Rozdział 2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

//Namjoon//

Wrzuciłem kawałki mięsa na skwierczący na patelni olej, czując jak na sam zapach mój żołądek się zaciska. Byłem głodny i to bardzo. Zatarganie tutaj młodego może i nie zajęło mi dużo czasu, jednak przygotowanie dla niego pokoju i znalezienie tych jebanych łańcuchów już tak.

Westchnąłem, szykując dwa talerze pełne warzyw i ryżu; miałem nadzieję, że chłopak nie jest wegetarianem...

— Według policji póki co na liście podejrzanych jest Kim Seok Hiun. Złodziej, który ponad dziesięć lat temu został skazany za rozbój w ponad pięciu miastach.

Uśmiechnąłem się zadowolony wracając do kuchni, gdzie nadal mogłem słuchać jak bardzo policja nie wie co się wydarzyło. Zająłem się przewracaniem mięsa jedynie zerkając na ekran.

— Na miejscu policji udało się zabezpieczyć dowody, które pozwalają na wysnucie innej teorii. Policja sądzi, iż w ostatnim czasie ktoś pomieszkiwał u sędziego co pozwala nam wierzyć, że ktoś mógł się włamać do pustego mieszkania by schronić się przed zimnem, które ostatnio panuje w kraju. — Mężczyzna na chwilę się odwrócił by ukazać nam jak policja wynosi kilka pudeł z mieszkania. Deszcz niemiłosiernie przemoczył ich mundury i zebrane dowody, dlatego też szybko zostały one przykryte plastikowymi plandekami. — Kiedy jednak nieproszony lokator został przyłapany sprawy zakończyły się tragicznie. Co tak naprawdę przytrafiło się powiązanemu sędzi? Policja prosi o zgłaszanie wszelkich informacji na ten temat do ich biura śledczego. Prychnąłem, nie mogąc powstrzymać śmiechu. Podejrzewali smarkacza o popełnienie tego przestępstwa. Cieszyłem się, że większość jego gratów zabrałem ze sobą, przez co policja nawet nie podejrzewa istnienia drugiej ofiary. Ciekawiło mnie jednak, czy ktoś nie zacznie go w końcu szukać.

Złapałem oba talerze, ruszając do odizolowanego pokoju na końcu korytarza. Pchnąłem nogą przymknięte drzwi, zanurzając się w ciemności, nim odpaliłem stopą małą lampę solną przy drzwiach. Przerażone czarne oczy wpatrywały się we mnie z rogu pokoju, gdzie leżał lekko podkulony chłopak z gipsami na nogach. Bez słowa podszedłem do niego, kucając w zasięgu jego ręki. Położyłem talerz przed nim, odsuwając się od razu na środek pokoju, gdzie zacząłem jeść.

— P–proszę, n–nie zab–bija–aj mnie — szepnął roztrzęsiony brunet, na co przewróciłem oczami.

— Gdybym chciał cię zabić, już byś nie żył.

— J–ja-

— Zanim zadasz jakieś głupie pytanie, jak na przykład "gdzie jestem", "co chcesz mi zrobić" zjedz obiad. Przyda ci się nabrać siły, zwłaszcza podczas leczenia — przerwałem mu, nie mając zamiaru słuchać tych idiotycznych pytań. W końcu dlaczego miałbym mu na którekolwiek z nich odpowiedzieć? Co ja jestem? Czarny charakter z bajki dla dzieci, który opowie mu cały zły plan nim bohater go uratuje?

Niestety, życie to nie bajka; nie ma ani bohatera, ani tym bardziej złego planu. Tak szczerze, to jeszcze nie miałem żadnego planu. Mogłem go sprzedać do burdelu, brzydki nie był. Mogłem go oddać też do niewoli, choć na razie wolałem zostawić go tutaj. Przynajmniej póki jego nogi nie wyzdrowieją i nie będę mógł go wytresować.

Ku mojemu zadowoleniu, młody zaczął wręcz pochłaniać jedzenie, skupiając na nim całą swoją uwagę. Cieszyło mnie, że ma chociaż namiastkę instynktu przetrwania. Ciesząc się ciszą, oraz o dziwo towarzystwem, skończyłem jeść posiłek po czym oparłem się o łóżko.

— Dobra, teraz na spokojnie możemy porozmawiać — powiedziałem kiedy i on skończył jeść. — Mam nadzieję, że zaistniała sytuacja jest dla ciebie oczywista. Zostałeś porwany przez mordercę, więc proszę trzymaj to gdzieś z tyłu swojej głowy, nim odwalisz coś głupiego jak próba ucieczki. — Kiwnął głową, na co się lekko uśmiechnąłem. — Co jest z twoimi nogami? Coś poważnego, czy będziesz mógł znów chodzić?

— L–leka–arze... O–oni m–m–mó-

— Okay, weź głęboki oddech. Nie zabije cię, nie będę cię głodzić ani bić. Oczywiście o ile mnie do tego nie zachęcisz swoim głupim zachowaniem. Nie jestem psychopatą. Zabijanie ludzi to moja praca, nie jest to wymarzona posada, ale płaci rachunki. Oddychaj i na spokojnie mi odpowiedz.

Starałem się, by mój głos był spokojny, tak, by nie wystraszyć chłopaka jeszcze bardziej. Nie uważałem, by było to potrzebne skoro w obecnym stanie nie byłby w stanie nawet spróbować uciec. Nie miałem też cierpliwości dla zlęknionych wszystkiego ofiar. Wszystkie zachowywały się zawsze tak samo; "Policja cię złapie", "Błagam nie zabijaj mnie". Łzy i groźby nie robiły już na mnie wrażenia. Zbyt wiele lat jestem już w interesie morderstw i handlu żywym towarem by nie stać się obojętny na innych. Po dłuższej chwili chłopak znów na mnie spojrzał, biorąc głęboki wdech.

— Lekarze m–mówili, że po rehabilitacji wrócę do pełnej sprawności fizycznej.

— To dobrze. Zajmę się tym jak tylko wyzdrowiejesz. Co lekarze mówili o twoim gipsie? Masz coś jeszcze na co powinienem zwrócić uwagę? Coś opatrzeć albo obserwować? — Może i nie przejmowałem się nim jako osobą, jednak w im lepszym stanie on będzie, tym więcej na nim zarobię. Prawdę mówiąc, jeśli będzie w dobrym stanie to może i mi się przyda. W końcu sprzątanie po mojej pracy nie jest niczym przyjemnym.

— Gips miał zostać zdjęty dwudziestego czwartego. Miałem też m–monitorować żebra i–i zszytą ranę n–na–a — podwinął rękaw bluzy pokazując mi zakrwawiony opatrunek na jego lewej ręce.

Podsunąłem się spokojnie, zaczynając oglądać ramię spiętego chłopaka. Drżał przy każdym moim dotyku, ale postanowiłem to zignorować.

— Poczekaj tu — odparłem, ruszając po moja apteczkę. Zadowolony chwilową ciszą, zacząłem opatrywać rękę młodego. Wolałem nie dopuścić do zaskarżenia. Kiedy skończyłem go oglądać, zebrałem wszystko wraz z talerzami, wychodząc ponownie by posprzątać.

Wiedziałem, że potrzebuje on trochę samotności, by przemyśleć wszystko co się wydarzyło. Sam również miałem obowiązki, którymi postanowiłem się zająć. Dopiero na wieczór wróciłem do jego pokoju, by sprawdzić jak się ma.

— Przyniosłem wodę. — Uśmiechnąłem się delikatnie, stawiając butelkę na stoliku nocnym.

— D–dzięki — mruknął, nadal leżąc w tym samym miejscu co wcześniej.

— Nie panikuj, okay? — Powiedziałem podchodząc do niego, by móc odpiąć jego łańcuchy i wziąć go na ręce. Młody znów zaczął drżeć, jednak ja puściłem go dopiero, kiedy siedział na blacie w łazience.

Widziałem w jego oczach strach, który lekko zelżał, gdy podałem mu szczoteczkę do zębów. Może i był zakładnikiem, ale nienawidziłem, kiedy czyjś oddech śmierdział. Dodatkowo nie mogłem zaprowadzić go do dentysty.

— Nie zatrułem pasty, spokojnie — prychnąłem, samemu zaczynając szykować się do snu. — Musisz się do mnie przyzwyczaić bo gips musisz mieć jeszcze ponad miesiąc, więc będę musiał cię myć. — Młodszy zesztywniał zaciskając mocniej dłoń na szczoteczce. — Spokojnie będziesz w bokserkach, nie interesuje mnie twoje ciało. 

"Przynajmniej nie w taki sposób jak on mógłby myśleć" - dodałem w myślach wzdychając. W sumie też w wannie będę mógł ocenić jego ciało, w końcu widać było, że jest po wypadku. Jeśli jest zbyt poharatany to zbyt wiele mi za niego burdel nie da. Ale jeśli nie będzie brzydki... 

Reszta wieczoru minęła w spokoju i ciszy. Oboje umyliśmy też twarz, po czym zaniosłem go do łóżka, na nowo przypinając jego metalową obrożę do łańcuchów. Dzięki temu nawet gdyby chciał, nie mógłby uciec.

Samemu, po zamknięciu jego drzwi na klucz, udałem się do swojej sypialni, gdzie, po kilkunastu minutach jogi, położyłem się spać. Jutro czekał mnie dość ciężki dzień spotkań i planowania, co zrobić z chłopakiem. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro