Rozdział 11

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Królewskie siostry znudzone siedziały przy stole w chacie Milky Butter'a. Zastanawiały się, co będzie dobrym 'następnym krokiem', gdy pojedynek pomiędzy jednorożcami się zakończy. Mimo tego, że nie miały pojęcia, jaki będzie wynik, domyślały się, że to właśnie prezydent przegra. W końcu sam wspominał, iż nie może równać się w umiejętnościach magicznych z dawnym przyjacielem Fluttershy.

Nagle przemyślenia, które i tak prowadziły donikąd, przerwał im szelest liści i trzask łamanych gałęzi. Zaraz po tym nastąpił głuchy huk i zduszony jęk, a podłoga leśniczówki nieznacznie zatrzęsła się. Klacze zerwały się w mgnieniu oka z zajmowanych przez siebie krzeseł i wybiegły przed drewniany budynek. Na ziemi leżał beżowy jednorożec. Jego sierść w niektórych miejscach była zwęglona, a róg na końcu lekko przypalony. Poza tym, jego błękitna grzywa, wcześniej jedynie rozwichrzona, teraz była w zupełnym nieładzie. Miał zamknięte oczy, jednak Księżniczki słyszały ciche pomruki, co wskazywało na to, iż ogier nadal żyje. Z grymasu jego pyszczka wyczytały ogromny ból, który zapewne mu towarzyszył, jak również poczucie winy i... strach?

Celestia podbiegła do niego i rozświetliła swój róg. Miała nadzieję, że zna jakieś zaklęcie, które skróci jego katusze po przegranym pojedynku. Luna zauważyła łzy zbierające się w jej oczach. No tak, cierpienie innych kucyków oddziaływało na nią w taki sposób. Cóż poradzić. Natomiast młodsza Księżniczka starała się zachować zimną krew. Przy negocjacjach z przeciwnikiem musiała coś sobą reprezentować.

Po kilku sekundach tuż przed nimi zmaterializował się mleczny jednorożec. Uśmiechał się szyderczo w ich kierunku; widać było, że wygrana nie zrobiła na nim większego wrażenia. Tak jakby był pewien swojego zwycięstwa. Zrobił kilka kroków do przodu i spojrzał prosto w oczy Pani Nocy.

— Wygrałem — rzekł tylko. Z jego pyska nadal nie schodził pełen dumy gest. Atramentowa klacz uśmiechnęła się krzywo na te słowa. Bawiła ją jego pewność siebie i brak pohamowań. Tak bardzo przypominał jej ją samą sprzed tysiąca lat. To właśnie doprowadziło ją do zamiany w Nightmare Moon.

— Gratulacje — odparła. Celestia skierowała na nią pytający wzrok. Dlaczego ona mu gratulowała?

— W takim razie jesteście zmuszone dać mi drugą szansę. Jakby nie spojrzeć, nie macie wyboru — powiedział i podszedł do młodszej władczyni. — Smutne, że musicie działać wbrew sobie, ale cóż. Takie zasady.

Luna chciała kontynuować tę rozmowę, jednak przerwał jej jeden ze strażników. Klacz w ostatniej chwili powstrzymała się przed wygarnięciem mu pewnych spraw.

— Wasze Wysokości? Wydaje nam się, że znaleźliśmy miejsce przetrzymywania poszukiwanych — ogłosił i zasalutował. Wyraźnie czekał na rozkazy od swoich władczyń.

— Bardzo dobrze, żołnierzu. Uwolnijcie ich.

— Tak jest!

Pani Nocy powtórnie odwróciła się ku Milky'emu. Próbowała odczytać coś z jego twarzy, jednak założył na siebie dość misternie wykonaną maskę, przez co nie była w stanie niczego rozszyfrować. To zaczynało ją irytować.

— Czyżbyście nie przestrzegały warunków układu? Wydawało mi się, że ci dwoje już nigdy nie wyjdą na wolność. A tu proszę. Pozwoliłyście sobie pozmieniać nieco wymagania? Szkoda tylko, że beze mnie — powiedział z udawanym smutkiem. Księżniczka patrzyła przez moment na niego z wrogim wyrazem pyszczka. Nie kwapiła się, by zareagować jakoś na jego słowa. — Nic nie powiesz? No trudno. Uznam, że zgadzacie się, bym panoszył się po Equestrii już bez żadnych wspomnień o mojej przeszłości. A Shy wraz ze swoim kumplem od robienia chaosu na zawsze pozostaną moimi niewolnikami... — zatrzymał się w swojej przemowie, jakby zastanawiając się nad sensem wypowiedzianych przez siebie słów. Po chwili jeszcze szerszy uśmiech wkradł się na jego oblicze. — Wiecie, co jest w tym najlepsze? Bez waszej uroczej powierniczki Elementu Dobroci pozostałe kamienie się nie uruchomią. Nadal nie mogę uwierzyć, że poszłyście na ten układ.

— Och, daruj sobie, Butter. Nie wystarcza ci puszczenie mimochodem twoich wszystkich przewinień, których swoją drogą było dość sporo? Po co ci jeszcze oni? Przecież ty też mieszkasz w tym kraju, nie zależy ci, by był bezpieczny? — zapytała Luna.

— Niech się zastanowię... — rzekł zdawkowo, przejeżdżając kopytem po swoim podbródku. — Jakoś nie. To już wasze zmartwienie, przykro mi — zaśmiał się drwiąco.

Nagle pod wpływem zaklęcia starszej z sióstr prezydent ocknął się. Pani Nocy kątem oka zauważyła, że wszelkie rany i zadrapania poniesione podczas walki zniknęły. Ciekawe. Nie miała pojęcia, że Celestia zna tak zaawansowaną magię, jak zaklęcie leczenia. Z tego, co pamiętała, to była dość zaawansowana umiejętność i mało kto był w stanie ją opanować. Nawet ona miała z tym niemałe problemy. Delikatnie mówiąc.

— Nareszcie się obudziłeś. Jak się spało? Mam nadzieję, że miałeś chociaż przyjemne sny. Zresztą, co ja mówię. Sen, w którym jestem zwycięzcą nie może być nieprzyjemny.

— Zamknij się, Butter. Przestań się ciągle zgrywać. Uwolnij tych dwoje, przecież zależy ci tylko na mnie — rzekł Tanzanite. — Oni nie zasługują na taki los. Weź mnie, zamiast nich.

Mleczny jednorożec zamilkł, rozważając propozycję prezydenta. Wszak był on na dość wysokiej pozycji. Zresztą, najwyższej w swoim państwie. Mieć go jako swojego niewolnika, to dość ciekawe rozwiązanie. Nie ukrywał, podobała mu się ta wizja.

— I? Namyśliłeś się? — zaczął beżowy ogier.

— Tak, bardzo kusząca propozycja, Tan. Przystaję na to.

Wtem z leśniczówki wyłonili się strażnicy wraz z Discordem i maślaną pegazicą. Władczynie uśmiechnęły się na widok dwojga przyjaciół. Były szczęśliwe, że Milky zgodził się ich uwolnić. Wszystko wyszłoby na dobre, gdyby nie fakt, że prezydent poświęcił się za nich. Księżniczki doceniały ten gest, jednak nie zgadzały się z tym tak w zupełności. Chciały, by nikt nie musiał cierpieć w ich królestwie. Gdyby istniało jakieś inne wyjście... W tym momencie atramentowa klacz wpadła na pomysł. Była pewna, że to plan bez skazy. W końcu, co mogłoby pójść źle?

Przywołała do siebie strażnika i wydała mu szeptem rozkaz. Miała nadzieję, że nikt tego nie usłyszał. Pegaz zasalutował i odwrócił się przodem do wojska. Wymierzył kopyto w kierunku oddalającego się mlecznego jednorożca i rzekł:

— Aresztować go.

Gwardziści spojrzeli po sobie zdziwieni, jednak nikt nie kwestionował królewskiego rozkazu. Szybko pozbawili go magii, zakładając na jego róg anty-magiczny pierścień, a na kopytach zapięli kajdany.

— Ej, co to ma znaczyć?! — zapytał, patrząc z wyrzutem na Panią Nocy. Nawet nie próbował zamaskować swojego zaskoczenia.

— Luno, co ty wyprawiasz? — wysyczała Celestia. — Łamiesz warunki umowy. To nie przystoi władczyni państwa.

— Och, nie. To nie ja złamałam warunki, a Milky Butter — powiedziała z przymrużonymi oczami. Spodziewała się właśnie takiej reakcji.

— Co masz na myśli, siostro?

Władczyni Księżyca podeszła do mlecznego jednorożca i kopytkiem podniosła w górę jego pyszczek, kierując spojrzenie prosto w jego złote tęczówki. Tym razem to ona górowała.

— Wychodzi na to, że jednak przegrałeś — wyszeptała. Chciała być pewna, że tylko on usłyszy to zdanie. Potem odwróciła się przodem do oczekującej wyjaśnień Pani Dnia. — Widzisz, Celestio. Podczas, gdy Milky przyjął ofertę Tanzanite'a, wcześniejsza umowa przestała być istotna. Sam zmienił jej postanowienia, zabierając ze sobą prezydenta, zamiast Fluttershy i Discorda. A to jest równoznaczne z tym, że kontakt przestał być w tamtym momencie ważny. Co znaczy, iż twoja — zwróciła się do Butter'a — czysta karta nie ma racji bytu. A my możemy zamknąć cię w lochu za wyrządzenie krzywd prezydentowi Just Tanzanite'owi. Zabawne, jak łatwo sam się pogrążyłeś.

— Nienawidzę was — wysyczał przez zaciśnięte zęby.

— Nikt nie mówił, że mamy pałać do siebie uprzejmością — odezwała się Celestia. — Straże, zaprowadzić go do lochów.

Królewskie siostry wsiadły do złotego powozu stojącego niedaleko chaty. Po chwili dosiadł się do nich beżowy ogier. Zanim ruszyli, Pani Dnia spojrzała na draconequus'a i maślaną pegazicę.

— Fluttershy, kochanie, może polecisz z nami? Twój dom jest po drodze...

— Och, nie. Dziękuję za propozycję, ale poradzę już sobie sama — odparła z życzliwym uśmiechem. Celestia pokiwała głową i dała znak, aby ruszyli w stronę Canterlotu.

Kiedy żołnierze wraz z jej dawnym przyjacielem przechodzili obok, nawet nie zaszczyciła go spojrzeniem. Za to, co jej zrobił, nie będzie w stanie mu przebaczyć. W końcu zawiódł jej zaufanie. Okłamał ją i to w najbardziej perfidny sposób, jaki tylko istnieje. Zdecydowanie nie potrafiła obdarzyć go już przyjaźnią czy współczuciem.

Po chwili na polanie przy leśniczówce została tylko ona i Discord. Wreszcie byli wolni. I mogło się zdawać, że nie mają już powodów do kłótni. Wszak ogier, który był za to odpowiedzialny, już nigdy nie stanie im na drodze. Jednak zaczęcie rozmowy wcale nie było takie proste.

Klacz spojrzała na przyjaciela spode łba. Nie wiedziała, co dalej się stanie.

— Fluttershy, ja... — zaczął Discord, lecz napotkał na swojej drodze pusty wzrok przyjaciółki. Od razu zamilkł. Nie miał pojęcia, co powiedzieć. Po kilku minutach milczenia odważył się zapytać: — Co z naszą relacją...? Co z... nami?

Klacz spuściła głowę i utkwiła wzrok w ziemi. Kopnęła kopytkiem pobliski kamyczek, a ten poturlał się kilka metrów do przodu.

— Nie ma już nadziei — szepnęła. Skierowała wzrok na zaskoczone oblicze przyjaciela. Miał prawo być zdziwiony jej słowami. — Nie ma nas, Discord.

— To... co teraz będzie?

— Nie wiem — powiedziała ze smutkiem w głosie. Poczuła pod powiekami lekkie pieczenie. Draconequus podszedł do niej, próbując ją przytulić, jednak ona się odsunęła. Otworzyła oczy, a czyste łzy spłynęły po jej policzkach. — Najlepiej daj mi spokój — wyszeptała i rozłożyła skrzydła. Po chwili już jej nie było.

Discord patrzył jeszcze moment w miejsce, gdzie zniknęła jego przyjaciółka. Przymknął powieki i pstryknął palcami. Przeniósł się do domu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro