Za co te łańcuchy? (Polska, Litwa)

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

[A/N: To praca stara. Napisałam ją... bodaj mając dwanaście lat (cztery lata temu około) i będąc nadpobudliwym fanem "Hetalii" oraz filozoficznym komentatorem historii. Smutno mi trochę było, iż się tak kurzyła, przeczytałam ją, poprawiłam najdłuższe i najbardziej pogmatwane zdania. Chętnie posłucham, gdyby ktoś chciał wyrazić swoją opinię, bo rozważam odkopanie i odnowienie starych prac.]

  - Za co te łańcuchy? – spytałem kiedyś, jednego pamiętnego dnia, gdy wreszcie odważyłem się zabrać głos, zadać to jedno pytanie, przed ponownym zaciśnięciem warg. Te krótkie chwile różniły się od codziennych jedynie tym, że czaiło się w nich wyczekiwanie. I lęk, oczywiście lęk, nie chciałem naruszać krwawych blizn wspomnień, które przedtem starałem się pomóc zasklepić. Jednak musiałem, musiałem już dawno, każdego dnia, wreszcie złagodzone pytanie padło. 

Obserwowałem Feliksa uważnie, choć w pewnym momencie ze skruchą odwróciłem wzrok, gdy opuścił głowę, wstępując w zatrzaśniętą strefę pamięci. Wtedy też otworzyłem usta, poddałem się znów; miałem zamiar cofnąć pytanie i przeprosić. 

Zamilkłem tym niemniej posłusznie na widok podniesionej dłoni. Komunikat był jasny, tak typowy dla całego jego wizerunku i osobowości, iż wywoływał we mnie pewne ironiczne rozbawienie. Strugał bohatera, osłaniając zaszklone oczy grzywką. 

Więc milczałem.

- Za wolność – odparł cicho, najwidoczniej mierząc się z drżącym głosem, łamiącym i urywającym niewyraźne słowa. Zarówno też tonem poważnym, walecznym. Potężnym; nie wątpiłem, że on sam jest potężny. Przy każdej porażce dawał mi dowody tego, samą już umiejętnością przetrwania. I powstaniami, wiecznie wybuchającymi swym ogniem. 

Wątek jakby się urwał, kiedy mój rozmówca pocierał przeguby dłoni, zajmując się czymś w zamyśleniu. Wyglądało to tak, jakby metaforyczny łańcuch z mojego pytania wrzynał się w jego ciało. Ogniwa jego, splecione z podległości i praw, pokryte krwią rodaków, dorosłych i dzieci: winnych całemu przeszłemu zdarzeniu i oddalonych od niego niewiedzą. 

-Już nie pamiętasz? - spytał wreszcie. 

Czy pamiętam – sam przed sobą nie umiałem skonstruować odpowiedzi, może po prostu nie będąc zdolnym do rozpamiętywania czy nawet zapamiętywania. Nie posiadałem tej uszlachetnionej pamięci. 

Zdecydowałem więc udzielić płytkiej, niepewnej odpowiedzi: potrząsnąć wyłącznie głową.

Długo potem wypominałem to sobie z pewnym żalem - od momentu, w którym zobaczyłem zawód w jego dziecięcych oczach. Samo to, że odczuł smutek byłoby dostatecznie bolesne; spowodowany przeze mnie, stawał się ciosem.

- Ty też? – kontynuował, wciąż w jednym temacie, którego natomiast nie chciałem drążyć, mimo że sam rozpocząłem. Dostatecznie zdążyłem się przecież pogubić, jak gdyby rozciąć palce o krawędzie czegoś ostrego, co próbowałem ścisnąć w ręce. Pojąć. – Czasem się zapomina, rozumiem. Najwaleczniejsze​ porażki nie tryumfują nad zwycięstwami. 

- A ty pamiętasz? – odparłem w zamian, skupiając całą uwagę na rąbku białej koszuli, skubanym z zaangażowaniem palcami.

 A nade wszystko chciałem już temat zamknąć, bo przecież... był niewygodny, ja zaś nie miałem sił się z nim mierzyć. 

Wtedy Feliks zaśmiał się dźwięcznie, pogodnie, nawet jeżeli nie beztrosko. Za moment ograniczył się jedynie do uśmiechu, okręcając tymczasem jasny kosmyk wokół palca.

- Nie. Ale wbrew życiu moje serce pamięta.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro