ROZDZIAŁ.43.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

POV.MATT

  Co ja mam zrobić? Po mału, trace rozum przez tą dziewczynę. Nie widziałem jej od ostatniego zebrania, a tak od niczego nie mogę przecież do niej jechać. Tam jest ten cholerny Zahary i dzieciak, a mam taką nie odpartą ochotę, potrzymać ją w ramionach, wypieścić. Ale muszę czekać, bo ten pieprznięty John, chce ten tor. I co mi po nim, skoro chce jej. Martyna to spełnienie, moich najskrytszych marzeń i erotycznych fantazji. Tylko, jakby tutaj przyśpieszyć, tok wydarzeń.

John
- CHOLERA JASNA! TA MAŁA GUWNIARA, USZKODZIŁA MOJEGO CZŁOWIEKA! MYŚLAŁEM ŻE...ŻE TYLKO TAK SOBIE GADA...

Matt
- Co znowu, się pieklisz? O kim, ty mówisz?

John
- Martyna uszkodziła jednego mojego człowieka. Jest, nie zdolny do roboty, przez trzy tygodnie, albo dwa miesiące. Jak tak dalej pójdzie, to sam ukatrupie osobiście tą dziewuche.

A spróbuj tylko, to zakopie cię żywcem.

Matt
- A, co takiego zrobiła. Przecież to, młoda, niewinna dziewczyna.

John
- Tak mówisz hahahaha. Uwież mi, też tak myślałem, dopuki...nie zobaczyłem jego na własne oczy. Moja chrześnica, jest gorsza odemnie, ciebie i Marcusa, mojego ojca i innych. Połamała mu palce u rąk, wyrwała żywcem paznokcie, wbiła nóż w noge, pocieła mu policzek i posiniaczyła gębe.

Matt
- Co ty, bredzisz? Ta mała, śliczna, delikatna...

John
- Tak...skromna, niewinna osiemnastoletnia sadystka. Teraz każdy inny, będzie bał się tam jechać.

Matt
- To trzeba, pochwycić ją z zaskoczenia. No nie wiem, na zakupach czy coś. Gdzieś muszą wychodzić, chyba.

John
- To jest pomysł, idę wysłać ludzi na czaty. Niech przez dwa tygodnie, ja poobserwują a potem zaatakujemy.

Matt
- Widzisz i po cholere tyle nerwów. A i, Martynie ma nie spaść, włos z głowy. Jasne?

John
-Ta,ta...zrozumiałem Romeo.

  No pięknie, Martyna podoba mi się, jeszcze bardziej niż wcześniej. I, kto by pomyślał że w takim drobnym ciele, tyle agresji. A może i jest perwersyjna, i lubi ostry seks.

POV. TOMI

  Po ostatnim, moim telefonie do córki, bałem się zadzwonić. Dość że wkopałem Zaharego, który ma przez to, za pewne przesrane. To jeszcze, pewnie dowiedziała się, co zrobiłem. Przyznając się do ojcostwa. I przepisując cały tor na nią. Cholera jasna, stary idioto boisz się własnej córki, a Ona jest kawałek drogi z tąd. Przecież nie zje ciebie przez słuchawkę, zadzwoń a nie się boisz.

Karina
- Kochanie, zadzwonisz wreście do nich. Widze przecież, jak się męczysz. Martyna nie jest potworem, ani wiedźmą. Tomi to twoja córka, znasz ją najlepiej, z początku po psioczy na krzyczy ale zrozumie.

Tomi
- Może i masz rację, a będziesz przy rozmowie? Proszę.

Karina
- Boże Tomi, ty się jej boisz? Bie wierzę, "Czarny", dorosły mężczyzna boi się, osiemnastolatki.

Tomi
- Śmiej się śmiej. Nie znasz jej tak długo jak ja. To mściwa, zawzięta osóbka, gorsza od diabła w spódnicy. Potrafi postawić na swoim, i jest oddana. Ale jak ktoś jej podpadnie, to kaplica.

Karina
- Wiadomo, po kim taka jest. Zadzwonisz sam, czy ja mam...

  Naszą rozmowe przerwał, dzwonek telefobu. Popatrzeliśmy po sobie i nie przedłużając dłużej odebrałem.

ROZMOWA TELEFONICZNA

Tomi
Halo.

Zahary
- Cześć teściu, to tylko ja.

Tomi
- O!Zahary, właśnie miałem dzwonić. Poczekaj wezmę na głośnomówiący,"Lola" jest ze mną...no mów, co tam.

Karina
-Wszystko wporzątku?

Zapytała po dłuższym milczeniu, mojego przyszłego zięcia.

Zahary
- Zależy...jak na to spojrzeć, a u was?

Tomi
- Zahary, do cholery gadaj co jest!

Zahary
- Wczoraj mieliśmy nalot...

Tomi
- Co! Jak to?

Zahary
- John i Matt, zlecili uprowadzenie Martyny i Daki. Ale wszystko jest w porządku...chociaż śpię, w pokoju gościnnym. Dziewczyny dały se rade.

Tomi
- Zaraz. Ja czegoś nie rozumiem. " Dziewczyny dały se rade". Wytłumacz gdzie ty, kurwa byłeś w tym czasie?

Zahary
-Ja,Max i Timon, siedzieliśmy w domu Timona. To On, załatwił mi mete dla Maxa. Wparowała Martyna, lekko się posprzeczaliśmy, chociaż nie...nawet nie posprzeczaliśmy. Martyma przyszła, usiadła, wypiła drinka, zamówiła pabienki i wyszła. I wtedy to się stało. Gdyby nie syn, sąsiadów chyba bym się zabił.

Karina
- A, co ma do tego. Syn sąsiadów?

Zahary
- Gdy dziewczyny były w domu, ktoś zakradł się do agregatu na prąd. Syn siąsiadów...

Tomi
- O, cholera jasna! Czy...czy Martyna...czy z Martyną, jest wszystko dobrze?

Zahary
- Tak. Tomi, powiedz mi czy ona...miała już takie, napady agresji? Oprócz tego na torze, gdzie chciała zatłuc Maxa, gołymi rękoma.

Tomi
- Tak, miała. I wrazbz Margaret, udało nam się ją opanować. Zahary, wyślę ci zaraz namiary na kumpla, mojego i Teo. Prowadzi On, klub bokserski, zabierz tam Martyne, ona musi się wyżyć, to jej pomoże. A tak, po za tym wszystko okej?

Zahary
- Tak.vmam kontakt do dwóch kolesi. Jeden to kuzyn Margaret, jest dyrektorem szkoły Daki i tam gdzie będę pracował. Obiecał pomóc, powiedział że zbierze odpowiednich ludzi. Drugi to kuzyn Tami, tej panienki do towarzystwa, którą wynajeła Martyna. Terz obiecał pomóc. Max obdzwania tych do których dałeś namiary, a Timon swoich znqjomych. Jak dołączą się tamci, to może damy rade. Będę z tobą w kontakcie. Pozdrów ojca, ja muszę kończyć, obecałem dziewczynom, że zabiore się z nimi na miasto. Rozumiesz, rodzinny wypad.

Tomi
- Sie wie. Dzwoń w razie potrzeby.

Karina
- Bawcie sie dobrze. Uważajcie na siebie.

Zahary
- Zrozumiałe. To do usłyszenia.

  I się rozłączył, a ja w przypływie wściekłości, złapałem za szklankę i cisnołem ją o ściane.

Tomi
- DO JASNEJ CHOLERY. KIEDY TO SIĘ SKĄCZY?!

Teo
- Aż wszyscy umrą Tomi. Już wiemy co planuje Marcus...

C.D.N...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro