ROZDZIAŁ.56

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Rozdział krotki, ale myślę że warty przeczytania. Z góry dziękuję za głosy. A teraz nie przeciągając zapraszam na kolejną część.

********************************************************************************************

Pov. Tomi

   Denerwuje mnie, normalnie irytuje to czekanie. Jak byśmy nie mogli tam wejść i uwolnić moją córeczkę. Kurwicy zaraz tutaj dostanę, jak wiem że ona jest tam sam na sam z tym...psychopatom. Chciałem tam iść, no ale oczywiście, musiał zatrzymać mnie Teo.

Teo

- Co ty, kurwa odczyniasz Tomi?! Czekaj jeszcze chwilę. Zaraz będzie po wszystkim, jeszcze chwila a odzyskasz córkę.

Tomi

- Ile, można czekać?

  Nagle w słuchawce usłyszałem głos.

Carlos

- Jeleń do żubra, jeleń do żubra zgłoś się.

Tomi

- Tu żubr do jelenia, co jest?

Carlos

- Żmija nad ciąga...6 wozów, zbliżają się...są kilometr od celu. Zrozumiałeś? Bez odbioru.

   Nagle poczułem na swoim ramieniu, jakąś damską dłoń. A że byłem pewny iż to Karina, nie zareagowałem. Ale, jakie było moje zdziwienie, gdy to nie Karina, do mnie przemówiła a babcia mojej córki.

Eleonora

- Już jestem chłopcze, zaraz ją odzyskamy. Będzie dobrze nie denerwuj się. 

   Kiwnąłem tylko głową, a na podjazd wjechały samochody. Odetchnołem z ulgą, gdy między ludzi Johna zobaczyłem Marca. Czyli to znaczy, że nas nie wystawił.

Pov. Zahary

   Szlak mnie jasny trafił, gdy zauważyłem jak ten pacan, zbliża się do mojej kobiety. ''To żeś sobie wybrał kryjówkę Tax''. Zganiłem sam siebie. Przez to iż, wybrałem takie miejsce, miałem idealny podgląd ze snajperki. Co, dzieje się wewnątrz leśniczówki. 

Max

- Chłopie opanuj się, jesteś czerwony jak  burak. Ochłoń bo, spieprzysz całą akcję.

   Przekonywał mnie Max, co o dziwo podziałało, bo na tych miast się uspokoiłem. Ale moje uspokojenie nie trwało długo, gdy usłyszałem nadjeżdżające samochody. Gdy zaparkowali wysiedli z nich John, Marcus i jakiś staruch, to pewno Tadeusz. A zaraz po nich, reszta na czele z Marciem.

Marc

- Rozproszyć się!

  Usłyszałem i zobaczyłem jak ludzie zaczęli rozsiewać się, na różne strony. Trzech szło w naszą stronę, więc szybko przekazaliśmy iż Marc jest z nami a my z nim. Oni, kiwnęli głowami i nagle usłyszałem krzyk tego starego cepa.

Tadeusz

- Ty gówniarzu! Wyłaź z tam tond i puszczaj moją wnuczkę! Oddawaj ja! Jesteś otoczony, nie wyjdziesz z tego żywy!

Pov. Matt

   Dość że, ta suka mnie wykiwała, to jeszcze na dodatek, przyjechali tutaj Oni. Zastanawia mnie jedno...mianowicie. JAK, DO CHOLERY ONI NAS TU ZNALEŹLI? 

Matt

- Kurwa jak? Ja się pytam, jak Oni nas tu znaleźli?

Martyna

- Matt, ty na serio jesteś ciemny. Po pierwsze, podłożyli podsłuch, tam gdzie mnie przetrzymywali. Po drugie, miałeś nadajnik w samochodzie. Po trzecie...

Matt

- Jakie, kurwa trzecie! Ja, nie mam zamiary zarobić kulki w łeb, przez ciebie. Będziesz...moją zakładniczką.

   Złapałem i unieruchomiłem tą szmatę. Po czym otworzyłem drzwi, i przystawiając jej lufę do skroni, krzyknąłem.

Matt

- Radzę wam, opuścić gnaty i nie strzelać. Bo ta szmata, zginie jako pierwsza.

John

- Matt. nie bądź...głupi. Mamy przewagę liczebną. A to, czy Martyna zarobi kulkę przez przypadek...to było uwzględnione.  Mówi się, trudno.

Martyna

- Matt, Oni mają rację...Oni mają większą przewagę liczebną, ale...odejdź dalej od drzwi i zbliż się pomału, do samochodu, jeżeli chcesz przeżyć. 

Matt

- Nikt, nie musi zarobić. Wy, pozwolicie mi odjechać, a ja...oddam wam, tą zdradziecką zdzirę. 

Pov. Martyna

   I znowu, idzie wszystko zgodnie z moim planem.Zbliżaliśmy się w stronę samochodu, gdy nagle...krzyknęłam...

Martyna

- Teraz!!!

   I właśnie, w tym momencie...nadepnęłam na stopę Mattowi, z łokcia walnęłam go w żebra. A ten od razu mnie puścił, co wykorzystałam. Najpierw kopnęłam go w jaja, a później sprzedałam mu sierpowego. Co spowodowało, upadek chłopaka na ziemię. Ja na to miast, zabrałam mu broń. Ale gdy chciałam uciec, poczułam szarpnięcie za nadgarstek.

Tadeusz

- Nie, tak prędko, moja panno.

Zahary, Tomi, Max

- Puść ją!!!

Max

- Dziadku, puść moją kuzynkę. To też rodzina.

Tadeusz

- Nie, wtrącaj się dzieciaku. To, nie dotyczy ciebie. To sprawa między, mną a nią.

   Tadeusz prze rzucił swoją rękę, przez bark w pozycji do przytulenia od tyłu, i przyłożył mi broń do boku. Rozejrzałam się w okół, Marcus i John zostali postrzeleni i schwytani. Nagle znikąd usłyszałam, cichy stanowczy głos kobiety, od razu skierowałam głowę w tamtą stronę.

Eleonora

- Tadeuszu, w tej chwili...masz puścić, moją wnuczkę! bo, po żałujesz swojej decyzji.

  Usłyszałam jedynie...

Tadeusz

- Eleonora?

  I poczułam, niewyobrażalny ból w lewym boku, a wcześniej głuchy wystrzał. Ostatnie, o czym myślałam to, o tym...że ten staruch mnie postrzelił. Przed oczyma mignęły mi twarze, najbliższych i kochanych osób. A po tem, juz zapadła ciemność.

ZAHARY, TEO, KARINA, TOMI, ELEONORA

- NIE!!!NIE!!!NIE!!!NIE!!!


C.D.N...MOŻE

No i...chyba zakończymy tą powieść.??????????

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro