Drapieżnik

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Miriam obudziła w złym nastroju. Zdarzyło się jej to pierwszy raz od wielu miesięcy. Może gdyby Bertuccio, był przy niej, rozwiałby go pocałunkami i dotykiem. Jej mąż, był pochłonięty przygotowaniami do przyjęcia zaręczynowego Zofii i Ludwika, które miało się odbyć jutro. Nie miała pojęcia, czy w ogóle położył się spać. Gotowanie potrafiło go bezgranicznie pochłonąć, ale nie miała mu tego za złe. Kochał to, co robi. Pomimo złego nastroju uśmiechnęła się lekko do siebie na myśl o nim. Otworzyła szeroko okno, by wpuścić więcej świeżego powietrza do sypialni. Powinna się cieszyć wszystkimi nawet tymi najdrobniejszymi dobrymi rzeczami, które zaczęły spotykać ją w życiu, a nie złościć się na byle co. Choć pojawienie się Roberta le Bon i jego matki na przyjęciu zaręczynowym Zofii i Ludwika, to nie było byle co. Należeli do tutejszej śmietanki towarzyskiej, więc niezaproszenie ich byłoby dużym nietaktem.

Rozmyślając o nadchodzącym przyjęciu, poprawiła kołdrę i chwyciła za poduszkę, chcąc nadać jej puszysty kształt. Zobaczyła pod nią kamyk, który przywiozła ze sobą z Normandii. Matowo mleczna łza z otworem wyrzeźbionym przez morze. Wzięła go do ręki. Nie pamiętała, żeby go tam kładła. Ciężko usiadła na łóżku. Bertuccio, pomyślała. Bo któż, by inny. Zwykle, to on później od niej wstawał i zajmował się ścieleniem łóżka. Nie mogła mieć pretensji za to, że chciałby zostać ojcem. Od tych kilku tygodni, od kiedy spędzali niemal każdą noc na kochaniu się, wsłuchiwała się w swoje ciało, ale nie czuła nic. Żadnych zmian czy sygnałów. Niczego co, by mogło, choć zasugerować, że jest w ciąży. Bezwiednie gładziła trzymany kamyk kciukiem, wpatrując się w niego z rezygnacją. Nie usłyszała skrzypnięcia drzwi.

— Miriam? — cichy głos męża przywrócił ją do rzeczywistości.

Zamrugała oczyma, by przegonić niechcianą wilgoć, jaka się w nich nazbierała i spojrzała na niego.

— Co się stało? — przykucnął obok niej.

— Nic.

Przymrużył oczy, przyglądając się jej z uwagą i niepokojem.

— Chyba mogę mieć małe sekrety przed mężem — mruknęła zaczepnie, widząc, że on nie odpuści.

— Owszem. Możesz, ale nie takie, które wyciskają ci łzy z oczu — objął jej twarz dłońmi.

— Nie wróciłeś na noc.

Nie chciała rozmawiać z nim o swoich obawach. Nie dziś i nie teraz. Rozmowę o dzieciach zostawi na później, kiedy będzie w lepszym nastroju.

— I tym się tak przejęłaś? — zmarszczył brwi, potrząsając lekko głową. — Nie miałem pojęcia, że z ciebie jest taka zazdrośnica.

— Ja?! Nie! Nie jestem zazdrosna!

— To mnie nie okłamuj, Miriam — powiedział, to cicho, ale z pewnością w głosie. Czuł, że nie mówi mu prawdy.

Powoli otworzyła dłoń. Kamyk błysnął matowym blaskiem w słońcu.
Bertuccio spojrzał na kamień i nagle poczuł złość na samego siebie. Idioto, pomyślał. Po co to zrobiłeś? Podniósł się z klęczek i usiadł obok Miriam.

— Przepraszam. Nie pomyślałem, że mogę cię w taki sposób zranić — objął ją ramionami.

— Nie zrobiłeś nic złego, tylko... tak bardzo bym chciała, żebyś był szczęśliwy.

— Jestem szczęśliwy, skarbie. — zapewnił. — Jestem tak szczęśliwy, że nie potrafię znaleźć słów, które by mogły to opisać. Miriam — ujął ją pod brodę i delikatnie zmusił, by spojrzała na niego. — Co ma być, to będzie. Los bywa przewrotny, a my nie mamy na to żadnego wpływu — pocałował ją. — Wiesz, co mówią we Włoszech?

— Nie mam pojęcia.

— Mówią, że dusze same wybierają sobie czas, kiedy mają zejść na ziemię.

Skinęła głową, rozumiejąc co mąż, ma na myśli. Miał rację. Trzeba tylko uzbroić się w cierpliwość.

— Chodź do kuchni. Zrobię ci śniadanie.

— Nie spałeś całą noc. Zmęczony jesteś.

— Nie na tyle, by nie móc poprawić humoru żonie, dobrym posiłkiem.

— Zrobisz mi tosty?

— Co tylko zechcesz — pocałował ją we włosy.

Kuchnia pachniała rozmarynem i pieczonym mięsem. Na piecu bulgotał w niewielkim garnku, jakiś sos. Usiadła przy stole. Patrzyła z czułością na Bertuccia, kiedy tak uwijał się przy kuchni. Czuła radość i miłość, wypełniające jej serce, po samo brzegi. Chwilę później, położył przed nią talerz pełen chleba, maczanego w jajku i usmażonego na maśle.

— Chcesz szynkę czy biały ser?

— A mogę poprosić o konfitury z truskawek? — zapytała nieśmiało.

— Oczywiście!

Oczy Miriam błysnęły uszczęśliwione, kiedy wrócił ze słoikiem, pełnym czerwonej słodkiej masy. Usiadł naprzeciwko i patrzył na nią. Miała piękny uśmiech i fascynujące niebiesko-zielone oczy. Mógłby tak w nie patrzeć całymi godzinami.

— Czemu mi się tak przyglądasz?

— Bo straciłem mowę na twój widok.

— To chyba nie możliwie.

— A jednak.

— Och! — odrobina konfitury spadła z tosta na jej palce. Odruchowo je oblizała. Zerknęła na Bertuccia. Znała to spojrzenie. Uśmiechnął się i lekko zmrużył oczy, które ciemniały od budzącego się w nim pożądania.

— Coś ci się na kuchni przypala.

— Co?! — Nagle jakby oprzytomniał. Zerwał się na równe nogi i w sekundzie znalazł się przy piecu. Zmarszczył brwi. Nic się nie przypalało.

— Mała jędza — mruknął, kiedy okazało się, że to żart. Chwycił ją w ramiona. Miriam pisnęła radośnie, a jej zły humor rozpłynął się w ciepłych pocałunkach.

Do diabła! — Ludwik szarpnął za halsztuk. Ręce mu się trzęsły i nie potrafił go prawidłowo zawiązać.

— Mógłbyś być bardziej oryginalny. — Bertuccio spojrzał na Ludwika, oceniając jego wygląd. — Biały nie pasuje. Ten kremowy będzie lepiej wyglądał. Pomogę ci — zaoferował się. Podniósł mu brodę. — Nie denerwuj się tak, to tylko przyjęcie zaręczynowe.

— Nie denerwuj się. Łatwo ci mówić. Zobaczymy za miesiąc, jak ty będziesz śpiewał.

Bertuccio roześmiał się, ale zaraz jakby lekko spoważniał.

— Nie miałem pojęcia, że zaprosiliście Roberta le Bon i jego matkę na przyjęcie.

— To nie my. To burmistrz.

— Burmistrz? — zdumiał się Bertuccio. — A od kiedy to zaprasza się gości na cudze przyjęcia.

— Zgadzam się. To dość dziwny zwyczaj, ale Zofia zna Roberta, więc postanowiliśmy nie robić z tego problemu.

— Rozumiem.

— Czy to cię niepokoi? — Ludwik, zerknął na Bertuccia.

— Co?

— Pojawienie się tego mężczyzny. Wspomniałeś mi, że Miriam miała z nim romans.

— Tak i została przez niego bardzo skrzywdzona.

— Złamał jej serce. To wiem.

— Gorzej.

— Gorzej? Co masz na myśli?

Bertuccio potrząsnął głową i nie chcąc ciągnąć dalej tego tematu, zmienił go.

— Biskup Dupont przyjdzie?

— Nie odpowiedział na zaproszenie i szczerze powiedziawszy, mało mnie to obchodzi.

— Dalej boczy się za to opactwo? — zapytał, robiąc węzeł.

— Najwyraźniej jeszcze mu nie przeszło.

— Przyjdzie. On doskonale zna pewną zasadę.

— Jaką? — Ludwik zerknął na Bertuccia.

— Bogatego arystokraty się nie ignoruje.

Ludwik spojrzał w lustro. Halsztuk został idealnie związany pod szyją. Zmarszczył brwi, bo nagle coś do niego dotarło.

— To będzie mój drugi ślub — powiedział cicho.

Bertuccio zerknął na przyjaciela. Widząc jego zmianę nastroju, natychmiast zrozumiał jego przyczynę.

— Camill była cudowną i mądrą kobietą. Myślę, że nie miałaby ci za złe ożenku po raz drugi.

— Wiem, ale poczułem... — lekko się przygarbił tak, jakby wspomnienie go przygniotło.

— Wyrzuty sumienia?

— Tak.

— Trzeba żyć, Ludwiku bez względu na to ile razy runęło niebo. — Bertuccio położył dłoń na ramieniu przyjaciela i lekko je uścisnął.

Nie chciała uczestniczyć w przyjęciu zaręczynowym, a zwłaszcza, kiedy dowiedziała się, że mają pojawić się tu także le Bon. Robert i jego matka. Obiecała jednak Zofii, że pojawi się i zostanie aż do toastu. Założyła na siebie ulubioną suknię od pani Campiotti. Tę w kolorze indygo i haftowaną w róże. Pozwoliła Bertucciowi pomóc przy jej założeniu i związaniu gorsetu. Jej mąż bawił się przy tym doskonale.

— Pierwszy raz w życiu ubieram kobietę.

— Podoba ci się to?

— To bardzo interesujące doświadczenie — śmiejąc się, ogarnął włosy z jej karku i pocałował.

Po południu dyskretnie wślizgnęła się do salonu, gdzie już pojawiła się większość gości. Robert zauważył ją niemal natychmiast. Przymrużył zawistnie błękitne oczy, starając się ściągnąć jej uwagę. Nie przewidział, że Miriam stanie się tak atrakcyjną kobietą. Suknia od pani Campiotti idealnie wyeksponowała jej zgrabną figurę.

Przywitała się z generałem d'Ornano i jego żoną Marią Walewską* pytając o zdrowie wnuków i ulubionego ogiera generała Éclair*. Lekkim dygnięciem przywitała burmistrza i jego córkę, która pojawiła się w progach L'abri tym razem z przyjaciółką. Żonę pana Vellier, zatrzymała w domu migrena, nad czym bardzo ubolewała. Zatrzymała się na chwilę przy Syrianie i Oliveirze, który uroczym komplementem skomentował jej wygląd, a Syriana dyskretnie poprawiła jedną z koronek. Było tu też kilka par, które przyjechały na zaproszenie Zofii z Paryża.

Miriam utrzymywała bezpieczny dystans, chcąc uniknąć jakiejkolwiek konfrontacji z Robertem. To jednak się jej nie udało. Stanęła przy stole, podziwiając starannie przygotowane przez Bertuccia, dania i przekąski.

— Nieźle się urządziłaś — usłyszała, syknięcie tuż za plecami. Staną tak blisko, że niemal się o nią ocierał.

— Zostaw mnie w spokoju! Mam narzeczonego! — Starała się, to powiedzieć cicho i stanowczo.

— Narzeczony! — prychnął pogardliwie. — On zaraz się tobą znudzi i zacznie cię zdradzać na prawo i lewo.

Poraził ją zjadliwy ton jego głosu. Ze satysfakcją zauważył błysk niepewności w jej oczach. Tak łatwo wywoływał w niej strach. Uśmiechnął się zadowolony.

— Nic ci do tego!

— Zobaczysz, że wspomnisz moje słowa.

Wpatrywał się w jej dekolt z przewrotnym uśmiechem, który budził w niej chęć spoliczkowania go.
Inaczej było, kiedy w taki sposób patrzył Bertuccio, pod którego spojrzeniem krew w jej żyłach niemal wrzała. Teraz tylko czuła obrzydzenie. Wyminęła go i starając się ukryć wzburzenie, podeszła do Filipa siedzącego na sofie.

— Jak ci się podoba przyjęcie? — zacisnęła drżące dłonie na jedwabnym wachlarzu.

— Nuda. Wolałbym być w stajni.

— Powiem ci w tajemnicy, że ja też — powiedziała szczerze.

— To może pójdziemy! — Oczy chłopca błysnęły radością.

— Chętnie, ale dopiero po toaście.

Filip skrzywił z niezadowoleniem usta.

— O czym tak rozmawiacie?

Zofia podeszła do sofy.

— O nudnych przyjęciach — wypalił Filip.

— Moje przyjęcie zaręczynowe jest dla ciebie nudne? — Udane oburzenie pojawiło się w głosie siostry chłopca.

— Wszystkie przyjęcia są nudne, bez wyjątku.

— Ale z ciebie maruda — zaśmiała się cicho i zmierzwiła mu włosy.
Filip fuknął z niezadowoleniem. Usiadła obok niego i przytuliła do siebie.

— Chciałbym przedstawić moją matkę.

Cała trójka siedząca na sofie podniosła głowy. Robert starał się nie przepuścić żadnej okazji, by znaleźć się blisko Miriam. Postanowił ją dręczyć już tylko samą obecnością. Nienawidziła sposobu, w jaki teraz na nią patrzył.

Zofia spojrzała na kobietę, która pojawiła się obok. Nigdy wcześniej nie miała okazji poznać matki Roberta. Jean-Marie le Bon była kościstą kobietą o długich zimnych dłoniach i zapadniętych, bladych policzkach. Błękitne oczy obserwowały wnikliwie swoją rozmówczynię. Zofia miała wrażenie, że jest czujnie obserwowana i oceniana. Ruchem dłoni zaproponowała jej miejsce naprzeciwko. Robert stanął za krzesłem, na którym przysiadła jego matka. Z paraliżującym uśmiechem, bezczelnie wbijał w Miriam, obsceniczne spojrzenie. Dysząca, dzika i mdląca żądza. Wstrząsnął nią dreszcz obrzydzenia. Nerwowo i z trzaskiem rozłożyła wachlarz. Dyskretnie rozejrzała się za Bertucciem, ale jej mąż był zajęty. Wziął na siebie obowiązek dopilnowania, by wszystko na przyjęciu było idealnie.

— Przepiękna sakiewka. Czyżby pochodziła z salonu pani Campiotti?

— Nie. Stworzyły je panie mieszkające w tym domu.

— Tak? Nie miałam pojęcia, że mieszkają tu tak zdolne osoby. Któż to taki? Proszę mi powiedzieć.

— Te piękną ozdobę stworzyły Miriam i panienka Colett.

— Och! — Jej twarz wykrzywił nagle grymas rozczarowania i niechęci. — Dziwnym pomysłem jest ohydny robal jako ozdoba sakiewki. — Z wrogością spojrzała na Miriam.

Zofia zdumiona podniosła brwi, patrząc z zaskoczeniem na swoją rozmówczynię. Miriam otworzyła usta, chcąc odpowiedzieć, ale wtrącił się Filip.

— Pająki, to nie robale, to pajęczaki.

— Wszystko jedno. Są obrzydliwe.

— To nie prawda! — oburzył się Filip. — Są bardzo pożyteczne!

— A co tak mały chłopiec może o nich wiedzieć? — zapytała z sarkazmem.

— Nie jestem już małym chłopcem! — zaprotestował gwałtownie.

Kobieta spojrzała na niego z politowaniem.

— Filipie. — Siostra, starała się go delikatnie uspokoić, gładząc go po ramieniu. — Proszę...

— Dużo czytam na ich temat, a jak będę starszy, to będę studiował botanikę i owadoznawstwo* na Sorbonie!

— Widzę, że wzburzyłam tego młodego dżentelmena — powiedziała z widoczną satysfakcją w głosie tak, jakby zdenerwowanie Filipa, sprawiło jej przyjemność. — Już sobie idę.

Podniosła dłoń, a Robert natychmiast ją ujął, pomagając matce wstać z krzesła. Zofia powiodła zdumionym wzrokiem za odchodzącą parą.

Letnie popołudnie, zamieniło się w ciepły, przyjemny wieczór. Salon rozświetlił ciepły blask świec. Bertuccio pojawił się tuż za Miriam.

— Pięknie wyglądasz.

— Nie tak pięknie, jak Zofia.

Bertuccio przymrużył oczy, a na jego ustach pojawił się uśmiech, który kochała.

— Nigdy z nikim się nie porównuj — szepnął, ujmując jej dłoń. — Powiedz mi coś, moja śliczna ogrodniczko. Czy stokrotki zazdroszczą różom?

— Nic mi o tym niewiadomo.

— Jesteś jak kwiat. Wyjątkowa i jedyna w swoim rodzaju — pocałował, miękką skórę na nadgarstku. — Nie zapominaj o tym.

Komplement wywołał na twarzy Miriam, rumieniec i promienny uśmiech.

Małe zamieszanie przyciągnęło ich uwagę. Ludwik wyszedł na środek salonu i zwrócił się w stronę Zofii. Wszyscy ucichli.

— Pewnego pięknego wieczoru, będąc w Paryżu, spotkałem kobietę, przy której nauczyłem się latać, pomimo że zawsze twardo stąpam po ziemi — Ludwik patrzył z czułością na Zofię, wypowiadając te słowa. — Dałaś mi ciepło i spokój. Obudziłaś we mnie te wszystkie dobre rzeczy, o których istnieniu nie miałem pojęcia. Zostałaś moją przyjaciółką i ukochaną. Czy teraz uczynisz mi zaszczyt i zostaniesz moją żoną?

Podeszła do niego i ujęła wyciągniętą w jej stronę dłoń. Mimo że wiedziała czego się spodziewać, to słowa, jakie wypowiedział Ludwik, rozczuliły ją niemal do łez.

— Tak! — Zofia zamrugała wzruszona powiekami.

Zebrani goście nagrodzili oklaskami jej zgodę i wznieśli toast szampanem, za szczęście przyszłych małżonków.

Miriam odczekała jeszcze kilka minut i wymknęła się, wiedząc, że generał wraz z małżonką będą chcieli wcześniej wrócić do domu. Ruszyła w stronę stajni, skracając sobie drogę, idąc przez ogród.

Nagle ktoś złapał ją w pół. Krzyknęła przestraszona. W pierwszej chwili myślała, że to Bertuccia trzymają się głupie żarty, ale on nie zakryłby jej ust ręką. Zaczęła się szarpać tak mocno, aż wyrwała się z uścisku. To był Robert. Zanim zdążyła odskoczyć, zdążył ją chwycić za ramię i mocno zacisnął na nim palce.

— Tylko krzyknij! — zagroził jej.

— Puszczaj!

— Nie ma mowy — obrzucił ją, łakomym wzrokiem. — Ładniutka się zrobiłaś.

— Nie dotykaj mnie! — usiłowała wykręcić rękę z jego uścisku, ale bez skutku. — Wszystko opowiem!

— I kto ci uwierzy? Moja babka nie żyje. Wszyscy będą szeptać, że znów rozłożyłaś przede mną nogi.

— Nigdy tego nie zrobię!

— Mówią, że pierwszej miłości nigdy się nie zapomina — zaśmiał się szyderczo.

— Ty nigdy nie byłeś moją pierwszą miłością! Puszczaj! — znów się szarpnęła, ale bezskutecznie.

— Nic z tego! Udowodnię twojemu narzeczonemu, że jesteś bardzo puszczalska.

Patrzyła w oczy, których kolor kiedyś ja bardzo zachwycał, ale teraz ten czysty błękit pociemniał od żądzy i nienawiści.

— Opowiem mu, jak oddałaś mi się dobrowolnie. Nawet cię do tego nie zachęcałem, wręcz przeciwnie. Powiem, że to ty mnie sprowokowałaś i zwabiłaś mnie w to miejsce.

— To nieprawda!

— Powiedz, komu szybciej uwierzą. Eleganckiemu dżentelmenowi czy jakiejś dziwce stajennej? Ta wytworna suknia, nie przykryje smrodu gnoju, jaki od ciebie czuć.

Z satysfakcją zauważył, jak bardzo ją to zabolało.

— Jeśli tak ci śmierdzę to, czego ode mnie chcesz?!

— Mam ochotę się przekonać, jakich sztuczek nauczył cię ten twój narzeczony. — W jego oczach błysnęły podłe ogniki.

— Jak śmiesz! Wszyscy wiedzą, jaki jesteś! Nikt nie uwierzy w twoje kłamstwa! A na pewno nie Bertuccio! — rzuciła mu wyzywające spojrzenie, ale na tym skończyła się jej odwaga.

— Ile w tobie ufności do tego mężczyzny — zadrwił z niej. — Nic się nie zmieniłaś. Głupia i naiwna. Jak się dowie, że go zdradziłaś, to bardzo szybko cię zostawi. Niewielu jest mężczyzn, którzy potrafią znieść takie upokorzenie.

Teraz Robert wydawał się jej szalony. Słyszała w jego głosie nienawiść i zazdrość.

— Zostaw mnie!

Chciała otwartą dłonią uderzyć go w twarz, ale Robert złapał ją za nadgarstek i przyciągnął do siebie. Miriam usiłowała się wyrwać, ale mężczyzna był silniejszy. Wykręcił jej rękę na plecy. Miriam jęknęła, a on wpił się nagle wargami w jej usta. Szarpnęła się, ale Robert wykręcił mocniej jej ramię. Brutalnie wepchnął język w usta Miriam.

— Nie! — krzyczało w jej głowie. — Nie pozwalaj mu na to!

Pod wpływem bólu, ale i też z pełną premedytacją ugryzła go w język. Robert gwałtownie odepchnął ją od siebie.

— Suka! — sapnął. Splunął krwią na białe kamyki. — Zabiję cię za to! — uderzył ją otwartą dłonią w twarz. Policzek przeszył ból. Sina pręga natychmiast zaczęła nabrzmiewać. Metaliczny smak krwi rozlał się w ustach.

Uderzenie sprawiło, że Robert ją puścił. Zachwiała się i na kilka sekund pociemniało jej w oczach. Szybko się opanowała. Pomimo szoku i bólu podniosła skraj sukni i zaczęła uciekać. Musi zrobić wszystko, by znaleźć się blisko ludzi. Robert nie znał ogrodu. Wniosła tu tyle zmian, że jej prześladowca, co chwilę tracił ją z oczu. Była coraz bliżej tarasu. Słyszała głośną muzykę kwartetu smyczkowego, widziała światło i poruszających się ludzi. Byli tak blisko. Nagle Robert wyskoczył z bocznej ścieżki i z całą siłą wpadł na nią. Przewróciła się na marmurowe stopnie. Krzyknęła, czując okropny ból w ramieniu. Napastnik chwycił ją za kostkę i pociągną, Próbował ściągnąć ją ze schodów. Dłonie ślizgały się po gładkim marmurze. Jeżeli mu na to pozwoli, to drugi raz nie uda się jej uciec. Kopnęła go w pierś. To był mocny kopniak. Robert stęknął i zatoczył się, co dało Miriam chwilową przewagę.

— O nie! Nie pozwolę ci na to!

Pochylił się nad nią i próbował chwycić w pół, by zawlec w głąb ogrodu. Nagle stało się coś, czego jej napastnik się nie spodziewał.

Został odciągnięty od niej. Widziała, jak Bertuccio z całej siły uderza go prosto w twarz, rozbijając mu nos i usta. Kolejny cios skierowany był w brzuch. Robert zgiął się w pół, jak na zawiasach tracąc oddech. Łapał bezradnie powietrze i charczał. Błękitne oczy miał wytrzeszczone z bólu i przerażenia, a z ust kapała mu krew. Bertuccio złapał go za ramię i wykręcił w taki sposób, że trzasnęło jak zapałka. Miriam zemdliło od tego dźwięku. Próbowała się podnieść, ale potłuczone ciało odmawiało posłuszeństwa. Widziała, jak kilku zaciekawionych hałasem gości spojrzało w ciemność.

Trzask pękającego drzewa i sypiącego się szkła sprawił, że Ludwik obrócił się, zasłaniając Zofię. Kilka kobiet krzyknęło i odsunęło się jak najdalej od drzwi prowadzących na taras.

Robert, przeszurował plecami podłogę i zatrzymał się uderzając o sofę, na której siedziała Syriana.

Ta zerknęła ze stoickim spokojem na mężczyznę, tak jakby takie przypadki zdarzały się jej niemal codziennie. Upiła odrobinę szampana z kieliszka, ujęła delikatnie skrawek sukni i odsunęła na bok, by ta nie została pochlapana krwią. Rozejrzała się dyskretnie po salonie. Wszyscy goście wpatrywali się w mężczyznę leżącego u jej stóp. Potargane włosy, biała jak papier z bólu twarz i poszarpane ubranie oznaczało tylko jedno. Zaraz wybuchnie skandal. Przez wyłamane drzwi wszedł Bertuccio. Tylko lekko przekrzywiony halsztuk i odrobina krwi na mankiecie zdradził, że ten mężczyzna przed chwilą stoczył walkę.

Ludwik, doskonale znał to spojrzenie u Bertuccia. Zimne i obojętne. Wydawał się mroczny i budzący strach. Jego przyjaciel podszedł do jęczącego z bólu mężczyzny. Przykucnął przy Robercie i przez dłuższą chwilę przyglądał mu się, jak czemuś obrzydliwemu co przylepiło się do buta.

— Za to, co zrobiłeś mojej narzeczonej w przeszłości i dziś, powinienem ci skręcić kark, ale złamałem ci tylko rękę, byś raz na zawsze zapamiętał, że nie napada się na kobiety, a szczególnie na te, które są czyimś żonami lub narzeczonymi.

— Ta zdzira, sama się o to prosiła.

— Od biedy znoszę arogancję, która na ogół świadczy o głupocie. — Głos Bertuccia, był niebezpiecznie miękki, cichy i złowrogi. — Groźby pod moim adresem, też potrafię przemilczeć, ale obrażanie kobiety, którą kocham to... — uniósł pięść.

— Bertuccio! Nie proszę! — Miriam stanęła w potrzaskanych drzwiach i spojrzała mu błagalnie w oczy.

— Dziecinko! — Syriana zerwała się z sofy i niemal podbiegła do niej, a za nią Zofia.

W tym momencie do salonu weszła matka Roberta, w towarzystwie córki burmistrza i jej przyjaciółki. Zobaczyła, syna rozciągniętego na podłodze i jęczącego z bólu.

— Robercie?! Co się stało?! — podbiegła do niego.

Zdezorientowana patrzyła po gościach, a z jej wzrok spoczął na kobiecie w poszarpanej sukni w kolorze indygo.

— To znowu ty! — krzyknęła, patrząc z nienawiścią na Miriam. — Ty bezczelna dziewucho!

Zofia, podtrzymując Miriam, podprowadziła ją do sofy. Syriana dyskretnie skinęła na lokaja i nakazała mu przynieść lodu.

— Państwa wizyta jest już zakończona — Ludwik ruchem dłoni przywołał dwóch mężczyzn stojących przy drzwiach. — Pani syn, zachował się karygodnie, wobec narzeczonej mojego przyjaciela.

— To zwykła służąca, którą pan wpuścił do towarzystwa! Nie widzi pan, jak się teraz za to odwdzięcza? Jak pan może dopuszczać do takich sytuacji we własnym domu! Widać jak na dłoni, to co się tu zdarzyło! Znów chciała uwieść mojego syna, a kiedy jej odmówił... och Robercie! — przeniosła wzrok na syna, który jęczał z bólu u jej stóp. — Proszę, natychmiast coś zrobić! — zażądała.

Robert zawył, kiedy mężczyźni pomagali mu podnieść się z podłogi.

— Proszę, poczekać wraz z synem w sąsiednim pokoju na lekarza. Sugeruje, by pani zabrała go jak najdalej od tego miejsca. Może do Paryża albo najlepiej za granicę.

— Ależ panie hrabio! To niedorzeczne! On niczemu nie jest winny!

— Proszę, zrobić tak, jak mówię. — Ton głosu Ludwika, był nieustępliwy i twardy.

— Ale...

— Radzę posłuchać hrabiego — przerwał jej Bertuccio. — Jeśli pani tego nie zrobi, wyzwę pani syna na pojedynek.

Jean-Marie le Bon, spojrzała spanikowana za wyprowadzanym synem.

— Muszę przyznać, że pojedynkowanie się z gwałcicielem, byłoby dla mnie ubliżające. Dlatego widzę tylko jedno honorowe wyjście z tej sytuacji. Najlepiej byłoby, gdyby sam sobie przyłożył pistolet do głowy.

— Jak pan śmie! — krzyknęła, nie mogąc się opanować. — To... to oburzające! — rozglądała się po twarzach ludzi, którzy ich otaczali, szukając wśród nich pomocy.

Zofia siedziała przy toaletce i rozczesywała powolnym ruchem włosy. Ludwik cicho zamknął za sobą drzwi.

— Myślałem, że już śpisz.

— Dziś, to nie będzie takie proste. Jak się czuje Miriam?

— Bertuccio troskliwie się nią zajął. — Ludwik ciężko usiadł na łóżku. Teraz miał na sobie tylko spodnie i koszulę podwiniętą do łokci.

Zofia odłożyła szczotkę na toaletkę i przeniosła się na łóżko obok narzeczonego.

— Naprawiliście drzwi?

— W miarę naszych skromnych umiejętności. Jutro rano przyjedzie stolarz, szklarz i będą jak nowe.

Ujęła jego olbrzymia dłoń i przytuliła do swojego policzka, wywołując tym gestem uśmiech na jego zachmurzonej twarzy.

— Mam nadzieję, że nie wierzysz w złe omeny.

— Co masz na myśli? — Jej oczy wypełniły się zdumieniem.

— To może przynieść nieszczęście.

— Nie miałam pojęcia, że jesteś przesądny.

— Nie — zaprzeczył. — Tylko...

— Nie, kochany. Nie uważam, żeby nam to przyniosło nieszczęście. Takie rzeczy zdarzają się na przyjęciach — uśmiechnęła się z czułością do Ludwika.

— Masz rację. Ja też bywałem na przyjęciach, które kończyły się o wiele bardziej... nieprzyjemnie. — Ludwik wykrzywił usta. — Słyszałaś może coś więcej na temat tego człowieka?

— Jak zauważyłeś, jestem traktowana dość ostentacyjnie w towarzystwie. Owszem wszyscy lubią moje przyjęcia i bale, ale towarzyskimi ploteczkami dzielą się raczej niechętnie. Myślę jednak, że mógłbyś o niego wypytać Syrianę. Przez jej salon przepływa cała śmietanka towarzyska Paryża. Z pewnością ktoś coś słyszał lub widział. — Zofia zamyśliła się na chwilę, gładząc kciukiem grzbiet jego dłoni. — Był na kilku przyjęciach w moim domu, ale... właściwie to, czemu zaatakował Miriam?

— Bertuccio wspomniał mi, że Robert le Bon uwiódł Miriam, będąc przekonanym, że dzięki temu odziedziczy dom babki i jej majątek.

Zofia potrząsnęła głową, a Ludwik opowiedział jej historię, zasłyszaną od Bertuccia.

— Niektórzy mężczyźni nie potrafią pogodzić się z faktem, że ktoś im się przeciwstawia.

— To prawda — Ludwik, pomyślał o Estelle.

— Pan Bertuccio, to bardzo niebezpieczny człowiek. Kiedy wszedł do salonu to wydał mi się... — urwała, szukając odpowiednich słów. — Taki mroczny i budzący strach.

— Z tego powodu przyjąłem go na służbę, choć to z biegiem czasu zmieniło się i został moim najlepszym przyjacielem.

— Dobrze jest mieć kogoś takiego po swojej stronie.

— Muszę ci przyznać rację. Kładziemy się spać?

— Spać? A może masz ochotę na odrobinę odprężenia — Fiołkowe oczy spojrzały na niego figlarnie.

— Co masz na myśli? — przeczesał, palcami jej jasne włosy.

— Ach ty mój, niedomyślny mężczyzno! — roześmiała się tuż po jego ustach.

Niech to szlag! — jęknęła.

Ręce jej się trzęsły ze zdenerwowania. Wciąż czuła na twarzy uderzenie, ale bardziej bolało ją upokorzenie. Kiedyś obiecała sobie, że już nigdy nie pozwoli na to, by znów być ofiarą. Co zostało z jej obietnic danych samej sobie? Szarpnęła za materiał i pociągnęła. Usłyszała, jak drobny ścieg pęka. Upokorzenie! Chuczało w głowie! Znów została upokorzona i to przez tego samego mężczyznę. Widziała spojrzenie córki burmistrza i jej przyjaciółki. Oskarżające ją niemo o sprowokowanie całej sytuacji.

Od jutra całe Vitré będzie, żyło domysłami i plotkami. Już raz to przeżyła. Kiedy tylko pojawi się w miasteczku, jego mieszkańcy będą patrzeć oskarżycielsko i ostentacyjnie. Szarpnęła w nerwach jeszcze raz za materiał. Rozdarła go tylko bardziej. Była bliska płaczu. Chciała jak najszybciej zdjąć tę suknię.

— Pomogę ci.

Drgnęła i gwałtownie się obróciła.

— Wybacz, nie chciałem cię przestraszyć — Bertuccio odstawił kubek z mocnym czerwonym winem na brzeg niewielkiego biurka. Podszedł do niej. — Wstążka zaplątała się w haftkę.

Usłyszała szelest jedwabnej tasiemki. W końcu rozluźnił gorset i pomógł się jej wydostać z sukni. Została w samej koszuli. Bez słowa wziął ją na ręce i zaniósł do łóżka. Tam zdjął pantofle i pończochy. Pomógł się jej położyć, okrył ciepłym kocem i podał kubek z winem. Usiadł na brzegu łóżka i przyglądał się jej coraz bardziej siniejącemu policzkowi.

— Dlaczego mnie powstrzymałaś? — zapytał cicho.

— Nie wiem. Po prostu nie chciałam, żebyś go znów uderzył — popatrzyła na niego znad krawędzi kubka.

— Powinniśmy jutro iść do konstabla i oskarżyć le Bona o napaść.

— Nie — cicho się sprzeciwiła.

Skrzywiła się, bo ból twarzy i pulsujący w głowie coraz bardziej jej dokuczał.

— Dlaczego?

— Proszę, to nic nie da.

— Nie rozumiem.

— Bertuccio — spojrzała na niego błagalnie.

— Skrzywdził cię w przeszłości. Dziś znów to próbował zrobić.

— Nie namawiaj mnie do tego.

— Nie rozumiem cię — jego głosie pojawiła się nerwowa nuta.

— Nie chce tego robić, bo...

— Bo wciąż coś do niego czujesz?! Tak?! Wciąż go kochasz?! — zerwał się nagle z posłania.

Oczy Miriam zrobiły się ogromne. Nie mogła uwierzyć w to, co usłyszała. Zaszokowało i zabolało ją to pytanie. Zapadła ciężka cisza. Bertuccio staną przy kominku obrócony plecami do niej. Jego twarz odbijała się w lustrze. Oświetlona światłem świec wyglądała groźnie i ponuro.

— Jak w ogóle mogło ci to przyjść do głowy po tym, co mi zrobił?! — wykrztusiła wreszcie.

— Bo, nie rozumiem, dlaczego nie chcesz, żeby stanął przed sadem?!

Miriam ciężko westchnęła, przyłożyła dłoń do wciąż plusującego gorącem policzka.

— Bertuccio — zaczęła spokojnie, choć miała ochotę wybuchnąć płaczem. — Oni bez problemu zatuszowali morderstwo we własnej rodzinie. Nawet hrabina, nic nie mogła na to poradzić. Wydała ogromne pieniądze, żeby przebić się przez mur milczenia, ale to nic nie dało. Nigdy nie dowiedziała się, jak umarła jej wnuczka. Plotkowano, że jej córka sypiała z wszelkiej maści ministrami, by tylko uchronić Roberta przed więzieniem i udało jej się to.

— Teraz, by to nic nie dało! Miriam, tam było całe mnóstwo świadków! — Nie spuszczał z niej pełnego goryczy spojrzenia.

— A ilu będzie chciało zeznawać na moją korzyść, przeciwko le Bonom? — zapytała cicho. — Oni są, jedną najbogatszych rodzin w tej części Bretanii. Dla wielu z tych ludzi jestem tylko zwykłą dziewką, która nie doceniła tego, że zainteresował się nią ktoś taki. Uważają, że powinnam zamknąć usta i cieszyć się chwilami spędzonymi w towarzystwie bogaczy. Może i będą chcieli zeznawać, bo teraz są pełni złych emocji w stosunku do Roberta. Ale co będzie za kilka dni, tygodni? Czy dalej będą tak ochoczo mnie bronić? Czy może rozważą wszystkie za i przeciw? Po czyjej staną stronie? Nic nieznaczącej dziewczyny, czy bogatego rozkapryszonego mężczyzny? Obrona, której strony przyniesie im wiecej korzyści?

— Nie, nie odpuszczę. Zhańbił cię, a dziś znów to próbował zrobić! Jestem twoim mężem i muszę dbać o twój honor!

— Bertuccio, proszę, dajmy temu spokój. Honor jest nieważny — powiedziała cicho.

— Nie pozwolę na to, by szeptano za twoimi plecami.

— Będą to robić bez względu na to, czy oskarżę go, czy nie. Nawet jeśli zostanie skazany, to i tak znajdą się tacy, którzy uwierzą w jego niewinność.

Podszedł do łóżka i oparł się dłońmi o poręcz.

— Dlaczego jesteś taka uparta?!

— Dlaczego mnie nie słuchasz?!

— Słucham, ale nie rozumiem tego, co do mnie mówisz.

Potarła czoło nerwowym ruchem. Po raz pierwszy zobaczyła Bertuccia tak wzburzonego, a ona była tego przyczyną.

— Kocham cię. Kocham cię tak bardzo, że czuję bezradność i strach, bo wiem, do czego zdolna jest ta rodzina. Dlatego wolę przemilczeć to, co się zdarzyło przeszłości i dziś.

— Oni o tym wiedzą i Robert le Bon umnknie sprawiedliwości — Bertuccio przeczesał palcami włosy. Czuł, że nie uda mu się przekonać Miriam, do swoich racji.

— Wiem, ale to nic. Wierzę, że Robert za to zapłaci. Może nie dziś czy jutro, ale kiedyś na pewno — powiedziała, to z głęboką wiarą w głosie.

Widziała, jak dłonie Bertuccia zacisnęły się na poręczy łóżka. Miała wrażenie, że z całej siły stara się uspokoić.

— Zapytałeś mnie, czy wciąż go kocham. Rozumiem to pytanie. Miałeś prawo je zadać, widząc mój opór. Nie, nie kocham go, choć kiedyś... cóż — patrzyła mu prosto w oczy. Były pociemniałe od wzburzenia. — Kochałam miłością jednostronną, naiwną i nigdy nieodwzajemnioną. Byłam tak ślepo zakochana, że nie słyszałam słów i nie widziałam gestów podszytych fałszem. Zrozumiałam to dopiero po... — urwała i z ciężkim westchnieniem, odstawiła kubek z resztką wina na parapet. — To już przeszłość, Bertuccio.

Podciągnęła koc, obróciła się do niego plecami, dając mu do zrozumienia, że chce skończyć tę rozmowę. Miała już dość. Wino rozgrzało jej krew i sprawiło, że robiła się coraz bardziej senna.

To, że Miriam obróciła się do niego plecami, bardzo go zabolało, ale należało mu się to. Przez długą chwilę patrzył nią, ukrytą pod kocem. W końcu poruszył się. Niemal bezszelestnie rozebrał się i wsunął pod koc. Łóżko było wąskie, więc siłą rzeczy musiał się do niej przysunąć.
Miriam poruszyła się i przytuliła, szukając ciepła. Nie otworzyła oczu.
Oparła mu głowę na ramieniu.

— Wybacz mi — szepnął błagalnie, patrząc na posiniaczoną twarz.

— Śpijmy — poprosiła.

Maria Walewska, z domu Łączyńska, później hrabina d'Ornano. Polska szlachcianka, metresa cesarza Napoleona Bonaparte.

Éclair — błyskawica (fr.)

Owadoznawstwo — dawna nazwa entomologii.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro