociaż, nie byle jakim miejscu. Przed samą salą tronową. Zajrzał przez uchylone drzwi, dostrzegając lawendową księżniczkę leżącą na tronie. Chciał do niej podejść, ale poczuł czyjś dotyk na ramieniu. Skierował wzrok w stronę jego źródła. – Nawet o tym nie myśl. Idziemy stąd.

- Proszę, nie... Daj mi ją przynajmniej przeprosić. Błagam cię.

- Wiesz, że nie możesz – uprzedził go władca, uśmiechając się przebiegle.

Spike od razu przypomniał sobie warunki. Nawet jeśli uda mu się zamienić z nią słowo, nie powie tego, co chce. Magia tego przeklętego papirusu pokieruje jego słowami. Westchnął z rezygnacją. Poddał się Mu i ruszył. Jednak im dalej odchodził, tym bardziej jakaś siła kazała mu tam wrócić. Gdyby tylko... Ale! Magia Przyjaźni potrafi przezwyciężyć każde inne zaklęcie. Czyli jeszcze nie wszystko stracone.

Rzucił się biegiem do ceremonialnego pomieszczenia, zostawiając Go za sobą. Usłyszał ciche westchnięcie, lecz nie zwrócił na nie większej uwagi. Teraz liczył się tylko obrany cel.

Popchnął szybkim ruchem drzwi i podbiegł do mniejszego tronu. Zatrzymał się tuż przed schodami. Zrobił pierwszy krok, potem drugi. Ale czuł obezwładniający go strach. W sumie, nie wiedząc dlaczego, obawiał się tej rozmowy. Co, jeśli magia nie będzie na tyle silna, by Go zwyciężyć? Potrząsnął głową. Nagle dotknął łapą grzbietu przyjaciółki. Natychmiast ją cofnął. Po co on to robił? Przecież wiedział, że nie ma najmniejszych szans. Miał już zamiar się odwrócić, lecz znów coś go powstrzymało. Wyciągnął łapę i przywarł do jej lawendowej sierści. Przejechał wzdłuż linii kręgosłupa, sprawiając, że klacz poruszyła się nieznacznie.

- T-Twilight... Ja... Obudź się, proszę – wyszeptał, nie zwracając już na nic uwagi. Władczyni odwróciła się w jego stronę.

- Spike... jednak wróciłeś – uśmiechnęła się promiennie, siadając na tronie. Smok wskoczył na nią, przytulając się do jej ciała. Bał się cokolwiek rzec. Miał nadzieję, że jego gesty same za siebie odpowiedzą. – Wiedziałam, że mnie nie zostawisz. Wprawdzie zachowałeś się samolubnie, ale... przyjaźń potrafi przejść przez wszelkie trudności. Tęskniłam za tobą.

- Nawet nie wiesz, jak bardzo... - dopowiedział asystent.

Nie czuł już żadnej powstrzymującej go bariery. Czyli przezwyciężył Jego moc. Odetchnął z ulgą. Na szczęście znów był sobą.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro