Odnalezieni V [3/3]

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Przerwanki, sierpień 2015

Lato mija zadziwiająco szybko i nawet nie zauważam, kiedy nadchodzi dzień egzaminu dla drugiego turnusu, a co za tym idzie, moje ostatnie dni w Przerwankach tego lata. Dzieciaki niemrawo grzebią w miskach z owsianką, zdenerwowane czekającym je wkrótce egzaminem praktycznym, instruktorzy chodzą między nimi i dają ostatnie rady.
Ja sama siedzę zwrócona twarzą do drogi, na której panuje niemałe poruszenie. Obóz harcerski Adama powoli się zwija, wyjeżdżają już dziś przed obiadem. Nie mogę go jednak nigdzie wypatrzyć, więc apatycznie pogryzam kanapkę.
Mógłby się chociaż pożegnać, nie?
- Alka, chodź, przygotujemy łódki do egzaminu.
Kiwam głową i ruszam za Sandrą z powrotem do obozu, a następnie na przystań. Żaglówki są już umyte, wylewamy z nich resztki wody i wycieramy do sucha gąbkami. Ruszam do hangaru po żagle, ale ten okazuje się zamknięty.
- Pójdę po klucz - informuję Sandrę i odchodzę w poszukiwaniu Kajtka.
Cały miesiąc udawało mi się go unikać, ale wszystko dobre ma swój koniec, prawda? Odnajduję go w domku ratownika, gdzie popija herbatę oraz czyta gazetę.
- Potrzebny mi klucz do hangaru - rzucam w przestrzeń, a mężczyzna podnosi na mnie swój wzrok. - Musimy z Sandrą otaklować łódki na egzamin.
- Jasne. - Podnosi się, składając gazetę i podchodzi do ściany w poszukiwaniu odpowiedniego klucza. - Potrzebujecie pomocy?
- Raczej nie - odpowiadam chłodno i wyciągam rękę po pęk kluczy.
- Alicja... - zaczyna Kajtek, a ja buńczucznie zaplatam ręce na piersi. - O co ci chodzi?
- O nic - prycham. - Daj mi po prostu ten klucz i już ci nie będę zawracać głowy. Przyniesie ci go z powrotem Sandra.
- Chciałbym wyjaśnić tę całą sytuację, nie chcę, żebyś...
- Ten temat jest skończony - odpowiadam twardo. - Nie mam zamiaru o tym rozmawiać. Ja się pomyliłam, ty się pomyliłeś. Koniec rozmowy. Klucz - dodaję nie znoszącym sprzeciwu tonem.
- Alicja...
- Klucz - powtarzam rozeźlona, a w tym momencie do domku zagląda Adam z rozczochranymi blond włosami i osadzonymi na nich okularami. Uśmiecham się mimowolnie, bo wygląda dokładnie tak, jak w dniu, w którym go poznałam.
- O, Ala, tu jesteś. Szukam cię cały ranek... Wszystko gra? - pyta nagle, wyczuwając napiętą atmosferę.
- Tak, w porządku. Właśnie wychodziłam - odpowiadam, sięgając po klucz, który Kajtek daje mi z westchnieniem. - Chodź, Adaś, pomożesz nam z łódkami.
- Jasne, nie ma sprawy - zgadza się nieco zdezorientowany, a ja biorę go pod ramię i nie oglądając się na mężczyznę, wychodzimy z domku ratownika.
- Na pewno w porządku? - upewnia się Adam. - Wyglądałaś na zdenerwowaną.
- Tak. Kajtek po prostu nie może pogodzić się z faktem, że nie jest piętnaście lat młodszy - rzucam niefrasobliwie, a Adam staje jak wryty w połowie schodów na przystań.
- Co? Chcesz powiedzieć, że on...? Ty...? Ale... - Jego oczy są szeroko otwarte ni to ze zdumienia, ni to z przerażenia i pełne jakby... zawodu?
- Adaś - mówię kojącym głosem, by go uspokoić. - Poprzedniego lata popełniłam błąd, który się teraz za mną ciągnie. Uprzedzając twoje pytanie, nic się nie wydarzyło. Ale Kajtek najwyraźniej ma odmienne zdanie i uparcie próbuję wyjaśniać coś, co tak naprawdę nie miało miejsca.
- Uwiodłaś go?
Wzdycham, słysząc dezaprobatę w jego głosie. To miłe, że się martwi, ale jego ciągłe zamartwianie się o moją cnotę zaczyna być irytujące.
- Flirtowałam z nim, to co innego - wyjaśniam. - Wziął to chyba zbyt poważnie, ale faceci w kryzysie wieku średniego chyba tak po prostu mają. - Wzruszam ramionami.
- Rany boskie, Alka! - woła z przerażeniem Adam. - Czy ty musisz...
- Dość. Temat Kajtka uważam za skończony - przerywam mu. Kolejny do prawienia kazań. Ze strony Tomka to hipokryzja, a Adam... Adam po prostu nie ma na ten temat bladego pojęcia.
- Makowska, produkujesz ten klucz, czy jak?! - Dobiega nas rozeźlony głos Sandry spod hangaru. - Egzamin za pół godziny, nie wyrobimy się zaraz!
- Już idę, zgarnęłam Adama do pomocy - wyjaśniam i zbiegam z ostatnich stopni, by otworzyć hangar. - Już nie marudź, pójdzie sprawnie.
Adaś dobrze orientuje się w położeniu wszystkich elementów ożaglowania, dostaje więc za zadanie przymocować wszędzie bomy, a my z Sandrą zakładamy foki na wszystkich pięciu łódkach. Idzie nam sprawnie i po kilku minutach są w pełni otaklowane.
- Dorzuć jeszcze kamizelki, ja wezmę koła, a Adam wiosła. - Sandra ociera pot z czoła, bo mimo wczesnej pory jest już strasznie gorąco. - I gotowe. Dzięki, stary. - Uśmiecha się do Adam, chyba nawet nieco zalotnie, a ten przeczesuje włosy placami i odpowiada podobnym uśmiechem.
Dzieciaki.
- Nie romansić mi tu, pamiętaj, że musimy być na zbiórce - zwracam się do koleżanki, szybko więc kończymy przygotowanie łódek do egzaminu i wracamy do obozu. W przelocie mówię Adamowi, żeby na mnie poczekał przy mostku.
- Przyjdę, gdy tylko się zacznie egzamin - dodaję, biegnąc do obozu i wpadając na zbiórkę niemal w ostatniej chwili.
Sprawy organizacyjne przez egzaminem ciągną się w nieskończoność, a gdy tylko pierwsze grupki zestresowanych dzieciaków schodzą na keję, polecam Sandrze trzymać w moim imieniu za nie kciuki i wracam prędko do Adama.
Czeka na mnie oparty nonszalancko o poręcz mostku i uśmiecha się, widząc jak biegnę w jego kierunku.
- Ile mam na ciebie czekać? Zaraz odjeżdżamy - droczy się ze mną.
Faktycznie. Po drugiej stronie mostku trwa właśnie zbiórka zuchów, a samochody są już wypakowane po brzegi sprzętem biwakowym.
- Musiałam przetrwać zbiórkę. KWŻ kumpluje się z moim trenerem i na pierwszym treningu dostałbym niezły wycisk, gdybym to olała. - Krzywię się, a Adam przygarnia mnie do siebie i tarmosi za włosy. - Ej! Przestań!
- Będę za tobą tęsknił, wiesz? - mówi, wyciągając mnie na długość ramion i patrząc mi uważnie w oczy.
- Ale, będziemy w kontakcie, prawda? - upewniam się. Gdzieś w głębi serca czai mi się strach, że już nigdy go nie zobaczę. Że na nowo go stracę.
Kto wie - może nie chce mieć kontaktu z taką dziewczyną, jak ja?
- Pewnie, ktoś musi cię pilnować, nie? - Uśmiecha się, a ja dostrzegam w tym uśmiechu, jak bardzo się o mnie martwi.
- Ej, pamiętaj, że to ja jestem ta starsza. - Szturcham go żartobliwie, odczuwając coś na kształt deja vu.
- Ale to ty bardziej potrzebujesz opieki - stwierdza i przytula mnie mocno. - Uważaj na siebie, Ala. Nie popełnij błędu, którego będziesz potem żałować, dobra?
- Dobra - odpowiadam. - I... Adam?
- No?
- Mogę kiedyś wpaść na jakieś zawody? - pytam nieśmiało. - Chciałabym zobaczyć na żywo jak skaczesz - wyjaśniam, a on uśmiecha się szeroko.
- Jasne, gdy tylko zechcesz. Załatwię ci bilety i wszystko! - woła entuzjastycznie, a ja przytulam go raz jeszcze.
- To było wspaniałe lato, wiesz? - mruczę mu w koszulkę, nie chcąc wypuścić z objęć. - Było wspaniałe, bo się odnaleźliśmy.
- I nie damy się już rozdzielić - dodaje Adam, całując mnie w czubek głowy.
Chwilę później ktoś woła go nieznoszącym sprzeciwu głosem, więc przebiega przez mostek i macha mi na pożegnanie z jego drugiego końca, a potem znika w czeluściach jednego z samochodów.
Obserwuję, jak odjeżdżają i zastanawiam się, jak bardzo to lato wpłynie teraz na moje życie.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro