Rozdział 3

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

//Jin//

Zimny metal ocierał się o moje ramiona, próbując zabrać z nich ciepło. Przejechałem po nich dłonią, zaciskając ją po chwili w pięść. Łzy zbierały się w moich oczach; wywoływane przerażeniem, smutkiem, ale i frustracją.

Co takiego zrobiłem, że spotyka mnie taka kara?!

Nigdy nie byłem wyrodnym synem. Dobrze się uczyłem i szanowałem każdą żyjącą istotę. Od kiedy tylko się tu obudziłem, próbowałem wymyślić co mogłem zrobić w życiu nie tak, że wylądowałem tutaj. Nic jednak, prócz imprez, nie przychodziło mi do głowy. Wiedziałem, że moja kariera robotyka skończyła się, nim się tak na dobrą sprawę zaczęła. Owładnięty lustracją uderzyłem pięścią w ramę łóżka przez co ciche dzwonienie łańcuchów rozniosło się po pustym pokoju.

Domyślałem się również, że nikt nie będzie mnie szukać, bo i kto miałby to zrobić. Jedyne osoby, z którymi znałem się na tyle by mnie poszukiwały nie żyły, a moi przyjaciele? Kto weźmie ich na poważnie? Banda nastoletnich imprezowiczów. Dla większości jesteśmy jedynie degeneratami, wyrzutkami społecznymi. Nie mówiąc już o tym, że od wypadku się do nich nie odzywałem. Przyszli mnie raz odwiedzić w szpitalu, jednak ja... Zachowałem się jak największy dupek i kazałem ich zostawić siebie w spokoju. Minie wiele tygodni nim w ogóle zaczną się zastanawiać kim jestem. Próbowałem powstrzymać łzy zbierające się w moich oczach. Wiedziałem, że muszę być silny i zacząć tworzyć plan ucieczki nim wyzdrowieje. W końcu to nie było alcatraz; musiała istnieć jakaś możliwość. Poprawiłem się na łóżku do siadu starając się ignorować swędzenie nóg. Zacząłem się rozglądać po ubogim otoczeniu analizując co mogłoby mi się przydać w ucieczce bądź ataku.

Przyjemny zapach wybudził mnie ze snu. Rozmasowałem bolący od tamtej pozycji kark. Musiałem usnąć w trakcie rozmyślań. Liczyłem, że z rana będę miał więcej czasu, jednak dźwięk przekręcanego zamka uzmysłowił mi, że nie miałem na co liczyć. Westchnąłem ciężko poprawiając kołdrę tak, by się niemalże pod nią schować. Nie miałem zamiaru na niego patrzeć, dlatego też zacząłem udawać, że dalej śpię. Wstrzymałem oddech kiedy poczułem jak łóżko z jednej strony lekko się zginą pod naporem ciężaru porywacza.

— Nie masz co udawać. Siadaj, mam śniadanie — odparł stawiając talerz na jak mniemam półkę nocną. Walczyłem jeszcze chwilę ze sobą, nim w końcu faktycznie się poddałem, siadając na łóżku. Wolałem go nie irytować.

— Tak lepiej.

Zadowolony sam zaczął jeść, patrząc przez moje okno. W nocy nie zwróciłem na nie uwagi, musiało być zbyt ciemno, bym mógł je zauważyć. Teraz jednak delikatne promienie słoneczne próbowały przedrzeć się przez gęste korony drzew. Nie wyglądało to jakby za oknem istniało miasto. Zaciekawiony nachyliłem się lekko starając się dojrzeć jakiekolwiek ślady cywilizacji.

— Jedzenie ci stygnie. Później możesz sobie pooglądać las — głos obcego wyrwał mnie z zamyśleń. Spojrzałem na niego, sięgając po talerz.

— Las? — zapytałem, zaczynając jeść jajecznicę.

— Tak las. Nigdy nie widziałeś takiego dużego skupiska drzew? To właśnie jest las — zadrwił ze mnie.

— Po prostu nigdy nie widziałem lasu w mieście.

— Ja też nie. — Tyle mi wystarczyło bym wiedział, że nie jesteśmy w mieście. Musiał mnie wywieźć gdzieś poza Koreę. Tylko gdzie i jak? Czy on mnie jakoś uśpił kiedy byłem nieprzytomny?

Wzruszył ramionami, tak jakby to było najbardziej oczywiste wyjaśnienie. Jakbyśmy byli co najmniej przyjaciółmi, wyjaśniającymi sobie swoje sekrety. Widząc, że rozmowa z nim nic mi nie pomoże, postanowiłem przemilczeć resztę posiłku. Wolałem już tkwić w niekomfortowej ciszy, niżeli odzywać się do niego.

***

Podczas następnych dni zamknięcia uważnie studiowałem wszystkie pokoje, w których byłem nawet na sekundę. Mój pokój był niemal całkowicie pusty, panele na podłodze wyglądały na prawdziwe drewno, zadbane i nie porysowane lśniły podczas kiedy promienie słoneczne padały na nie w południe.

Moje łóżko było dość miękkie i na prawdę wygodne, nie było zbyt duże, ale idealne na jedną osobę i wyposażony w pościel wraz z kocem. Ostatnia rzeczą prócz okna w tym pokoju było jeszcze krzesło, które ostatnio służyło mi jako stolik nocnym, na którym stała butelka. Nie był to duży pokój, jednak przez brak większej ilości mebli wydawał się większy niż tak na prawdę był.

Łazienka za to była dość spora. Ogromna wanna zajmowała jeden z rogów, a obok niej był ogromny brodzik, który łapał wodę prysznicową, która mogła spadać z sufitu niczym deszcz, bądź wodospad, albo ze słuchawki prysznicowej. To właśnie tam mój porywacz mył moje ciało, gdyż dzięki ułożeniu mogłem spokojnie ułożyć nogi poza brodzikiem. Za pierwszym razem kiedy pomagał mi się rozbierać panikowałem wewnętrznie choć moje ciało całkowicie zastygło. Nie mogłem zmusić się do ruszania, leżałem na podłodze pozwalając mu zdejmować z siebie kolejne warstwy ubrań. Ku mojej uldze bokserki pozostały na moim ciele i to w nich byłem myty. Nie wiem co by się stało, gdyby starszy był zboczeńcem, po tych wszystkich wydarzeniach czułem się jakbym nie miał już siły psychicznej, ani fizycznej, by walczyć z jego wolą. Przez większość czasu nie miałem nawet siły walczyć z grawitacją, która obciążała moje ciało sprawiając, że przez wiele godzin się nie ruszałem.

Wiedziałem, że jeśli chce się stąd wydostać muszę się zebrać w sobie i zacząć walczyć, jednak będąc unieruchomionym od pasa w dół ciężko było mieć jakąkolwiek nadzieję. Zwłaszcza, że jeszcze przed porwaniem było mi ciężko cokolwiek robić. Po wypadku czułem się jakbym sam już nie żył.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro