ROZDZIAŁ.41.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Perspektywa intruza
POV. CZŁOWIEK JOHNA

  Nigdy, odkąd żyję i należę do tego, cholernego gangu. Nie spotkałem się, z taką osobą. Owszem, już trzy razy zostałem schwytany i torturowany, ale tortury odbywały się, z przerwami. I albo, były to baty, elektrowatrząsy, albo podpalanie niedopałkami, ale nigdy...łamanie palców, wyrywanie żywcem paznokci, czy nacinanie skóry skalpelem. John mówił że, dziewczyny nic mi nie zrobią. Ale On, się mylił i to bardzo. Jak dobrze skokarzyłem, to ta mała, to jego chrześnica i jest tysiąc razy gorsza, od wszystkich morderców i bydlaków z naszego gangu. Ona jest gorsza, od samego Matta i Johna razem wziętych. Jak tylko zobaczyłem ją, po otwarciu oczu, normalnie aż się zlękłem. Ta bezbronna minka, i diabelki wzrok bazyliszka oraz szyderczy niewinny śmieszek. Ta dziewczyna, jest gorsza od samego diabła. Jaka siła nie ludzka, ją stworzyła? Podeszła do mnie, a ja w lęku zaczołem się żucać jak szalony, na tym cholernym krześle. Ale gdy tylko poczułem, jej dotyk na mojej skórze rąk, zamarłam. Popatrzałem w jej oczy, które były bez uczuć w obecnej chwili.

Martyna
- Spokój!- usłyszałem stanowczy, zimny głos. Matko Boska! To nasz szef, ma ksztę cieplejszą barwę, jak nam rozkazuje- Nic, na razie Ci nie zrobię.- pff...dzięki za łaskawość...pomyślałem sobie- Chcę tylko, odkleić tobie, tą taśme. Rozumiesz? Kiwnij głową.

  I co miałem zrobić, odrazu kiwnołem. A dziewczyna, jednym sprawnym ruchem, zerwała taśmę z moich ust.

Facet
- Dziękuję. Czy mogę...poprosić...o troche wody?

  Popatrzałem błagalnie na zgromadzonych i...i ich zdziwione miny. Co jest kurwa?! Nagle usłyszałem słowa, tej małej sadystki.

Martyna
- Ogłuchliście, czy jak?! Poprosił o troche wody.

Timon
- Dobra. Już idę po tą wodę.

  Gdzie ja trafiłem? Ta " mała" potrafi podporządkować sobie, rosłych chłopaków. Była by, najlepszym szefem gangu. Zimna, bez sumienia, zabijała by z premedytacją. Jezu, a jak ja nie wyjdę z tego żywy?

Martyna
- Uspokoiłeś się, koleś? To sobie...porozmawiamy trochę. A wy, siadajcie albo...idźcie na górę.

Margaret
- To ja, idę. Jak będziesz potrzebować pomocy, to naciśnij czerwony guzik a zaraz będę. Idziesz Conor?

Conor
- Jasne. Nic tu po mnie.

Margaret
- A wy, chłopcy?

Zahary
- Ja zostaje...

Max
- Ja, tak samo.

Timon
- Martyna proszę woda. Dałem słomkę, by nie rozwiązywać mu łap. Ale i tak, przez jakiś czas nie będzie ich urzywał.

  Dziewczyna podała mi słomkę do ust. A ja, napiłem się łapczywie.

Martyna
- Po mału, bo się zachłyśniesz.

Facet
- Dziękuję za wodę. Ale myślę, że tobie nie zrobiło by to różnicy, gdybym się udławił?

Martyna
- Możliwe...ale bardziej udławiłbyś się...własną krwią, niż wodą.

POV. ZAHARY

  Cały czas, przyglądałem się temu wszystkiemu. Nie powiem, bym nie był w szoku, widokiem jaki tu zastałem. I pomyśleć, że bałem się o dziewczyny, i to nie potrzebnie. Bo nawet, nie mając obstawy czy ochrony dały sobie świetnie rade. Ale Martyna, chyba troche przegieła. Co, w nią wstąpiło? Nidgy jej takiej, nie widziałem. Po wszystkim, będę musiał z nią porozmawiać. Ale najpierw...musimy załatwić tą sprawe...po cholere, ten facet tu przylazł.

Zahary
- Po co, tu przylazłeś...i to sam? To było, nie rozważne.

Facet
- Miałem ogłuszyć tamtą drugą dziewczynę. Uprowadzić ją i małą dziewczynkę,  zawieść do Johna i Matta. John powiedział że będzie łatwo, że One są nie szkodliwe. Tylko mocne w gębie, ale...to chyba nie jest rozmowa. Ta dziewczyna...- tu wskazał na moją Martynę-...to sadystka. Ona jest...gorsza od diabła, Matta i Johna razem wziętych. Człowieku, gdybyś widział jaki miała szał w oczach, i satysfakcję z tego co mi zrobiła...nie współczuje mojemu szefowi, bo mu się należy. Ale współczuję każdemu innemu, jego człowiekowi który spróbuje tutaj wejść.

Max
- A, po co Johnowi...Ona i dziecko?

Facet
- Chciał, wymusić na niej podpisanie własności jakiegoś toru, na niego. Dlatego potrzebe jemu jest, to dziecko. Osobiście, to nie mam nic do was i męczy mnie już ten spór, który trwa od lat. Nic innego, jak tylko temat toru, przelewa się na zebraniach. Gdybym wiedział wtedy to, co wiem teraz. Uwierzcie mi, nigdy nie przystał bym do gangu Johna.

Zahary
- A, Matt. Czego chce od niej?

Facet
- Ten koleś to psychol. Ma fioła na punkcie, tej dziewczyny.  Po wszystkim...chciał pozbyć się dziewczynki, a ją wywieść gdzieś. By mieć ją, na własność.

Martyna
- Dlaczego, mamy Ci wierzyć? Możesz kłamać by uratować swoją dupę.

Facet
- Uwież mi. Należę do gangu już 23 lata. Trzy razy, zostałrm schwytany i torturowany z odstępami. Podpalany, biczowany, podpinany do elektrowstrząsów. Ale nigy w życiu, nie spotkałem się...z takim, wybacz za określenie " sadystycznym" potraktowaniem. Połamałaś mia palce, wyrwałaś na żywca paznokcie, wbiłaś nóż w nogę i pociełaś twarz, a i sprzedałaś mi...chyba trzy sierpowe. Dziewczyno, nawet John i jego chore wyobrażenia, o torturach nie są, takie straszne...jak jedno spotkanie z tobą. Byłabyś dobrym przywódcą, zimna, wyrachowana, sadystyczna, bez skrupułów. Po za tym, co by mi dało milczenie? Tylko, szypciej bym wąchał kwiatki od spodu. Po za tym, nie byłem sam. Miałem obstawe, ale jak widać zwiali zaraz po tym...jak ten chłopak co wyszedł, ogłuszył nie od tyłu. Czego mogłem spodziewać się, po świerzakach. John przyjął nowych, jakiś tydzień temu, i puścił ich na niby łatwą akcję. Która okazała się...sami widzicie czym. A teraz, powiedźcie mi...bądźcie szczerzy. Co ze mną...zrobicie?

Max
- ...

Zahary
- Na mnie się nie patrz. Ona tu chwilowo żądzi. Jej podpadłeś bardziej.

Facet
- Aha...to teraz, już po mnie.

Popatrzałem na, zrezygnowaną minę faceta. On na prawde, boi się o własne życie. Może, powinienem mu pomóc?

Zahary
-Martyna...

Martyna
- Zahary, ty lepiej...zamilcz. Sama twoja obecność, podnosi mi ciśnienie, a twój głos...o migrene. Więc lepiej, siedz cicho.

Max
- Martyna!

Oj Max, nie powinieneś teraz podnosić głosu. I zarobił fange w nos.

Max
- Cholera jana! Znowu?

Martyna
- Jeszcze raz...jeszcze raz, podniesiesz na mnie głos, a będzie po tobie. W dupie mam to, czy jesteśmy spokrewnieni, czy też nie. Czy odciołeś się od Marcusa, czy grasz na dwa fronty. Mam głęboko w poważaniu. Przyjechałeś...super, chcesz pomóc bądź zaszkodzić, twój problem. Ty...masz poprostu odpierdzielić się ode mnie. A ty Zahary, spakój podręczna torbę i przenieś się do niego. Muszę pomyśleć, czy chcę wiązać się...z kłamczuchem. A teraz, obaj wyjdźcie. Mam, sprawe do załatwienia.

Zahary
- Chyba, sobie żartujesz? Nigdzie nie idę, to mój dom i...moja rodzina. Mogę spać w pokoju gościnnym...ale nie pozwole, byście zostały same, kiedy będę potrzebny. Już raz, to zrobiłem następnego razu, nie będzie. I, nie bądź zła na Maxa. Ten chłopak sam jest rozbity psychicznie. Mogabyś być trochę wyrozumialsza...

Martyna
- Wyjdz...puki mam jeszcze, cierpliwość. Wypierdalać mi, z tąd!!!

Wyszliśmy odrazu, nie wiedziałem co ona zrobi z tym facetem. Ale ja, wolałem nie ryzykować. Jeszcze by życiła we mnie, pierścionkiem zaręczynowym, a na to nie pozwole.

C.D.N....

        _________________

I co sądzicie...?

Co teraz, zrobi Martyna?

Co będzie ze związkiem "Billy" i "Taxa"?

Czas pokaże...

Proszę pozostaw po sobie gwiazdkę czy komentarz. To motywuje.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro