Rozdział 22

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Luna wraz z Cadance szła powoli korytarzami zamku w Ponyville. Celestia jak zwykle powierzyła im nudne zadanie doprowadzenia więźnia do lochów, podczas gdy ona zajęła się rozmową z Shadow. Jak zwykle dla nich było przeznaczone nudniejsze zajęcie. No tak, w końcu Pani Dnia była mózgiem całego planu. Jednak uprzykrzała im się ich rola w tym przedsięwzięciu. Miały wrażenie, że odgrywały tylko czarną robotę.

Pomiędzy nimi panowała cisza. Próbowały poukładać w swoich głowach to, co wydarzyło się ostatnimi czasy. Lecz obie były zdania, że zdecydowanie za dużo.

- Co o tym myślisz? - zapytała ostrożnie Cadance.

- O czym?

- No wiesz, o tej całej sprawie. Wydaje mi się, że... Celestia posunęła się za daleko - powiedziała niepewnie, jakby obawiając się czegoś. Chociaż, miała podstawy. Nie wiedziała, czy galaktyczna klacz jej nie wystawi i nie powtórzy wszystkiego starszej siostrze. Ale musiała spróbować. Wszak to z Luną świetnie dogadywała się w wielu kwestiach.

Natomiast alabastrowa alikorn... Cóż, z nią było całkowicie inaczej. Charakter miała na pewno ciężki, co wcale nie ułatwiało im zadania. Tak naprawdę, nie było wiadomo, co w danej chwili pojawi się w jej umyśle. I jak zareaguje na różne wybory księżniczek. Dlatego obydwie stwierdzały, że lepiej zachować swoje spostrzeżenia dla siebie.

- Sądzę podobnie - odparła ku zaskoczeniu Cadance. Stawiała raczej na to, że Pani Nocy będzie bronić siostry. Jednak na szczęście potrafiła zachować swoją pozycję. - Przecież Tia miała na celowniku Twilight Sparkle. I tylko ją. A tymczasem zginął Discord. Wydaje mi się to nieco nieprzemyślane...

- Masz rację, Luno - zgodziła się z nią błękitna klacz. Westchnęła ciężko. - Jednak... myślisz, że on naprawdę poniósł klęskę? Jakoś nie pasuje mi to do wizerunku Pana bezwzględnego Chaosu.

- Ale po co miałaby kłamać?

- Słucham?

- Jeżeli rzeczywiście jest tak, jak uważasz, to po co? Po co Celestia wmówiłaby nam jego śmierć? Jaki miałaby w tym cel? - kontynuowała gwiezdna alikorn. Cadance pokręciła głową na znak, że się poddaje. Nie miała nic przełomowego na potwierdzenie swoich słów. Skupiła się na kolejnym punkcie planu, który razem musiały zrealizować.

Spojrzała na lawendową księżniczkę. Unosiła się w powietrzu za pomocą magii starszej władczyni. Działało na nią zaklęcie usypiające, więc nie zadawała niepotrzebnych pytań. Ale jakby tak spojrzeć na tę całą sytuację, to w jej głowie również kłębiły się setki znaków zapytania. Aczkolwiek nikt nie mógł na nie odpowiedzieć. Westchnęła ciężko, a w powietrzu rozeszły się kłęby pary wodnej. Czyżby było tu aż tak zimno? Rozejrzała się dookoła. Stały w najdalszej części kryształowego zamku, a tuż przed nimi rysowały się w ścianie wrota prowadzące do koszar. Mogła łatwo wywnioskować, że nikt tu nie chodził od bardzo dawna. Swoją drogą, ciekawe od jak dawna.

Luna złapała uściskiem magii posrebrzaną klamkę. Przekręciła ją, a drzwi ustąpiły ze słyszalnym skrzypnięciem. Ze środka buchnęło zatęchłe powietrze, które bezceremonialnie uderzyło w pyszczki oba kucyki. Cadance pozbyła się od razu nieprzyjemnego smaku pleśni z ust i przymknęła powieki. Teraz mogła śmiało uznać, że nikt tu nie zaglądał od przynajmniej kilkuset lat.

- Idziesz czy nie? - Usłyszała znajomy głos, który szybko przywrócił ją do teraźniejszości. Zauważyła w oddali nikłe granatowe światło. Gdy lepiej się przyjrzała, zarejestrowała zarys zniecierpliwionego pyszczka Księżniczki Księżyca. Przełknęła cicho ślinę i podeszła do klaczy. - O czym tak myślisz?

- O niczym ważnym - westchnęła.

- Widzę przecież, że coś cię trapi, Cadance. Podziel się tym ze mną, a będzie ci lepiej.

- Dlaczego tak bardzo obchodzą cię moje utrapienia? - zapytała podejrzliwie Pani Miłości, mierząc wyższego kucyka przenikliwym wzrokiem. Luna patrzyła przez chwilę na nią, a potem przeniosła spojrzenie przed siebie i utkwiła je w smolistej otchłani.

Błękitna klacz oczekiwała jakichś słów wyjaśnienia, lecz do jej kanałów słuchowych docierały jedynie ciężkie oddechy towarzyszki. Po kilku minutach milczenia wiedziała, że już nic od niej nie usłyszy.

Nagle obie stanęły w okrągłej sali. W okalających ją ścianach znajdowały się wgłębienia. Zupełnie puste. Tak inne od tych w Krainie Umarłych. Przez grzbiet księżniczki przebiegł zimny dreszcz. Nie chciała wracać do tamtego miejsca. Lecz domyślała się, że gdy tylko Celestia spełni swoje zamiary, będą musiały wrócić. No chyba, że Amulet Alikorna ulegnie zniszczeniu i wtedy pozostaną już na zawsze w Equestrii. Chciałaby móc tak myśleć. Jednak to było mało prawdopodobne.

Luna otworzyła magią jedno z więzień i wrzuciła tam lawendową klacz. Cadance spojrzała na jej pyszczek. Nie znalazła na nim żadnych emocji. To było naprawdę osobliwe zachowanie. Jakim cudem galaktyczna władczyni nie zdradzała swoich planów? To, o czym myślała, czego się bała lub co chciała zrobić zawsze pozostawało zupełną tajemnicą. Nic nie wydostawało się z jej ciała na zewnątrz. Była zagadką. Dość dobrze zaszyfrowaną. Pani Miłości nie orientowała się, dlaczego ona zachowywała ciągle tak kamienną twarz. Aczkolwiek pragnęła poznać prawdę. Może kiedyś jej się uda. Może kiedyś...

- Chodź. Musimy odnaleźć moją siostrę i przekazać jej, że wypełniłyśmy zadanie - ogłosiła księżniczka księżyca i rozświetliła swój róg granatową aurą. Zapewne wykonywała zaklęcie teleportacji. No tak, znacznie szybsze. Ale... w takim razie, w jakim celu szły tutaj piechotą? Klacz pokręciła głową, kierując wzrok na źródło światła.

- Musimy jej podlegać? - zadała pytanie, czując jak w jej wnętrzu kłębią się bliżej niezidentyfikowane uczucia.

- Co masz na myśli? - przerwała jej galaktyczna alikorn.

- Dlaczego wciąż jesteśmy jej podporządkowane? Przecież nie zgadzamy się z nią. Jest nas dwie. W każdej chwili możemy podnieść przeciw niej bunt.

Przez chwilę między nimi panowała niezmącona niczym cisza. Nawet zaklęcie nie wydawało żadnych dźwięków. Luna przymknęła powieki, analizując słowa młodszego kucyka.

- Chcesz się sprzeciwić? - nabrała powietrza. Uspokajała swoje myśli powoli i miarowo. Cadance ogarniała wzrokiem jej sylwetkę. Sądząc po jej ruchach, zaczynała bać się coraz bardziej reakcji Luny. Może za daleko się posunęła? - Mojej siostrze? - kolejny wdech. Nagle przeszyła ją pustym spojrzeniem. Błękitna klacz wzdrygnęła się. - Ależ proszę, zrób to. Lecz nie wiem, czy ktokolwiek ci pomoże. Zauważyłaś czy nie, ale Twilight jest nieobecna. A ci słabi poddani... - na jej pyszczek wtargnął śmiały uśmiech. Cadance przełknęła ślinę ze zdenerwowania. - ...nie są w stanie stanąć po twojej stronie. Jesteś... bezbronna. Zupełnie bezbronna! I ty... ty sama, chcesz rozprawić się z nami? - zaśmiała się. Patrzyła na nią przez moment, a Pani Miłości widziała w jej oczach obłęd. Nie przemyślała tego. Cofnęła się o kilka kroków na wszelki wypadek.

- N-nie - przyznała nieśmiało. - Zapomnij o tym - rzekła.

Okrągłe pomieszczenie wypełnił śmiech Luny.

- Mądra decyzja - odparła. - I zapamiętaj: nigdy, przenigdy nie baw się w podnoszenie buntu. To nie jest racjonalne myślenie. Radzę ci zastanowić się dwa razy, zanim coś powiesz. Nawet w moim towarzystwie. Rozumiesz? - zapytała, lecz Cadance doszukała się w jej głosie stanowczości. Spuściła uszy.

- Rozumiem - wyszeptała. Wtem Pani Nocy dokończyła przerwane zaklęcie i zniknęła. Błękitna klacz została zupełnie sama. Jak zwykle.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro