Słońce [JeanMarco]

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Hej, Jean - brunet odzywa się, jednak zostaje zignorowany przez siedzącego w kącie chłopaka. Uśmiecha się, niby z normalnie, niby wszystko jest w porządku. Przecież jest jak co dzień, siedzą sami, tylko we dwóch. 

Promienie słoneczne wpadając do pokoju oświetlają unoszący się w powietrzu kurz złotymi snopami światła. 

Marco irytuje się, a jego piegowatą twarz ozdabia grymas zniecierpliwienia.

- Jean Kirschtein - zaczyna powoli, w końcu nie wypada złościć się o byle co. Nie są już dziećmi, przecież mają całe, niedawno ukończone, szesnaście lat, a to już niebagatelna liczba - Jean.

Cisza, jedynie przerywana pociągnięciami nosem. Czyżby miał katar? 

- Hej, odezwij się w końcu - poprosił, niemal błagalnie. 

Nic. 

- Kirschtein - sprawa jest poważna. Marco nigdy nie mówi do nikogo po nazwisku.

- Odezwij się! - krzyczy niespodziewanie, tupiąc o drewnianą podłogę - Kocham cię! Kocham cię, więc powiedz cokolwiek! C O K O L W I E K! Wyznaję ci pieprzoną miłość, na boga, zauważ to! - wrzeszczy, żwawo gestykulując rękoma. 

Brak reakcji. 

- Przepraszam - szepce, podchodząc bliżej zapatrzonego w okno chłopaka. Otula go zielona peleryna ze skrzydłami wolności na plechach- Nie powinienem się tak unosić. 

Codziennie jest to samo. 

Marco wyznaje miłość. 

Jean nie odpowiada. 

Jean nie słyszy. 

Marco siada obok i płacze.

Płaczą obaj.

Słońce dalej świeci, choć wcale nie powinno. Przecież nie wypada śmiać się z cudzego nieszczęścia. 




Marco miał wczoraj urodziny, wszystkiego najlepszego piegusie. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro