~6~

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

=======================================

Jak ona słodko wygląda kiedy śpi. Po woli podszedłem do niej i wyjąłem szklankę z jej dłoni. Po tym wziąłem dziewczynę na ręce i zaniosłem ją do pokoju. Delikatnie położyłem na materacu, przykryłem kocem i wyszedłem. Nagle do głowy w padł mi świetny pomysł. Nie taki jak z odwiedzinami rodziców Alicji. Nie, nie, nie. Takiego typu pomysły Alfred ma mi wybijać od razu z głowy.
Mój plan ma kilka punktów które zapisałem na tablicy w swoim gabinecie aby nie zapomnieć.

1. Zadzwonić do Hugo aby jutro dał dzień wolny Alicji.
2. Odwołać wszystkie spotkania i wywiady.
3. Załatwić pewną rzecz od Foxa.
4. Zaprosić ją na kolacje.

Plan idealny. Przecież mówiłem że zabiorę ją na kolacje. Chce jej to wszystko wynagrodzić. Wszystko co stało się tu, w Gotham. Tak samo jak to co miało miejsce w domu jej rodziców.

Rano wstałem pełen energii i ekscytacji. Po porannej rutynie ruszyłem realizować swój plan.

-Dzień dobry panie Wayn! W czym mogę pomóc?

W słuchawce usłyszałem głos Hugo.

-Tak, może Pan mi pomóc. Czy mógłby Pan dać dzisiaj dzień wolni Alicji?

-Hm...dzisiaj Pani Alicja miała mieć wizytę u Jokera. Z tego co wiem, Pani Alicja zaczeła nową terapie na tym człowieku.

-Rozumiem. No trudno.

-Możemy zrobić tak. Niech Pani Alicja przyjdzie do pracy, dokończy swój mały eksperyment i niech wraca do domu.

-Dobrze. Zróbmy tak. Przekażę tą informacje koleżance.

-Dobrze. Do widzenia.

-Do widzenia.

Rozłączyłem się i ruszyłem w stronę sypialni Alicji.

=================================

-Kobieto wstawaj. Do pracy się spóźnisz.
Tym razem to nie budzik zadzwoniła, a raczej Brus.

-Daj mi żyć i spać.

Powiedziałam przewracając się na drugi bok.

-Dzwoniłem do twojego szefa. Dzisiaj masz iść do pracy tylko po to aby odprowadzić Jokera do jego celi i z nim pogadać dwie minuty. Jak chcesz zawiozę Cię.

Po woli zeszłam z łóżka i podeszłam do szafy. Nie mam się w co ubrać!

-Wiesz..nie mam sie w co ubrać. Więc nie idę do pracy.

Oby kupił taką wymówkę. Odwróciłam się do niego. Te patrzył na mnie jak na pięcioletnią dziewczynkę, która ma focha.
Mężczyzna podszedł do mojej szafy i zaczął przesuwać wieszaki. Ja w tym czasie poszłam do łazienki. Zrobiłam makijaż i uczesałam włosy.  Strasznie mi się nie chce iść tam, no ale muszę.
Wyszłam z łazienki. To co zobaczyłam zwaliło mnie z nóg. Na moim łóżku siedział Brus a obok niego ubrania i buty do pracy. Czy on zna moją szafę na pamięć? Z tego co zauważyłam była ta spódnica w typie paczki romantycznej* w kolorze miętowym, do tego białą klasyczną bluzkę, czarne baletki wiązane jak pointy** i różowy sweter jako coś na ramiona. Nie myślałam że tak szybko się z tym uwinie. Gestem ręki pokazałam mu, aby wyszedł. Tym razem postanowił się kłócić. Uparcie siedział na łóżku i nie chciał wyjść. Widziałam, że coś chciał, ale nie wiedział jak mi to powiedzieć. Cwany jest. Więc ja też muszę być. Szybko zabrałam ubrania ze sobą do łazienki. Zamknęłam się od środka i przebrałam. Niestety tutaj nie było na tyle dużego lustra, abym zobaczyła się cała. No to muszę już wyjść. Otworzyłam drzwi i nie zdziwił mnie widok myślącego mężczyzny. Po cichu przeszłam obok niego i ruszyłam na dół. W jadalni czekało już na mnie śniadanie razem z Alfredem trzymającym kopertę w ręce.

-Dzień dobry Alfredzie. Jak się dzisiaj czujesz?

Kamerdyner był widocznie zdziwiony moim pytanie, czego nie za bardzo rozumiałam.

-Dobrze, dziękuje Panienko. Przyszedł list do Panienki.

Mówiąc to podał mi kopertę którą trzymał.

-Dziękuje.

Usiadłam do stołu i zaczełam jeść. Posiłek był przepyszny jak zawsze. Po skończeniu podziękowałam i ruszyłam do salonu. Dzisiaj do pracy miałam na dwunastą dwadzieścia więc miałam czas. Tak w sumie to nie wiem, po co Brus obudził mnie o siódmej rano. Przyjrzałam się dobrze kopercie. Na jej wierzchu była wielka litera H. Co to mogło oznaczać? Nie mówcie tylko, że ta litera będzie mnie teraz prześladować. Najpierw w imieniu niby mojego drugiego brata. Teraz na kopercie. Zobaczymy co w środku. Na stronie gdzie było zamknięcie był napisany mój adres w Karolinie Północnej. Widocznie tata jadąc w stronę Metropolis musiał przywieść list.  Szybko go otworzyłam i zaczełam czytać.

"Pani Alicjo!
Pragnę panią zaprosić do swojej rezydencji. Mam pewne informacje co do Pani osoby. Uważam, że powinna znać Pani historie rodziny. Proszę przyjść w sobotę o piętnastej na główny most Gotham.
Pozdrawiam i do zobaczenia. H."

Okej...dziwnie. Niby co ktoś ma wiedzieć na temat mojej rodziny, czego ja nie wiem. Muszę szybko się tego dowiedzieć. Dzisiaj mamy sobotę. List szedł pewnie kilka dni do domu i tacie pewnie też trochę zajęło przyjechanie tutaj.

-Alfredzie powiedz proszę Brusowi że już wyszłam do pracy i że wrócę jutro nad ranem dobrze?

-Oczywiście.

Szybko chwyciłam torebkę i ruszyłam. Niestety nie mam auta, wiec muszę iść z buta.
Zanim jeszcze wyjechałam z rodzinnego miasta zabrałam ze sobą kopie pięciu dokumentów.

~Mojego aktu urodzenia,
~Aktu urodzenia Pawła,
~Aktu urodzenia tego Huberta,
~Pierwszego Aktu małżeństwa mamy,
~Drugiego Aktu Małżeństwa mamy.

Z tego co wywnioskowałam moja mama razem z pierwszym mężem miała syna. Czyli Huberta. Tamten mężczyzna, krótko przed tym jak mama się dowiedziała że jest w ciąży, zmarł. Z tego co kiedyś słyszałam to do czwartego roku życia Huberta, mama mieszkała w domku za miastem. Potem chyba go sprzedałam czy zostawiła tego nie pamiętam. W dniu kiedy widziałam jak mama płacze ze zdjęciem w ręku dowiedziałam się, że to była rocznica jego zaginięcia lub śmierci. Obstawiam to pierwsze czyli zaginięcia. W tym samym roku przeprowadziła się do miasta. Co okazało się błędem, bo tydzień po mieszkała w spokoju i ktoś ją napadł, kiedy wracała z pracy. Wiem to bo mi opowiadała. Z oporem i łzami ale nie chciała mnie okłamywać. Mineło sześć lat i mama poznała innego mężczyznę. Mojego obecnego tatę dwa lata później wzięli ślub, krótko po tym mama zaszła w ciąże z Pawłem. I tak do dzisiaj nie może się doczekać aż wyjdę za mąż i będę miała swoje dzieci. Jak kobieta była w moim wieku to już była w pierwszym małżeństwie i ciąży. Drugie dziecko miała w wieku dwudziestu czterech lat, a trzecie w wieku trzydziestu trzech. Teraz ma czterdzieści pięć i świetnie się zajmuje Pawłem. Podsumowując. Ja mam dwadzieścia jeden lat, Paweł dwanaście, a ten Hubert miał by dwadzieścia pięć. Dziwne że na akcie małżeństwa nie napisano kto był pierwszym mężem mamy. Chyba znowu będę musiała pogadać ze starszą panią.
Pani Nina Blak. Złota kobieta. Mieszka w domu spokojniej starości o dziwo w Gotham. Co tydzień jednak przyjeżdża do wnuczki na weekendy. Przy okazji poświęca mi wolne dwie czy trzy godziny kiedy jej córka jest w pracy a wnuczka w szkole. Pani Blak jak na swój wiek dobrze mnie rozumie. Hm...skoro jestem w Gotham to może ją odwiedzę w tygodniu.
Dzisiaj jest to spotkanie. Dlatego między końcem pracy a spotkaniem odwiedzę starsza kobietę.
Nawet nie zwróciłam uwagi kiedy weszłam do swojego gabinetu w Arkham. Odłożyłam torebkę i wzięłam dokumenty leżące na biurku. Idąc korytarzem spotkałam Oskara. Jednego z tutejszych strażników.

-Dzień dobry Pani Alicjo.

Jak zawsze życzliwy i miły. Jak coś chce oczywiście.

-Witaj Oskar. W czymś Ci mogę pomóc?

Zapytałam podnosząc wzrok z papierów na niego. Znam ten wyraz twarzy...zaraz się zacznie...

-Może dałabyś się zaprosić na kawę po pracy?

...mówiłam! Z tego co wiem ma narzeczoną i dziecko w drodze.
Spojrzałam na niego z politowaniem. Zamknęłam teczkę i ruszyłam przed siebie nie odpowiadając mężczyźnie. Trochę było to nie grzeczne ale co mogę na to poradzić? Przyczepił się mnie jak rzep psiego ogona.
Doszłam do oddziału dziecięcego gdzie zostawiłam Jokera. Pod salą Lilki stało trzech tych samych strażników co wczoraj. Przywitałam się z nimi a następnie weszłam do mojego pokoju eksperymentalnego. Pierwsze co zobaczyłam to Lili śpiącą spokojnie na dość twardym łóżku i Pana J skulonego w koncie. Komiczny widok.

-Dzień dobry wesoła kompanio.

Mój głos obudził Lili i otrzeźwił Jokera. Oboje spojrzeli na mnie. Doskonale wiedziałam co się tu stało.

-Błagam niech Pani mnie z tond już zabierze!

Ktoś tu chyba zmiękł. Wczoraj napisałam podanie o przeniesienie kryminalisty do innej celi. Rozpatrzono je pozytywnie. I słusznie. Ruchem dłoni pokazałam aby zabrali Jokera z tond. Kiedy go wyprowadzili ja zostałam jeszcze chwilę z dziewczyną.

-Dziękuje Lili za pomoc. Co wracasz do domu?
Dziewczyna uśmiechnęłam sie do mnie.

-Tak. I pamiętaj kuzynko moja kochana. Robie to tylko dla Ciebie. Jasne?

-Jak słońce.

Przytuliłam ją do siebie. Tak, Lilian to moja kuzynka. Córka siostry mojej mamy. Wyprowadziłam ją z celi i przekazałam jednemu z ochroniarzy, aby zadzwonił do jej rodziców, żebypo nią przyjechali. Sama udałam się do nowej celi Jokera.
Usiadłam na przeciwko mężczyzny. Widać było że dziewczyna nie źle dała mu w kość.

-Dlaczego?

Tym razem to on odezwał się pierwszy.

-Czyli pomogło. Proszę opowiedzieć co się tam stało.

Mężczyzna cały czas patrzył na mnie maślanymi oczami. Dziwne...nie działa to na mnie.
-Słucham ale nie słyszę. No trudno porozmawiamy w innym wcieleniu.

Spojrzałam na niego. Chyba zdziwiły go moje słowa.

-Co ma pani na myśli?

-Lubię ryzyko.

Nie czekałam na odpowiedź wstałam z miejsca. Już miałam mówić strażnikowi że chce wyjść ale zatrzymał mnie jego głos.

-Co ma jedno do drugiego?

Spojrzałam na niego przez ramie. Na twarzy miał parę zmarszczek i pokerowy wyraz.
Nic nie odpowiedziałam tylko wyszłam.

=================================

Rano trochę zasiedziałem się w pokoju Alicji. Trzy godziny siedziałem i myślałem nad wszystkim. W końcu po tak długim czasie postanowiłem pójść do swojego gabinetu. Jest dziesiąta więc jest jeszcze czas aby odwieść kobietę do pracy. Po drodze do celu zszedłem jeszcze do jadalni po jabłko. Zabierając owoc z patery za uwarzyłem Alfreda stojącego obok stołu. Najczęściej to ja czekam na mężczynę, a nie na odwrót. Tym razem było inaczej.

-Paniczu...Panienka Alicja prosiła aby przekazać że wyszła już z pracy i wróci jutro nad ranem.

-Dziękuje za informacje.

Co ona rozbiła tak wcześnie w pracy i czemu nie miała wrócić na noc? Jest chyba tylko jedno miejsce gdzie się tego dowiem.
Szybko tylko powiedziałem że wychodzę i nie wiem kiedy wrócę. Czemu on aż tak wcześnie wyszła? Z tego co zdążył mi jeszcze powiedzieć Alfred, wybiegła szybko z domu po przeczytaniu listu który przy wiózł jej ojciec. Podjechałem pod Arkham z nadzieją że znajdę tu Alicję.
Na korytarzu spotkałem jednego z ochroniarzy. Chyba Oskara.

-Przepraszam...

-Tak?

-Widział Pan Alicję?

Mężczyzna chwile pomyślał aż w końcu odpowiedział.

-Była u tego pajaca a potem chyba poszła do gabinetu.

Powiedział tak jak by go to w ogóle nie interesowało. Po cichu złapałem go za koszulę. Widocznie był już po służbie bo nie miał munduru. Rozpoznałem że jest strażnikiem bo miał przy sobie broń i klucze. Jeśli tego było jeszcze mało pamiętam go z rozmowy z Hugo. Wtedy jak z nim rozmawiałem  to ten właśnie człowiek wszedł w połowie naszej dyskusji.

-Posłuchaj mnie teraz bardzo uważnie...teraz jeszcze raz włożysz mundur i za prowadzisz mnie do Alicji. Jeśli jej nie znajdziemy to do Jokera. Jasne?

Mężczyzna ze strachem tylko przytaknął. Jak pokaże swoja drugą stronę to zawsze postawie na swoim.

Poczekałem pięć minut. Po tym czasie mężczyzna przyszedł do mnie już w mundurze. Na chwile spojrzał na mnie a potem ruszył korytarzem. Oskar stanął przed drewnianymi drzwiami. Zapukał ale nikt nie odpowiedział.

-Chyba już wyszła.

Stwierdził mężczyzna. Czyli idziemy do tego miejsca gdzie nie mam ochoty. Nagle mężczyzna sięgnął do kieszeni munduru. Zauważyłem że wyciągnął klucze.

-Tylko się dowiem, że grzebałś w jej rzeczach, a zabije.

Ostro poinformowałem Oskara. On tylko podniósł ręce w geście obronnym.
Kiedy w końcu otworzył drzwi zamurowało mnie. Wszędzie był bałagan tak jak by tornado tu było.

-Zawsze ten pokój był czysty czasem aż za bardzo. Pani Alicja jest bardzo przewrażliwiona na punkcie czystości.

Tak to prawda. Nawet zauważyłem że w salonie zrobiło się jakoś czyściej niż zwykle. Tak samo jak w jej pokoju. Tu za to panował bałagan. Wszystkie teczki, segregatory i luźne papiery były wszędzie porozrzucane. Istne pobojowisko.

-Chyba wiem gdzie musimy iść aby się dowiedzieć co tak bardzo zdenerwowało Alicję...to znaczy panią Alicje.

-Na czas poszukiwań pozwolę Ci mówić jej po imieniu w mojej obecności. No chyba że nie chcesz mi pomóc ją znaleźć to inna bajka.

Spojrzałem na niego przez ramie. Cały czas staliśmy w progu pokoju. Po woli wszedłem w ten chaos...chwila...chaos! No tak znam tylko jedną osobę która rozumie takie sprawy.

-Mówiłeś że wiesz gdzie mamy zacząć jej szukać...

Chłopak pokiwał głową na tak. Gestem ręki pokazał abym szedł za nim.
Szliśmy długim korytarzem. Wszędzie były drzwi do cel. Co chwilę było słychać krzyki i płacz. W końcu doszliśmy do drzwi gdzie po obu stronach stali strażnicy. Oskar szepnął coś koledze na ucho a ten otworzył drzwi. Za nimi był kolejny korytarz z tylko jednymi drzwiami na końcu. Ten sam mężczyzna który nas tu wpuścił otworzył drzwi od celi i powiedział.

-Ma pan dwadzieścia minut. Inaczej może pan oszaleć a tego nie chcemy.

Na potwierdzenie tylko spojrzałem na mężczyznę i wszedłem do krainy chaosu.

-Czyżby Pani doktor zmieniła zdanie?

Usłyszałem tak z nienawidzony głos. Czekajcie...jakie zdanie? On coś wie. Pewnym krokiem podszedłem do krzesła na którym usiadłem. Cały czas Joker patrzył na stół. Teraz tylko wystarczy czekać aż zauważy że to nie jego psycholog a ja.
W końcu po kilku minutach podniósł swoje spojrzenie na mnie.

-Czyli to jednak pan tu przyszedł. Czego pan ode mnie oczekuje?

Spojrzałem na niego wrogo. Jeśli on coś wie na temat Alicji to mi to zaraz powie. Wyjąłem z marynarki zdjęcie kobiety. To samo które wtedy pokazałem na policji.

-Znasz tę kobietę?

Jak na razie zapytałem spokojnie. Joker chwile przyglądał się fotografii aż w końcu odpowiedział.
-Tak znam.
Zabije go zaraz. Hm...jest tu prawie dwa tygodnie. Alicja jest tu jakiś tydzień...szukać za czołem miesiąc temu. Czyżby ktoś już mu doniósł o tym że może go leczyć kolejna osoba? Muszę jak najszybciej dowiedzieć się co on wie na temat mojej przyjaciółki.

-To gdzie może być?

================================

W padłam jak burza do swojego gabinetu. Co ja mam teraz zrobić? Iść tam czy nie? Hm...chyba mam plan idealny. Tylko muszę z kimś na ten temat porozmawiać.

Po pół godzinnym spacerze dotarłam do Domu Spokojnej Starości na obrzeżach miasta. Ta cisza...ten spokój...ta harmonia...to jest idealne miejsce na taką rozmowe.

-Alicja!

Moje ciekawe przemyślenia przerwał głos starszej pani.

-Pani Nina Blak we własnej osobie.

Uśmiechnęłam się przyjaźnie. Uwielbiałam opowieści tej kobiety. Zawsze były ciekawe i pewnie nadal są.
-Tak...nie spodziewałam się Ciebie tu zobaczyć. Czy coś się stało że przyjechałaś aż tu?

Pani Nina zmarszczyła brwi. W pewnej części miała racje. Przyszłam tu bo miałam problem tylko że nie wie jeszcze że tu mieszkam. I to chyba na stałe choć wiem że Brus szuka dla mnie czegoś swojego.

-Tak stało się.

Widać było że jest bardzo przejęta moimi słowami. Gestem ręki pokazała mi abym szła za nią co uczyniłam. Szłyśmy kamienną dróżką. Swoją drogą bardzo podobną do tej w ogrodzie domu. Tak jak na razie traktuje dom Brusa traktuje jak swój. W końcu to nie budynek czyni dom domem a jego mieszkańcy. Ludzie których kochamy czy też lubimy albo przy których czujemy się bezpiecznie i dobrze. Jak tak właśnie się czuje w domu Brusa. Bardzo lubię gospodarza tak samo jak jego kamerdynera. Oczywiście nie przestałam kochać mamy, taty i Pawła. Ich kocham najmocniej na tej planecie. Na reszcie czuję że moje życie się układa. Mam rodzinę...przyjaciół....mentorkę i mam tu na myśli panią Nine...przyjaciela...pracę...czego moge chcieć więcej? Odpowiedź jest prosta. Męża i dzieci. W swoim życiu miałam już wielu kandydatów na męża. Nawet jeden już mi się oświadczył ale tydzień później zobaczyłam go z inną. Taka historia powtarzała się za każdym razem. W sumie to byli zemną tylko dla tego że rodzice każą im się ustatkować i ja byłam akurat wolna albo dla zakładu. Ja jednak szukam tego jedynego. Takiego który będzie kochał do końca i jeden dzień dłużej...który będzie lojalny i opiekuńczy.  Którym się ze stażeję i wychowam dzieci a może nawet dożyje wnucząt, kto wie?

-Halo...ziemia do Ali!

Przed oczami ukazała mi się lekko pomarszczona dłoń pani Blak.

-Odleciałam?

Zapytałam drapiąc się po karku.

-Tak troszkę. Siadaj.

Obok nas stała mała ławeczka. Spokojnie jednak pomieściłaby trzy osoby. Zgodnie z polecieniem mojej mentorki usiadłam i zaczełam opowiadać i moim dylemacie.
Opowiadałam jej od początku a tak dokładniej to od momentu kiedy wyszłam do pracy w dniu kiedy to Brus przyjechał do Karoliny Północnej i szukał psychologa. Opowiedziałam o mojej pierwsze nocy tak, o pierwszym wspólnym posiłku z Brusem, o incydencie w Arkham i pierwszym dniu w pracy.
Najlepsze jednak zostawiłam na koniec.

-I jest jeszcze jedna sprawa...

-Mów dziecko śmiało.

Wzięłam głęboki wdech i zaczełam opowiadać o liście z tajemniczą literą i o wizycie u Jokera.

-Hm...z tego co słyszę to ten kto wysłał ten list może być twoim bratem? Tylko wiesz...taką literą każdy może się podpisać. Nie idź tam, proszę. Jeśli musisz już aż tak bardzo tak iść to weź ze sobą Jokera. Z tego co słyszałam to dobrze walczy i strzela. Tylko jest mały problem...

-On siedzi w Arkham. Nie sądzie aby go od tak wypuścili...

Moją wypowiedź przerwał wiadomość z zastrzeżonego numeru.

-Idę z Panią.

Spojrzałam jeszcze na internet aby sprawdzić mejla. Jednak przerwała mi to wiadomość od szefa.

-Joker uciekł. Błagam niech Pani na siebie uważa!

Treść mnie zamurowała. Jak to uciekł?!

-To jeden problem mam z głowy. Joker zwiał.

Przekazałam tą informacje starszej kobiecie.

-Nie tylko zwiała ale i stoi obok.

Ze strachu aż podskoczyłam na tej ławce. Złapałam się ręką za miejsce gdzie jest serce.

-Wszystko dobrze?

Zapytała mnie starsza pani lecz ja nie mogłam oddychać. Dostałam ataku paniki! Zaczęło mi brakować powietrza...po prostu się dusiłam. Przed oczami już zaczęły mi tańczyć mroczki. Ja jeszcze nie chcę umierać!

-Alicja spokojnie. Wdech i wydech, wdech i wydech...

Tak spokojnie. Ten człowiek nadal stoi w tym samym miejscu gdzie wcześniej a nawet dalej.
Wdech, wydech, wdech, wydech...
Po kilku minutach odzyskałam już sprawność nad umysłem i oddechem. Po woli odwróciłam głowę na bok. Nikogo tam nie było. Jedynie została tam karta i kartka. Jak dobrze myślę...karta z Jokerem. Po woli wstałam i podeszłam w to miejsce. Odczepiłam kartę i liścik. Wróciłam do starszej pani na ławkę.

-Wybacz mi dziecko ale muszę iść. Moja curka zabiera mnie na tydzień do siebie. Dasz radę prawda?

-Tak oczywiście. Od prowadzę panią i sama udam się do kawiarni i tam przeczytam ten świstek.

Po od prowadzeniu Pani Niny do jej pokoju udałam się do Gotham Cafe. Słyszałam że mają pyszną szarlotkę i late.
Zajęłam stolik obok okna z widokiem na ulicę i ludzi. Zamówiłam wcześniej wspomniane ciasto i kawę. W czasie kiedy oczekiwania na swoje zamówienie w końcu postanowiłam przeczytać ten list czy co to tam było. Trzęsącymi się rękami rozłożyłem kartkę. To co przeczytałam było...miłe?

"Przepraszam, nie chciałem Cię wystraszyć. Pozwól że Ci to wy nagrodzę. Może dziwnie to zabrzmi ale martwię się o Ciebie.
Jutro o czwartej wieczorem obok AC Chemical.
Z pozdrowieniami dla pięknej pani doktor, J."

Nie powiem miłe były te słowa. I wcale to że martwi się o mnie nie brzmi dziwnie. W liście zachował taki ton i takie słownictwo jak chłopak który chce się przypodobać dziewczynie w której się zakochał. Chce się spotkać okej. Taki ruch tylko pozwoli mi bardziej go poznać. Wiem że mówiłam o tym że nie przekładam spraw prywatnych na pracę i na odwrót ale warto zaryzykować.

-Proszę o to pani zamówienie.

Do mojego stolika przyszedł młody kelner. Postawił przede mną szarlotkę i late. Grzecznie podziękowałam a chłopak odszedł. Widziałam jak na mnie patrzył. Tak jak Brus wtedy w ogrodzie.
Wróciłam myślami do listu i Jokera. Skoro chce się spotkać to pewnie jest wymagany elegancki strój. Patrząc na to że on zawsze ma na sobie koszulę i marynarkę wnioskuję że jest z niego elegancki mężczyzna. W sumie oprucz niego znam jeszcze jedną taką elegancją osobę. Nie mówię tutaj o sobie nie. Mam na myśli Wayna. On też zawsze ma na sobie kaszulę kiedy go widzę i marynarkę kiedy jest chłodno.
Wyjęłam zeszyt z torebki i długopis. Wyrwałam jedną czystą, białą kartkę i napisałam wiadomość do Jokera. Myślałam chwilę co by tu napisać aż w końcu wpadłam na pomysł. Wyjęłam kartę Jokera z kieszeni swetra. Tak jak myślałam na odwrocie był numer. Numer telefonu. Mam nadzieje że Jokera. Szybko chwyciłam za telefon i wpisałam te dziewięć cyfr. Chwilę się wahałam czy zadzwonić ale finalnie to zrobiłam.

-Halo. Z kim mam przyjemność?

Po drugiej stronie słuchawki usłyszałam głos który usłyszeć chciałam.

-Z Alicją Napier.

Zapadła cisza. W między czasie zdążyłam upić łyk swojej kawy.

-Ah tak, pamiętam. W czym mogę pomóc?

Chwilę myślałam jak sformułować odpowiedź. I chyba już wiem jak.
-Czy moglibyśmy zmienić miejsce spotkania?
Niestety nie mam auta i dojście na drugi koniec miasta może mi trochę zająć. Po drodze też chciałabym jeszcze zajść do domu aby się nie co odświeżyć.

Cały czas nie mam pewności z kim rozmawiam. Osoba po drugiej stronie może i brzmi tak samo jak Joker ale to nie musi być on. Zaraz się dowiem tego.
-Oj...myślałem że obok kawiarni będzie dobrze.

Bingo! Z tym prawdziwym Jokerem byłam umówiona przy AC nie obok kawiarni.
-

Jak to obok kawiarni? Byliśmy umówieni obok ratusza.
Teraz trochę mojej psychologicznej gry. Chyba pewna wiadomość nie dotarła do mnie. Czekajcie a może to chodzi o...jeśli on tak powiedział to może znaczyć że obok niego ktoś siedzi. Czyli tamtej wie że chcę iść na spotkanie z Jokerem a nie na spotkanie z nim. Ten kto chce mi coś zrobić to zrobi to prędzej czy później.

-Ależ naturalnie...gapa ze mnie. To może spotkajmy się teraz w kawiarni, w centrum miasta?

-Hm...jestem teraz w pracy i nie za bardzo mogę się wyrwać...

Ale ja kłamie...aż się za mną kurzy.
Do kawiarni weszła kobieta. Dość znajomo wyglądająca...

-Wie pan co zadzwonię później teraz muszę wracać do pracy.

-Dobrze. To do usłyszenia.

-Do widzenia.

Rozłączyłam się. Wszystkie kartki jakie były na stole schowałam do torebki. W ogóle nic się nie stało. Jak każda normalna kobieta która ma dość siedzę i piję kawę. Szarlotkę zdążyłam już zjeść wcześniej. To co o niej mówili to prawda. Jest pyszna!
Nagle ta sama kobieta, która tu przed chwilą weszła, przeszła obok mojego stolika. Upuściła kartkę.

-Przepraszam zgubiła coś Pani!

Zawołałam za nią ale nic z tym nie zrobiła.
Już wiem! Wyjęłam teczkę w której miałam wszystko na temat Jokera. Pamiętam że się tam pojawiła wzmianka o kobiecie. Jest! Poison Ivy, tak właściwie Pamela Lilian Isley. Jej DNA jest pomieszane z DNA jej siostry. Eksperyment się nie powiódł i jej siostra tego nie przeżyła. Ma bardzo szeroką kartotekę policyjną. Teraz powinna siedzieć w Arkham.
Otworzyłam kartkę która jej wypadła.

"Do niechybnego zobaczenia"

=======================================

Joker nic konkretnego mi nie powiedział jedyne co to że niby Ala lubi ryzyko. Oh Alicja gdzie ty jesteś. Może zaczekam do jutra do rana tak jak przekazał mi Alfred.
Po wyjściu z Arkham udałem się do pracy. Ulice o tej prze są nieźle zakorkowane. Tak jak wino. Właśnie. Skoro Alicja nie ma w planie wrócić dzisiaj na noc do domu to za miast kolacji będzie śniadanie. Czyli pierwszy przystanek u Foxa. Jutro z samego rana przekaże to że mam tygodniowy urlop. Przy takiej kobiecie jak Alicja nie umiem się skupić na pracy w domu. Nie mam tu na myśli jej wyglądu zewnętrznego tylko raczej jej charakter. Oczywiście na zewnątrz jest też piękna...eh co ona ze mną robi?
Po pół godzinie w końcu dotarłem do celu.

-Dzięki.

-Nie ma za co. Polecam się na przyszłość.

Załatwiłem tą rzecz o której mówiłem. Trochę mniej martwię się o Alicje. Dzisiaj mam jechać do domu spokojnej starości. Chcę temu miejscu zapewnić gruntowny remont i co miesięczne do finansowanie. Mam dziwne wrażenie że to tam dowiem się choć w pewnej części co się dzieje z moją przyjaciółko. Bo chyba mogę ją tak nazwać.
Tym razem drogi nie były zakorkowane co tylko ułatwiło mi nie spóźnienie się. Pod budynkiem już czekali dziennikarze tak samo jak i tak zwani gapie. Jak tylko zobaczyli moje auto zaraz doznałem oblężenia. No dobra uśmiech i idziemy...

Uf...koniec. Miałem racje. Pewna starsza kobieta powiedziała mi bardzo ciekawą informacje. Alicja tu była! Jednak pani nie chciała zdradzić powodu jej wizyty.
Teraz powinienem pojechać do firmy ale nie za bardzo mam na to ochotę. Nie będę się mógł skupić. Niby jest dorosła ale i tak się będę martwić do puki nie przekroczy progu domu. No cóż tak już mam. Przez całe życie nie miałem o kogo się troszczyć. Teraz mam. Alicje. Martwię się jednak jedną sprawą. Tym że będzie chciała się wyprowadzić z daleka ode mnie. Tego bym już nie wytrzymał.
Czy zawsze kiedy mam takie rozmyślenia to ktoś musi do mnie dzwonić?

-Tak słucham?

-Witam, panie Wayn.

Po drugiej stronie usłyszałem głos Gordona.

-W czym mogę pomóc?

-Chciałem się dowiedzieć czy może pańska koleżanka ma wolny wieczór?

Czekaj...Gordon pyta o to czy Alicja ma wolny wieczór? Nie no trzymajcie mnie!

-Nie stety nie wiem. A coś się stało?

-Nie. Tylko chciałem jeszcze raz przeprosić Panią Alicje za tamten incydent.

Trochę mi ulżyło.
No takiej rozmowie minęła mi cała droga do firmy.
Wysiadłem z auta i ruszyłem do budynku. Przywitałem się z recepcjonistką i ruszyłem do swojego gabinetu. Windą wjechałem na ostatnie piętro biurowca. Po drodze spotkałem kilka pracowników i innych przedstawicieli różnych firm. W końcu doszedłem do celu. Otworzyłem drzwi i zamarłem w pół kroku. Za moim biurkiem siedziała kobieta. Dość znajoma kobieta. Podpisywała jakieś papiery. Po cichu zamknąłem drzwi i podszedłem do fotela na przeciwko Alicji. Siedziałem tak pięć minut za nim zorientowała się że w ogóle siedzę na przeciwko niej. Uśmiechnęła się lekko i już wiedziałem że będę spał spokojnie.

+++++++++++++++++++++++++++++++++++++++
*paczka romantyczna- spódnica baletnicy. Najczęściej do kolana na gumce. Jest zwiewna.

** czyt. Puenty. Baletki ze specjalnym usztywnieniem na palcach do tańca klasycznego. Wiązane na wstążce w kolorze baletek.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro