4. Nowy początek.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wpadliśmy do szpitala i pierwsze co usłyszeliśmy to krzyk. Jego krzyk. Serce zabiło mi jak szalone, rzuciłem się w stronę miejsca skąd dobiegał.

Nie słyszałem Candy która wołała za mną, że to niby "niebezpieczne".  Co mnie to obchodziło. Jeśli robili mu coś złego, jeśli go skrzywdzili... Zacisnąłem pięści i jednym szybkim ruchem otworzyłem drzwi.

I zamarłem. Czarnowłosa pielęgniarka stała nad nim ze strzykawką, a on...płakał? wył? 

Nie wiem. Wyglądał jak wystraszone zwierzę. Nienaturalnie rozszerzone źrenice, twarz wykrzywiona grymasem. Cały drżał, oddychając szybko i płytko. Nie myśląc wiele, odepchnąłem kobietę i przytuliłem go mocno.

- Odsuń się, on jest niebezpieczny...- poczułem szarpnięcie i spojrzałem z wściekłością na pielęgniarkę.

-On nie jest niebezpieczny! To wy jesteście! Żądam natychmiastowego wypisania go...

- Ty to sobie możesz żądać. - usłyszałem niski, wrogi głos. Odwróciłem się i stanąłem oko w oko z jakimś lekarzem. Miał czarne włosy i znudzony wyraz twarzy, a jego oczy...

No ja pierniczę.

- Beleth ! Jakim cudem ty żyjesz?! I jeszcze pracujesz w szpitalu?

- Praktycznie nie żyję. Jestem w strefie mentalnej.- wzruszył ramionami i uśmiechnął się.-Przejąłem ciało tego słabego człowieka, to nie było trudne. A ta kobieta to nikt inny jak moja żona. A teraz proszę zostaw w spokoju mojego syna.

- S-syna? - zamrugałem. Czy on sobie ze mnie kpił? Przecież Samuel nie był jego synem...prawda?

- Oficjalnie oczywiście nie. - zaśmiał się i usiadł przy nim. - Ale jeśli odpowiednio go nakieruję, uwierzy w to...I znowu zostanie moją zabawką. - przyłożył dłoń do czoła Samuela, ale ten odepchnął ją.

-Nie...-blondyn uśmiechnął się niebezpiecznie. - Nie...mylisz się, Beleth. Już nigdy nie będę twoją pacynką. Nie jestem taki słaby. Zyskałem moc i zrozumiałem wizje.

- Wizje? -spojrzałem niedowierzająco na Samuela.

- Tak, wizje. - wstał a ja zauważyłem,jak bardzo jest wychudzony. Musiał tyle przecierpieć. -Noc, postać, dziecko...to moja przyszłość. Miałem mnóstwo czasu by to zrozumieć. To ja jestem tą postacią. Ja przyniosę śmierć i ból tym wszystkim ludziom.

-Sam, co ty pieprzysz? - potrząsnąłem nim z łzami w oczach. Spojrzałem na niego, zadzierając głowę. Nawet nie zauważyłem kiedy tak wyrósł. Jego rysy też się zmieniły. Były bardziej zdecydowane, a wzrok stał się twardy i stanowczy. Zmienił się. Długotrwała śpiączka, ból związany z samotnością, nienawiść...Serce zamarło mi w piersi.

- Jak mogłem być taki głupi? Trzeba było od razu po przebudzeniu cię wypisać! - objąłem go i wrzasnąłem. - Samuel powiedz, błagam cię, powiedz że mnie kochasz!

- Dipper...-spojrzał na mnie w jego oczach odbijał się smutek i żal. - Przykro mi. Wiem już kim jestem. Znam moje miejsce.

- Nie, nie znasz! -biłem go w klatkę piersiową ,łzy leciały mi ciurkiem po policzkach. - Twoje miejsce jest przy mnie! Przy mnie w Chacie!

- Nie jestem normalny. Proszę...zapomnij o mnie.- na jego dłoni pojawiło się złoto-bursztynowe oko, a na plecach uformowały się czarne jak pióra kruka skrzydła. Beleth cofnął się, a pielęgniarka na wszelki wypadek przyszykowała strzykawkę. Nim jednak zdążyłem mrugnąć obaj leżeli martwi. Samuel klęczał nad kobietą, wysysając jej energię życiową. Jego oczy stopniowo z ludzkich zaczęły się stawać coraz bardziej nienaturalne. Cofnąłem się odruchowo.

- Kim ty jesteś?

Podszedł do mnie i ujął moją twarz w dłonie. Spojrzałem na niego i mimowolnie spróbowałem językiem jego zakrwawionej dłoni. Smakowała metalicznie. Drgnął, ale po chwili się uśmiechnął.

- Odkryłem, że jestem aniołem śmierci. Nie chcę nim być, ale nie mam wyboru. Czy mimo tego chcesz ze mną zostać?

- Tak - odparłem bez wahania. - Tak, Sam. Chcę z tobą zostać.

- Mimo ryzyka?

Skinąłem głową. Nie myślałem o Mabel i przyjaciołach, których miałem porzucić. Nie. Teraz liczył się dla mnie tylko on. W końcu sobie przypomniał kim jestem. W końcu znowu mogliśmy być razem. Jak mogłem zaprzepaścić taką szansę?

Westchnął i otulił mnie skrzydłami. Poczułem przyjemne ciepło rozlewające się po całym ciele. Tak było dobrze. Nie potrzebowałem niczego więcej. Tylko jego.


***

Rozdział trochę chaotyczny,ale myślę,że się spodoba. Początkowo miałam trochę przedłużyć wasze cierpienia,ale w mojej głowie pomysł goni pomysł...i cóż,wyszło jak wyszło.Mam nadzieję,że rozdział się spodoba. Oczywiście wszystkie wątpliwości zostaną rozwiane w kolejnych częściach,także nie martwcie się. Będzie się działo :)

A tak poza tym to życzę wszystkim maturzystom połamania długopisów,żeby egzamin poszedł świetnie i w ogóle...co ja tam mogę wiedzieć,dopiero za 2 lata piszę to straszne cuś xD.

W każdym razie właśnie dzięki tym maturom mam cały przyszły tydzień wolny (2-6 maj) i na pewno pojawią się nowe rozdziały moich opowiadań. Także czekajcie cierpliwie.

I to tyle. Miłego dnia życzę i pozdrawiam ^^
Niech sosny będą z wami!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro