3: Ulotna przyjemność

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Podsumujmy: oficjalnie zostałem niewyżytym, obscenicznym dupkiem, który zerwał z niewinną dziewczyną (wybaczcie ironię, nie mogłem się powstrzymać) i chciał pokazać dyrektorowi szkoły swoje prawicze przyrodzenie.

Wszystko poszło nie tak. Na myśli miałem jedno, a powiedziałem zupełnie coś innego. W tej kwestii mogłem liczyć na zrozumienie Stanleya, który zmagał się z katastrofizmem własnych słów od pierwszego, wypowiedzianego ciągu liter. Wczoraj graliśmy cały dzień w jego piwnicy; brakowało nam nadającego tempo basu i po raz kolejny zrozumieliśmy, że musieliśmy znaleźć nowego członka zespołu. Wyżyłem się nieco wokalnie, a wieczorem, jak w każdą sobotę, odwiedziłem nauczycielkę śpiewu. Byłem w nastroju na coś mrocznego i emocjonalnego, więc ćwiczyłem górne partie w You Know What They Do To Guys Like Us In Prison My Chemical Romance. Na niedzielę za to nie posiadałem planów, więc najprawdopodobniej spędzę ją w domu.

Leżałem w łóżku bez najmniejszego zamiaru podniesienia się z niego. Granatowe ściany dawały przyjemne wrażenie, jakby nowy dzień nie zdążył jeszcze w pełni nadejść. Jedynie znajdujące się nad biurkiem okno wpuszczało subtelne światło, padając wprost na mój plakat z Taylor Momsen, osobistą boginię, seksowną metalówę, z którą popełniłbym każdą możliwą pozycję, i to w każdym możliwym miejscu. Przez moje ciało przeszedł przyjemny dreszcz, kiedy uświadomiłem sobie, że obudziłem się wcześniej, niż zwykle, więc nikt nie będzie dobijał się do moich drzwi. Podniosłem wyżej poduszkę i wsunąłem rękę do bokserek, ściągając kołdrę do bioder.

Wyobrażałem sobie dokładnie to, co zwykle: ciemną noc, podmiejski cmentarz i te urocze zapięcia od pończoch, wystających spod zbyt krótkiej spódnicy. Nagie, chłodne nogi, sięgające samego nieba, niemal białe włosy, bladą cerę i błagalną prośbę o to, bym ją zerżnął. Zawsze, gdy docierałem do tego momentu w wyobraźni, podkręcałem się bardziej. Przyspieszyłem ruchy i zamknąłem oczy, oglądając dokładnie jej szczupłe ciało pod powiekami. Kiedy słowa, które wykrzykiwała, stawały się coraz bardziej brudne i odważne, wystrzeliłem na swój brzuch, tłumiąc w przedramieniu spełnione stęknięcie.

– Pobudka, Jimmy! – Uradowany, irytujący głosik wdarł się do pokoju nieproszony, wraz ze swoją właścicielką. Wyćwiczony refleks nauczył mnie trzymać zawsze jedną rękę na krawędzi kołdry, więc zdążyłem się okryć, zanim siostra na dobre wparowała do środka.

Ellie to mały diabeł, który wygląda jak sobowtór matki: czarne, długie włosy niemal do pasa, wielkie, niebiesko-zielone, świdrujące oczka (i ja byłem takich właścicielem) oraz pełne usta. Podparła się pod boki, co przy tak drobnej posturze wyglądało niedorzecznie, i zmarszczyła brwi w zamyśleniu, obserwując moją zastygłą w bezruchu twarz, wystającą spod szczelnie okrytego kołdrą ciała. Zadarty nos tylko dodawał jej zadziorności, kiedy tak badała wzrokiem pomieszczenie.

– Ile razy mam ci powtarzać, byś nie wchodziła do mojego pokoju bez pukania?! – warknąłem, czując, jak kołdra przykleja się do mokrego od wydzieliny brzucha. Zajebiście.

– Myślałam, że jeszcze śpisz... – zaczęła, a z jej głosu zaczął się sączyć smutek.

– No właśnie – podkreśliłem, opanowując wściekłość. Własna siostra odebrała mi cenne sekundy orgazmu.

– A ty, co leżysz taki okryty? Modlisz się, czy co? – Ciekawskie oczy wpatrywały się teraz w moje, a ja miałem ochotę wykatapultować się z tej planety. Dlaczego czternastolatki muszą być takie irytujące?

Ten Jim z sali od angielskiego powiedziałby siostrze bez zawahania, że właśnie sobie zwalił, ale dopiero co otworzyłem oczy i dzisiejszy dzień nie zdążył mi jeszcze wyjątkowo podpaść. Westchnąłem tylko w duchu i poszedłem za radą własnego ojca.

– Źle się czuję. Potrzebuję jeszcze piętnastu minut.

– Przynieść ci coś? Mama zrobiła naleśniki. – Spojrzała na mnie ze współczuciem.

– Tylko święty spokój – mówiąc to, kiwnąłem głową w stronę drzwi.

– Ha, ha. Dobrze, już sobie idę – odpowiedziała niezadowolona, po chwili zostawiając mnie w pokoju samego.

Super. Nie mogę się doczekać, aż zejdę na dół.

Zrobiłem porządek w pościeli, wsunąłem na siebie luźne spodnie i leżącą na krześle koszulkę, która jeszcze nie zaczęła śmierdzieć. Po całym tygodniu panował tutaj burdel, więc przed zejściem do rodziców musiałem pozbierać walające się po biurku talerze i szklanki. Gdzieś w trakcie całego procesu usłyszałem, że tata brzdąka coś na gitarze; uśmiechnąłem się pod nosem oraz skierowałem swoje kroki ku schodom, traktując to jako zaproszenie.

Mother said come home1 – wyśpiewał tata, komediowo intonując głos znad akustycznej gitary. – Father said come come2.

Sister said come home3 – kontynuowała Ellie, uśmiechając się szeroko z widelcem w dłoni. W kuchni unosił się waniliowy aromat świeżych naleśników. Zauważyłem, że na moim miejscu czeka już talerz wypełniony ulubionym śniadaniem.

So my friends said come home4 – dokończyłem bez wysilania się tekst piosenki Alice in Chains i usadziłem tyłek na obrotowym stołku obok siostry. Dała mi sympatycznego kuksańca w ramię, jeszcze zanim wsadziłem do ust kawałek ciepłego ciasta.

– Co tam, synu? Pogramy dzisiaj trochę? – Entuzjazm ojca i krzątająca się za plecami mama sprawiały, że zażenowanie spowodowane wtargnięciem Ellie do pokoju szybko zniknęło. Poczułem usta rodzicielki na czubku głowy; ścisnąłem delikatnie jej dłoń, robiąc dla niej miejsce przy stole.

Moja mama była piękną kobietą. Czarne włosy, jasna cera i , zazwyczaj wypełnione czułością, to cechy, które przywoływałem jako pierwsze, gdy chciałem odtworzyć jej obraz w pamięci. Z właściwą sobie dokładnością, obejmowała opieką całą naszą trójkę. Zawsze pilnowała, byśmy wypełnili wszelkie obowiązki, dopiero na końcu zajmując się samą sobą. To trochę głupie; miałem już siedemnaście lat i sam wszystko ogarniałem, co innego Ellie, w końcu była młodsza i miała trochę problemów z dysleksją. Ojciec za to, bez względu na swój wiek, nadal potrzebował pomocy ze znalezieniem własnych ciuchów, a czasami wydawało mi się, że nawet głowy. Perfekcyjnie radziła sobie w zarządzaniu domem oraz własnym studiem fotograficznym. Zastanawiałem się tylko, kiedy znajdowała czas na sen; do późnych godzin nocnych potrafiła przerabiać zdjęcia w programach komputerowych. Wracając, mamie pozostał jeszcze rok do czterdziestki, a wyglądała jak nasza starsza siostra. Słyszałem, jak skarżyła się tacie na zmarszczki, ale tak naprawdę nigdy ich nie dostrzegłem. Do tego figura, którą mogłaby się poszczycić niejedna nastolatka, i voilà: Clarie Rage stała przed Wami jak żywa.

– Zależy, co chcesz grać. Palce mi odpadają – rzuciłem w stronę kanapy, na której tata siedział z gitarą. – Stanley wymęczył mnie wczoraj Mötley Crüe, bo miał ochotę napierdalać w bębny.

– Jimmy! – Ostry ton mamy zwrócił od razu moją głowę ku niej. Wymruczałem nieśmiałe „przepraszam", wypełniając usta naleśnikiem nasiąkniętym syropem klonowym. – Nie możesz tak kląć od samego rana. I zapomniałeś znowu spiąć włosów. – Wyjęła z kieszeni gumkę, podrywając się do pionu. Po chwili matczyne dłonie zaczesywały już moje kosmyki do tyłu.

– Wiesz, że tego nie lubię – westchnąłem głośno i wyprostowałem się, by ułatwić mamie zadanie.

– Życie heavy metalowca jest ciężkie, Clarie, niemal tak bardzo, jak te wszystkie, zwisające łańcuchy. – Rozbawiony głos ojca dotarł do nas znad podpartej ręką brody.

– Jakby je ściął, to nie musiałby ich spinać – oznajmiła wspaniałomyślnie Ellie.

– Włosy czy łańcuchy? – zachichotała rodzicielka.

– Widzę, że dzisiaj jest dzień jazdy z Jimem – prychnąłem, znosząc nagłe skupienie wokół mojej osoby. – Przecież sam byłeś punkiem, tato.

– No właśnie, i stawiałem sobie włosy do góry, zamiast zapuszczać do łopatek.

– Mm, pamiętam cię takiego – rozmarzyła się mama. Popatrzyliśmy po sobie z siostrą ze zmieszaniem.

– Ty, skarbie, całe szczęście, nic się nie zmieniłaś. – Ojciec podszedł do stołu i uniósł głowę matki za podbródek, po chwili zatapiając wargi w jej ustach.

– Boże, takie rzeczy przy śniadaniu... – wzdrygnęła się Ellie, po czym podniosła się z krzesła, zabierając ze sobą pusty talerz.

– Nie martw się, na ciebie też przyjdzie pora. Kiedyś – powiedziałem uszczypliwie, podczas wciąż trwającego pocałunku rodziców.

– A skąd wiesz, czy już nie przyszła, co? – Wytknęła język w moją stronę, unosząc brew z tajemniczym uśmiechem.

– Nie chcę wiedzieć. – Podniosłem dłonie do góry w geście poddania. – Ale wy moglibyście już skończyć.

– No tak, Jim. – Mama w moment oderwała się od twarzy ojca. – Isabella dzwoniła do mnie wczoraj wieczorem, Michelle wróciła pijana do domu. Podobno z nią zerwałeś.

Pijana? Czyżby dotknęło ją to w jakiś sposób? Jak chciałem pić z nią wino, zasłaniała się treningami z biegów. Obstawiałbym przygotowywanie się do odgrywania roli ofiary.

– Nie podobno, tylko na pewno – potwierdziłem, błądząc wzrokiem po zawartości talerza.

– O co wam poszło? Mam nadzieję, że zachowałeś się z klasą, Jimmy? – drążyła temat, a ja poczułem opanowujące mnie zakłopotanie. Położyła dłoń na moich włosach, przesuwając nią aż do końca kucyka.

– Daj spokój, Clarie, to ich sprawa. Jestem pewien, że Jim nie zrobił niczego, co mógłby żałować. – Znaczące spojrzenie zielonych oczu ojca tylko przypomniało mi naszą piątkową rozmowę. Zdążyłem się nawet trochę tym pozadręczać, ale co się stało, to już się nie odstanie. Tak czy inaczej zostałbym dupkiem w oczach Mish.

– Nie da się już nic zrobić? – Zmartwienie mamy mogło wydawać się urocze, ale w mojej głowie obecnie jawiło się źródłem niewygodnych pytań.

– Tyle, że ja nie chcę. – Wzruszyłem ramionami.

– Dobra, młody – przerwał bezsensowną dyskusję ojciec. – Dzisiaj w repertuarze jest Jar Of Flies, więc mam nadzieję, że dasz mi siebie posłuchać. Chcę wiedzieć, w co inwestuję. – Obdarzył mnie szerokim uśmiechem. No tak, przecież nie mógł sobie odmówić kolejnej wzmianki o byciu moim menedżerem lub mecenasem sztuki, jak to zwykł nazywać. To właśnie on nauczył mnie gry na gitarze, ale nauki śpiewu wolał się nie podejmować. Dziwne, bo sam miał zespół, który nadal koncertował na terenie Anglii; był wokalistą i gitarzystą, wujek Mike grał na basie, a wujek Ray zasiadał na garach. Nadal się zastanawiałem, jakim cudem Stanley nie poszedł w ślady własnego ojca.

– Niech ci będzie.

***

W poniedziałek wróciłem do szkoły z nową energią. Strzepałem z siebie poczucie winy i ewentualny niepokój związany z zachowaniem Michelle. Udało mi się nawet sobie wmówić, że grupa z angielskiego zdążyła zapomnieć przez weekend mój błyskotliwy żart i odznaczającego się w spodniach kumpla. No dobra, na to będę musiał dać im trochę więcej czasu, ale na chwilę obecną postanowiłem nie zaprzątać tym myśli.

Powoli zacząłem kojarzyć twarze osób, z którymi uczęszczałem na zajęcia. Najbardziej w pamięć zapadła mi ta słodka blondyneczka z korytarza. Zacząłem łudzić się, że jej uśmiech został posłany w moją stronę z pełną premedytacją. Te zielone oczy miały w sobie coś zdecydowanie figlarnego.

Niewinne myśli przepływały między neuronami, zamiast skupiać się na zajęciach z muzyki. To kolejny z trzech rozszerzonych przedmiotów, jakie wybrałem na nadchodzące egzaminy. Prawdopodobnie zostawię ją sobie wraz z historią i angielskim na A2, bo trudno było mnie zainteresować czymś innym niż przedmiotami humanistycznymi na tyle, abym chciał do tego zakuwać. Jeżeli wszystko pójdzie zgodnie z planem, dostanę się na Music Performance & Recording, skończę studia z palcem w tyłku, a później zostanę gwiazdą grunge'u. Tak, to był plan. Chciałem, by ojciec był ze mnie dumny, bo z naszej dwójki to Ellie posiadała zdolności plastyczne, przez co stała się jego oczkiem w głowie. Potrafili godzinami przesiadywać w pracowni na piętrze; my z mamą w tym czasie oglądaliśmy ambitne kino, często bardzo łzawe, bo gustowaliśmy w dramatach lub przerabialiśmy wspólnie zdjęcia jej klientów. To niesamowite, jak kilka ruchów w programie komputerowym potrafiło zrobić z kogoś naprawdę gorący towar.

– To teraz na rozluźnienie, może porozmawiamy o tym, jakiej wy muzyki słuchacie, czego od niej oczekujecie i przy okazji utrwalimy sobie nasze imiona? – zagadnął Tim, zdecydowanie najbardziej sympatyczny nauczyciel, z jakim miałem zajęcia. Był młody; dałbym mu maksymalnie trzydzieści lat z tym kilkudniowym zarostem i śniadą cerą, mocno kontrastującą z bielą gałek ocznych. – Zacznę pierwszy: jestem Timothy, w skrócie Tim, najczęściej oraz najchętniej słucham fuzji rocka alternatywnego i muzyki elektronicznej. Czasem zdarzy mi się wrzucić do playlisty hinduski pop folk, co nie powinno was w sumie dziwić. – Tu błysnął białymi zębami, śmiejąc się z zakłopotaniem. – Od muzyki oczekuję przede wszystkim autentyczności i wyzwań. Nieważne, z jakiego pochodzi gatunku; ważne, by zdołała utrzymać mnie przy sobie na dłużej i zaproponowała coś oryginalnego. Przewrotnie zaczniemy od tylnych rzędów. – Tim sięgnął wzrokiem do ostatnich ławek, wśród których oczywiście się znajdowałem. Starą metodą zacząłem zapisywać coś w zeszycie i zwiesiłem głowę w dół. – Scully, tak? – Kiwnął podbródkiem w stronę chłopaka siedzącego przede mną. – Zaczynaj.

W klasie zapanowała cisza. Brunet wyprostował się w ławce i potargał ręką półdługie włosy. Rozejrzał się niepewnie na boki, tylko utwierdzając się, że wszyscy na niego patrzą. Ludzie wyglądali na nieco przestraszonych, ale ich ciekawość przejmowała dowodzenie. Zachowanie innych wypadało, jakby znajdowali się na konferencji prasowej z jakimś znanym mordercą.

– Coś mnie ominęło? – szepnąłem do Jacka siedzącego obok mnie, z którym zdążyłem zamienić parę słów przed lekcją i skinąłem w stronę chłopaka.

– Czekaj – odpowiedział konspiracyjnym głosem.

Ubrany cały na czarno chłopak westchnął głośno i wstał z ławki. Stał na wprost nauczyciela i choć dzielił ich bezpieczny dystans, to wszyscy siedzieliśmy w napięciu, jakby miał zaraz czymś w niego rzucić. Dostrzegłem pod blatem, że jego nogi lekko drżały.

– Scully, słucham heavy metalu, black metalu i death metalu. Muzyka ma zagłuszyć głosy z zewnątrz i zagwarantować tym święty spokój – wypowiedział matowym, beznamiętnym głosem, po czym usiadł z powrotem na krześle. Ludzie jak na zawołanie odciągnęli od niego swoje głowy.

– Czyli mamy tu fana zdecydowanie cięższej muzyki. Bardzo ci dziękuję, Scully. Jeśli nie chcecie, nie musicie się podnosić. Pora na ciebie, Tom. – Nauczyciel, widząc spuszczoną w dół głowę chłopaka i jego przygarbioną sylwetkę, postanowił nie drążyć dalej tematu i zwrócił się do siedzącego obok niego piegowatego rudzielca.

– Scully Jackson, nie zdał w zeszłym roku. – Jack nachylił się ku mnie, gryząc z pasją długopis. – Ma ksywkę Columbine. Podobno drugoklasiści widzieli, jak czytał w sali informatycznej o tej masakrze. Strasznie go gnębili, ale po tej akcji omijają go szerokim łukiem.

Pokiwałem ze zrozumieniem głową, choć wewnętrznie wcale nie potrafiłem tego zrozumieć. Gardziłem jakimikolwiek przejawami znęcania się nad słabszymi, więc od razu zrobiło mi się żal tego chłopaka. Z drugiej strony, będąc ofiarą przemocy i czytając o największej szkolnej strzelaninie w Stanach, wzbudzał bardzo niepokojące podejrzenia. Jednocześnie miałem ochotę przybić mu piątkę, bo zdołał przestraszyć własnych oprawców, odzyskując w ten sposób spokój... Ale za jaką cenę? Mogłem tylko domyślać się, że po rozniesieniu się takiej plotki nikt nie chciał z nim rozmawiać.

To głupie, ale po opuszczeniu sali wciąż obserwowałem go na korytarzu. Podszedł do swojej szafki i stał przy niej większość przerwy z wsuniętą głową między metalowe drzwiczki. Coś w środku pchnęło mnie do tego, aby do niego podejść i spróbować nawiązać rozmowę, ale subtelny zacisk palców na przedramieniu zatrzymał moje kroki w połowie celu.

– Jim, prawda?

Zielonooka blondynka spojrzała mi niespodziewanie w oczy, powodując ścisk w żołądku. Dzisiaj miała na sobie wydekoltowaną bluzkę, jeansową kurtkę i czarne, welurowe legginsy. Włosy ponownie spięła w wysoki kucyk, a jedno ze swobodnie opadających pasm okręcała wokół swojego palca. Poczułem chłód w miejscu, w którym mnie dotknęła, gdy odciągnęła palce od mojej czarnej flanelowej koszuli. Potaknąłem trochę zbyt energicznie i przełknąłem głośno ślinę. Jak dobrze, że na korytarzu panował harmider.

– Ta anglistka jest totalnie zboczona. Pewnie widziała go już pod ławką i chciała zobaczyć w pełnej okazałości – zachichotała, a ja poczułem, jak policzki pokrywają się szkarłatem. Odchrząknąłem, udając rozbawienie i zacisnąłem mięśnie żuchwy. – Podobało mi się, jak jej odpysknąłeś. Jestem Sammy. – Wyciągnęła dłoń z przedłużanymi, czerwonymi paznokciami w moją stronę. Dobrze, że mama odmówiła Ellie, kiedy wpadła na podobny pomysł. Uścisnąłem rękę dziewczyny, znowu unosząc tylko jeden kącik ust, na co zatrzepotała rzęsami. Cholera, czy ja z nią flirtowałem?

– Robiłem, co mogłem, ale niestety, tak się kończą powroty od dziewczyny – rzuciłem lekko, zaraz potem orientując się, że przecież z nią zerwałem. Brawo, geniuszu. – To znaczy, byłej dziewczyny. To był naprawdę nieprzyjemny poranek.

– Domyślam się, jakby był przyjemny, kolega by się nie pokazywał. – Puściła mi oko w akompaniamencie głośnego śmiechu. Poranny wzwód, przezabawne. – Tak czy inaczej, fajnie gdybyśmy zintegrowali się z naszą grupą. W weekend starzy zostawiają mi wolną chatę, myślałam o jakiejś imprezce po lekcjach w piątek. Chciałbyś może pomóc przy organizacji?

No proszę, nie musiałem długo czekać na pierwszy melanż.

– Raczej nie mam planów na piątkowy wieczór, więc czemu nie. – Poprawiłem nerwowo ramię plecaka. – Ale zabieram ze sobą najlepszego kumpla. – Wymierzyłem palcem w jej stronę z przekonującym uśmiechem.

– A też jest przystojny? – Przygryzła dolną wargę i zmierzyła wzrokiem moją twarz, finalnie zatrzymując się na ustach. No proszę, Sammy, czyżbym wpadł ci w oko?

– Nie odstaje, to na pewno. – Kąciki moich ust jeszcze wyżej poszybowały do góry. Skupiłem się w pełni na ukrytym między wierszami komplemencie.

– W takim razie, wpadajcie oboje. Ale ciebie porywam od razu po zajęciach. – Położyła rękę na moim torsie i przybliżyła się, zostawiając na policzku przyjemną wilgoć błyszczyka. – Do zobaczenia później.

– Do zobaczenia, Sammy.

Wygląda na to, że oficjalnie mogłem podziękować własnemu penisowi.


1 „Matka powiedziała: chodź do domu".

2 „Ojciec powiedział: chodź do domu".

3 „Siostra powiedziała: chodź do domu".

4 „Więc moi przyjaciele powiedzieli: chodź do domu".

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro