19

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


-Zdajesz sobie sprawę, że jak to coś mnie zabije, to ożyję tylko po to, żeby zabić ciebie? – spytałam, patrząc z ukosa na uśmiechającego się Caluma. Kolejne osoby pakowały się do wagonika kolejki górskiej, co oznaczało, że do początku (i jednocześnie mojego końca) została zaledwie chwila.

-Już nie panikuj – pokręcił kolejny raz głową, na co cicho prychnęłam. – Spójrz na to inaczej. Całe życie masz coś takiego. Możesz albo się bać, albo korzystać i cieszyć się każdą sekundą.

Halo, czy to nie było zbyt poetyckie? W sumie to chyba nie, ale nad tymi słowami zaczęłam się zastanawiać. Pewnie każdy doskonale zna te wszystkie pseudo motywujące cytaty, teksty i inne pierdoły. Widzimy tego całą masę, przewija się to przez całe życie, ale dociera do nas, dopiero gdy usłyszymy to od kogoś dla nas ważnego. Wtedy nagle orientujemy się jaką moc mają te słowa i ile mogą wnieść do naszego życia.

Żyj chwilą. To taki typowy tekst, ozdabiający trylion tabliczek, obrazków, czy innych tego typu rzeczy. Każdy go zna, słyszy niemal codziennie, ale mało kto w ogóle zwraca jeszcze na to uwagę. Podobno warto. Czasem koło nas pojawiają się ludzie, którzy nam to pokazują na swoim własnym przykładzie. Taką osobą stał się dla mnie Calum. Nigdy nie stał w miejscu, nie myślał, co było, co będzie. On po prostu nie marnował życia i wykorzystywał jak najlepiej każdy moment. I może dlatego te słowa z jego ust aż tak do mnie trafiły.

Pokiwałam głową, unosząc lekko kąciki ust. Obejrzałam się za siebie, a wszystkie miejsca były już zajęte. Zostaliśmy poinformowani o nadchodzącym starcie, więc chwyciłam rękę chłopaka, który spojrzał na mnie kątem oka.

-Jednak druga opcja? – od razu przytaknęłam, na co uśmiechnął się szeroko, splatając nasze palce razem.

Po chwili ruszyliśmy z miejsca. Ciężko mi nawet opisać, jak bardzo byłam podekscytowana i szczęśliwa w tamtych momentach. Całe przerażenie poszło w niepamięć, a świadomość kto siedzi obok mnie, jeszcze bardziej wprawiała mnie w radość. Chwila na szczycie, której najbardziej się obawiałam, okazała się chyba w tym wszystkim najlepsza. Idealny widok na cały Disneyland świecący na wszystkie możliwe kolory. Czułam, że wreszcie jestem w odpowiednim miejscu, w odpowiednim czasie i z odpowiednią osobą. Tak, to było niesamowite.

~***~

-No to co teraz? – spytałam, gdy odeszliśmy od jakichś stoisk. Sama nie wiem, ile czasu zdążyło minąć, ale bawiłam się zbyt dobrze, by w ogóle o tym myśleć.

-Teraz to chyba zamykają – zaśmiał się, na co wytrzeszczyłam oczy. No bo hey, może i obeszliśmy sporo atrakcji, ale jakim cudem minęły trzy godziny?!

-Czyli już wracamy?

-Zwariowałaś? Przecież cała noc przed nami! – Cal objął mnie ramieniem, przez co automatycznie kąciki moich ust uniosły się do góry.

-No to, co robimy?

-Idziemy... tam – skierował nas w nieznaną mi stronę.

Po chwili trafiliśmy do jakiejś bardziej bezludnej części, gdzie mogliśmy spokojnie usiąść i oprzeć się o murek. Nie potrzebowaliśmy żadnych widoków. W sumie... najlepszy widok miałam ze sobą.

ERROR, ZACZYNAM GADAĆ JAK JAKAŚ NAWALONA, CO SIĘ DZIEJE?

-I co, przesiedzimy tak do rana? – uniosłam jedną brew, na co chłopak parsknął.

-Masz lepsze zajęcie?

-Lepsze zajęcie niż siedzenie przez całą noc w jakiejś odludnej części Disneylandu? No co ty!

-Ej no, mistrzem wymyślania randek nie jestem, okay – uniósł ręce w geście kapitulacji, a mi zrobiło się jakoś cieplej w środku.

-A więc to randka? – zagryzłam lekko wargę, patrząc na niego z ukosa.

-Dobry refleks, Styles.

-Po pierwsze nie po nazwisku, Hood – zagroziłam mu palcem. – A po drugie to zawsze mogłeś po prostu chcieć iść do wesołego miasteczka.

-Gdybym „tak po prostu chciał iść" – zaznaczył cudzysłów w powietrzu. – To prawdopodobnie wziąłbym ze sobą Michaela, który swoją drogą zrobił niezłą burzę o to wyjście.

-Jaką burzę? – zmarszczyłam brwi. Ej, myślałam, że Mike mnie lubi!

-On się boi, że będzie jakaś wojna zespołów, czy coś tam. Nie ma co się przejmować – machnął ręką.

-W końcu i tak nikt się o tym nie dowie – palnęłam cicho.

~***~

-W sumie nadal śmieszy mnie, jak próbowałaś wyjść oknem – uśmiechnął się szeroko, na co prychnęłam. Siedzieliśmy tam może z godzinę? Właściwie on siedział, a ja leżałam, opierając się na nim.

-Nie wyśmiewaj się, mam lęk wysokości – trzepnęłam go w ramię. – Ty się módl, żeby nikt się nie dowiedział, że w ogóle jakkolwiek wyszłam.

-Bo każdej nocy uczysz się ciężko w swoim pokoju, a przynajmniej tak sądzi twoja rodzina. Ale wymykasz się przez okno, by spotkać się ze swoim chłopakiem...

-Najpierw się dowiaduję, że to randka, a teraz, że jesteś moim chłopakiem. Co jeszcze wymyśliłeś? – uniosłam jedną brew, podnosząc się tak, by siedzieć teraz naprzeciwko niego.

-Aktualnie nic nadzwyczajnego – wzruszył ramionami, patrząc na mnie z uśmiechem.

I w sumie nie wiem sama, jak to wyszło, że chwilę później byłam jakoś bliżej niego. I nie mam pojęcia, jakim cudem w tamtym momencie nasze usta się połączyły. Albo przegapiłam moment, albo byłam zbyt rozkojarzona, okay? Tak, czy tak słodkomierz, ładnie mówiąc, wywaliło poza skalę, a ja cieszyłam się jak dziecko. Dziękuję, ukłon, żegnam.

~***~

-Ej chwila – wytrzeszczyłam oczy. – Czy mi się wydaje, czy zaczyna robić się jasno?

-W sumie, tak trochę... Idziemy? – kiwnęłam głową, na co chłopak podniósł się i podał mi rękę, pomagając wstać. – Wiesz w ogóle która godzina?

-Nie wzięłam telefonu.

-Mi się wyładował.

-Dobra tam, dalej niż szósta raczej nie jest – przeczesałam palcami włosy. Byłam tak bardzo śpiąca, a z drugiej strony tak bardzo się cieszyłam z tej nocy. – Mam tylko jedno pytanie.

-Jak chcesz mnie pytać o to, czy żartowałem z tym byciem parą...

-Skąd wiedziałeś? – zmarszczyłam brwi.

-Trochę cię już znam. I nie, nie żartowałem – uśmiechnął się kącikiem ust.

-Ale będziemy taką słodką parą jak z tych filmów? Błagam, nie. To jest takie sztuczne...

-Nie chcesz? – zatrzymał się, patrząc na mnie uważnie. Pokręciłam powoli głową. – O cholera, dziękuję! Już się bałem, że będę musiał ci jakieś serenady pod oknem śpiewać.

-Ej, to by było dobre – parsknęłam, dźgając go w bok. – Przemyślę tę opcję.

-Nie rób mi tego, błagam! – popatrzył na mnie pseudo wzrokiem szczeniaczka.

-Serenady ci odpuszczę, ale coś innego i tak będziesz mi śpiewał, co nie?

-Zawsze i wszędzie – parsknął, po czym złapał mnie za rękę, splatając nasze palce razem.

~***~

W sumie sama nie wiem, ile zajęła nam droga, ale rzeczywiście robiło się coraz jaśniej.

-No dobra – zatrzymałam się przy bramce, odwracając przodem do Caluma. – Na herbatkę cię zapraszać nie będę, więc nie wiem, kiedy się zobaczymy...

-W szkole. Spokojnie, coś wykombinuję – puścił mi oczko, po czym ostatni raz pocałował i ruszył w swoją stronę.

Uśmiechnęłam się szeroko i niezauważanie prześlizgnęłam się na tył domu. Kiedy miałam już uchylać okno w kuchni, zobaczyłam Loczka, stojącego do mnie tyłem. A do tego zamek był zamknięty. No to cudownie.


***
Oficjalnie możecie być ze mnie dumni, bo uroczyście ogłaszam, że mam to ff napisane do ostatniego zdania! Wow, chyba pierwszy raz mi się to udało cri

Następny nie wiem kiedy, ponieważ jutro jadę na pseudo-obóz i idk czy będę miała czas i internet, żeby wstawić rozdział ew

Btw. dziękuję, że jesteście, buziaki xx

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro