Pocałuj mnie, Miriam

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Bertuccio wszedł do sypialni, którą zajmowała Miriam. Zaniepokoiła go wiadomość, którą przekazała mu Edith. Miriam przepraszała, że nie zjawi się na kolacji, ale była bardzo zmęczona. Tak jak zawsze i tym razem pojawił się późno w nocy. Postawił świecznik ostrożnie na biurku. Stąpając pewnie, ale bezszelestnie, podszedł do łóżka. Widok jej odkrytych stóp rozczulił go. Delikatnie odkrył je rogiem pledu, którym była owinięta niemal po czubek głowy. Stał i patrzył na nią, uśmiechając się do siebie. Kasztanowe włosy, piękny, kojący głos, niezwykły kolor oczu i zgrabne łuki nadgarstków. Kochał te wszystkie drobiazgi, które w niej odkrył.

Był przerażony, kiedy stanęła naprzeciw karego olbrzyma. Wydawała się przy nim drobna i krucha. Wystarczyłby jeden ruch i mógł jej zrobić krzywdę, lub nawet zabić, tratując. W tej samej chwili zrozumiał, co czuł Ludwik, kiedy stracił Camillę. Nigdy nie miał pretensji oto do przyjaciela, choć pogoń za czymś nieokreślonym po całym świecie nawet jego zmęczyła. Miał wrażenie, że przyjaciel chce zatrzeć stratę ukochanej, natłokiem nowych zdarzeń, przygód i doznań.

Tego dnia zobaczył w Miriam niezwykłą pewność siebie, stanowczość i łagodność. To, co pokazała tam na padoku przepełnione, było niezwykłą magią, jaka wytworzyła się pomiędzy zwierzęciem i człowiekiem. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie widział. Zwierzę, które poznała ledwie kilka chwil temu, bez użycia przemocy, pozwoliło jej się okiełznać i osiodłać. Kiedy powróciła do niego po pokazie, czuł, jak, biorąc go pod ramię, delikatnie drży z emocji i przejęcia. Patrzył na nią z dumą i szacunkiem.

Pochylił się nad nią i sięgnął po książkę, która leżała tuż obok jej ręki. Przeczytał tytuł na pięknie zdobionej ornamentami okładce. Moll Flanders autorstwa Daniela Defoe. Odłożył książkę na stolik obok łóżka, na którym piętrzył się już niemały stosik innych. Pochylił się nad nią i pocałował ją w skroń, wdychając delikatny zapach jaśminu.

— Dziękuję — usłyszał cichy senny głos.

Spojrzał na Miriam, ale ta odwróciła się do niego plecami i znieruchomiała. Jej cichy oddech powiedział mu o tym, że zapadła w głęboki sen. Zabrał świecznik z biurka i wyszedł, nie zapominając o pozostawieniu poduszek w nieładzie na posłaniu obok.

Obudził ją dźwięk rozsuwanych zasłon.

— Edith, jeszcze chwilkę — poprosiła, naciągając na głowę pled.

— To nie Edith.

Głos Bertuccia sprawił, że wyjrzała spod pledu. Skrzywiła się od nadmiaru wpadającego do sypialni słońca.

— To ty? — usiadła na łóżku, przedzierając kantem dłoni oczy, jednocześnie naciągając pled pod szyję.

— Rozczarowana? — Bertuccio spojrzał na nią, stając w nogach łóżka.

— Nie, tylko odrobinę zaskoczona — powiedziała cicho. — Wybacz, jeśli zabrzmiało to niezręcznie.

Niespodziewana wizyta mężczyzny w sypialni sprawiła, że kątem oka zerknęła na swoje odbicie w lustrze. Jej włosy sterczały na wszystkie możliwe strony, a ona desperacko spróbowała je, choć trochę przygładzić palcami.

Bertuccio z uśmiechem przyglądał się jej zmaganiom, stwierdzając, że jego przyszła, aczkolwiek jeszcze niedoszła żona, o poranku wygląda uroczo.

— Która godzina? — pytając, ukryła pod dłonią, ziewnięcie.

— Dziesiąta.

— Dziesiąta? — spojrzała zdumiona na zegar. Nie mogła sobie przypomnieć, kiedy ostatnio tak długo spała.

— Och! Nie miałam pojęcia, że już jest tak późno. Daj mi chwilkę — poprosiła. - Ubiorę się i zaraz dołączę do ciebie i pana hrabiego przy śniadaniu.

— Ludwik je śniadanie z panem de Boquet w Paryżu, dlatego poprosiłem Edith, by cię nie budziła.

— Dziękuję — uśmiechnęła się, przygładzając i zakładając za ucho połyskujący w słońcu kosmyk włosów.

— Jeśli chcesz, możesz zjeść śniadanie w łóżku — patrzył na nią zaciekawiony jej reakcją.

— W łóżku?

— Widzisz w tym coś zdrożnego?

— Nie.

— Na co masz ochotę? — zapytał.

— To dość niebezpieczne pytanie — spojrzała na niego z zaczepnym błyskiem w oczach.

— Miriam, uważaj — pogroził jej żartobliwie palcem, mrużąc w uśmiechu ciemne oczy. — Miałem na myśli śniadanie.

— Ja też — odparła z miną niewiniątka.

— Skarbie, nie drocz się ze mną. — Ton jego głosu był miękki, a jednocześnie ukryte było w nim subtelne ostrzeżenie.

— Jajecznica na szynce, kawałek chleba i mała filiżanka kawy z mlekiem. — Wyrecytowała.

— Daj mi chwilę — poprosił.

— Zjesz ze mną? — zapytała.

— W łóżku?

Dlaczego on sprawia, że proste i niewinne pytanie staje się nagle frywolne i kokieteryjne? Był mistrzem we wplątywaniu ją w słowne gierki, a ona dawała się w nie wciągnąć. Dlaczego nie ugryzła się w język, za nim je zadała?

— W łóżku — zarumieniła się, a mimo to uniosła brodę i spojrzała przekornie na niego.

Bella strega — wymruczał po włosku, patrząc, jak w jej oczach błyszczą zmysłowe iskry. Czy ona miała tego świadomość?

— Słucham?

— Zaraz wracam, kochanie — rzucił i śmiejąc się, zamknął za sobą drzwi.

Kiedy Bertuccio wyszedł z sypialni, odrzuciła pled i wyskoczyła z łóżka. Zarzuciła na siebie szlafrok, który pożyczyła jej Colett i usiadła przy toaletce. Chwyciła za szczotkę i zaczęła rozczesywać burzę kasztanowych loków okalającą jej twarz. Skrzywiła się lekko do swojego odbicia na wspomnienie wczorajszego dnia. Nagle zdała sobie sprawę jak bardzo igra z losem. Nie powinna była się tak afiszować. To, co wczoraj zrobiła, było karygodne.

— Gdzie ty miałaś rozum? — wymruczała do swojego odbicia.

Urodziła się w Paryżu. W tym mieście spotkało ją dużo dobrego i tyle samo złego. Dawno temu obiecała sobie, że już nigdy tu nie wróci, choć tę przysięgę złamała. Jej pamięć powędrowała ciemną ścieżką prowadząca przez zaniedbany ogród. Wiatr targał jej płaszczem, a na głowę okrytą kapturem, lały się strumienie deszczu. Pomimo że znała plan ogrodu na pamięć to stan, w jakim się teraz znajdował, sprawił, że kilka razy zabłądziła. Przemknęła pod rozpadającą się różaną pergolą, a jej wzrok zatrzymał się na majaczącej w półmroku fontannie, przy której zaczął się koszmar jej i jej ojca.

Widziała na białym marmurze ciemne plamy zaschniętej krwi. Podeszła ostrożnie bliżej. To nie była krew. To deszcz poprzyklejał liście do kamienia, a półmrok płatał figle jej oczom. Ruszyła dalej do majaczącej w ciemności szklarni. Kiedy przekroczyła jej próg, szkło zazgrzytało jej pod butami...

— Dość — szepnęła błagalnie do swojego odbicia, choć wiedziała, że te wspomnienia zawsze będą żywe w jej pamięci. Nieważne, ile minie lat, będą tkwiły w niej boleśnie jak drzazga.

Wolno przesunęła szczotką po włosach, bo nagle naszła ją pewna myśl. Myśl o zemście na człowieku, który pozbawił ją wszystkiego, co kochała. Miała przecież potężnego protektora. Człowieka, który obdarzył ją zaufaniem, ale myśl o tym, że mogła, by je wykorzystać do załatwienia własnych porachunków z przeszłością, sprawiła, że poczuła niechęć do samej siebie. Jak coś takiego mogło w ogóle przyjść jej do głowy? Nie potrafiłaby tego zrobić. Dostała od losu drugą szansę i nie chciała jej zmarnować, na pogoń za zemstą.

Odłożyła szczotkę, splotła włosy w luźny warkocz i podparła twarz na dłoniach, przypatrując się swojemu odbiciu. Gdyby tylko można było cofnąć czas. To, gdzie by była? Pewnie zostałaby żoną Nataniela i mieliby gromadkę dzieci. Żyłaby w dostatku, ciesząc się miłością rodziny i przyjaciół. Uśmiechnęła się smutno do siebie.

Teraz miała inne życie, a jej myśli zajmował mężczyzna o ciemnych oczach, który wyglądał dziś szalenie pociągająco. Białą koszulę miał wpuszczoną w czarne spodnie, talię otoczoną jedwabnym, ciemnozielonym pasem i pachniał świeżym chlebem. Poczuła głód. To na myśl o jedzeniu, czy może na myśl o tym, jak wygląda dziś o poranku mężczyzna, który stał w nogach jej łóżka? Była głodna, bo zaburczało jej w brzuchu, ale była też głodna innych doznań. Czułość i troskę, jaką wczoraj okazał jej Bertuccio, obudziła w niej tęsknotę za bliskością drugiej osoby. Myśląc o tym, wstała od toaletki, zawiązała poły szlafroka paskiem i wróciła do łóżka. Czuła się wspaniale otoczona jego uwagą i niemal intymnym ciepłem jakie od niego emanowało.

Jej rozmyślania przerwała Edith, która pojawiła się w drzwiach, anonsując swoją osobę cichym dzień dobry, a za nią Bertuccio. Patrzyła zaskoczona na talerze pełne jedzenia, które przynieśli ze sobą.

Bertuccio ostrożnie położył srebrną tacę na kolanach Miriam z daniem, które sobie wybrała. Jajecznica wspaniale pachniała masłem.

— Aleksander poprosił mnie, abym pani przekazała, że konie, które wczoraj zakupił pan hrabia na Polach Marsowych, są już w stajni — odezwała się Edith, splatając ręce na fartuszku.

— To wspaniale! Proszę przekaż, że jak tylko, zjem śniadanie zjawię się w stajni.

— Czy mogę jeszcze w czymś pomóc? — zapytała.

— Przygotujesz mi kąpiel? — Miriam wciąż czuła nieśmiałość, gdy tylko miała poprosić o coś Edith.

— Oczywiście, z przyjemnością — dygnęła i zniknęła za drzwiami.

Zerknęła na Bertuccia, który zrzucił buty i wygodnie usadowił się naprzeciwko niej.

— Jedz — zachęcił, podając jej widelec i serwetkę do wycierania palców.

Skrzyżował nogi i położył na nich tace, na której również królowała jajecznica.

Rozłamał kawałek chleba i podzielił się nim z Miriam. Podziękowała mu i zabrała się za jedzenie. Od wczoraj nic nie jadła. Była głodna jak wilk. W ciągu kilku minut opróżniła talerz i dopiero teraz zauważyła, że Bertuccio się jej przygląda.

— Jeśli wciąż jesteś głodna, to jeszcze są gęsie wątróbki — wskazał na tacę stojącą na biurku — kawałki kurczaka w cieście z grzybami, a na deser, rogaliki z różanym nadzieniem.

— Z tym różanym nadzieniem? — zapytała z błyskiem w oczach, kiedy popijała małymi łykami gorącą kawę.

— Tak — uśmiechnął się do niej, lekko unosząc czarną brew.

— Czy w takim razie mogę poprosić o jeden do kawy?

— Oczywiście — odparł i już po krótkiej chwili taca z pustym talerzem po jajecznicy zamieniła się na niewielką paterę z pachnącymi wanilią i różami rogalikami.

— Dziękuję — znów posłała mu ten przepraszający uśmiech łasucha, który tak uwielbiał. Wzięła z patery dwa rogaliki, a Bertuccio odstawił ją z powrotem, na biurko by nie przeszkadzała na łóżku.

— Mam nadzieję, że wypoczęłaś. — Ulokował się na powrót obok niej.

— Po wczorajszym dniu pełnym wrażeń było mi, to bardzo potrzebne.

— Skąd wiesz tak dużo o koniach? Wczoraj, tam w okólniku byłaś niczym czarodziejka.

— Czarodziejka? — spojrzała na niego zaskoczona. — Zwykle słyszę, że jestem żmiją albo wiedźmą.

— Wiedźma? Nie powiedziałem, że jesteś wiedźmą.

— Strega to znaczy wiedźma. Słyszałam — rzuciła mu niby groźne spojrzenie znad filiżanki.

— A czy moja pani, usłyszała też słowo bella?

— Coś mi się tam obiło o uszy — Miriam niby obojętnie wzruszyła ramionami.

Bertuccio roześmiał się. Szczerze i głośno. Już dawno nie czuł się tak dobrze i swobodnie przy kobiecie. Miriam potrafiła wprowadzić go w doskonały nastrój. Siedziała przed nim z podwiniętymi nogami, bezpiecznie zawinięta w szlafrok, który i tak nie był w stanie ukryć, kuszącego łuku biodra.

— Zdradzisz mi swoją tajemnicę? — Zerknął na nią, przechylając nieco głowę. Srebrne pasmo włosów zalśniło w słońcu. Naprawdę był ciekaw, gdzie nabyła tak niespotykanych u kobiet umiejętności.

— Hrabina Pomeroy bardzo kochała konie, a ta miłość sprowadzała do pałacu najróżniejszych gości, z najodleglejszych zakątków Europy, Azji czy Ameryki. Wielu z tych ludzi chętnie dzieliło się wiedzą o koniach z hrabiną, a ja często towarzysząc jej w spotkaniach, też na tym korzystałam, poszerzając swoje umiejętności. Później starałam się jak najwięcej praktykować z nabytą wiedzą.

— To, co zobaczyłem wczoraj było naprawdę niezwykłe.

— Dziękuję — Zarumieniła się, widząc w jego oczach niekłamany podziw. Poczuła dumę z samej siebie, że potrafiła mu w tak wyjątkowy sposób zaimponować.

Przez kilka długich chwil w milczeniu dopijali kawę, zerkając i uśmiechając się do siebie.

— Dziękuje za śniadanie i kawę — odezwała się pierwsza, odstawiając pustą filiżankę na tacę. — Wszystko było pyszne.

— Polecam się — skłonił lekko głową, nie przestając się uśmiechać. — Państwo Budhon zaprosili nas na niewielkie przyjęcie.

— To bardzo przyjemni ludzie. Życzę miłej zabawy.

— Miriam, ty idziesz z nami.

— Ja? — Miriam, spojrzała na niego zaskoczona. — Ja... — zająknęła się. Nawet przez myśl jej nie przeszło, że ona też jest zaproszona. Niby, czego miałaby szukać w tak eleganckim towarzystwie? — Ja nie mogę — powiedziała.

— Dlaczego?

— Bo to nie jest miejsce dla mnie. Owszem to mili ludzie, ale... nie! — zaprotestowała. — Ja tam nie będę pasować.

— Ja też nie pasuję — odparł spokojnie.

— Ty to co innego, wciąż przebywasz z panem hrabią, a ja? Spójrz na mnie. Pracuję w stajni lub ogrodzie. Jestem zwykłą osobą, a nie arystokratką. Ludzie tacy jak ja nie mają wstępu do wyższych sfer.

— Ludwik też nie urodził się arystokratą, a wszystko, co ma zawdzięcza tylko i wyłącznie ciężkiej pracy. Hrabia, baron czy książę to tak naprawdę tylko słowa, które oznaczają pozycję w społeczeństwie, a nie to, jakim się jest człowiekiem. — Patrzył na nią, lekko się uśmiechając — Państwo Budhon najwyraźniej nie przywiązują uwagi do tytułów, więc nie musisz się martwić tym, że twoja obecność może być źle przyjęta.

Miriam przygryzła wargę. Bertuccio miał rację. Państwo Budhon, zawsze zachowywali przy niej swobodnie i bez wyniosłości, jaką cechowała arystokrację. Wczoraj z uwagą wysłuchiwali rad w sprawie zakupionych koni, a Zofia z wdzięcznością przyjęła pomysł o kupieniu niewielkiego kuca dla Filipa. Sama myśl, że Miriam chciałaby, choć spróbować namówić Filipa, by powrócił do swej pasji, sprawiła, że w oczach siostry kalekiego chłopca, zalśniły łzy.

Patrzyła na Bertuccia, który zszedł z łóżka i zajął się sprzątaniem naczyń po śniadaniu.

— Bertuccio.

— Słucham — spojrzał na nią. Uwielbiał ton, w jakim wypowiadała jego imię.

— To chyba jednak nie możliwie.

— Co jest niemożliwe?

— To żebym poszła z tobą i panem hrabią na to przyjęcie.

— Dlaczego? — ułożył talerze jeden na drugim. Paterę z rogalikami postanowił zostawić w sypialni Miriam. Jeśli tylko najdzie ją ochota na rogalik, będzie je miała w zasięgu ręki.

— W mojej garderobie nie ma niczego wystarczająco eleganckiego na taką okazję.

— To żaden problem. Po śniadaniu zabieram cię na zakupy. — Spojrzał na nią z uśmiechem, który w końcu bardzo polubiła. Na początku ją irytował i drażnił, jakby mówił, cokolwiek by się nie działo i tak postawi na swoim.

— Chcesz mi kupić suknię?

— Zgadza się. I tak miałem to zrobić, bo przecież jesteś moją żoną, a obowiązkiem męża jest dbanie o garderobę żony.

— Nie jestem twoją żoną — powiedziała cicho.

— Ale nią zostaniesz. — Mówił to w taki sposób, jakby nie miał najmniejszych wątpliwości, w to, że go poślubi. Chwilami zastanawiała się, czy to nie jest jakieś wyrachowanie z jego strony.

— Jesteś pewien?

Skinął głową, starannie składając serwety, których używali przy śniadaniu.

— Radzę ci się poważnie zastanowić.

— Kochanie, nigdzie nie znajdę większej wiedźmy od ciebie.

— Wiedźmy?! A przed chwilą byłam dla ciebie czarodziejką! Zdecyduj się wreszcie! — Miriam chwyciła za poduszkę, rzuciła nią w niego, trafiając go idealnie w pierś.

— Nie daruje ci tego — mruknął.

Nie miała pojęcia, że on potrafi się tak szybko poruszać. Nie trwało to nawet, mrugnięcie okiem, a on już był przy łóżku. Z mocną i drapieżną gracją, sięgnął po nią, ale Miriam zwinnie odsunęła się na drugi jego koniec. I kiedy już myślała, że mu uciekła spod ręki, Bertuccio złapał ją za kostkę i przytrzymał. Pisnęła i usiłowała wyrwać stopę z uścisku jego długich palców.

— Puść mnie!

— Nie — uśmiechnął się jak chłopiec który wie, że zaraz z pełną premedytacją nabroi.

— Nie zrobisz tego!

— Jesteś tego pewna?

Szarpnęła się, kiedy przesuną palcem po podeszwie jej stopy.

— Bertuccio! Nie! Proszę! — niemal krzyknęła.

— Muzyka dla moich uszu — znów ją połaskotał.

— Nie, błagam!

Choć nie trzymał jej mocno, to nie potrafiła uwolnić kostki z jego dłoni. Chwyciła za kolejną poduszkę, ale ta nawet w niego nie trafiła. Jej szlafrok rozchylił się, a koszula zsunęła się prawie za kolano. Usiłowała ją z powrotem zaciągnąć, ale nie potrafiła tego zrobić, jednocześnie broniąc się przed nim. Starała się walczyć z nim, ale głośny śmiech niemal odbierał jej oddech i wszystkie siły.

— Puszczaj, bo cię kopnę! — ledwo z siebie wydusiła.

— Naprawdę? Niby jak?

Nagle znalazła się pod nim, a jego udo jakimś sposobem wylądowało pomiędzy jej nogami. Zaskoczenie ucięło jej śmiech jak nożem, a jej oczy zrobiły się ogromne. Bez skrępowania przyglądał się jej twarzy. Rozchylonym ustom, które łapały krotki oddech, zaróżowionym śmiechem policzkom proszącym, o delikatny dotyk, czemu nie potrafił się oprzeć.

— Pocałuj mnie, Miriam.

— Dlaczego?

— Dlaczego? Hmm... choćby za karę — po jego ustach błąkał się bezszczelny uśmieszek.

— Za karę? Nie rozumiem.

— Rzuciłaś we mnie poduszką.

— Bo ty nazwałeś mnie wiedźmą.

— To prawda — wymruczał. — Nazwałem cię tak, bo jesteś wiedźmą, Miriam.

Zobaczyła w jego oczach coś, co sprawiło, że serce nagle oszalało w jej piersi. Przez długą chwilę przyglądał się zarysowi jej piersi i bioder, w taki sposób, że poczuła się naga.

— Do diabła, kobieto! Jakie zaklęcie na mnie rzuciłaś?! Powiedz mi!

Spojrzała mu w oczy. Przez krótką chwilę promienie słońca załamały się w jego źrenicach. Kiedyś dawno temu dostała od ojca broszę. Misterna, srebrna plecionka otaczała piękny kamień w kolorze topazu z ciemno orzechowymi plamkami. Kiedy była mała, ojciec mówił jej, że to łza królowej północnych morz. Gdy królowa popada w smutek i płacze, powstają sztormy i ogromne fale, a te wyrzucają jej łzy na brzeg morza. Oczy Bertuccia miały w tej chwili, kolor tego kamienia. Brosza tak jak wiele innych jej rzeczy przepadła w mrocznej przeszłości.

— Bertuccio proszę, opamiętaj się! — Jej ciało napięło się pod nim, próbując się od niego uwolnić, ale jedyny skutek, jaki odniosła to taki, że przylgnęła nagim udem do jego biodra jeszcze bardziej. Czuła gładki jedwab i ciepło bijące od niego.

— Już za późno kochanie. — Z trudem odwrócił wzrok od zgrabnej linii jej ciała i popatrzył w szmaragdowe oczy, których kolor wciąż go zadziwiał.

Tak łatwo, szybko i bez sprzeciwu zaakceptowała to, jak pieszczotliwie się do niej zwraca. Jego ręka przesunęła się wzdłuż jej ciała.

— No dalej — zachęcał uwodzicielskim pomrukiem. — Zrób to. Pocałuj mnie.

— To dziecinada. Puść mnie. — W jej głos wkradło się lekki rozdrażnienie.

— Wiem, ale bardzo przyjemna. Nie uważasz?

Intymnie wodził końcami palców po odsłoniętym udzie. Ogarniało ją ciepłe zmysłowe podniecenie. Zacisnęła zęby, żeby nie jęknąć na głos. Nie chciała pokazać, jak wielkie wrażenie zrobi na niej ten dotyk. Kąciki jego ust uniosły się w przekornym uśmiechu. On doskonale wiedział co się z nią dzieje.

— No dobrze. Pocałuje cię, ale później mnie wypuścisz.

— Obiecuję.

— I dotrzymasz słowa — naciskała.

— Zawsze dotrzymuje.

— Nawet kobietom?

— Szczególnie kobietom.

Z wahaniem spojrzała na idealnie wykrojone wargi. Uniosła lekko głowę i niedbale cmoknęła go w usta.

— Nie. — Bertuccio, skrzywił się tak, jakby spróbował czegoś bardzo kwaśnego. — Tak żona nie całuje męża.

Chciała mu przypomnieć, że nie jest jej mężem, ale to przecież nie miało najmniejszego sensu.

— A jak? — Tak głupie i prowokujące pytanie wyrwało się z jej ust, że aż nie mogła w to uwierzyć. Naprawdę to powiedziała?

— Z przyjemnością ci pokażę.

Jego twarz ponownie znalazła się blisko jej twarzy. Bursztynowy błysk zniknął, a pojawił się ciemny pełen pożądania ogień.

— Proszę pani, kąpiel... — do pokoju weszła Edith, a widząc ich w rozgardiaszu i dwuznacznej sytuacji, urwała. — Przepraszam... ja nie miałam pojęcia... drzwi były uchylone — tłumaczyła się, czerwieniejąc na twarzy.

— Nic się nie stało. — Miriam wykorzystując zaskoczenie, zgrabnie wyślizgnęła się spod Bertuccia. — Już idę.

Lekko skonsternowany zmarszczył brwi. Westchnął ciężko i wygodnie wyciągnął się na łóżku, splatając ręce pod głową.

— Skarbie, za godzinę widzimy się w holu. Pamiętasz? Jedziemy na zakupy.

— Za dwie — odpowiedziała słodkim, ale zdecydowanym głosem. — Pamietasz? Muszę jeszcze zajrzeć do stajni.

Jego śmiech doprowadził ją do drzwi łączących sypialnię z przebieralnią.

Miriam zatrzymała się na schodach z wahaniem, patrząc na otwarty powóz. Dzień był piękny i dlatego Bertuccio go wybrał. Poczuła jak panika, delikatnie głaszcze ją zimnymi palcami po karku.

— Czy coś się stało? — zapytał cicho Bertuccio, widząc jej poruszenie.

— Nie — zaprzeczyła. Wciągnęła głęboko powietrze, tak jakby miała zanurzyć się pod wodę i zeszła ze schodów, a Bertuccio pomógł jej wsiąść.

Aleksander doskonale lawirował powozem po zatłoczonych ulicach Paryża. Przeciskał się zgrabnie przez ciasne zaułki, pokrzykując na maruderów, którzy zbyt opieszale schodzili mu z drogi. Miriam niemal cały czas miała oczy wbite w ręce, które zaciskały się na niewielkiej sakiewce lub nerwowo poprawiała szal, na ramionach. Czasem tylko spłoszonym wzrokiem zerkała na boki. Bertuccia zastanawiało jej zachowanie. Jeszcze chwilę temu była roześmiana, z błyszczącymi radością oczyma przekomarzała się z nim i flirtowała, a teraz widział, że Miriam wyraźnie się czegoś boi. Wyglądała tak, jakby chciała schować się w jakimś bezpiecznym miejscu, gdzie nikt jej nie znajdzie. Wyciągnął rękę i położył na jej dłoni. Była wilgotna od potu. O nic nie pytając, splótł jej palce ze swoimi i delikatnie uścisnął.

Miriam zerknęła na niego. Jej usta złamał delikatny spłoszony uśmiech, który znikł tak szybko, jak się pojawił. Spojrzała na ich splecione dłonie. Gdyby tylko wiedział, jak bardzo pomógł jej ten gest. Jak bezpiecznie czuła się pod miękkim spojrzeniem jego ciemnych oczu i jak wiele on dla niej znaczy.

Kilka chwil później zatrzymali się pod najdroższym domem mody, jaki był w Paryżu. Na wystawie wyścielonej szafirowym jedwabiem, królowały dwie suknie. Jedna ze złotej, a druga ze srebrnej satyny. Ich wyszukane kroje przyciągały wzrok przechodzących obok wystawy kobiet, które komentowały pomiedzy sobą, dobór materiału i styl kreacji.

— Czy na pewno przyjechaliśmy pod właściwy adres? — Miriam spojrzała zdumiona na Bertuccia.

— Oczywiście — zapewnił ją. Uśmiechając się do niej, wziął z siedzenia niewielkie pudełko, elegancko owinięte liliowym tiulem i przewiązane kokardą, w podobnym odcieniu.

Wysiadła z powozu i zatrzymała się przed drzwiami, by przepuścić wychodzące z salonu dwie kobiety. Przez kilka długich sekund przyglądały się jej z niesmakiem. Zapewne moja obecność tutaj zostanie poruszona przy popołudniowej herbacie i ciastku, pomyślała Miriam.

Spojrzała niepewnie na swojego towarzysza, ale ten otworzył przed nią drzwi i puścił przed sobą. Weszła, potykając się w progu i niemal wpadła do środka. Bertuccio w ostatniej sekundzie złapał ją za łokieć i uchronił przed upadkiem na miękki chodnik. Na szczęście dla Miriam w poczekalni nikogo nie było.

— Dziękuję — szepnęła, czerwieniejąc na twarzy. Jak można być tak niezdarnym?

Ściany poczekalni były wyłożone jedwabiem o intensywnej czerwieni.
Pod ścianami stały wygodne szezlongi obciągnięte ciemnoturkusowym aksamitem, rozdzielone koszami wypełnionymi herbacianymi różami, a w powietrzu roznosiła się delikatna woń olejku bergamotowego. Na środku poczekalni, przystanęła pięknie wyeksponowana i niemal naga, Wenus z białego włoskiego marmuru. Jej ponętne kształty, na chwilę przyciągnęły uwagę Bertuccia. Uśmiechnął się do siebie, kiedy przypomniał sobie poranek.
Kształtna łydka wsparta o jego biodro zgrabnie zwężająca się do ładne uformowanej wąskiej kostki. Zaczął wyobrażać sobie, jak Miriam obejmuje tymi zgrabnymi nogami jego biodra.

Il diavolo mi ha posseduto* — wymruczał do siebie, lekko potrząsając głową, chcąc się odpędzić od natrętnych, choć bardzo podniecających wspomnień. Miriam zerknęła na niego zdziwiona.

— W czym mogę pomóc? — zapytała dziewczyna, która nagle pojawiła się w holu. Miała na sobie skromną, ale bardzo gustowną błękitną suknię.

— Chciałbym zobaczyć się z panią Campiotti.

Miriam popatrzyła zdumiona na Bertuccia. Zaskoczyła ją ta znajomość.

— Kogo mam zaanonsować? — Ton dziewczyny był usłużny, ale obrzuciła ich niechętnym spojrzeniem.

— Giovanni Bertuccio Vento z małżonką.

— Oczywiście — dygnęła z dobrze wyuczoną uprzejmością i zniknęła za drzwiami.

Po kilku minutach oczekiwania w holu pojawiła się wysoka, szczupła kobieta o srebrnych elegancko ułożonych włosach w jasnoliliowej sukni.

— Bertuccio! — krzyknęła z radością. Podchodząc do niego, wyciągnęła ręce, objęła jego twarz dłońmi i pocałowała w oba policzki — Tak się cieszę, że cię widzę! Mówiłeś, że zbyt szybko nie pojawisz się w Paryżu.

— Cóż. Stało się inaczej. Okazało się, że Ludwik ma kilka spraw do załatwienia w stolicy.

— Nawet nie wiesz, jak się stęskniłam za twoimi czekoladowymi ciasteczkami.

— Syriano! Łamiesz mi serce, mówiąc do mnie w ten sposób. Myślałem, że będziesz za mną tęsknić. — Wyciągnął za pleców pudełko i podał je przyjaciółce.

— Wybacz mi, wiesz, że jestem łasuchem! — Zielone oczy kobiety błysnęły radośnie na widok prezentu.

— Muszę, inaczej nie mógłbym postąpić, wobec tak pięknej kobiety. Wspaniale wyglądasz.

— Kochany, gdybym nie traktowała cię jak syna, to szybko byś mnie uwiódł tymi słodkimi słówkami. Mój mąż też taki był, ale w końcu obaj jesteście Włochami i prawienie komplementów macie we krwi.

— Jak sobie dajesz radę? — twarz Bertuccia nagle spoważniała. Pół roku temu jego przyjaciółka została wdową.

— Nie jest mi łatwo, odkąd odszedł Carlo, ale wiesz, że dla mnie praca jest najlepszym lekarstwem na smutek.

— Jeśli tylko będziesz potrzebować pomocy albo...

— Tak wiem kochany, i dziękuję za twą troskę — przerwała mu z uśmiechem, gładząc go po policzku. — Ale przecież nie jesteś tu, żeby wysłuchiwać moich żali. Powiedz mi, kogo ze sobą przyprowadziłeś? Amanda zaanonsowała ciebie i żonę? Dobrze zrozumiałam? Ożeniłeś się i ja dowiaduje się o tym dopiero teraz? Ty nikczemniku! — Syriana zmarszczyła brwi w udawanej złości i uderzyła go wachlarzem w ramię.

— Poznaj Miriam. Dla niewtajemniczonych moja żona - Bertuccio przedstawił kobietę, która od kilku długich chwil chowała się za jego plecami. — Miriam to Syriana Campiotti, moja serdeczna przyjaciółka.

— Jak miło cię poznać, dziecinko. — Ku zaskoczeniu Miriam, kobieta obięła ją ramionami i delikatnie przytuliła do siebie. — Małżeństwo dla niewtajemniczonych? Coż to za intryga? Musicie mi o tym opowiedzieć! Ale później, teraz jestem ciekawa, z czym do mnie przychodzicie? — Syriana wprawnym okiem obejrzała figurę Miriam.

— Moja żona — ciepły ton jakim powiedział te słowa sprawiły Miriam ogromną radość. — Potrzebuje eleganckiej sukni. Zostaliśmy zaproszeni na przyjęcie u państwa Budhon.

— Pani Budhon — westchnęła z rozrzewnieniem Syriana. — Ubierać tę kobietę to sama przyjemność. — Chodźcie, zaraz coś pięknego znajdziemy.

Syriana zaprowadziła ich do przestronnej mansardy wypełnionej belami przenajróżniejszych materiałów w różnych gatunkach i kolorach. Kilka klientek przechadzających się pomiędzy regałami z niesmakiem przyglądało się Miriam i z nie mniejszym zgorszeniem Bertucciowi, który swą obecnością, jako mężczyzna, naruszał święte dla kobiet miejsce, jakim był salon pani Campiotti.

— Amando! — Syriana przywołała ruchem ręki dziewczynę w błękitnej sukni. — Proszę, zajmij się panią Vento. Wysłuchaj jej wszystkich wskazówek co do kolorów i kroju.

— Tak, proszę pani — dziewczyna dygnęła przed pracodawczynią.

— Zostawiam cię w dobrych rękach — Bertuccio ujął dłoń Miriam i musnął wargami nadgarstek, co spowodowało wybuch rumieńców na jej twarzy.

— Gdzie idziesz? — spojrzała na niego przestraszonym wzrokiem.

— Do męskiego krawca.

Skinęła ze zrozumieniem głową.

— Nie bój się, dziecinko idź — zachęciła ją Syriana, ujmując Bertuccia pod ramię.

— To teraz powiedz mi, o co chodzi z tym małżeństwem dla niewtajemniczonych? — zapytała, kiedy zamknęły się za nimi drzwi mansardy.

— To pomysł Ludwika. Dba o reputację Miriam.

— Hrabia de Saint-Chasseur dba o wszystkich. To wyjątkowy mężczyzna. Pozdrów go ode mnie.

— Z przyjemnością — Bertuccio skłonił lekko głową, przyglądając się twarzy przyjaciółki. — Pytaj.

— Co z nią będzie, kiedy wrócicie się na prowincję?

— Nie rozumiem. — Bertuccio lekko zmarszczył brwi.

— Tu jesteście małżeństwem... — zwiesiła na chwilę głos. — Och Bertuccio, nie mów mi, że nie widzisz, jak ta dziewczyna patrzy na ciebie.

— A widziałaś, jak ja patrzę na nią? — Bertuccio uśmiechnął się ciepło jak zawsze, kiedy myślał czy mówił o Miriam. — Jestem w niej zakochany.

— To cudownie, tylko... — Syriana na chwilę zwiesiła głos. — Ona nie jest tak piękna i wytworna jak Elrid.

— To prawda, ale Miriam ma coś, czego Elrid nigdy nie będzie miała — spojrzał na Syrianę. — Miriam ma piękną duszę... i mnóstwo uroczych drobiazgów — dorzucił z figlarny błyskiem w oczach. — A kolor jej oczu, będzie mnie zdumiewał i zachwycał do końca życia.

— To prawda. Zwraca uwagę. — Syriana delikatnie dotknęła czubkiem wachlarza warg w zastanowieniu. — Pamiętam, że pokojówka, jednej z moich najlepszych klientek, baronowej Duvall, miała podobny kolor oczu. Ale widziałam ją może z raz, jak odbierała kapelusz czy sakiewkę. Nie pamiętam. Może słyszałeś o dziwnej śmierci baronowej?

— Nie — Bertuccio zaintrygowany pokręcił głową.

— Ona i jej pokojówka wracały nocą podczas burzy do domu. Skąd? Tego nikt nie wie. Konie spłoszone piorunami rozbiły powóz, który utoną w Sekwanie. Później gazety ścigały się w opisywaniu plotek. Jedne pisały o tym, że baronowa wracała od kochanka. Drugie o tym, że kochanek jechał razem z nią, bo był nim ogrodnik baronowej, którego zabierała na potajemne schadzki poza Paryż. Ach mówię ci, tą aferą całe miasto żyło chyba z pół roku.

— Pamiętasz imię tej dziewczyny? — zapytał głęboko zaintrygowany.

— Wymagasz nazbyt wiele — Syriana szturchnęła delikatnie Bertuccia wachlarzem w bok. — Ledwo pamiętam nazwiska moich klientek i ich tytuły — zaśmiała się. — A ty chcesz, żebym pamiętała imiona ich służących?

— Wybacz — W przepraszającym geście delikatnie pocałował ją w skroń. — Chciałbym cię prosić, byś zajęła się całą garderobą Miriam i nie oglądaj się na koszty.

— Muszę wiedzieć jaki styl preferuje twoja żona.

— Miriam uwielbia jeździć konno, pracuje w ogrodzie i stajni, co za tym idzie, potrzebuje nie tylko eleganckich sukien, ale też tych bardziej praktycznych, takich na co dzień.

— Interesująca z niej osóbka.

— To wspaniała kobieta — uśmiechnął się z rozmarzeniem.

— Przygotowanie garderoby dla twojej małżonki będzie dla mnie niezwykłym wyzwaniem. Zajmę się wszystkim osobiście, a ty idź i zadbaj o siebie.

— Dziękuję. — Bertuccio pocałował Syrianę jeszcze raz i zostawił ja uśmiechniętą na środku holu.

Miriam została zaprowadzona do przebieralni. Było to przestronne, pełne światła pomieszczenie, w którym stało ogromne trójskrzdłowe lustro, szezlong, sporej wielkości stół i wieszak na kapelusze. Amanda pomogła zdjąć jej suknię. Mimo, że dziewczyna była uprzejma, to Miriam wyraźnie czuła jej niechęć.

— Nie!

Ten stanowczy protest zwrócił uwagę Syriany. Miriam stała tylko w samej bieliźnie, której nie chciała zdjąć pomimo usilnych nalegań Amandy.

— Nie zdejmę bielizny!

W głosie Miriam zabrzmiało coś takiego, że Amanda odsunęła się od niej i błagalnie popatrzyła na swoją pracodawczynię. Syriana odłożyła na stół koronki, które oglądała i podeszła do dziewcząt z uwagą, przyglądając się zgrabnej i ponętnej figurze Miriam. Zapewne to takie urocze drobiazgi, miał na myśli Bertuccio, pomyślała, uśmiechając się łagodnie do Miriam.

Piersi ani przesadnie duże, ani też zbyt małe, były ładnie zaokrąglone przez gorset, który dodatkowo podkreślał wąską talię. Nie dziwiła się, że Bertuccio stracił głowę dla tej dziewczyny. Pełne biodra opinało coś w rodzaju męskich cullote, spodni, ale uszytych z miękkiego płótna.

— To ciekawe. Pierwszy raz widzę coś takiego. Bardzo interesujące. Wygodnie ci w tym?

— Dużo jeżdżę konno w męskim siodle, więc, żeby się nie obetrzeć... — urwała zawstydzona.

— Znam kilka kobiet, które z zachwytem założyły coś takiego pod suknię. Czy pozwolisz mi wykorzystać ten pomysł?

— Jeśli tak się pani podoba.

— Syriana, dziecinko. Proszę mów mi po imieniu. Amando, proszę, zostaw nas. Sama się wszystkim zajmę.

Dziewczyna lekko skrzywiła usta z niezadowoleniem, ale posłusznie wykonała polecenie.

— Jesteśmy same, możesz się już nie krepować. Rozbierz się. — Miała nadzieje, że przy Bertucciu dziewczyna nie jest tak wstydliwa.

— Nie proszę. Czy nie można tego zrobić inaczej? — Miriam wciąż próbowała protestować.

— Kochanie. — Syriana przełożyła przez nadgarstek pętelkę zrobioną z liliowej wstążki, do której był przyczepiony ołówek i niewielki notesik. W nim zapisała jej imię. — Przecież mamy te same kształty, choć w przeciwieństwie do twoich moje są już bardzo posunięte w wieku. — Syriana, zachichotała ubawiona własnym żartem. — Miriam, mój salon jest znany z dwóch rzeczy. — Spojrzała w oczy o niezwykłym kolorze. — Z dokładności, bo nie zasnęłabym, gdybym się dowiedziała, że któraś z moich klientek, jest niezadowolona z mojej pracy. A ta druga rzecz, to dyskrecja. Jeśli jest coś, o czym nie chcesz, żeby dowiedział się świat, na przykład o... anielskich skrzydłach — mrugnęła okiem do Miriam. — To wierz mi, że zachowam to w głębokiej tajemnicy.

Przełamując swój własny opór i dając wiarę słowom modystki, Miriam rozebrała się.

— Dziecinko, nie masz się czego wstydzić. Jesteś piękna! Gdybyś chciała w Paryżu zrobić karierę jako kurtyzana, to z taką figurą szybko byś zdobyła sławę i pieniądze.

Miriam zasłaniając piersi i łono spojrzała na Syrianę. Zaszokowała ją tym stwierdzeniem, a jednocześnie bardzo szybko pojęła, że Syriana w ten sposób kompletowała jej figurę.

Sprawnie i szybko zdjęła miarę z jej tali i biustu wszystko skwapliwie zapisując w notesiku. Obeszła ją i zatrzymała się nagle, patrząc wstrząśnięta na skórę pleców, stojącej przed nią dziewczyny.

— Na litość boska! Dziecko co ci się stało?! — Teraz zrozumiała, dlaczego Miriam nie chciała się rozebrać. Ją nie zawstydzała sama nagość, ale blizny, które pokrywały część jej ciała.

Chwilę później, Syriana pomogła jej założyć bieliznę i przez długą chwilę tuliła do siebie. Starał uspokoić drżącą dziewczynę zapewnieniami o dyskrecji, zastanawiając się jednocześnie ile wie Bertuccio. Tak jak obiecała, nie zamierzała nic mu mówić. To były sprawy, które powinni załatwić pomiędzy sobą, a jej nic do tego. Tajemnice niech pozostaną tajemnicami. Lata bycia modystką zamożnych ludzi nauczyło ją ostrożności i dyskrecji.

Miriam została ubrana w jedną z dwóch sukien, jakie przyniosła ze sobą Amanda. Przyglądała się, z jaką wprawą i dokładnością dziewczyna nanosi na nią poprawki, sugerowane przez Syrianę.

Suknia była uszyta z jedwabiu w kolorze indygo, na którego widok Miriam, zaświeciły się oczy. Jedwabne kolorowe nici splatały się ze sobą, tworząc piękny kwiatowy wzór na powierzchni tkaniny. To była jedna z wcześniej zaprojektowanych i wykonanych sukien, według pomysłu właścicielki salonu. Suknia wprawiła Miriam w zachwyt, czego nie omieszkała powiedzieć Syrianie. Ta z uczuciem ulgi przyjęła jej entuzjazm. Nie chciałaby dziewczyna, wyszła roztrzęsiona z jej salonu.

— Masz przepiękne włosy — westchnęła Syriana, kiedy upinała jej loki w elegancki kok, do którego dodała srebrne spinki i wstążkę w kolorze sukni. — Chodź, przejrzyj się w lustrze.

Widząc jej zdumienie odmienionym wyglądem pokiwała z zadowoleniem głową.

— Wyglądasz wspaniale, dziecinko! — poprawiła drobne koronki przy rękawach. — Spocznij sobie, a ja z Amandą pójdziemy po jeszcze dwie suknie.

— Kolejne dwie? — Miriam zmieszana spojrzała na Syrianę.

— Tak, ale to nie wszystko — roześmiała się widząc jej zdziwioną minę.

Kiedy została sama, Miriam nieśmiało pogładziła zimny jedwab zastanawiając się, czy ta dziewczyna w lustrze to naprawdę ona? Zakręciła się dookoła siebie, obserwując jak fałdy sukni, idealnie układają się w ruchu. To bardzo dobrze świadczyło o kunszcie krawcowej.

Jeszcze raz zawirowała, kiedy nagle czyjeś silne ramiona pochwyciły ją. Krzyknęła przestraszona. Zobaczyła nad sobą Bertuccia.

— Wybacz, jeśli cię przestraszyłem. Nie chciałem. — Ciemne oczy przyglądały się z zachwytem jej odbiciu. — Wyglądasz pięknie — przesunął palcami po linii szyi.

— Dziękuję. — Miriam mimowolnie zadrżała pod jego dotykiem.

— Podoba ci się?

— Jest wspaniała — usłyszał nieśmiałość w jej głosie.

— Jest twoja.

— Nie, Bertuccio! — zaprotestowała. — Ona musi być przeraźliwie droga! Nie mogę jej przyjąć!

— Co prawda nie jestem tak bogaty, jak Ludwik, ale stać mnie na kupno nawet stu takich sukien.

— Stu? — spojrzała na niego zdumiona.

— Stać mnie na to, kochanie. Stać mnie i też na to, by utrzymać żonę oraz gromadkę dzieci. — Kiedy to mówił, ujął ją delikatnie pod brodę.

— Ile kobiet to przede mną słyszało? — zapytała z odrobiną kpiny w głosie, której albo nie usłyszał, albo ją zignorował.

— Do tej pory? — spojrzał w sufit pokryty kwiatową sztukaterią. Przymrużył oczy, jakby naprawdę głęboko się nad tym zastanawiał. Nie powiedział o tym nawet Elrid. — Jesteś pierwsza. — Spojrzał na nią z szerokim uśmiechem. — Przysięgam — dodał, zbliżając powoli twarz do jej twarzy.

— Co robisz? — oparła dłonie o jego barki i próbowała się odsunąć, ale z marnym skutkiem.

Bertuccio obejmował ją mocno w pasie i chcąc nie chcąc teraz wpatrywał się w jej dekolt. Piersi miała idealnie zaokrąglone i podniesione przez gorset. Poczuła jego oddech na nieosłoniętej i napiętej skórze. Silny dreszcz przeszył jej wszystkie zmysły. Bez względu na to, jaka czekała ją przyszłość, wiedziała, że te dreszcz zapamięta do końca życia.

— Pomyślałem, że moglibyśmy dokończyć naszą poranną lekcję. Tę o całowaniu męża. Pamiętasz? — Wziął jej dłoń i uniósł do ust. Opuścił powieki, całując kostki dłoni. Miał rzęsy długie i czarne jak atrament. Zachwyciła się nimi.

— Tutaj? — Pod wpływem dotyku jego ust, pytanie zamieniło się w westchnienie.

— Nie widzę problemu — odparł, uśmiechając się lekko.

— Tutaj w każdej chwil może ktoś wejść.

Ledwie skończyła wypowiadać te słowa, kiedy do przymierzalni weszła Syriana, a za nią Amanda.

— Mam dziś wyjątkowego pecha.

— Bertuccio! Co ty tu robisz?! Damska przymierzalnia to nie miejsce dla mężczyzny! — Usłyszał doskonale udawane oburzenie w głosie przyjaciółki. — Już cię tu nie ma! Sio!

— Już znikam — Bertuccio roześmiał się głośno i zanim pozwolił wypchnąć się z przymierzalni, jeszcze raz pocałował w dłoń Miriam.

— Ach ci Włosi — westchnęła Syriana. — Czasami są natrętni jak muchy, ale w tym tkwi ich cały urok.


Il diavolo mi ha posseduto — diabeł mnie opętał.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro