14. Naleśniki.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


- Samuel, dobrze to robię? - brunet odgarnął grzywkę i spojrzał na mnie z uśmiechem. Odwzajemniłem go.

- Tak, coraz lepiej ci to wychodzi. Tylko uważaj żeby ich znowu nie spalić.

- Przecież uważam! - zaczerwienił się i spojrzał na mnie spod byka. Zaśmiałem się.

- Dobrze, już dobrze.-podszedłem do okna. Gdy za nie wyjrzałem uśmiech na moich ustach zastygł. Spojrzałem na Dippera ze smutkiem. 

- Mabel tu idzie. Mam wyjść?

- Nie, oczywiście, że nie! - zdenerwowany wyłączył palnik i wyszedł z Mystery Shack. Westchnąłem. Mabel Pines - siostra mojego przyjaciela po tym, jak dowiedziała się prawdy zaczęła mnie unikać. Nie wierzyła w ani jedne moje słowo i uważała, że Dipper daje się zmanipulować jakąś ckliwą historyjką. Chłopak był na nią wściekły za to i nie rozumiał jej zachowania. Jak po tylu latach przyjaźni można skreślić kogoś za błędy które popełnił w przeszłości? Takiego typu pytania mi zadawał. Ja jednak ją rozumiałem, a przynajmniej starałem się zrozumieć. To musiał być dla niej szok biorąc pod uwagę fakt, że kiedyś sama mnie wybroniła i starała się wszystkich przekonać, że nie jestem Billem Cipherem - tym okropnym i strasznym demonem który chciał zagarnąć dla siebie cały świat.

Zaufała mi jako pierwsza i to był jej największy błąd. Usłyszałem ich podniesione głosy i zrezygnowany wyszedłem przed dom gotów ich uspokoić. Dziewczyna na mój widok wrzasnęła :

- WYNOŚ SIĘ Z NASZEGO ŻYCIA! - zacisnęła pięści gotowa rzucić się na mnie. Wtedy Dipper powiedział zimno te słowa:

- Nie. To ty wynoś się z NASZEGO życia, Mabel. Nie rozumiem dlaczego nie możesz mu wybaczyć... Myślę, że już poniósł odpowiednią karę i więcej mu nie trzeba. Poza tym jest moim przyjacielem. Nikt nie każe ci spędzać czasu z nami, ale nie oczekuj że jeśli tobie się to nie podoba, to ja zerwę z nim kontakt.

- Ach tak? Więc wolisz jego a nie mnie?! - prychnęła ze złością. - W porządku, Dipper. Jutro wyjeżdżam, a ty sobie tu z nim zostań i niech on dalej cię okłamuje! - i poszła sobie, odrzucając włosy i klnąc pod nosem. Spojrzałem na mojego przyjaciela. Zaciskał pięści i drżał lekko z wściekłości. No to się porobiło...

                                                                                                       ***

Co za idiotka!  Niczego nie rozumie! Dlaczego nie może zaakceptować tego, że on NAPRAWDĘ się zmienił? Tylko wymyśla problemy. Spojrzałem na blondyna. Stał ze zrezygnowaną miną i pewnie myślał, że będę go obwiniał a może nawet wstawię się za siostrą. O nie, nie tym razem. Podszedłem do niego i delikatnie pocałowałem go w policzek.

- Nie przejmuj się nią, Sam. Ona po prostu nie rozumie.

- Dipper ja wiem. Ale...

- Żadnych ale. Wracamy do naleśników - powiedziałem stanowczo i wróciłem do kuchni. Sam poszedł za mną z posępną miną. Spojrzałem na niego z troską. Nie lubiłem kiedy się martwił. Do tej pory wszystko było dobrze. Rozmawialiśmy, udzielał mi instrukcji, opowiadał mi o sobie i swojej siostrze Sophie, która uwielbiała wprost naleśniki jego roboty. Ja za to podzieliłem się z nim historią o soku Mabel i o tym jak prawie się nim zadławiłem, ale przełknąłem go żeby nie sprawiać przykrości siostrze. Śmiał się razem ze mną do czasu kiedy autorka soku nie postanowiła przyjść i zepsuć nam humoru. Próbowałem znaleźć sposób żeby jakoś go pocieszyć.

- Patrz, ten naleśnik wyjątkowo mi się udał. - wyciągnąłem rękę wskazując na coś, co było szczytem moich możliwości. Naleśnik był w miarę rumiany i wyglądał ładnie, ale to było niczym w porównaniu do jego zdolności kulinarnych. Mimo wszystko Samuel uśmiechnął się i skinął głową.

- Dobra robota, Sosenko. Szybko się uczysz.

- Bo mam dobrego nauczyciela.

Zauważyłem, że jego dobre samopoczucie wraca. W jego złotobrązowych oczach zabłysły wesołe iskierki, a głos stał się bardziej żywy. O taki efekt mi chodziło. Takiego go pokochałem.  Miłego, uczynnego i wesołego ale też czasami ironicznego i niegrzecznego. W tej niegrzeczności nie był jednak przykry - po prostu czasem za dużo powiedział albo coś w tym guście. Nie zwracałem jednak uwagi na jego wady bo wiedziałem, że po tak długim byciu demonem ciężko było mu odzwyczaić się od różnych dziwnych zachowań typu uważne obserwowanie każdego ruchu i zauważanie najmniejszych szczegółów czy też odwiedzanie pomniku, który po pokonaniu Beletha wspólnie zakopaliśmy. Samuel po prostu musiał od nowa przyzwyczaić się do bycia człowiekiem, a przynajmniej jakimś gatunkiem posiadającym cechy człowieczeństwa. O czym to ja...

A, tak. W każdym razie Samuel znowu był sobą. Spytał mnie z uśmiechem czy mam z nim ochotę wyjść na miasto. Spojrzałem na niego mile zaskoczony i skinąłem głową z chęcią. Mój przyjaciel był raczej typem samotnika, wolał spędzać czas tylko ze mną. W duchu czułem, że on po prostu obawia się spotkań z innymi ludźmi i tego, że go rozpoznają albo coś w tym stylu. To było praktycznie niemożliwe, ale strach zazwyczaj jest irracjonalnym uczuciem. Coś o tym wiem.

                                                                                                               ***

Brązowowłosy skinął z uśmiechem głową i posprzątał po sobie. Trochę mu pomogłem. Kiedy skończyliśmy ruszyliśmy na miasto. W drodze spotkaliśmy jakąś rudowłosą, wysoką i zgrabną dziewczynę z miliardem piegów. Dipper uśmiechnął się do niej.

- Cześć, Wendy. Poznaj mojego nowego kolegę - ma na imię Samuel. Sam, to jest Wendy. Kiedyś pracowała u nas.

- A, tak. Poznaję cię. - uśmiechnąłem się do niej przyjaźnie. - Stan mi o tobie opowiadał. Jak ci mijają wakacje ?

- Spoko, ale mogłoby być lepiej. - wywróciła oczami i westchnęła.- Na szczęście chociaż dzisiaj coś się dzieje.

Spojrzałem na nią marszcząc brwi. Pomyślmy...dzisiaj była sobota, zwykły dzień jakich wiele. Tak szczerze nie miałem pojęcia co dzisiaj miało się wydarzyć.

- Ale co ma się dzisiaj wydarzyć?

Spojrzałem na szesnastolatka, zdziwiony. On mi czytał w myślach czy jak?

- W jakim wy świecie żyjecie? Dzisiaj McGucket urządza wielkie przyjęcie w swojej posiadłości.

Nie mogłem się powstrzymać i parsknąłem śmiechem. Moje zapowiedzi były słuszne i Northwestowie teraz klepali biedę, a stary McGucket uważany powszechnie za świra przejął ich posiadłość czyniąc z niej schronisko dla bezdomnych, których w tej mieścinie było całkiem sporo.

W sumie jakby tak na to popatrzeć z mojej perspektywy to ludzie powinni mi dziękować, bo w sumie gdyby nie spowodowany przeze mnie chaos wiele spraw i brudnych uczynków nie wyszłoby na jaw. A tak chociaż w końcu była sprawiedliwość. Ale nie... nie mogłem tak myśleć. To co wtedy robiłem w żadnym kontekście nie miało w sobie ani krzty dobroci. Prawda była taka, iż myślałem wtedy tylko i wyłącznie o sobie i o tym co dla mnie było korzystne. Postawa egoistyczna, ale nie oszukujmy się... wielu ludzi tak robi. Wracając do historii...

Dipper i Wendy spojrzeli na mnie z zdziwieniem.Szybko pohamowałem śmiech i powiedziałem :

- Na pewno się zjawimy. Nie przepuściłbym takiej okazji. - otarłem łzy śmiechu i zerknąłem na bruneta. Ten z uśmiechem mi przytaknął i spytał dziewczynę czy pójdzie z nami. Odpowiedziała że nie może, bo musi pomóc ojcu. Dipper trochę posmutniał, ale kiedy pocieszająco ścisnąłem go za rękę uśmiechnął się i ruszyliśmy dalej. Do miasta była daleka droga lecz mieliśmy czas. Teraz już tak.




Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro