Rozdział 5: Nieegzystująca Komnata

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

W powietrzu unosiła się specyficzna atmosfera. Tak naprawdę nikt nie wiedział, co ma powiedzieć. Głównie dlatego, że sytuacja była niejednoznaczna. Niepewność dalszych wydarzeń, rozmyślania nad przyszłością i oczywiście niespodziewana wiadomość o Strażniku Czasu były ogromnie krępujące.

Lawendowe klacze nie miały pojęcia, gdzie się znajdują. Ani w przyszłości, ani w przeszłości żadna z królewskich sióstr nie ujawniła tego przejścia. Zresztą, cała ta podróż w czasie była urozmaicona o coraz to nowsze tajemnicze tunele, schody, korytarze. To wystarczająco irytowało i nie pozwalało skupić się na teraźniejszości. Jakie miały przekonanie, że za chwilę przez przypadek nie wpadną w jakąś pułapkę bez wyjścia? W tym momencie wszystko było możliwe i wszystko mogło się wydarzyć.

Enigmatyczne przejście prowadzące do... z całą pewnością do czegoś ważnego, było zupełnie ciemne. Brak jakiegokolwiek oświetlenia przyprawiał o nieprzyjemny dreszcz na grzbiecie. Trzy kucyki i dwa smoki były prowadzone przez błękitne światło księżniczki Luny. Rozświetliła swój róg magiczną aurą i dzięki temu chociaż widzieli siebie nawzajem. Ale nic poza tym. Nie mieli pojęcia, gdzie sięga ten tunel, ani jak szeroki lub długi jest. Szli po omacku przed siebie.

Właśnie, gdyby nie młodsza królewska siostra. Ona, jako jedyna, orientowała się w tej całej niewiadomej sytuacji. Ale i tak nie odpowiadała na żadne pytania, które były do niej kierowane. Mimo że na każdym kroku obsypywał ją grad znaków zapytania, nie zwracała na nie najmniejszej uwagi. Niestrudzenie, bez słowa, pokonywała wyznaczoną trasę.

W końcu zatrzymała się, ale nikt tego nie zauważył, bo rozglądali się na boki. Kucyki wpadły na Panią Nocy. Szybko jednak odsunęły się, widząc jej zażenowanie. Współwładczyni Equestrii przewróciła oczami i zgasiła płomień. Wokół zapanowała nieprzenikniona ciemność. Wśród mroku dało się słyszeć pojedyncze skrzypnięcia i poruszający się mechanizm.

Nagle przed nimi pojawił się mały otwór, który z każdą sekundą powiększał się, wpuszczając coraz więcej światła. Kiedy był na tyle głęboki, by wszyscy mogli się zmieścić, Luna postawiła krok przed siebie. Zniknęła w sztucznie śnieżnobiałym blasku.

Lawendowe klacze bez słowa zmierzyły się wzrokiem. Nie były pewne, czy iść, czy zostać. Decyzję za nie podjęły smoki, które czym prędzej podążyły za alikornem. Pozostałe księżniczki już bez zastanowienia wbiegły w nieznane za mniejszymi asystentami.

Ich oczom ukazała się biała i tak naprawdę zupełnie pusta przestrzeń. Brak jakichkolwiek przedmiotów, a nawet krawędzi między ścianą a podłogą wydawały się co najmniej dziwne. Odwróciły się i z pewną dozą przerażenia stwierdziły, że przejście nie istniało. Zniknęło zaraz po tym, jak przekroczyły granicę między nieprzeniknioną ciemnością i nieskazitelną jasnością. Granicę. Właśnie, gdzie teraz się znajdowały?

- Jesteście w nieegzystującej komnacie. - Wkoło rozbrzmiał poważny głos Luny.

Księżniczki mimowolnie rozejrzały się po śnieżnobiałym pomieszczeniu. Nigdzie nie widziały młodszej z królewskich sióstr. Dopiero teraz spostrzegły, że dwa smoki również wyparowały. Ich przemyślenia przerwała jakaś niejasna rozmowa. Udało im się jedynie wywnioskować, że słyszą współwładczynie krainy. Słowa w końcu stały się wyraźne.

- Wydaje ci się, że podołasz?

- W Equestrii może być tylko jedna księżniczka. I tą księżniczką muszę być ja!

- Przepraszam, ja... Ja musiałam to zrobić...

Głosy stały się silniejsze i coraz bardziej się na siebie nakładały. W końcu zmieniły się w tak bezlitosną kakofonię, że obie Twilight próbowały zrobić cokolwiek, by tylko tego nie słyszeć. Zasłoniły uszy, ale echo jakby specjalnie wdzierało się do ich głów.

Nagle dawna królowa, nie mogąc już dłużej wytrzymać, użyła zaklęcia, które swoją siłą zniszczyło białą powłokę, odsłaniając liczne obrazy. Przedstawiały one sytuacje i dzieje całego, magicznego państwa. Zapanowała cisza. Cisza wynikająca z ogromnego zdziwienia.

- Jak... Jak ty to... Co ty zrobiłaś?! - zawołała lawendowa klacz, podbiegając do swojej kopii z przyszłości.

- Nie mam pojęcia - stwierdziła. - Myślę, że właśnie ujawniają się pozostałości dawnej mnie.

- Co ty mówisz? Przecież pokonała cię Magia Przyjaźni - zauważyła księżniczka.

- Tak, ale... Może zmora nie opuściła całkowicie mojego ciała. Może...

Twilight Sparkle nie słuchała już wywodów swojego alter ega. Uniosła wzrok ponad kucyka stojącego obok niej. Z ogromnym zdziwieniem obserwowała przez chwilę ekrany. Sprawiały wrażenie, jakby wszystkie nagle się zatrzymały. Głosy ucichły, pozwalając nabrać tchu. Pocieszało ją to. Lecz nadal zupełnie nie wiedziała, czym jest miejsce, w którym właśnie stoi.

Nieegzystująca komnata.

Tak wyraziła się o nim Pani Nocy. Ale co to mogło w ogóle oznaczać? Komnata, która nie istnieje? Skoro rzeczywiście tak było, to jakim sposobem znajdowały się w niej? Było stąd jakieś wyjście? Rozejrzała się dookoła. Same zatrzymane w czasie akcji obrazy. Musiała stwierdzić, że było to dość... Nie umiała znaleźć odpowiedniego słowa. Na pewno sprawiało przytłaczające odczucie. Wytężyła wzrok, jakby usilnie chcąc zauważyć coś, co pomogłoby się wydostać. Nic podobnego nie odnalazła. Westchnęła głośno.

- Co o tym myślisz? - zapytała druga klacz, wyrywając ją z zamyślenia. Księżniczka spojrzała na nią pytająco. Nie skojarzyła od razu faktów. Dopiero po jakimś czasie ogarnęła się i przetarła powieki.

- O czym?

- Od kilku minut kontynuuję wątek, a ty jakbyś się wyłączyła - stwierdziła ze źle skrywaną irytacją.

Przez te lata bycia tyranem dla Equestrii przyzwyczaiła się do tego, że straż słuchała każdego jej, choćby bezsensownego, rozkazu. Możliwe, że wystarczyłoby niewinne zaklęcie, by zwrócić uwagę alikorna na jej osobę. Zaraz... Dlaczego w jej głowie pojawiła się taka myśl? Miała zapomnieć o przeszłości i do niej nie wracać. Było to chyba zbyt trudne. Nawet jak na nią. Odetchnęła pełną piersią i przymknęła oczy.

- Wybacz, pytałam tylko, czy znalazłaś jakieś wyjście.

Lawendowa klacz pokręciła jedynie głową. Zresztą, na pytania retoryczne nie musiała chyba odpowiadać.

Rozdzieliły się. Jeśli w ogóle można powiedzieć o rozdzieleniu się. Ciągle mając siebie na widoku, odeszły od środka sali. Chciały przekonać się, czy to ma jakieś ściany i czy skrywają ukryte przejścia. Twilight wróciła myślami do zaledwie tygodnia wcześniej. Razem z przyjaciółkami jechały pociągiem do Kryształowego Imperium. Zupełnie przypadkiem odkryły podziemny portal. I od tego wszystko się zaczęło.

Na każdym kroku czekały tunele, tajemnicze przejścia, czy wyrastające z ziemi drzwi. Jeszcze wtedy ją to zaskakiwało, czy nawet napawało uznaniem. Ale teraz? Kolejne przyciski lub płyty po prostu ją irytowały. Przez nie kilka razy już miała dosyć tej całej podróży.

Nagle pomyślała, czy nie lepiej byłoby przeteleportować się do Ponyville i zaszyć w swojej komnacie. Gdyby tak... Nie. Nie mogła tak zrobić. To by było nie w porządku. Zarówno dla przyjaciół ze zniszczonej przyszłości, jak i dla Luny.

Skupiła się na teraźniejszości. Przemierzyła jeszcze kilka metrów i zatrzymała się. Im dalej szła, tym koniec tego czegoś wydawał się oddalać. Potrząsnęła głową i odwróciła się. Jej kopia jednak niestrudzenie poszukiwała końca.

- Moim zdaniem i tak nic nie znajdziemy - zawołała za nią. - Nie lepiej użyć jakiegoś zaklęcia? Na przykład, teleportacji?

Brak odzewu.

Na jej obliczu pojawił się gniew. Niezbyt pasowała jej współpraca ze sobą. Tym bardziej, że wciąż uważała, iż naleciałości zmory przejmują czasami nad nią kontrolę. Nie uśmiechała jej się kolejna walka i brak wolnej woli.

- Słuchaj, mam... - zaczęła, lecz nie było dane jej skończyć.

- Możesz tu pozwolić? To wydaje mi się naprawdę ciekawe.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro