ROZDZIAŁ. 63.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

W poprzednim rozdziale

Tomi
- Jesteśmy!

Jak to jesteśmy? Z tego, co wiem wszyscy z nas, są u nas.

Dakota
- MAMA!!!

Co? Czy, to prawda?! Czy rzeczywiście, moja ukochana wróciła do domu? Czy na prawdę, już ją wypuścili? Stałem jak idiota, sam w pustym już salonie, przez moje pytanie które zadawałem samemu sobie. Po czym ruszyłem, w strone korytarza, gdzie wszyscy się znajdowali. Gdy stanąłem w progu wejścia, i spojrzałem na..

Pov. Zahary

Spojrzałem na, postać dziewczyny, kobiety i najważniejszej osoby w moim marnym życiu, poczułem łzy w oczach. Nie mogłem wydać, ani jednego słowa...stałem jak idiota, i wpatrywałam się na ruchy dziewczyny. Po pewnym czasie mój wzrok, pokierował się w stronę jej bladej, wymęczonej twarzy. Na którą, po mału wracały kolorki. Nasz wzrok i oczy spotkały się ze sobą. Próbowałem się uśmiechnąć, ale nie potrafiłem. Mimo iż byłem, mega szczęśliwy iż widzę, moją przyszłą żonę, całąi zdrową stojącą przedemną to nie, potrafiłem się uśmiechnąć.

Zahary
- To ty?...

Martyna
- To ja...

Karina
- Może...zostawmy ich samych...chodźcie dziewczyny. Pomożecie mi znosić odbiad do jadalni.

Kiedy Daki, "Magnum" i " Lola" wyszły do kuchni, a wraz za nimi Timon, Max i Lu. A Tomi przechodził koło mnie, usłyszałem tylko...jak mówi w moją stronę.

Tomi
-Tylko, spokojnie Zahary...

Nie dokończył, bo popatrzałem na teścia, z widoczną na twarzy kpiną.

Martyna
- Tato idź..to nasza sprawa. Proszę.

Gdy tylko, Tomi zniknął mi z oczu i pola widzenia, ja dalej niczym posąg...stałem i wpatrywałem się na tą złośliwą nieodpowiedzialną, niemożliwą idiotkę, którą kocham całym sobą.

Martyna
- Rozumiem...teraz, będziesz mnie karał milczeniem i tym...spojrzeniem. Przepraszam, ale...

Zahary
- Nawet, nie kończ. Mówisz że, rozumiesz. Przepraszasz? Ale nic, nie rozumiesz i nie uważasz że...przeprosiny to za mało? KURWA KOBIETO! Każdy odchodził od zmysłów. O mały włos, nie biłem...co ja mówię! Ja biłem się, z własnym ojcem, znowu złamałem nos Maxowi. A, najlepsze w tym wszystkim, jest to...ŻE TY EGOISTYCZNA IDIOTKO! Nie pozwoliłaś mi pomóc. Wszystko prze de mną ukryłaś. Postawiłaś mnie, przed faktem dokonanym. A gdy, zostałaś ranna...siedziałem przy tobie tydzień czasu...nawet na krok nie odszedłem, a ty...ty wybudziłaś się i...i cholera, nakrzyczałaś na mnie, szantażowałaś mnie. Zabroniłaś mi przychodzić, do siebie... Powinienem sprać ci, ten twój zgrabny tyłek. Czy masz mi, coś jeszcze do powiedzenia?

Martyna
- Nie, nic...chodziaż tak. Nie pozwoliłam skrzywdzić nie winnych, bezbronnych osób. Obroniłam swoją rodzinę i mężczyznę...który jest całym moim światrm. I wiesz co? Zrobiłabym to jeszcze raz...

Zahary
- Co, co byś zrobiła?

Martyna
- Poświęciła siebie i przyjełabym kulkę. By zakończyć to wszystko, bez rozlewu krwi osób, które nie powinny w tym brać udziału. Każdy dzień z myślą o tym, że dla najbliższysz...wstąpie, do bram piekła, by zakończyć tę wojnę. Myśli o was, nie pozowliły mi zwariować, i wyzwolić demona który tkwi we mnie. Mimo iż, kilka razy agresywność, wysz£a ze mnie.

Zahary
- Może...narazie o tym, nie rozmawiajmy. Nie powiem...że nie miałem, Tobie tego za złe. Że siedziałem spokojnie na dupie, dostawałem szału...tylko Eric faszerował mnie, środkami uspokajającymi, spałem przez dwa dni. BAŁEM SIĘ!!! TAK CHOLERNIE SIĘ O CIEBIE BAŁEM!!! A, gdy Karina, dała mi list, myślałem że zdemoluję dom. Miałem czarne myśli kobieto...myślałem że już nigdy, nie będzie mi dane...trzymać Cię w ramionach, patrzeć na Ciebie, czuć pięknego zapachu. Gdy za każdym razem, przytulam się do ciebie. Bałem się, że nigdy nie usłyszę " TAK", z twoich ust przed ołtarzem...KURWA MARTYNA, JA TAK BARDZO, BAŁEM SIĘ CIEBIE STRACIĆ! Jesteś światłem dla mnie w nocy. Wodą, życiodajną energią, powietrzem mym bytem i mą zgubą, bez ciebie ja Zahary " Tax", nie istnieje. Nic się bez ciebie nie liczy. KOCHAM CIĘ. Moja mała złośliwa " Billy". Nie rób mi, nigsy tego ponownie. Proszę, błagam.

Padłem do jej stóp, a po mojej gębie lały się łzy. Wtuliłem się w jej brzuch i ścisnąłem, tak jakbym miał ją stracić ponownie. Do rzeczywistości, przyrzeczł mnie jej syk. Cholera, idioto rana! Odrazu poderwałem się, na równe nogi, odsunąłem się trochę i spojrzałem na moją kobietę. W oczach miała łzy, patrzała się na mnie, a ja na nią niczym, w cenny eksponat, dzieło sztuki które jest moje.

Zahary
- Złamałaś mnie, stałem się mięczakiem, pantoflarzem, słabym ogniwem. Zawsze i od zawsze, byłaś moim słabym punktem. I, co najważniejsze nie wstydzę się tego.

Martyna
- Kocham cię...i uwież, też się bałam i to cholernie. Bałam się, że nie będzie mnie z wami, nie będzie mnie przy Tobie... Bałam się, że nigdy nie będzie mi dane, spojrzeć w głębie twych oczu i poczuć znowu, ciepła twych rąk i smaku twych ust. Więc przestań, proszę mówić że zrobiłam coś...nie ważne. Może i macie racje, że postąpiłam pochopnie. Wszystko zaplanowałam bez was, ale wiem że ani Ty, ani mój ojciec czy chłopaki...nie poparlibyście tego, co chcę zrobić. Tak może i było łatwiej, ale...również nie bezpiecznie przyznaję. Mimo to, wzbudziłam strach, w tym starym dziadzie i bał się, mnie dotknąć, chociażby palcem. A, teraz proszę, przytul mnie bo chcę w końcu, poczuć się bezpiecznie. Chcę odczuć, że jestem w domu...a mój dom jest tam, gdzie jesteś Ty, Daki i cała reszta którą kocham nad życie własne.

Bez zbędnych słów, podszedłem do mojej kobiety i teraz z większą, ostrożnością przytuliłem ją do siebie. Wtopiłem swoją twarz w jej włosy, i odetchnełem z ulgą. Bo teraz mam wszystko, czego chciałem. Wszystkiego czego pragnąłem. MAM CAŁY SWÓJ ŚWIAT, W SWOICH RAMIONACH.

C.D.N...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro