18. Konsekwencje użycia broni.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Czasem wydaje mi się że słyszę jego głos.

Ja wiem, że ty mnie słyszysz. Proszę cię, otwórz oczy. Już minęło tyle czasu...

Próbuję, ale to zbyt trudne. Wiem, że jestem zawieszony między życiem a śmiercią. Wiem, że Mabel do mnie strzeliła i potem upadłem. Dalej nic nie pamiętam. Przez pewien czas była cisza. Ale teraz słyszę jego głos. Opowiada mi o różnych rzeczach.

Zebrałem kilka kasztanów i ułożyłem na twoim biurku. Kiedy się obudzisz na pewno się uśmiechniesz. Kocham twój uśmiech. Wszyscy na ciebie czekają. Soos, Melody i ja...nawet Wendy chociaż nie zna cię zbyt dobrze.

Chciałbym powiedzieć mu o tylu rzeczach, ale nie potrafię otworzyć tych durnych oczu. Głowa mi ciąży o niczym nie myślę. Po raz kolejny staram sobie przypomnieć jak ten który mówi wygląda... ale nie pamiętam. Jestem tylko ja i nicość. Czasem słyszę jakieś urwane zdania, pikanie aparatury. Teraz mam mnóstwo czasu na przemyślenia. Ale ich nie wykorzystuję. Za to z całych sił staram się podtrzymać rytm mojego serca, obudzić się w końcu i znowu spojrzeć na niego.

Samuel, Mabel wyszła z ośrodka. Terapia poskutkowała i moja siostra w końcu jest normalna. Dzisiaj przyszła do mnie z łzami w oczach i powiedziała, że chce mnie przeprosić. Powiedziała, że zaakceptuje ciebie i wszystko znowu będzie tak jak wtedy. Tylko musisz się obudzić! Dlaczego się nie budzisz?!

Też tego nie wiem. Zaczynam także zapominać. To trudne. Ja nie chcę zapomnieć. Ale mój głupi mózg nie słucha. Wszystko zaczyna się rwać na strzępy, wspomnienia mieszają się. Nie jestem już nawet pewny czy ten głos, który tak często słyszę istnieje...

                                                                                                         ***

Wszedłem z westchnieniem do domu i rzuciłem czarną torbę na fotel. Od tamtego okropnego poranka minęły już dwa miesiące, a Samuel nadal był w śpiączce. Mabel po tym kiedy postrzeliła Samuela została wysłana do specjalnego ośrodka z problemami psychicznymi. Po pewnym czasie wróciła zupełnie odmieniona i wyciszona. Przeprosiła mnie. To jednak nie przywróciło mi mojego ukochanego. On dalej leżał w tym szpitalu. Lekarze dawali mu bardzo małe szanse na wybudzenie.Bywałem u niego niemal codziennie i mówiłem do niego. Gdzieś czytałem, że to daje osobie w śpiączce siłę do walki. Może jeszcze trochę i Sam się wybudzi. Gdy na niego patrzyłem czułem olbrzymi smutek. Był strasznie wychudzony i rysy straciły ostrość. Wyglądał po prostu okropnie.

Z kuchni wyjrzała zarumieniona od gotowania Melody.

- Cześć, Dipper! Jak było? - spojrzała na mnie z uśmiechem. Nie rozumiałem z czego się tak cieszyła. Mruknąłem tylko, że dobrze. Nie miałem chęci gadać z nią. Poszedłem do mojego pokoju i zacząłem się uczyć. Siedziałem tak może z pół godziny kiedy nagle zadzwonił mój telefon. Odebrałem.

- Witam, z tej strony doktor Sander. Chciałem poinformować, że pana kuzyn Samuel wybudził się z śpiączki  - usłyszałem po drugiej stronie i poderwałem się na równe nogi. Oczywiście żeby w ogóle przyjęli go na oddział i pozwalali mi na odwiedziny musiałem udać jego dalekiego kuzyna. To jednak teraz nie było ważne. Samuel się wybudził! W końcu, w końcu...

- Kiedy będę mógł go odwiedzić? - spytałem próbując opanować drżenie głosu.

- Panie Pines...-doktor urwał, ale po chwili kontynuował. - Jest jeszcze jedna kwestia. Pana kuzyn... on stracił pamięć. Bardzo mi przykro.

Poczułem suchość w ustach.

- Jak to? - wydawało mi się że ten głos należał do kogoś innego. Był cichy i zrezygnowany.

- Odwiedzić może go pan w każdej chwili, ale proszę się nie zdziwić jeśli pana nie pozna.

Doktor rozłączył się, a ja wgapiałem się w telefon. Jak to? Sam...stracił pamięć? Nie pamiętał naszych pocałunków? Nie pamiętał wspólnego smażenia naleśników? Poczułem spływające mi po policzkach łzy. Pozwoliłem im płynąć. Nie, to nie może się dziać. To nie może być prawda. Samuel...nie pamiętał...MNIE? Zwinąłem się w kłębek na łóżku i pozwoliłem żeby rozpacz się ze mnie wylała. Nic mnie nie obchodziło. Już nic...nic mnie nie obchodziło. Jak ja teraz spojrzę mu w oczy? Jakie będą? Puste jak wtedy, kiedy stracił duszę? Czy zupełnie inne? A charakter? Nie, nie, nie, nie. Nie pójdę do niego. Nie dam rady. Ale on mnie potrzebuje...

                                                                                                              ***

Siedziałem patrząc na moje zbielałe i kościste palce. W końcu się obudziłem. Lekarze byli w szoku że mi się udało. Ale ja wiedziałem, że się uda. Nie jestem wcale taki słaby.

- Samuel, masz gościa  - spojrzałem na czarnowłosą pielęgniarkę która uśmiechnęła się do mnie. Odwzajemniłem go z trudem. Po chwili do sali wszedł brunet z zmęczonym wzrokiem. Mimo, że prawdopodobnie miał 16 lat to już wyglądał staro. Miał czapkę z daszkiem, a na niej widniał symbol Uniwersytetu Stanforda. Pewnie jakiś student. Lekki zarost, brązowe oczy, przeciętny. Nie rozumiałem czego tu szukał.

- Proszę, usiądź  - wskazałem dłonią na drugie krzesło. Przełknął ślinę i usiadł.

- Sam...pewnie mnie nie pamiętasz. Jestem Dipper. Kiedyś byliśmy sobie bardzo bliscy.-przygryzł wargi nerwowo. Zmarszczyłem brwi. Bardzo bliscy? Kompletnie go nie pamiętałem. Czekałem aż powie coś więcej, ale on milczał. W końcu spytałem zniecierpliwiony :

- To wszystko? - chłopak uniósł wzrok i spojrzał na mnie. Wyglądał na takiego, który zacznie zaraz płakać. Westchnąłem ciężko. To nie będzie przyjemna rozmowa...

- Nie...bo widzisz, straciłeś pamięć. K-kiedyś byliśmy parą. Kochałeś mnie najbardziej na świecie. A ja kochałem ciebie. Nauczyłeś mnie jak zrobić najlepsze naleśniki! - w jego oczach pojawiły się łzy. - Czy ty naprawdę nic nie pamiętasz?

Zamknąłem oczy i starałem sobie coś przypomnieć. Niestety na próżno. Wszystko było zamazane i zlewało się w jedno. Nie potrafiłem sobie przypomnieć.

-  Nic nie pamiętam. Przykro mi.

Chłopak wyglądał jak ktoś kto stracił ostatnią nadzieję.

- Ale ty musisz pamiętać! - zdjął czapkę i podał mi ją. - Sosna, pamiętasz? Nazywałeś mnie sosenką...byłeś dla mnie zawsze taki dobry...I Soos, pamiętasz? To twój pracodawca! Mieszkałeś w przybudówce...-wargi mu zadrżały. - Pamiętam nasz pierwszy pocałunek. Wtedy mnie ocaliłeś, kiedy już prawie demon mnie zabił...

- Demon? - spojrzałem na niego, marszcząc brwi.

Chłopak ukrył twarz w dłoniach pochylając się. Było mi go szkoda, ale naprawdę niczego nie pamiętałem. Dotknąłem delikatnie ręką jego ramienia. Uniósł wzrok i spojrzał na mnie po policzkach spływały mu strumienie łez. Wstałem niepewnie i przeniosłem się na jego kolana. Byłem bardzo lekki, ważyłem tyle co nic przez długotrwałą śpiączkę. Przytuliłem się do niego tak, że jego głowa przylegała teraz do mojej klatki piersiowej. Pozwoliłem mu się wypłakać. Tylko tyle mogłem dla niego zrobić. Po pewnym czasie uspokoił się i wychrypiał zmęczonym głosem:

- Samuel... ja znajdę sposób, żebyś sobie przypomniał... Ty musisz sobie przypomnieć...

Skinąłem w milczeniu głową. Po pewnym czasie wyszedł, a ja przebrałem się w czystą koszulę i próbowałem sobie przypomnieć cokolwiek co łączyło się z tym brunetem...

Jednak w moim umyśle była tylko jedna biała plama jakby ktoś użył korektora kasując całe moje życie. W końcu zmęczony długotrwałymi próbami i zażywając uprzednio odpowiednie leki, zasnąłem.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro