Wellinger/Stoch

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wszystko zaczęło się rok temu. Pamiętasz? Byliśmy na polanie. Urządziłeś piknik w środku lasu. Dzień był ciepły, ale przyjemny wiatr czynił skwar znośnym. Leżeliśmy przytuleni, bez koszulek i karmiliśmy się przyniesionymi owocami. Rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. Było pięknie.

Teraz leżąc w szpitalu na jednym z tych niewygodnych, białych łóżek, stwierdzam, że to właśnie nazywa się szczęściem. Bycie blisko ukochanej osoby w pięknej scenerii i to takie miłe poczucie, że właśnie na chwilę zatrzymało się czas.

Sielankę zepsuł mój nagły ból głowy. Pierwszy raz przeżyłem coś tak okropnego. Nie mogłem się ruszyć, wyłem z bólu. Płakałem i krzyczałem, bo coś rozsadzało mi głowę od środka.  Jeszcze nie wiedziałem, że będzie tylko gorzej.

Zawiozłeś mnie do szpitala. Cały czas byłeś blisko. Z resztą nadal jesteś. Nie opuściłeś mnie nawet, kiedy powiedzieli nam, że to nieoperacyjny guz mózgu. Trwałeś nawet wtedy, kiedy kolejna chemia nie działała.

Jestem już całkiem łysy. Mówią, że łysi to najlepsi kochankowie, ale przecież tłumy dziewczyn uwielbiały mnie za moje jasne, silne włosy. No trudno, fajnie, że chociaż tobie nadal się podobam.

Schudłem. Oboje zdziwiliśmy się, że skoczek może być jeszcze chudszy. Liczyłeś moje żebra i się śmiałeś. Po kolejnych pięciu kilogramach zacząłeś płakać. Oboje widzieliśmy, że znikam.

- Mam dla ciebie niespodziankę, Kamil. - Przeczesałem twoje włosy. Zawsze podobały mi się bardziej niż moje.

- Cofnął się? - Uniosłeś głowę i popatrzyłeś z nadzieją.

- Jeszcze nie, ale lekarz da ci morfinę i wracamy do domu. Chciałbym pojechać do lasu. - Uśmiechnąłem się.

- Dobrze. Kupię jeszcze maseczkę i płyn dezynfekcyjny. - Ścisnąłeś moją dłoń.

- Nie, Kamil. Ma być jak dawniej. Kupimy owoce, położymy się na kocu. Powinienem się trochę opalić, jestem blady.

- Ale przecież musisz uważać na bakterie i wirusy. Jesteś osłabiony. Twoja odporność... - mówiłeś z przejęciem.

- Jest niemal zerowa. Wiem - powiedziałem stanowczo. - Ale przed śmiercią chcę jeszcze trochę pożyć. Rozumiesz mnie?

- Przecież nie umrzesz... Jeszcze chwila i guz się cofnie. Będzie mniejszy, wytną go i wszystko będzie jak dawniej. - Wyglądałeś tak naiwnie... Jakbyś uwierzył we wszystkie słowa otuchy płynące z zewnątrz.

Zawsze denerwowało mnie, że słuchałeś lekarza tylko do momentu, w którym kończył opisywać zmiany w moim mózgu. Zasłaniałeś uszy, kiedy oceniał moje szanse i skuteczność chemii. Wiedziałbyś wtedy, że chemia mi nic nie daje, guz się nie cofnie, a zostały mi około trzy miesiące życia przy dobrych prognozach.

Trzy miesiące to długo, wiesz? Mam czas żeby naprawić swoje winy, pożegnać się z wszystkimi, zrobić coś dobrego... Myślałem, żeby na końcu się zabić. Ale nie byłbym w stanie zadać ci aż takiego ciosu. Już widzę jak boli cię moja choroba. Boli bardziej niż mnie.

Ja wiem, chętnie przejąłbyś to wszystko na siebie, ulżył mi w bólu. Nie wiesz, że morfina już mi nie pomaga. Nie ta dawka... Ja tylko czuję po niej otępienie. Wychodzę z tego ciała, ale z tyłu nadal boli. Może tak wygląda śmierć? Powolutku dusza odrywa się od śmiertelnego ciała, potem je opuszcza i ulatuje do nieba, czyśćca, lub piekła.

Ja najbardziej chciałbym do czyśćca. Wróciłbym wtedy choć na chwilkę do ciebie i powiedział, że w końcu nie boli. Że cię bardzo kocham i masz nie płakać, bo jest mi już dobrze.

Ty na pewno będziesz płakał... Płaczesz za każdym razem, kiedy się spowiadam, kiedy zaczynam i kończę chemię, kiedy lekarz mówi, że guz stoi w miejscu. A jaka była rozpacz jak powiedział, że guz urósł! Dwa dni cię zbierałem.

Zazwyczaj to ty byłeś ten twardszy w związku. Ty ustawiłeś mnie do pionu, zabierałeś czekoladę, tuliłeś mnie, kiedy było mi źle. Choroba dosłownie wszystko obróciła. Ja nie rozpaczam. Jeszcze dla ciebie walczę, za to ty dajesz się za bardzo ponieść emocjom.

Nie miałem tu wielu rzeczy. Zalety prywatnej kliniki. Jedzenie się dostaje, wodę i owoce też, nikt nie musi ci tego donosić. Koszule w których się leży daje i pierze klinika, ma się nawet środki higieny w cenie pobytu. Nawet nie protestują, żeby dostawić łóżko dla osoby towarzyszącej. W razie gdyby jednak nie zdecydowało się umrzeć, w szafie ma się komplet swoich zwyczajnych rzeczy.

Ta klinika to całkiem fajny hotel. Daję cztery gwiazdki!

Więc ubrałem się, zaścieliłem łóżko, oczywiście uprzednio warcząc, że ręce mam na tyle silne, żeby móc to zrobić, a nawet ci walnąć. Pozwoliłeś mi, nawet się uśmiechnąłeś na moją uwagę. Lekarz widząc jak wychodzimy wręczył mi wypis.

- Jakby coś się działo, to natychmiast wracajcie.

- Dobrze. - Kiwnąłem głową.

Nie zamierzałem wracać. Warunki są świetne, naprawdę jak w hotelu, ale idąc korytarzem czujesz zapach śmierci. Jeśli wierzy się w Boga, to można powiedzieć, że tak pachną dusze, które opuściły ciała. Jeśli woli się bardziej abstrakcyjny obraz, to ten zapach może być zapachem kostuchy czekającej na odpowiedni czas kolejnego chorego. Jeśli wierzy się tylko w siebie, to po prostu tak pachnie śmierć. Miłość, przyjaźń i inne takie nie pachną. Śmierć pachnie.

Ja nie chcę umrzeć w tej umieralni. Wyjątkowo luksusowej, ale umieralni. Wolę w domu. Jak moi przodkowie. Jakbym umierał ze starości, a nie na jebaną chorobę cywilizacyjną. Jebany rak. Pierdolone skażenie środowiska. Zasrane pyły, brudna woda, HIV, HPV i wszystkie inne kancerogeny. Kto to do cholery wymyślił?

Pewnie diabeł. Bóg jest dobry. To diabeł skazuje ludzi na śmierć w męczarniach za to, że chcieli czegoś od niego na łatwiznę, a potem nie mieli jak mu za to odpłacić. Bierze co najcenniejsze. Przy okazji daje choroby niewinnym. Liczy, że zwątpią w Boga, a on będzie miał tanim kosztem duszyczkę potępioną.

Ja nie daję nikomu nic za darmo. Przyjąłem chorobę i cierpliwie ją znoszę. Trochę jak Hiob. Tak, Hiob to był porządny człowiek. Choćby się waliło i paliło, on zawsze przy Bogu. Bóg w swojej dobroci zwrócił mu rodzinę, zdrowie i całą resztę. Mi nie musi zwracać. Mam u boku ciebie, jesteś moim wszystkim, Kamil. Poza tym w życiu swoje nagrzeszyłem, więc na cudowne ozdrowienie też nie liczę. Ja po prostu jeśli umrę, a umrę, chcę do czyśćca.

Rozgadałem się w swoich myślach, Kamil. Pewnie jesteś zaniepokojony, że tak milczę. Uspokoję cię, nie milczę, a gadam sobie w myślach. Tak łatwiej wszystko wyrazić, przemyśleć, uporządkować.

- Stój, Kamil. Przecież nie wjedziesz na samą polanę. - Złapałem cię za kolano. - Chcę się przejść.

Fakt, szlak nie był długi, ale sporo było pod górkę. Dawno tak nie łaziłem, ale chciałem się w końcu zmęczyć. Jeszcze niedawno wysiłek fizyczny był moją codziennością. Twoją też, Kamil. Pamiętasz jeszcze jak wygrywałeś? Przepraszam, że ci to wszystko odebrałem.

Nie lubiłeś jak tamte słowa padały w naszych rozmowach. Mówiłeś, że jestem ważniejszy niż kariera. Wierzyłem w to od samego początku, ja przecież zrobiłbym dla ciebie to samo.

- Kamyś... Wrócisz do skoków jak umrę? - Szliśmy powoli, a ja już dyszałem.

- Nie, kochanie. Tam wszystko przypomina o tobie. O naszym pierwszym spotkaniu, pierwszych pocałunkach. - Wziąłeś mnie za dłoń, to było bardzo miłe, aż przeszły mnie dreszcze.

- To było fajne, chcę żebyś pamiętał tamtego mnie, nie takiego. Wróć. Chcę sobie z góry na ciebie patrzeć. Na twoje zwycięstwa. - Przytuliłem cię. - Będziesz dla mnie wygrywał?

- Nie chcę już skakać, Andi. - Spojrzałeś mi w oczy.

- Ok, pójdę do notariusza i umieszczę to w testamencie. I poproszę, żeby na moim nagrobku wykuli "Kamil, wracaj na skocznię". Będziesz to widział zawsze jak przyjdziesz na cmentarz, a jak nie wrócisz, to będziesz musiał zapłacić mojemu notariuszowi za niespełnienie mojej woli. Jeszcze nie wiem ile, ale dużo. Tak dużo, że będziesz musiał wrócić do skoków i ciągle wygrywać, żeby to nadrobić. - Uśmiechnąłem się.

- No dobrze. Wrócę, ale nie każ mi wygrywać. Rok przerwy i mój wiek to wystarczające przeciwności. - Wywróciłem oczami. Nie znosiłem argumentu "mój wiek". Do Kasaiego jeszcze ci brakuje, a zobacz jak skacze.

- Będę dmuchał ci pod narty. Nic się nie bój.

- Tylko wiesz, jak już będę w powietrzu, bo inaczej Borek mnie nie puści. - Złapałeś mnie bardziej kurczowo, widząc, że ledwie idę pod górkę.

- Wiem, wiem... - Dyszałem, ale ożywiłem się widząc już polanę. - Ale pięknie. Tak jak wtedy...

Stanąłem kawałek od ciebie i zamknąłem oczy. Wiatr przyjemnie przenikał przez koszulkę i pieścił moje ciało. Słońce grzało moją bladą głowę, ale nie miałem ochoty zakładać czapki. Słyszałem śpiew ptaków i bzyczenie owadów. Kiedyś nie znosiłem tych szkodników, ale teraz muzyka natury przenikała całego mnie.

- Wolałbym być pochowany tu, niż na cmentarzu. Tu jest pięknie. - Otworzyłem oczy, a po policzku spłynęły mi łzy. - Może mnie spal, a prochy rozsyp tutaj...

Wtuliłem się w ciebie jak dziecko. Ty też płakałeś. Ryczeliśmy jak takie sieroty razem, ale to też było piękne.

Całe życie jest piękne. Nawet jeśli nie jest usłane różami.

Ciągnąc dalej temat kwiatów, moją głowę oplotły pędy róż, a kolce miażdżyły mój mózg. Upadłem na kolana przed tobą. Przykro mi, Kamil, to nie oświadczyny.

- Boli, Kamyś... - Złapałem się za głowę i zwinąłem w kłębek. Patrzyłeś na mnie przerażony.

- Kurwa! Zapomniałem tej morfiny... Zaraz dzwonię po karetkę. - Przytuliłeś mnie i wyjąłeś telefon.

- Zejdź po nich kawałek, mogą nie trafić - szepnąłem.

- Nie możesz być sam w tym stanie.

- Kamil, nie ucieknę. Nie w tym stanie. - Dotknąłem twojej dłoni. - Idź, inaczej mi nie dasz rady pomóc.

Posłuchałeś. Mi zaczęło robić się ciemno przed oczami. Chcę, żebyś wiedział, że walczyłem. Nie chciałem zamykać oczu. Podleciał do mnie taki śliczny motylek, chciałem na niego patrzeć, był blisko. Ale już nie mogłem. Przepraszam, Kamil. Zawiodłem.

Byłeś blisko, ty i kroki. Jeszcze trochę czułem drgania ziemi, mimo zamkniętych oczu.

Twojego dotyku już nie poczułem, choć go widziałem. Zabrakło ci pół minuty, a jeszcze byłbym w stanie powiedzieć ci, że cię kocham.

Wcześniej miałeś mnie za jakiegoś psychopatę, kiedy mówiłem ci, że śmierć ma zapach. Teraz go czułeś. Był zmieszany z zapachem polnych kwiatów, ale nadal dobrze wyczuwalny.

______________________________

W Bydgoszczy ładna pogoda, ale Karolina zafunduje wam sad end, bo tylko na to ostatnio ma wenę 😂

Dajcie znać czy wam się podoba i co o tym sądzicie.

Pozdrawiam, Karolina 😘❤️

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro