Rozdział 2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Para wodna znów osiadła na idealnie czystej powierzchni szyby. Nic dziwnego, sam mył je dziś rano i wyjątkowo się do tego przyłożył. Przejechał po niej palcem, tycząc przeróżne kształty na wyznaczonym wcześniej polu. Ułożyły się one w małego motyla. Chyba za często o niej myślał. Choć w sumie to zrozumiałe. Było już dość późno, a wciąż nie wróciła do domu. Miał nadzieję, że nic się jej nie stało. Nie wybaczyłby sobie, w końcu... jest jego najlepszą przyjaciółką. Tylko przyjaciółką.

Westchnął cicho i spuścił wzrok. W sumie, czego on oczekiwał? Mógł się jedynie łudzić, że klacz odwzajemni jego uczucia. Ale przecież... i tak robił to już wystarczająco długo. Wmawiał sobie, że wszystko się ułoży, lecz tak się nie stało. A teraz, gdy odzyskała kumpla z dzieciństwa, był zmuszony czekać i obserwować, czy coś z tego nie wyniknie.

- O, rany! Tak potwornie mi się nudzi! - krzyknął i naciągnął skórę pod oczami. Spojrzał na zegar i z niesmakiem odkrył, iż dochodzi już dwudziesta. Jeszcze kilka minut i wyruszy na poszukiwania. Przecież nie mógł tego tak zostawić.

Rzucił się na pobliską kanapę i rozłożył na całej jej długości, strącając przy okazji Angela. Królik upadł na podłogę, ale szybko się podniósł. Już chciał się wykłócać z draconequus'em, jednak ten go ubiegł. Przyłożył łapę do jego pyszczka.

- Nie teraz, proszę cię. Jestem w najbardziej beznadziejnym i bezsensownym humorze, w jakim kiedykolwiek byłem! - stwierdził. - Dlaczego to tyle trwa? Czekaj... a może ta mleczna menda ją porwała? Tak, to na pewno to. Od samego początku przeczuwałem, że jest perfidnym kłamcą i łgarzem. Źle mu z oczu patrzyło. Niech no ja się z nim policzę - powiedział i pstryknął palcami. W mgnieniu oka stanął pod drzwiami i chwycił za klamkę. - Pamiętaj, głupi króliku, jeśli nie wrócę w przeciągu doby, powiadom Ceśkę. Ona będzie wiedziała, co z tym zrobić. Albo po prostu mnie oleje - wzruszył ramionami i pociągnął do siebie wrota.

Po ich drugiej stronie ujrzał ukochaną pegazicę. Natychmiast wszelkie skrajne uczucia od niego odeszły, zastąpione przez radość.

- Nareszcie jesteś, moja droga! - uśmiechnął się. Chciał ją uścisnąć, ale spostrzegł kogoś tuż obok niej. Od razu skojarzył go z opisem Butter'a. Jego zadowolenie minęło tak szybko, jak się pojawiło, a oczy zaświeciły żółtym blaskiem. - Co on tu robi?! - wysyczał przez zaciśnięte zęby. Jeszcze chwila, a przestanie powstrzymywać emocje.

- Spokojnie, Discord. Będzie tu tylko na jedną noc. Butter nie ma gdzie przenocować - mówiła Fluttershy kojącym głosem.

- A co ja mam do tego? Nawet nie uzgodniłaś tego ze mną! - mówił, krzyżując łapy na piersi. Maślana pegazica spojrzała na niego spode łba.

- To mój dom i moje życie, Discord. I to ja decyduję, kogo zapraszam w te progi - rzekła. Wyminęła przyjaciela i wskazała na jedne z drzwi. - Mam nadzieję, że pokój gościnny będzie ci odpowiadał, Milky.

Mleczny jednorożec podszedł do niej i rzucił wzrokiem na wystrój pomieszczenia. Rzeczywiście, był prosty, ale w zupełności mu wystarczał. Na wprost drzwi stało pojedyncze łóżko, a obok niego szafki nocne. Na jednej z nich paliła się lampka z zielonym abażurem. Na środku leżał różnokolorowy dywan. Pod jedną ze ścian postawione zostało drewniane biurko.

- Jest idealnie, Shy. Dziękuję ci raz jeszcze.

- Nie ma za co. To dla mnie czysta przyjemność - uśmiechnęła się, na co Discord głośno prychnął. W żadnym stopniu nie odpowiadało mu to, co działo się teraz na jego oczach.

Ogier zamknął za sobą drzwi, a powierniczka Elementu Harmonii podeszła do draconequus'a. Złapała go pod ramię i zaprowadziła do kuchni. Gdy upewniła się, że Butter niczego nie usłyszy, spojrzała karcącym wzrokiem na stojącą obok niej hybrydę.

- Co to miało być? Wytłumacz mi, bo czegoś nie zrozumiałam. Dlaczego zachowałeś się przy nim tak podle? - szeptała, jednak w jej głosie czaiła się uraza i żal. Discord poczuł nagle nieznajome ukłucie w klatce piersiowej po lewej stronie. Tak blisko serca.

- Ja... Nie wiem, poniosło mnie, może faktycznie za daleko się posunąłem - tłumaczył. Uniósł się lekko na skrzydłach, rozkładając łapy. - Ale musiałem!

- Jak to musiałeś? - zawahała się na moment, ogarniając wzrokiem przyjaciela. - Zresztą, daruj sobie. Twoje zachowanie nie było miłe. Powinieneś chociaż zaakceptować fakt, że dawno go nie widziałam i chcę jakoś odbudować naszą znajomość. Czy do ciebie to nie dociera?

- Dociera, ale...

- Żadnych 'ale', Discord - przerwała mu. - Zdania i tak nie zmienię. A najlepiej będzie, jak stąd wyjdziesz.

- Co? Mam rozumieć, że nie chcesz mnie tu?

- Zinterpretuj to jak wolisz. Po prostu nie chcę, byś znów potraktował go podobnie. Nie wiem, czy się orientujesz, ale on jest dla mnie bardzo ważny - powiedziała.

Kiedy tylko te słowa dotarły do Discorda, poczuł, jakby wszelka chęć życia po prostu z niego uleciała. To... to nie mogła być prawda. Fluttershy... ona... kazała mu wyjść. Stwierdziła, że jakiś nic nieznaczący kucyk jest ważniejszy od niego. Nie rozumiał tego.

- No, dobrze. Zgoda - odwrócił się. W jego oczach zaszkliły łzy. Ona nie mogła tego widzieć. - Ja... Masz rację, wyrządzam za dużo złego. Lepiej już... pójdę - szepnął i otarł pierwsze wyrazy jego goryczy. Pociągnął nosem, przymykając powieki. Jednym zaklęciem zmusił się do teleportacji i zostawienia najlepszej przyjaciółki. Po chwili w kuchni unosił się tylko dym i kilka iskierek.

Fluttershy zeszła trochę z tonu i dopiero teraz do niej dotarło, co zrobiła. Może potraktowała go za ostro? Przecież powinna się opamiętać. To... nie pasowało do niej. Na pewno nie mogła tego zaliczyć do swoich lepszych czynów. Najtaktowniejszym rozwiązaniem w tym momencie byłyby przeprosiny. Ale czy na pewno chciała go przeprosić...?

***

Discord pojawił się w swoim domu, w jednym z tysięcy wymiarów. Z widoczną złością przeszedł przez korytarz i otworzył drzwi do swojej sypialni. Podłoga za nim sczerniała, jakby strawił ją płomień. Potężne emocje zawsze wywoływały u niego niecodzienne zjawiska.

Upadł na unoszące w powietrzu łóżko, burząc przy tym idealnie zaścieloną pościel w szachownicę, i ciężko westchnął. Patrzył przez chwilę bezcelowo w sufit, nie wiedząc, co dalej ze sobą zrobić. Czuł się źle, nawet bardzo. To była jego wina. Jego cholernie beznadziejna wina. Właściwie mógł zrzucić to na zazdrość, ale o dziwo nie chciał. Po raz pierwszy wziął wszystko na siebie. Czy on się... zmieniał?

Wciąż nie pojmował, co stało się dnia dzisiejszego. Nie pojmował relacji łączącej dawnych przyjaciół. Nie pojmował logiki Fluttershy. Nie pojmował... siebie. Samego siebie. Nie umiał zrozumieć kogoś, kim sam był. Czy to znaczyło, że chaos zapanował nad jego przyjaźnią z maślaną pegazicą? Możliwe, nie mógł tego wykluczyć. Jednak najgorsze w tym wszystkim było to, że nie on wywołał ten stan dysharmonii. Wychodziło na to, iż miłość jest jeszcze bardziej zawiła od samego chaosu.

Nagle poczuł, jak po jego policzkach spływają łzy, wytyczając słone ścieżki. Tego było za wiele. Takie zwyczajne emocje, jak zazdrość, smutek, czy bezradność należały do zwyczajnych kucyków. Tych żałosnych, pastelowych koni. Ale na pewno nie jego. On był kimś ponad to. Był Panem Chaosu, Królem Anarchii, Władcą Dysharmonii, wręcz bogiem! I ona powinna to uszanować! Miała sama zabiegać o jego względy. Być na każde jego skinienie i zawołanie. A tymczasem potraktowała go jak tego gorszego. Jego miejsce zajął przeciętny jednorożec. Co on takiego miał, że szybciej udało mu się dostać do jej serca?

Przerastało go to.

Dołowało go to.

Stawiało na drugiej pozycji.

DLACZEGO?!

Podniósł się gwałtownie, czując nagły przypływ złości. Jego oczy świeciły niemal jak ogień. Spocone łapy były zaciśnięte w pięści, a przystrzyżona na krótko grzywa w zupełnym nieładzie. Pokazywało go to w niekorzystnym świetle. Jak jakiś pegaz mógł rozstawiać go po kątach? Jego?!

Nawet się nie spostrzegł, kiedy napad agresji sięgnął zenitu. Zamknął oczy i pozwolił, by z jego gardła wyrwał się przeraźliwie głośny, wręcz rozdzierający uszy ryk. To od razu przypomniało mu dawne czasy. Kiedyś też nie potrafił panować nad swoimi emocjami. Ale dzisiaj było tego za wiele.

Gdy uchylił powieki, spostrzegł, że obok niego unosi się dym, a meble zmieniły się w popiół. Na ścianach zaś spoczęła smoła. Spojrzał na swoje łapy. Przecież nie użył żadnego zaklęcia, więc... co tu się stało? Nie rozpoznawał siebie.

Odsłonił kawałek swojej sierści i wyciągnął spod niej srebrny zegarek. Przesunął wskazówki o kilka minut, a w jego sypialni wszystko powróciło do poprzedniego stanu. Schował przedmiot i głęboko odetchnął. Następnym razem powinien bardziej się pilnować.

Podszedł do komody, na której stała ramka ze zdjęciem. Na jego twarzy zagościł przebiegły uśmiech, gdy przesunął po niej pazurem, tworząc rysę na chroniącym szkle.

- Jestem pewny, że nie pozostajesz obojętna wobec mnie, moja droga. Jeszcze zobaczymy, kto pierwszy będzie błagał o wybaczenie - powiedział do siebie i wzbił się w powietrze. Wyleciał przez drzwi, strącając przy tym fotografię. Ta spadła na ziemię, roztrzaskując się na dwa kawałki. Ze środka wysunęła się kolorowa karta.

Uwieczniona na niej została para przyjaciół.

A w prawym dolnym rogu spisana pewna dedykacja:

Na zawsze Twoja, Fluttershy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro