~14~

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Księżniczka przeniosła swoich nowych wrogów do lochów i usiadła na tronie. Czuła, że jej moc jest nieskończona. Nic jej nie zagrażało. No, może oprócz pary królewskiej z Kryształowego Imperium. Jednak oni nie byli na tyle niebezpieczni, by coś jej zrobić. Jeszcze tylko została do przejęcia straż z całej stolicy. Wnet użyła zaklęcia hipnotyzującego. Stuknęła podkowami. Na zawołanie do sali wkroczyli żołnierze.

- Zamknijcie Shining Armor'a i Cadance w niewoli. Sprowadźcie tu króla Sombrę. Pospieszcie się – wydała rozkazy i zaczęła cieszyć się chwilą.

Gdy jej nauczyciel przyjdzie, z całą pewnością pochwali ją za dokonane czyny. Kto wie? Może nawet zostanie dla Niego kimś więcej niż tylko podwładną? Nagle za swoimi plecami usłyszała charakterystyczny szum. Taki sam, jak wtedy, kiedy była torturowana. Po chwili stanął za nią władca ciemności.

- Tak szybko?

- Witaj, moja nowa królowo – rzekł. Podniósł z podłogi koronę Celestii i założył jej na głowę. Wyczarował lustro przed nią. – Wyglądasz idealnie.

Twilight ogarnęła euforia. Stała się dla Niego kolejną władczynią. Kimś równie wielkim jak On. Kimś niezwyciężonym. Kimś doskonałym, a jednocześnie całkowicie perfidnym.

Król skierował się w stronę wrót. Szedł dostojnym krokiem.

- Chodź. Zrobimy porządek wśród poddanych – powiedział.

Lawendowa klacz podążyła za nim. Po chwili oboje wsiedli do królewskiego powozu i ruszyli. Na pierwszy ogień wzięli Ponyville. Wylądowali na rynku głównym. Niebo natychmiastowo zasnuło się czarnymi chmurami. W oddali zaczęły strzelać błyskawice. Cudowna sceneria.

Kiedy zaniepokojone kucyki zebrały się na placu, by jak zawsze wysłuchać pokrzepiającej mowy pani burmistrz, alikorn magią zmusił wszystkich do pokłonu. Sombra wyszedł na środek i zahipnotyzował mieszkańców. Teraz byli Mu podwładni. Zaczęli zachowywać się jak marionetki bez własnych pragnień. Zostali skazani na Jego wolę. On rozszerzył granicę tego zaklęcia na całą Equestrię. Założył każdemu, niezależnie od wieku, na kończyny kajdany, które złączył łańcuchem pod napięciem. Na wszelki wypadek. Gdyby ktoś nie odczuł skutków zaistniałych wydarzeń. Jednorożcom na rogach pojawiły się czarne klejnoty, a pegazom na skrzydłach - żelazne pasy.

Gdy był pewny o swoim zwycięstwie wsiadł z powrotem do karety.

- Wracasz?

- Na razie nie. Chcę się jeszcze kimś zająć – odpowiedziała.

Władca uśmiechnął się z dumą. Ta księżniczka jeszcze pewnie wiele razy będzie Go zaskakiwać swoją przemianą. Ogier odleciał, a ona udała się do Kryształowego Imperium.

Po chwili wylądowała przed bramą. Szła powoli ścieżką, przyglądając się reformom Sombry. Obywatele Królestwa poruszali się niemal monotonnie. Opierali się jakimkolwiek wezwaniom. Byli tacy jak maszyny w fabryce.

Twilight Sparkle weszła do zamku. Straż się temu nawet nie opierała. Zeszła majestatycznie schodami do koszar. Wiedziała, że zaklęcie ominęło dawnych rządzących. Nie zajęło jej zbyt długo szukanie brata, bo wszędzie rozbrzmiewały jego błagania o pomoc, zagłuszane miarowo przez Cadance.

- Nareszcie ktoś mnie usłyszał – ogłosił uspokojony, kiedy zobaczył swoją siostrę wychylającą się zza zakrętu. Próbowała się zachowywać tak, jakby obawiała się o swoje życie. Podeszła do jego celi jak najciszej umiała.

- Och, Shining Armor. Nareszcie cię odnalazłam. Nawet nie wiesz, przez co musiałam przejść – stwierdziła szeptem z udawanym zmęczeniem.

- My też nie wiemy, co się stało. Straż zbuntowała się przeciwko nam, zamykając w lochach – wyjaśniła szwagierka, zmuszając oszustkę do wewnętrznego śmiechu. Z "trudem" lawendowa klacz otworzyła kłódkę, zamykającą księcia za kratami. Zaczęła głośno oddychać. Chciała też uwolnić księżniczkę miłości, ale za każdym razem jej róg tylko rozświetlał się. Starała się pokazać, jak bardzo jest wyczerpana. Po dłuższych symulacjach usiadła na ziemi. – Nic się nie stało – pocieszała zmieszana Cadance. – Idźcie. Może wam uda się ustalić, kto za tym stoi.

- Naprawdę? Nie gniewasz się? – pytała Twilight. Cały czas musiała okiełznywać emocje, żeby nie pokazać nowego oblicza. Było to dość trudnym zadaniem, bo w środku prawie pękała z szyderczego śmiechu.

- Ależ skąd. Ruszajcie – poganiała. Rodzeństwo wyszło z podziemi.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro