Rozdział 9

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Fluttershy siedziała w tych egipskich ciemnościach oparta o zimną ścianę. Nie miała pojęcia, ile czasu minęło, odkąd ktoś ją tu uwięził. I tak naprawdę nie chciała się dowiedzieć. Tym bardziej, że po prostu bała się spotkania z porywaczem. Skąd miała wiedzieć, czy czegoś jej nie zrobi? A przecież nikt by jej nie pomógł. Discord, jak stwierdził, nie miał magii. Czyli byli na straconej pozycji. Choć właściwie to ciekawe, gdzie się znajdowali. Tego też nie była pewna, bo w ogóle nie poznawała tego miejsca.

Z zamyślenia wyrwał ją głuchy, jakby stłumiony dźwięk. A zaraz po nim westchnięcie.

- No, dobra - powiedział szeptem Discord. - Tak raczej też nie pójdzie. A gdyby tak...

Zaraz potem do jej uszu dobiegło kolejne uderzenie, tym razem znacznie głośniejsze. Usłyszała cichy jęk.

- Nie, to też nie działa. Dlaczego te drzwi są takie badziewne?! Niemożliwym jest je ominąć! - krzyknął i złapał za klamkę. Pociągnął raz, drugi, jednak nic się nie stało. Szarpnął nią chyba niezliczoną ilość razy, lecz położenie żelaznych drzwi ani trochę się nie zmieniło. - Dobrze! Wygrałyście! Niech już wam będzie! - krzyknął ze zdenerwowania i usiadł na podłodze, opierając się o nie plecami.

Spojrzał na swoje łapy, ale ta beznadziejna sytuacja w ogóle się nie poprawiła. Wciąż na jego nadgarstkach tkwiły srebrne kajdany z irytującym, błękitnym światełkiem. Gdyby mógł je jakoś zdjąć... Chwycił za obręcz i próbował zsunąć blokadę, lecz nic mu to nie pomogło. Poczuł tylko dziwny dreszcz, a zaraz po nim jakąś interesującą energię, która przepłynęła przez jego ręce, wprost do klatki piersiowej i tam się zatrzymała. Po sekundzie zniknęła, zostawiając po sobie niecodzienne wrażenie. Co to było?, pomyślał. Jednak nic sensownego nie przychodziło mu do głowy. Miał tylko nadzieję, że te pseudokajdany nie są pod jakimś napięciem, czy coś. Jeśli... I tak wolał ich nie ruszać już więcej.

Wbrew pozorom bez magii było ciężko funkcjonować. Nie mógł zrobić nic. Kompletnie nic, by uwolnić siebie i Fluttershy. A przecież to był jego obowiązek. Najgorsze w tym wszystkim było to, że czegokolwiek by nie zrobił, nadal siedzieli w tym samym, ciemnym pomieszczeniu bez okien. Nawet ta żarówka z nikłym światłem się już wypaliła. Dodatkowo pokłócili się przed chwilą i żadne z nich nie chciało pogodzić się pierwsze. Dwie kłótnie w ciągu doby? Ładnie. Chyba właśnie pobili rekord.

Nagle usłyszał jakieś miarowe, mocno przytłumione odgłosy. Odgłosy żelaznych podków. No, nareszcie ktoś się nad nimi zlitował. Albo stop. Poprawka, nie ktoś, a ta gnida, Milky Butter. Mimo że Fluttershy sądziła co innego, on był pewny swego. No bo kto inny mógł być na tyle zuchwały, by pozbawić magii samego Króla Chaosu? Zresztą, jak tylko odzyska to, co zostało mu odebrane, Maślanka się nie pozbiera.

Wtem drzwi, o które się opierał, rozstąpiły się, odsuwając go w bok o kilka metrów. Westchnął z niezadowoleniem. To coraz bardziej przestawało mu się podobać. Odwrócił głowę tylko po to, by zauważyć wysoką i dość umięśnioną sylwetkę jednorożca. Jak na masło, to nawet dobrze się trzymał. Jego złote oczy niemiłosiernie błyszczały w świetle pochodzącym z korytarza. Wyglądał w ten sposób trochę lamersko. Szczęście, że on sam nie był kucykiem. Nie zniósłby tego.

- Witaj, Discordzie - powiedział ogier, spoglądając na niego. Ten znienawidzony uśmiech wciąż mu towarzyszył. Gdyby miał magię, zrobiłby mu z pyska miazgę. Na bank.

- Jakże miło cię znów widzieć, Maślanko - odparł draconequus z lustrzanym gestem. Podniósł się z ziemi i skrzyżował ramiona na klatce piersiowej.

Żółtogrzywy zadarł głowę ku górze, przymrużając lekko oczy. Ogólnie czułby przed nim respekt, jednak nie tym razem. On był górą. Nareszcie nikt nim nie pomiatał; nikt do niczego go nie zmuszał. Jak cudownie... Chyba zacznie się przyzwyczajać do tego.

- Jak mogłeś?! - usłyszał za swoim grzbietem. Odwrócił się lekko i zauważył podchodzącą do niego Fluttershy. Jej cudownie piękny pyszczek był teraz przyozdobiony gniewem i zawiścią. Szkoda, że był zmuszony ją tutaj zamknąć. Ale przecież wcześniej nie zgodziła się mu ulec. W takim razie spotkała ją całkiem inna rola. - Dlaczego to zrobiłeś?! - zapytała, szturchając go kopytkiem w klatkę piersiową. - Zaufałam ci, Butter. A ty tak po prostu się mnie wyrzekłeś. Myślałam, że jesteśmy przyjaciółmi.

- Mogliśmy być kimś więcej, niż tylko przyjaciółmi - powiedział. Przejechał końcem kopyta po jej pyszczku. Czuł znacznie przyspieszone tętno. Wyglądała tak uroczo, gdy była zdenerwowana. - Jednak ty się nie zgodziłaś. A szkoda. Bylibyśmy teraz szczęśliwi z dala od tego miejsca.

- Przestań tak mówić. Nigdy nie opuszczę moich przyjaciół.

- Przyjaciół? Jakich 'przyjaciół'? Nie pamiętasz już, że tylko ja byłem twoim jedynym przyjacielem? Jak inni śmiali się z ciebie, jako nielota? Tylko ja byłem przy tobie. Kiedy wszyscy cię opuścili, ja zostałem. Teraz tak okazujesz swą wdzięczność?

Wydawało się, że maślana klacz chce coś jeszcze powiedzieć, lecz zupełnie zamilkła. On miał całkowitą rację. Jednakże nic nie rekompensowało tego, co jej zrobił. Zamknął ją tutaj, niczym jakiegoś śmiecia. I po co? Jeśli kiedykolwiek się dowie, to będzie sukces.

- Jakoś nigdy nie podziękowałaś mi za to wszystko. Pozwól, iż sam odbiorę zapłatę - powiedział tylko, po czym w mgnieniu oka zbliżył się do niej i wpił w jej usta.

Maślana klacz otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia. Tym samym zaskoczenie całkowicie ją sparaliżowało. Nie wiedziała, jak zareagować na to, co właśnie się stało. Coś w jej wnętrzu kazało jej odepchnąć od siebie jednorożca, jednak nie miała po prostu odwagi. Mimochodem przeniosła wzrok na swojego więziennego towarzysza. On jedynie stał ze skrzyżowanymi na piersi łapami i patrzył na nich. Jego spojrzenie było nieobecne, co tylko spotęgowało u niej paraliż. To znaczyło, że już wszystko jest skończone. Ona nie obchodziła już draconequus'a.

Taka była prawda.

Wtem poczuła lekkie pchnięcie i opadła powoli na ziemię. Dopiero teraz wszystko do niej dotarło. Nie mogła pozwolić mu na dalsze postępy. Nie wiadomo, do czego by to dotarło.

Oparła kopytka na klatce piersiowej ogiera i zdecydowanym ruchem odsunęła go od siebie na w miarę bezpieczną odległość. Szybko podniosła się z ziemi i podeszła do niego.

- Co to miało znaczyć, Milky?! Nie masz prawa tak mnie traktować, rozumiesz? - wygarnęła mu, szturchając go co chwila w pierś.

- Czekałem na to od zawsze, Shy. Miło, że nie stawiałaś oporu - uśmiechnął się. Pegazica poczuła nagle obrzydzenie. Jak on mógł być tak spokojny w takiej sytuacji?! Miała go dosyć. Chciała wrócić do poprzedniego życia. I już nigdy nie mieć go przed oczami.

Do jej uszu dobiegły odgłosy jakby... klaskania? Spojrzała natychmiast w kierunku jego źródła. Discord uderzał miarowo w dłonie, podchodząc do nich. Jego kajdany pobrzękiwały przy każdym ruchu ich właściciela. Po chwili stanął przy Butterze i położył łapę na jego ramieniu.

- Och, jakaż cudowna to była scena, kochani - powiedział bez żadnych pohamowań z tym jego obojętnym uśmieszkiem. - Ale może zróbmy tak: powiesz mi szybko, czego ode mnie chcesz, ja ci to dam, a potem zniknę z twojego życia i nie będę wam już przeszkadzał w tej wzajemnej relacji - zasugerował.

Jednorożec zrzucił jego łapę ze swojego barku i spojrzał mu prosto w oczy. Odchrząknął, zanim zaczął mówić.

- Wiesz, obawiam się, że ten twój plan nie wypali. Ściągnąłem was tu po to, by wykorzystać jako kartę przetargową. Jestem pewny, że Just Tanzanite zorientował się już, że uciekłem i wyruszył na poszukiwania. To tylko kwestia czasu, aż odbędzie audycję z waszymi władczyniami.

- Czekaj, czekaj, nie tak prędko, Maślanko - odezwał się Discord. - Uciekłeś? Skąd?

- Z więzienia - odparł.

- Łał - rzekł z udawanym zaskoczeniem. - Imponujące, doprawdy. Tylko, co potrafi takie masełko, jak ty...? - zapytał prześmiewczo i poczochrał grzywę jednorożca.

Ogier westchnął i szybko poprawił magią złote włosy.

- Słuchaj... Działasz mi mocno na nerwy. Z każdym twoim słowem mam coraz większą ochotę cię potraktować jakimś zaklęciem. Dlaczego ja jeszcze się ciebie nie pozbyłem?

Discord uśmiechnął się półgębkiem.

- Skoro tak bardzo ci przeszkadzam, to po prostu mnie wypuść. A, nie zapomnij o tych stylowych bransoletach - powiedział, wskazując na kajdany. - Swoją drogą, to niebieskie światełko jest bardzo irytujące. Następnym razem zrób coś z tym.

- Zamknij się - wyszeptał tylko i jednym zaklęciem odebrał draconequus'owi zdolność mowy.

Potem zniżył się nieco, myśląc o sytuacji, w jakiej teraz się znalazł. Ten legendarny diament, który zwinął z pałacu prezydenckiego, zaczął świecić jasnym światłem kilka godzin temu. To znaczyło, że Tanzanite jest już blisko odkrycia jego kryjówki. Ale przecież on teraz był górą, więc nie musiał się obawiać. Moc prezydenta nawet w jednej dziesiątej nie dorównywała jego. Poza tym, miał po swojej stronie samego Pana Chaosu i jedną z powierniczek. Nikt go nie zaatakuje, dopóki będą jego zakładnikami.

- Milky? - Usłyszał za sobą delikatny głos.

- Tak, Shy? - odparł. Klacz podeszła powoli do niego i uniosła wzrok, kierując go bezpośrednio w złote tęczówki.

- Dlaczego to robisz? - zapytała cicho. - Kiedyś taki nie byłeś, nie zachowywałeś się w ten sposób. Co cię tak zmieniło? - wyszeptała, jakby z wyrzutem.

Jednorożec przygryzł lekko wargę i pomasował najwyraźniej pulsującą skroń.

- Mam swoje powody, Shy - rzekł, podpierając jej pyszczek kopytem. - Może kiedyś zrozumiesz. Teraz...

Przerwał mu jakiś drgający szum. Szybko zorientował się, że to legendarny diament. Wyjął go ze swojej juki. Kamień wibrował i to coraz głośniej. To mogło znaczyć tylko jedno...

Nagle wszyscy troje usłyszeli huk dochodzący z góry. Zaledwie sekundę potem rozbrzmiały niezrozumiałe z początku krzyki i wezwania. Odgłosy kilku, a nawet kilkudziesięciu kopyt rozniosły się po całej chacie.

- Już tu są - szepnął Butter, przymrużając oczy. Nareszcie będzie miał okazję do prawdziwej zabawy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro